Transcript
Kresowy Serwis Informacyjny
ie p
dan Wy
one
oj odw
PAMIĘTAĆ O KRESACH, O MAŁEJ OJCZYŹNIE PRZODKÓW, TO NIE TYLKO OBOWIĄZEK, ALE ZASZCZYT
www.ksi.kresy.info.pl
Numer 03 - 2011 15 sierpień
N I E Z B Ę D N I K 2011
ORGAN MEDIALNY POROZUMIENIA POKOLEŃ KRESOWYCH
KRWAWE ŻNIWA, sierpień 43 Redakcja Obecny numer naszego serwisu poświęcamy pamięci ofiarom mordów nacjonalistów ukraińskich z OUN-UPA, w ostatnich dniach sierpnia 1943r. Druga fala ludobójczych akcji miała miejsce w dniach 29-31 sierpnia i dotknęła tereny północnej części powiatu włodzimierskiego i lubomelskiego. Oddziały OUN-UPA przy wsparciu miejscowej ludności zaatakowały m.in. wsie: Jankowce, Kąty, Czmykos, Borki, Holendry Świerżowskie, Ostrówki i Wolę Ostrowiecką. Zaatakowano też Polaków w powiatach kowelskim, horochowskim, łuckim, rówieńskim, dubieńskim i wszędzie tam, gdzie Polacy przybywali na żniwa. Było to jednak żniwa śmierci: w sierpniu, zamordowano kilkanaście tysięcy Polaków ….Ta fala ludobójczych mordów o ile nie była większa, to porównywalna z lipcową. Rzezi mieszkańców dokonał kureń UPA dowodzony przez “Łysoho”. Po zbrodni pisał w sprawozdaniu do kierownictwa Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (banderowskiej): “(…) 29 sierpnia 1943 r. przeprowadziłem akcje we wsiach Wola Ostrowiecka i Ostrówki głowniańskiego rejonu. Zlikwidowałem wszystkich Polaków od małego do starego. Wszystkie budynki spaliłem, mienie i bydło zabrałem dla potrzeb kurenia“. Dokument ten odnalazł w archiwum i umieścił w książce “Wołyń 1939-1944″ prof. Władysław Filar Źródła historyczne dowodzą, że w tym rejonie zginęło w 1943 r. ok. 2 tys. Polaków. „W tej chwili dopiero zidentyfikowaliśmy to miejsce, badanie szczegółowe i ekshumacja będzie jeszcze trwała kilka tygodni. To sprawa wyjąt-
kowo emocjonalna, ponieważ chodzi o kobiety i dzieci. Na koniec sierpnia wstępnie planowaliśmy zbudowanie upamiętnienia w tym rejonie. Odkrycie to nieco przesunie tę datę, prawdopodobnie o jakieś dwa miesiące. Jego znaczenie jest jednak ogromne. Każde szczątki ofiar, które odkrywamy i którym jesteśmy w stanie zapewnić godny pochówek, są dla nas ważne. Istotne jest także, iż będziemy mogli uwzględnić to odkrycie w budowanym tam upamiętnieniu” – powiedział sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Krzysztof Kunert.* Nadal jednak pozostaje wiele innych miejsc, gdzie nikt nie prowadzi prac archeologicznych, jak na przykład kolonia Gaj, pow. Kowel, gdzie 30 sierpnia 1943 r. bojówki UPA wymordowały około 600 Polaków. Kolonię spalono. Na zbiorowej mogile w uroczysku stoi drewniany krzyż. Postawili go byli mieszkańcy Gaju, którzy cudem ocaleli z masakry. ** O takich miejscach również będziemy wspominać i pisać, bo nie wolno o tym zapomnieć. Tradycyjnie apelujemy do naszych czytelników o nadsyłanie dowodów zbrodni, o których będziemy pisać dosłownie w każdym numerze, bo jest to nieuniknione jeśli chcemy pisać o Kresach Wschodnich. Nie zapominamy również o samoobronie ludności polskiej tworzonej i walczącej w niespotykanie trudnej i skomplikowanej sytuacji . * Zbrodnie Ukraińców wychodzą wciąż na jaw. Odnaleziono kolejną masową mogiłę Polaków -(PAP/ro) Za: Aspekt Polski (09 lipiec 2011 ) **„Po Polakach pozostały mogiły… …”Jerzy Platajs http://www.rp.pl/artykul/160974.html
GENOCIDUM ATROX
–Ludobójstwo okrutne Redakcja
Ten artykuł jest informacją i ostrzeżeniem dla wszystkich czytelników , że obecny numer naszego serwisu przeznaczony jest tylko dla ludzi o mocnych nerwach i mających problem ze zrozumieniem słowa „ludobójstwo”. Sądzimy , że tylko niewielki odsetek Polaków przeczytał pracę Władysława i Ewy Siemaszków;” Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939 - 1945”, w tym domniemamy jest znacząca większość ludzi mediów i świata polityki , o rządzących już nie wspomnę. Może
nie mieli czasu, a może przeraziła ich obszerność tej dokumentalnej pracy. Tu i teraz jest okazja do zapoznania się chociaż z częścią relacji naocznych świadków i często uczestników tych drastycznych wydarzeń, które na siłę próbuje się nazywać „morderstwami o znamionach ludobójstwa”. Termin "ludobójstwo" a dokładniej genocide, który później został przetłumaczony na ludobójstwo wprowadził polski prawnik Rafał Lemkin ,w swojej pracy "Axis Rule in Occupied Europe" ("Rządy Osi w okupowanej Europie") wydanej w 1944 r. w USA. Użyto go w akcie oskarżenia w procesie norymberskim .Do języka prawnego
/ toto - znalezione w sieci
termin ludobójstwo wszedł za sprawą Konwencji ONZ w sprawie Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa podpisanej 9 grudnia 1948 r. Natomiast prof. Szawłowski znany jest w środowisku naukowym także jako twórca tzw. kwalifikowanej koncepcji ludobójstwa. Zaproponował na jego określenie łaciński termin GENOCIDUM ATROX - genocyd okrutny, okropny, dziki, straszny. W swoich pracach zachęca innych badaczy do stosowania tego terminu wobec Wołynia i np. Darfuru. W 2008 roku redaktor Marcin Wojciechowski na łamach Gazety Wyborczej w artykule „ Program zmieniono, ale antyukraińscy radykałowie zostali” (1) postawił pytanie: „Ale dlaczego "okrutne, okropne, dzikie i straszne" mają być tylko zbrodnie ukraińskich nacjonalistów wobec Polaków, a nie inne straszne wydarzenia XX w?” Patrząc na to wszystko co się wokół sprawy ‘Ludobójstwa” nadal dzieje w mediach i polityce , sądzimy, że nie tylko w/w redaktor nie zna odpowiedzi na to pytanie. Nie przekonało tych ludzi stwierdzenie, że „Ludobójstwo ukraińskie na Polakach pod względem bezwzględności i barbarzyństwa, a po jego dokonaniu - do dziś ze względu na zaprzeczania lub co najmniej grubymi nićmi szyte relatywizowanie i wykręty - znacznie «przewyższa » ludobójstwo niemieckie i sowieckie" – jak napisał prof. Szawłowski w firmowanym przez IPN dodatku historycznym do „Naszego Dziennika" w 2008 r. Zamiast pogłębić wiedzę, łatwiej jest napisać, że” W ramach wolności słowa każdy - nawet osoba z tytułem profesorskim - może głosić, co chce. Ale nie rozumiem, dlaczego tak kontrowersyjne poglądy uwiarygodnia organizująca konferencję Kancelaria Prezydenta oraz instytucja państwowa - w założeniu obiektywna, apolityczna i dążąca do prawdy - jaką powinien być IPN.” Oczywiście ponownie zacytowaliśmy Marcin Wojciechowski ze wspomnianego artykułu,
który nie tylko prof. Szawłowskiego, ale i dr. Kulińską określa mianem antyukraińskich radykałów. – „ Jest odwróceniem pojęć nazywanie antyukraińskimi radykałami tych, którzy ludobójstwo nazywają ludobójstwem. Natomiast niepokojąca jest rezygnacja z nazywania rzeczy po imieniu, żeby zadowolić tych, którzy z ludobójców robią bohaterów narodowych. Na zakłamywaniu historii i lekceważeniu zbrodni na własnym narodzie nie da się zbudować trwałego porozumienia. Czyżby ci, którzy starają się relatywizować zbrodnie UPA nie zauważyli, jak się odbija na stosunkach polsko-rosyjskich sprawa Katynia? Potrzebna powtórka z historii zaprzeczania zbrodni i skutków takiej polityki? A może o ludobójstwie w Katyniu, Miednoje i pozostałych miejscach mordowania Polaków przez NKWD mówią tylko antyrosyjscy radykałowie? --- W przeciwieństwie do rosyjskich zbrodnie litewskich i ukraińskich nacjonalistów są tuszowane. Widocznie jednym wolno było Polaków mordować innym nie. Nie zapominajmy o pomordowanych obywatelach polskich: dzieciach, kobietach, starcach -wszystkich niewinnych ofiarach zdziczenia ukraińskiego.(…)” – Taki komentarz znaleźliśmy w sieci do w/w wypowiedzi z G.W. a my na razie więcej nic nie dodamy. Na samym wstępie swojego artykułu Marcin Wojciechowski napisał:” Cieszę się, że IPN na skutek protestów m.in. mniejszości ukraińskiej w Polsce oraz nacisków ambasady Ukrainy złagodził retorykę programu konferencji oraz zaprosił trzech badaczy ukraińskich (…)- IPN na skutek protestów m.in. mniejszości ukraińskiej w Polsce oraz nacisków ambasady Ukrainy złagodził retorykę programu konferencji oraz zaprosił trzech badaczy ukraińskich.(…) W nowej wersji programu użyto znacznie bardziej miękkich sformułowań, np. zrezygnowano ze słowa "ludobójstwo" w tytule konferencji i w programie. Zastąpiono je słowem
"eksterminacja", zaznaczając, że zostało użyte "jako ogólne określenie masowej zagłady, a nie jako ścisły termin". Skutki „ miękkich sformułowań” i „złagodzenia retoryki” i fakt, że uczyniono to na skutek nacisków strony ukraińskiej, to obraza dla ofiar mordów OUN-UPA, o których teraz autor tego artykułu i wielu jemu podobnych powinni poczytać w dalszej części naszego serwisu. Czy będą mieli jednak odwagę to uczynić i potem ponownie tak samo pisać? W tym miejscu zapraszamy również do czytania, wszystkich obecnych i przyszłych parlamentarzystów, albowiem nadal omijane jest szerokim łukiem we wszystkich uchwałach i wystąpieniach słowo „Ludobójstwo”. Dla opisania eksterminacji Polaków, Żydów, Ormian oraz przyjaźnie usposobionych Ukraińców, dokonywanej masowo na Wołyniu, Podolu, ale też na Lubelszczyźnie, Rzeszowszczyźnie czy w Bieszczadach, wprowadzono termin Genocidum atrox, który oznacza: ludobójstwo okrutne, dzikie, straszne. Dlaczego? Bo czystki etniczne, dokonywane przez banderowców, rezunów i siekierników spod znaku tryzuba odznaczały się wyjątkowym zapamiętaniem, rodzajem morderczego amoku, sadystyczną wręcz pasją. Tu chodziło nie tylko o pozbawienie życia, ale dziesiątki sposobów tortur, czy dodatkowo nawet, pośmiertnego pastwienia się nad ludzkim ciałem. Przykładem zagłady polskich wsi, określanej przez ukraińskich historyków jako "walki polsko-ukraińskie", a przez G. Motykę jako "akcja antypolska", niech będzie opis losu kolonii Augustów (pow. Horochów) oraz sąsiedniej wsi Władysławówka. Pod koniec lipca, na wieść o rzeziach ludności polskiej, 40 polskich rodzin z Augustowa i sąsiedniej wsi Władysławówka, chciało wyjechać do Włodzimierza Wołyńskiego, zabierając ze sobą tylko żywność, a zostawiając inwentarz żywy i martwy. Zatrzymali ich Ukraińcy
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 1
uzbrojeni w ręczny karabin maszynowy, zastrzelili kilku Polaków. Z wozu zdjęli 2-letnie dziecko, jeden z Ukraińców strzelił mu w ucho - zabił. Uciekinierom nakazali wrócić do wsi. W tym czasie, niedaleko paliła się jakaś duża wieś. Za kilka dni Ukraińcy przysłali kartkę pisaną po polsku, ażeby się nie bać, sprzątnąć zboże z pola, nic nikomu się nie stanie. Pod koniec sierpnia z Władysławówki przybiegł zakrwawiony mężczyzna krzycząc, że Ukraińcy mordują w tej wsi Polaków. Świadek, W. Malinowski ukrył się ze swoją rodziną w lesie. Pomagał im sąsiad, Ukrainiec Józef Pawluk. Poszedł on do wsi Władysławówka sprawdzić, co się dzieje. Wrócił po około 3 godzinach i zdał relację. Prowidnyk ich powiedział, że taka rzeź jednocześnie jest przeprowadzana na całej Ukrainie, że jest nakaz wybicia wszystkich Lachiw - żeby nikt nie pozostał - komunistów i Żydów też. Powiedział (Józef Pawluk - przyp. S.Ż.), że we wsi Władysławówce wybili wszystkich, 40 rodzin - ogółem 250 osób, leżą martwi, trupy. Zapytany, jak to się stało, opowiedział, że rano napadli na kolonię, 50-ciu Ukraińców - UPA, uzbrojonych, otoczyło i "zdobyło" wieś, podczas "zdobywania" wsi zastrzelili kilku Polaków, którzy uciekali. Pozostali bezbronni i sterroryzowani zostali oddani Ukraińcom, którzy oczekiwali w rejonie wsi przed jej "zdobyciem". Była to zbieranina ludzi bez broni palnej, ze 150 osób, między nimi były nawet kobiety - wszyscy posiadali kosy, sierpy, siekiery, widły, noże, cepy, szpadle, grabie, kłonice, orczyki i inne narzędzia stosowane w rolnictwie. Tak, na dany znak przez uzbrojonych Ukraińców, rzucili się na Polaków. Rozpoczęła się straszna rzeź, w tym zamieszaniu pobili i swoich. O tym opowiedział mi ojciec - mówił Pawluk, a sam widziałem koniec tego mordu - najgorzej znęcali się nad ostatnimi Polakami - rozszarpywali ludzi, ciągnęli za ręce i nogi, a inni ręce te odżynali nożami, przebijali widłami, ćwiartowali siekierami, wieszali żywych i już zabitych, rozcinali kosami, wydłubywali oczy, obcinali uszy, nos, języki, piersi kobiet i tak ofiary puszczali. Inni łapali je i dalej męczyli, aż do zabicia. Przy końcu ofiara była otoczona grupą ryzunów - widziałem, jak jeszcze
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
żyjącym ludziom rozpruwano brzuchy, wyciągano rękami wnętrzności - ciągnęli kiszki, a inni ofiarę trzymali; jak gwałcili kobiety, a później je zabijali, wbijali na kołki, stawiali żywe kobiety do góry nogami i siekierą rozcinali na dwie połowy, topili w studniach. Powiedział Pawluk, że nigdy w życiu nie widział i nie słyszał o takiej rzezi, i nikt, kto tego nie widział, nigdy w to nie uwierzy, że jego pobratymcy tego dokonali. (...) Po wybiciu ofiar wszyscy rzucili się na dobytek - rabowali wszystko, nawet jedni drugim zabierali, były bratobójcze bójki (...). Nie mogłem patrzeć się na dzieci z roztrzaskanymi głowami i mózgiem na ścianach, wszędzie trupy zmasakrowane, krew - aż czerwono... W Augustowie ocalał świadek Kajetan Cis, ukryty w kopie zboża złożonej z dziesięciu snopków. Widział nieudaną próbę ucieczki rodziny Malinowskich, brata świadka, który spisał relację Ukraińca Pawluka. Rodzina ta liczyła 7 osób: rodziców, teściową i dzieci lat: 2. 3, 4 i 5. Rozjuszona banda, jeszcze okrwawiona i rozgrzana we Władysławówce - widłami, siekierami, sierpami i kosami - zabijała, maltretowała tę rodzinę; kobiety, żonę Malinowskiego i teściową, rozebrali do naga i gwałcili - chyba gwałcili już nieżywe kobiety, bo leżały bez ruchu i co raz jakiś ryzun kładł się na nie, były całe we krwi. Żywe dzieci podnosili na widłach do góry - straszny krzyk (...). Kilku ryzunów poznałem mieszkali w przyległych wioskach, sąsiedzi. W wiatraku koło wsi Augustów, wymordowali rodzinę Romanowskiego. Jego żona, z pochodzenia Niemka, zdołała ukryć się i obserwowała rzeź. Widziała z ukrycia, jak siekierami zabili ojca i dzieci: dwie córki w wieku 18 i 20 lat i dwóch synów w wieku 15 i 18 lat. Córki, przed zabiciem, zgwałcili na oczach matki. Ukraińców było około dziesięciu.(2) 1) http://wyborcza. pl/1,76842,5145406.html 2)Relacje świadków pochodzą z książki W. i E. Siemaszków; "Ludobójstwo...", s. 1235 - 1238.
BILANS ZBRODNI Ewa Siemaszko
Działająca na terenie II Rzeczypospolitej od roku 1929 nielegalna Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, zgodnie ze swym programem, którego głównym celem było stworzenie niezależnego państwa - „ Ukrainy dla Ukraińców „ - w momencie międzynarodowego konfliktu zamierzała wystąpić z akcją zbrojną przeciw państwu polskiemu. W drugiej połowie lat trzydziestych OUN nasiliła przygotowania organizacyjne, propagandowe i bojowe. Plany walki o niepodległą Ukrainę OUN urzeczywistniła podczas II wojny światowej, jednakże w stosunkach: Polacy - Ukraińcy nie była to walka w ścisłym tego słowa znaczeniu. Po klęsce wrześniowej w 1939 r., na terenach wspólnie zamieszkanych przez Polaków i Ukraińców, OUN-UPA dążyła do wyniszczenia ludności polskiej metodą mordów (na dużą skalę), pożogi, rabunku i niszczenia mienia. W ocenie prawnej, sformułowanej w wyniku śledztw prowadzonych przez Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN, zbrodnie te zostały zakwalifikowane jako zbrodnie ludobójstwa. Rozmiary zbrodni OUN-UPA na Polakach na terenie czterech przedwojennych województw: wołyńskiego, lwowskiego, stanisławowskiego i tarnopolskiego, zostały określone drogą sporządzania drobiazgowych rejestrów zbrodni dla poszczególnych miejscowości i zdarzeń, z uwzględnieniem imiennych list ofiar. Napady na Polaków w latach 1939-1942 Jakiś czas przed wybuchem wojny w
1939 r. krążyły pogłoski o gotowości bojowej do ogólnego powstania ukraińskiego w razie przewidywanego przez OUN zbrojnego starcia polsko-niemieckiego. Ukraińska rewolta była też brana pod uwagę jako jeden z wariantów opanowywania Polski przez Niemcy, co było uzgadniane z emigracyjną ekspozyturą OUN (także wcześniej współpracującą z Niemcami). Wkroczenie 17 września 1939 r. wojsk sowieckich na teren Polski spowodowało, że Niemcy wycofały się z inspirowania i wspierania ukraińskiego powstania. Niemniej jednak odwołanie rebelii nie dotarło do wszystkich ogniw OUN, doszło więc do dywersji, walk i mordów, co świadczyło, że stan gotowości OUN do wystąpienia przeciw państwu polskiemu i Polakom był zaawansowany. Bojówki ukraińskie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, oprócz rozbrajania żołnierzy i policjantów, rabunku mienia państwowego i prywatnego (zwłaszcza osób uciekających przed działaniami wojennymi z Polski centralnej na wschód), mordowały Polaków nie tylko osoby pojedyncze, także duże grupy. Sprawcami zbrodni w Małopolsce Wschodniej, gdzie właśnie OUN przygotowywała powstanie i gdzie najbardziej oddziaływała na ludność ukraińską, byli ounowcy i ich sympatycy, natomiast na Wołyniu Polaków mordowali nacjonaliści i komuniści, wcześniej związani z Komunistyczną Partią Zachodniej Ukrainy rozwiązaną w 1938 r. (notabene: niektórzy komuniści później zmieniali orientację na nacjonalistyczną).
Zbrodnie te nie są w pełni rozpoznane, m.in. z powodu napadów na nieznanych w danej okolicy uchodźców i dokonywania znacznej ich części w miejscach ustronnych. Na podstawie dotychczas zebranych danych straty polskie (będące wynikiem mordów i walk) w 1939 r. wyniosły co najmniej 1036 osób na Wołyniu i 2242 osoby w Małopolsce Wschodniej. Wydaje się, że ofiar było jednak znacznie więcej, na co wskazywałaby reakcja sowiecka (o czym dalej). Zbrodnicza ukraińska aktywność uwidoczniła się zwłaszcza w pięciu powiatach: brzeżańskim i podhajeckim w woj. tarnopolskim, w łuckim i lubomelskim na Wołyniu oraz w drohobyckim w woj. lwowskim. Powiaty brzeżański i podhajecki jeszcze przed wojną wyróżniały się agresywnością nacjonalistów ukraińskich wobec Polaków. Jednakże w innych rejonach zagrożenie było tak wielkie, że polscy żołnierze poddawali się Sowietom, by nie wpaść w ręce ukraińskie, i prosili o wzmocnioną ochronę, jak np. w Bursztynie w pow. rohatyńskim, woj. stanisławowskim. Napady na Polaków, do których też chwilowo zachęcał za pomocą ulotek sowiecki agresor, przybrały rozmiary niespodziewane nawet dla Sowietów. Sądzili oni, że Ukraińcy będą tępić tylko tzw. panów i półpanów, a nie wszystkich. Jeszcze we wrześniu zostały wydane wojskom sowieckim odpowiednie instrukcje oraz nowa ulotka, zawężająca „zachętę” do tępienia Polaków do „panów- obszarników”. Po zorganizowaniu władzy na zajętych przez siebie terenach Sowieci ukrócili wszelkie samodzielne akcje, wziąwszy całość życia społecznego pod swą kontrolę. Toteż aż do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej Polacy nie byli mordowani przez Ukraińców, choć negatywny stosunek ukraińskich aktywistów do Polaków nie uległ zmianie. Ukraińcy donosili na Polaków do władz, przyczyniali się do aresztowań, usuwania z sadyb polskich osadników i kolonistów, uczestniczyli w zaborze ich mienia i w sporządzaniu list do deportacji. Następna fala mordów na Polakach wystąpiła po wybuchu wojny niemieckosowieckiej. Wraz z atakującymi Sowietów wojskami niemieckimi podążały tzw. grupy marszowe OUN (pochidne hrupy), których zadaniem było przejmowanie władzy (w tym tworzenie milicji ukraińskiej) oraz inicjowanie „narodowej rewolucji”, tj. mobilizowanie członków OUN i ludności ukraińskiej do niszczenia wszystkich wrogów niepodległej Ukrainy, do których zaliczeni zostali Polacy, Moskale i Żydzi. W tym czasie, po podziale OUN w 1940 r., istniały dwie frakcje: OUN Andrija Melnyka (melnykowcy) i OUN Stepana Bandery (banderowcy). Liczniejsza i bardziej ekspansywna frakcja banderowska zdominowała całkowicie nacjonalistyczny ruch ukraiński, toteż począwszy od 1941 r., to ona była odpowiedzialna za prawie wszystkie zbrodnie na Polakach. Ustalona dotąd łączna, choć z pewnością niepełna, liczba Polaków zamordowanych na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w 1941 r. wynosi 443, tj. znacznie mniej niż w 1939 r., kiedy to OUN szykowała powstanie. Najwięcej ofiar ukraińskiego terroru było w woj. tarnopolskim. Niemożność poznania całości strat z tego okresu sugeruje opis sytuacji na świeżo zajętych terenach, zawarty w raporcie niemieckim. Stwierdza on dokonywanie przez milicję ukraińską rabunków, prześladowań i mordów m.in. Polaków - które władze niemieckie musiały hamować. Napaści, których dokonywali Ukraińcy w 1941 r., wpisane były w plany OUN doprowadzenia do ogólnonarodowego zrywu. Miałby on zniszczyć wskazanych przez nacjonalistów ukraińskich wrogów Ukrainy, w tym Polaków. W tym czasie, po prawie dwuletniej okupacji sowieckiej, szeregi OUN na Wołyniu i w Małopolsce (z wyjątkiem dwunastu powiatów woj. lwowskiego, będących od września 1939 r. pod okupacją niemiecką) były przetrzebione, toteż nie miała ona jeszcze wystarczających sił do „generalnej
Strona 2 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
rozprawy z Lachami”. Wszystkie antypolskie działania OUN w latach 1939 i 1941 - morderstwa, pobicia, rabunki, podpalenia, przeróżne szykany i prześladowania ludności polskiej, zbrodnicza agitacja ludności ukraińskiej - składają się na przygotowania do późniejszego ludobójstwa, stanowiąc tzw. pregenocydalną fazę zbrodni wołyńskomałopolskiej. Do fazy tej należy zaliczyć również rok 1942, który dla Małopolski Wschodniej można uznać jeszcze za spokojny - w trzech województwach niepełna liczba ofiar napadów to co najmniej 85 osób. Natomiast na Wołyniu nastąpił wyraźny wzrost śmiertelnych ofiar terroru ukraińskiego - co najmniej trzysta ofiar napadów na pojedyncze osoby i rodziny - co zwiastowało bliski genocyd. W tym czasie - z czego ludność polska na Wołyniu nie zdawała sobie w pełni sprawy - OUN banderowska była tam w znacznym stopniu przygotowana do rozpoczęcia na masową skalę likwidacji bezbronnego „elementu polskiego”. Jeszcze w 1942 r. obie frakcje OUN tworzyły w leśnych masywach Wołynia oddziały partyzanckie *[Oprócz partyzantki banderowskiej i melnykowskiej, znacznie wcześniej, bo od 1941 r., w północno-wschodnich rejonach Wołynia istniała trzecia formacja nacjonalistyczna, zwana bulbowcami - od jej przywódcy Maksyma Borowca „Tarasa Bulby” także obwiniana przez ludność polską o zbrodnicze napady; w drugiej połowie 1943 r. za pomocą terroru wchłonięta przez banderowską UPA. Tymi samymi metodami banderowcy przyłączyli wówczas do UPA melnykowców. Oddziały banderowskie stanowiły najliczniejszą i najsilniej obciążoną zbrodniami partyzantkę na Wołyniu.], w których znajdował się aktyw nacjonalistyczny i młodzież ukrywająca się przed wywiezieniem na przymusowe roboty w Niemczech. Mało liczni melnykowcy, po półrocznej współpracy z banderowcami w akcjach przeciw Polakom, zostali im podporządkowani. Prowadzona w różnych formach wśród całej społeczności ukraińskiej propaganda nacjonalistyczna wytworzyła atmosferę przychylności bądź obojętności wobec wyniszczania „Lachów”. W takich warunkach rozpoczął się okres właściwego ludobójstwa Polaków. Nieco odmienna była sytuacja w Małopolsce Wschodniej, gdzie istniały tylko dwa nacjonalistyczne ugrupowania - banderowcy i melnykowcy. Gdy banderowcy przystąpili do zbrodniczych akcji przeciw Polakom, melnykowcy od kwietnia 1943 r. zajęci byli organizowaniem u boku Niemców Dywizji SSGalizien. Do czerwca 1943 r. działały tam tylko bojówki OUN obu odłamów nacjonalistów ukraińskich. Gdy na Wołyniu UPA panowała w terenie wiejskim i z rozmachem likwidowała Polaków, w czerwcu 1943 r., w Małopolsce Wschodniej dopiero zaczęły tworzyć się banderowskie oddziały partyzanckie pod nazwą Ukraińska Narodowa Samoobrona (UNS), przemianowane później na UPA. Drogą podporządkowywania sobie terrorem bojówek OUN Melnyka, UNS/UPA w Małopolsce Wschodniej (podobnie jak na Wołyniu) stała się jedyną liczącą się siłą podziemia ukraińskiego. Ludobójstwo na Wołyniu Pierwszy masowy mord miał miejsce na Wołyniu 9 lutego 1943 r. w kolonii Parośla, w pow. sarneńskim. Oddział banderowski wymordował podstępnie całe osiedle - ponad 150 osób - Polaków miejscowych i z okolicy, przejeżdżających lub przebywających tam w krytycznym dniu. Napady na polskie osiedla i rodziny żyjące w miejscowościach o mieszanym narodowościowo skła-
dzie mnożyły się, zwłaszcza po dezercji policjantów ukraińskich ze służby u Niemców w marcu 1943 r. Wzmocnione liczebnie (ok. 5 tys. przeszkolonych ludzi) i lepiej uzbrojone oddziały zostały nazwane Ukraińską Powstańczą Armią. W pierwszych miesiącach roku 1943 mordami i pożogą ogarnięte były północno-wschodnie powiaty Wołynia, w drugim kwartale zbrodnie rozszerzyły się na południowo-wschodnie powiaty i centrum Wołynia, w lipcu (11-14 lipca) nastąpiło potężne uderzenie na znaczne części zachodnich powiatów oraz niektóre rejony i wybrane miejscowości na całym Wołyniu - jeszcze zamieszkane przez Polaków. W sierpniu 1943 r. UPA przystąpiła do likwidacji ostatnich większych skupisk polskich w zachodnich powiatach (29-31 sierpnia). Na pozostałym obszarze Wołynia mordercze napady miały miejsce na terenach wiejskich - tam, gdzie Polacy trwali mimo zagrożenia, próbując się obronić lub licząc na tzw. uspokojenie sytuacji aż do wkroczenia wojsk sowieckich w pierwszych miesiącach 1944 r. Oprócz akcji, w których zginęło wiele osób, na całym Wołyniu OUN-UPA mordowała w różnych okolicznościach pojedyncze osoby i rodziny. Całokształt działań nacjonalistycznych formacji i wciąganych do zbrodniczego procederu Ukraińców organizacyjnie z nimi niezwiązanych świadczył o zaplanowanym i realizowanym przez banderowskie OUN-UPA dążeniu do całkowitego biologicznego unicestwiania ludności polskiej, według ówczesnego hasła: wyriżemo wsich lachiw do odnoho, od małoho do staroho. Na Wołyniu, gdzie ludność polska była rozproszona wśród ukraińskiej (większość małych osiedli złożonych z kilku do kilkunastu zagród, pojedyncze polskie gospodarstwa we wsiach ukraińskich, nieliczne osiedla kilkusetosobowe), o zawziętości w wyniszczaniu ludności polskiej świadczą wysokie liczby zamordowanych: w 33 miejscowościach liczba ofiar wyniosła od 101 do 150, w 16 - od 151 do 200, w 12 - od 201 do 450 i w 5 miejscowościach ponad 450 osób (Janowa Dolina, Ostrówki, Wola Ostrowiecka, Gaj, Kołodno). Udokumentowane liczby ofiar śmiertelnych ludobójczych akcji na Wołyniu wynoszą odpowiednio: w 1943 r. - 35 258, w 1944 r. - 1823 i w 1945 - 35. Najciężej doświadczone przez rzezie powiaty to: włodzimierski (co najmniej 4275 ofiar), łucki (co najmniej 4755), kostopolski (co najmniej 8068). Zginęło tam jednak znacznie więcej Polaków, których nie udało się zidentyfikować. Zbrodnie popełnione przez wszystkie nacjonalistyczne formacje, włączając do podsumowania ofiary fazy pregenocydalnej, objęły wówczas ok. 60 tys. osób w 1865 miejscowościach. Ludobójstwo w Małopolsce Wschodniej W drugiej połowie 1943 r., od razu po utworzeniu UNS, fala morderstw dokonywanych przez OUN-UPA przemieściła się na województwa małopolskie: lwowskie, stanisławowskie, tarnopolskie. Najbardziej ucierpiały powiaty graniczące z Wołyniem - skąd przechodziły zbrodnicze bandy - zbaraski, sokalski i przylegający do niego rawski, następnie powiaty podkarpackie: doliński, nadwórzański, turczański i przyległy do niego drohobycki, oraz łańcuch czterech powiatów centralnego pasa wschodniej części Małopolski, tj. czortkowski, buczacki, stanisławowski i rohatyński. Były mordy pojedyncze i grupowe (w nielicznych przypadkach zamordowano ponad dwadzieścia osób, np. w Netrebie, Hnilicach, Potoku Złotym, Mikuliczynie, Turzy Wielkiej, Kosmaczu, Bołszowcach, Łyśćciu, Tarnowicy Polnej, Topolnicy Szlacheckiej, Rulikówce), ale większość zbrodni dotyczyła jednej lub dwu osób. Jak powszechnym zjawiskiem w Małopolsce Wschodniej w 1943 r. były te małe napady, świadczy liczba miejscowości, w których miały miejsce, tj. 520, przy czym w niektórych miejscowościach nie poprzestawano na jednym zbrodniczym incydencie. Ogółem w 1943 r. nacjonaliści ukraińscy zamordowali w Małopolsce Wschodniej co najmniej 2924 Polaków (zapewne
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
są to dane niepełne). Po „sukcesach” odniesionych na Wołyniu, tj. prawie zupełnym wyeliminowaniu Polaków z terenów wiejskich, i w związku ze zbliżaniem się frontu niemiecko-sowieckiego do Tarnopolszczyzny, począwszy od stycznia 1944 r., OUN-UPA na wielką skalę przystąpiła do depolonizacji Małopolski Wschodniej. Widoczne było, że OUN dążyła do pozbycia się Polaków przed zakończeniem wojny, by po pokonaniu Niemiec Polska w międzynarodowych pertraktacjach odnośnie do swych granic nie wykorzystała obecności ludności polskiej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej jako argumentu do włączenia tych ziem do państwa polskiego *[Podczas przesłuchania przez sowieckie służby bezpieczeństwa dowódcy czoty (małego oddziału) - Stepana Dereszy - przyznał on: „Paliliśmy polskie wsie z takim wyrachowaniem, by nie zostały ślady ich obecności i żeby Polacy nigdy nie pretendowali do ukraińskich ziem. Nas objaśniali [wyżsi dowódcy czy propagandyści], że w ten sposób ułatwiamy urzeczywistnienie przyszłej >>rewolucji ukraińskiej<<”]. Stopniowe wypieranie Niemców z Wołynia i Małopolski Wschodniej przez Armię Czerwoną zaczęło się na początku 1944 r. i trwało ponad pół roku. Na zajętych terenach Sowieci natychmiast instalowali władzę oraz przeprowadzali mobilizację mężczyzn do I i II Armii WP, co wpływało poważnie na pogarszanie się stanu bezpieczeństwa pozostałej ludności polskiej - kobiet, dzieci i starców, pozostawionych na pastwę UPA. Wprawdzie władze sowieckie wcielały
mordowane w ustronnych miejscach, nierzadko rodziny nie znajdywały ich ciał. Drugi typ napadów pozostawiał od kilku do dwudziestu kilku ofiar (w 15 powiatach) i od kilku do trzydziestu kilku (w 29 powiatach), stanowiąc gros wszystkich napadów (pod względem wielkości). W 90 miejscowościach z 35 powiatów doszło ponadto do masowych zbrodni, w których OUN-UPA zamordowała od czterdziestu do dwustu osób. Warte wspomnienia są chociażby te miejscowości, w których w jednostkowych napadach (jednym, a nie kilku) zginęło z rąk OUN-UPA stu i więcej Polaków. Są to: w woj. lwowskim - Bryńce Zagórne, Hucisko, Pyszówka, Ulicko Seredkiewicz, Tarnoszyn; w woj. stanisławowskim - Dołha Woj-niłowska, Kuty, Ludwikówka, Mariampol, Pasieczna, Pawlikówka, Podszumlańce, Słobódka Konkolnicka, Szerokie Pole, Szeszory; w woj. tarnopolskim - Berezowica Mała, Bołdury, Korościatyn, Presowce. Do tej listy należy dodać masowe zbrodnie, liczone w setkach i tysiącu Polaków, popełnione wspólnie przez OUN-UPA z 4. i 5. Pułkami Policyjnymi SS, w skład których wchodzili Ukraińcy-ochotnicy do Dywizji SS-Galizien, na terenie woj. tarnopolskiego: w Chodaczkowie Wielkim, Hucie Pieniackiej, Palikrowach, Podkamieniu. W wielu miejscowościach ich mieszkańcy byli mordowani „na raty”, a więc w kilku napadach, co prawdopodobnie miało na celu sprowokowanie ucieczki. Były też bardziej „łagodne” próby usu-
(co najmniej 962), żółkiewskim (co najmniej 900). Natomiast w poszczególnych województwach małopolskich liczba ofiar zbrodni przedstawia się następująco: w woj. lwowskim - co najmniej 8267, w woj. stanisławowskim co najmniej 9238, w woj. tarnopolskim - co najmniej 14 467. W rzeczywistości było ich więcej, nie wszystkie bowiem zbrodnicze akty i ich ofiary udało się dotąd zewidencjonować. W roku 1944 w Małopolsce Wschodniej Ukraińcy dokonali najwięcej ludobójczych napadów na Polaków - udokumentowana (acz niepełna) liczba zamordowanych wyniosła w zaokrągleniu 32 tys. w 1550 miejscowościach. Znaczący spadek liczby polskich ofiar OUN-UPA nastąpił w Małopolsce w 1945 r., kiedy to realizowana była umowa zawarta 9 września 1944 r. między Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego a rządem Ukraińskiej Sowieckiej Republiki Socjalistycznej o wymianie ludności polskiej i ukraińskiej. Władze sowieckie wraz z placówkami pełnomocników rządu polskiego ds. ewakuacji ludności polskiej organizowały przesiedlenia. Wprawdzie umowa graniczna między Polską a ZSRS została podpisana dopiero 16 sierpnia 1945 r. (co skutkowało formalnym podziałem Małopolski Wschodniej między te dwa państwa), ale nieoficjalny podział funkcjonował już od umowy o wymianie ludności z września 1944 r., zwłaszcza że na terenach zajętych przez Związek Sowiecki od razu był przywracany podział administracyjny z czasu tzw. pierwszej okupacji sowieckiej Kresów
które od sierpnia 1945 r. należały do ówczesnej Rzeczypospolitej Polskiej. Na terenie dawnego woj. tarnopolskiego były to: pow. zaleszczycki (co najmniej 583 ofiary), pow. borszczowski (co najmniej 304 ofiary), buczacki (co najmniej 637 ofiar), tarnopolski (co najmniej 239), kopyczyniecki (co najmniej 215) i na terenie dawnego woj. lwowskiego: dobromilski (co najmniej 421 ofiar), przemyski (co najmniej 390), jarosławski (co najmniej 326), lubaczowski (co najmniej 315), leski (co najmniej 286). Ogółem udokumentowane straty ludności polskiej Małopolski Wschodniej w 1945 r. wynoszą w zaokrągleniu 5900 zamordowanych (w tym: woj. lwowskie - 2624, stanisławowskie 307, tarnopolskie - 2939) w 611 miejscowościach. Poznane dotąd zbrodnie OUN-UPA z lat 1946-1947 dotyczą terenów należących wówczas do Polski. Intensywne zwalczanie podziemia ukraińskiego i przesiedlenia Ukraińców, najpierw w 1946 r. na Ukrainę, potem w 1947 r. w ramach akcji „Wisła” na tzw. Ziemie Odzyskane spowodowało stopniowe wygaśnięcie fali morderstw. Łączne straty polskie, z końcowego okresu zbrodni OUN-UPA, wyniosły w zaokrągleniu 1670 osób. Przyjmując - na podstawie analizy wykorzystanego dotąd materiału badawczego - że niemożliwe było ustalenie całości strat ludności polskiej w Małopolsce Wschodniej, podobnie jak już opisano to odnośnie do Wołynia, wykazane liczby ofiar zostały powiększone o szacunkowe straty, co jest uwidocznio-
zagrożenia, wymuszając paniczne ucieczki z ogarniętych rzeziami terenów wiejskich do miast i miasteczek. Ale dla dziesiątków tysięcy ludzi tułaczka trwała dalej - albo Niemcy zagarniali uchodźców i transportowali do przymusowych robót w Rzeszy, albo uchodźcy samodzielnie, z narażeniem życia uciekali na zachód (zachodnia Małopolska, Lubelszczyzna i dalsze rejony), gdzie wielokrotnie zmieniali miejsce pobytu i skąd także byli wysyłani przez Niemców na roboty. W trakcie tego przemieszczania się Polaków umierały kolejne ofiary: głodu, zimna, braku dachu nad głową, braku leków do leczenia ran i urazów powstałych w napaściach OUN-UPA. Zgony następowały albo w krótkim czasie po akcie ludobójczym, albo po kilku latach poważnych niedomagań *[Do skutków ludobójstwa ukraińskiego na Polakach należą jeszcze różnego stopnia dolegliwości psychiczne, utrudniające normalne życie lub powodujące niezdolność do samodzielnego życia.]. Te skutki w największym stopniu dotyczyły dzieci i osób starszych. Liczba śmiertelnych ofiar i niesprawności, jako odległych konsekwencji ludobójstwa ukraińskiego, nie jest ustalona, poza nielicznymi przypadkami.
młodzież męską do tzw. Instriebitielnych Batalionów, tj. pomocniczych formacji wojskowych, w których przeważali Polacy (niektórzy nawet zgłaszali się ochotniczo w zamiarze obrony polskich wsi przed banderowcami), jednak zagrożenie upowskimi napadami nie ustawało, szczególnie w Małopolsce. Prowadzone przez IB obławy na upowców, ściganie bojówek i ich rozbijanie było dla OUN-UPA dodatkowym propagandowym uzasadnieniem konieczności niszczenia Polaków jako współpracowników bolszewików. Najwięcej zbrodniczych napadów dokonano w pierwszym półroczu, szczególnie od lutego do kwietnia. Dotyczyło to 32 z 47 powiatów małopolskich, w których w tym czasie atakowano Polaków. W pozostałych 15 powiatach do mordów dochodziło albo z podobną częstotliwością przez cały rok, albo głównie w drugim półroczu. Charakterystycznym sposobem usuwania Polaków z Małopolski były częste, niewielkie napady, w których ginęło od jednej do kilku osób. Te pojedyncze osoby były przeważnie uprowadzane i
nięcia ludności polskiej - w niektórych miejscowościach (np. w woj. lwowskim w Czukwi, Łomnie, Mostach Wielkich, Mrzygłodzie, Pieczychwostach, Wojutyczach; w woj. stanisławowskim w Debelówce, Felizienthalu, Hołobutowie, Synowódzku Wyżnym; w woj. tarnopolskim w Bajkowcach, Łopatynie, Łosiaczu) podrzucano Polakom lub wieszano w widocznych miejscach ulotki wzywające do natychmiastowego (w ciągu 24 lub 48 godz.) wyprowadzenia się „za San”, z groźbą utraty życia w razie niezastosowania się do nakazu. Najwyższe, udokumentowane dotąd straty ludności polskiej w 1944 r. w województwach małopolskich były w następujących powiatach: brodzkim (co najmniej 2365 osób), rohatyńskim (co najmniej 1629), tarnopolskim (co najmniej 1587), kałuskim (co najmniej 1542), przemyślańskim (co najmniej 1364), sokalskim (co najmniej 1246), stanisławowskim (co najmniej 1136), brzeżańskim (co najmniej 1010), jaworowskim (co najmniej 877), rawskim (co najmniej 1008), nadwórzańskim
(1939-1941). Zmiana okupanta, zwalczającego usilnie banderowców, w pewnym stopniu ograniczała zbrodnicze napady na ludność polską. Polacy małopolscy, bardziej niechętnie niż Polacy z Wołynia, których pozostało po rzezi 1943 r. stosunkowo mniej, decydowali się na opuszczenie rodzinnej ziemi (jedni - licząc na „powrót Polski”, drudzy - uważając, że „i tu, i tam Sowiety”), co, jak się wydaje, dodatkowo mobilizowało OUN-UPA do palenia wsi, rabunków i mordów, także masowych, w których liczba ofiar wahała się od pięćdziesięciu do ponad stu (np. w woj. lwowskim - Kłodno Wielkie, w woj. tarnopolskim - Barysz, Czerwonogród, Eleonorówka, Gaje Wielkie, Głęboczek, Puźniki, Majdan, Uhryńkowce, Uście Zielone). Były też zbrodnie, w których ginęło od dwudziestu do trzydziestu kilku osób, ale najczęściej od jednej do kilku. W dwu rejonach zbrodnicza aktywność banderowców w 1945 r. była szczególna - we wschodnich powiatach woj. tarnopolskiego oraz w zachodnich powiatach woj. lwowskiego, tj. w tych,
ne w tabeli. Prawdopodobna liczba zamordowanych Polaków w Małopolsce wynosi 70 800. Dalsze badania ukraińskiego ludobójstwa dokonanego na Polakach z całą pewnością powiększą liczbę ofiar zidentyfikowanych z nazwiska, natomiast ostrożność badawcza powstrzymuje przed twierdzeniem, że łączna prawdopodobna liczba 130 800 ofiar na Wołyniu i Małopolsce ulegnie istotnej zmianie. Do całości strat spowodowanych zbrodniami OUN-UPA należy jeszcze dodać liczbę, wstępnie określoną na ok. 3 tys., Polaków zamordowanych na Lubelszczyźnie i nieznaną liczbę ofiar z południowych powiatów woj. poleskiego, graniczących z Wołyniem. Bezwzględna, począwszy od 1943 r., depolonizacja Wołynia i Małopolski Wschodniej - która była prowadzona przez OUN-UPA w sposób szczególnie okrutny, bowiem z powszechnym zastosowaniem barbarzyńskich metod uśmiercania, a wcześniej dręczenia ofiar - siała postrach, stałe poczucie
sko, Lubaczów, Lwów, Mościska, Nisko, Przemyśl, Rawa Ruska, Rudki, Sambor, Sanok, Sokal, Turka, Żółkiew według: S. Siekierka, H. Komański, K. Bulzacki, op. cit., s. 31, 94, 148, 187, 221, 288, 357, 425, 509, 636, 734, 778, 835, 915, 1030, 1113, 1144.
1 Szacunek własny - zob. też W. Siemaszko, E. Siemaszko, op. cit., s. 1056-1057. 2 Szacowana liczba zamordowanych Polaków dla powiatów: Bóbrka, Brzozów, Dobromil, Drohobycz, Gródek Jagielloński, Jarosław, Jaworów, Le-
3 Szacowana liczba zamordowanych Polaków dla wszystkich powiatów woj. stanisławowskiego według: S. Siekierka, H. Komański, E. Różański, op. cit., s. 36, 118, 169, 258, 292, 354, 419, 508, 591, 650, 716, 769. 4 Szacowana liczba zamordowanych Polaków dla wszystkich powiatów: Borszczów, Brody, Brzeżany, Czortków, Kamionka Strumiłowa, Kopyczyńce, Radziechów, Złoczów według: H. Komański, S. Siekierka, op. cit., s. 58, 99, 137, 200, 225, 251, 329, 517. Dla pozostałych powiatów szacunki nie zostały podane. /red. - opublikowany także w Biuletynie IPN - nr 7-8, 2010 r.
„KTO NIE SZANUJE I NIE CENI SWEJ PRZESZŁOŚCI NIE JEST GODZIEN SZACUNKU TERAŹNIEJSZOŚCI ANI PRAWA DO PRZYSZŁOŚCI"
JÓZEF PIŁSUDSKI
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 3
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
ZAGŁADA ABRAMOWCA Feliks Budzisz Tragedia Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej winna być przywrócona pamięci historycznej współczesnych pokoleń. (Uchwała Sejmu RP) Zbrodnia na ludności polskiej Abramowca nie została należycie potraktowana w naszej literaturze martyrologicznej, chociaż w jej wyniku przestała istnieć stosunkowo duża kolonia, a ludność, głównie polska, została w większości wymordowana. Abramowiec był kolonią dużej wsi Radowicze, w połowie polskiej, w gminie Turzysk, powiatu Kowel. Trakt, idący z Kowla do Tuliczowa dzielił kolonię na Abramowiec I i Abramowiec II. Właśnie ten pierwszy 24 lipca 1943 r. uległ zagładzie. Tuż przed II wojną światową Abramowiec liczył 20 gospodarstw polskich i 5 ukraińskich. Wśród polskich było 100-hektarowe gospodarstwo Stanisława Freja. W 1939 r. zakupił on 100 ha, wykarczował 20 ha, zamieniając je w urodzajne pola. Najstarszy syn przed wojną studiował medycynę, młodszy uczył się w kowelskim gimnazjum, córka była nauczycielką w Kowlu, najmłodsza Marysia i Henryk byli przy rodzicach na gospodarstwie. Po wejściu Sowietów w 1939 r. Ukraińcy z sąsiednich wsi wywieźli Frejów do Turzyska, gdzie za mostem na Turii wyładowali ich do rowu. Frejowie zamieszkali w Różynie, gdzie przed wojną działał słynny Uniwersytet Ludowy, kierowany przez działacza ludowego Kazimierza Banacha. W 1943 r. Marysia i Heniek wstąpili do oddziału por. Władysława Czermińskiego „Jastrzebia” 27 WDP AK. W boju w Ośmiogłowiczach 16 lutego 1944 r. Henryk „Husarz” został ciężko ranny; zoperowany w dywizyjnym szpitalu w Kupiczowie przez lekarzy Zbigniewa Kostarskiego „Sępa” i Włodzimierza Zagórskiego „Osiemnastkę” w asyście felczera Mirona Niemoskalenki i sanitariuszki Moniki Śladewskiej – zmarł wkrótce po operacji. Nie sposób pominąć tutaj kilku zdań i o Marysi Frej „Klarze”, zamieszczonych w „Pożodze” (s.327); „nie mogąc unieść rannego, pozostała z nim w zaroślach po wycofaniu się batalionu z pościgu za Niemcami. Na wypadek powrotu Niemców, jej i rannemu groziła niechybna śmierć. A jednak została przy rannym. Tak rozumiała swój obowiązek. Dopiero po stwierdzeniu braku sanitariuszki, por. „Jastrząb” z silnym patrolem wrócił na przedpole, odszukał ją przy rannym żołnierzu. Oboje płakali, oczekując najgorszego, a później z radości, że to najgorsze nie stało się i są znów wśród
swoich”. Wróćmy do Abramowca .W 1941 r. 10 lutego, nocą w siarczysty mróz dwie rodziny braci Kolasów zostały wywiezione na Sybir. Jeden z braci, zarządca majątku hr. Stefana Szumowskiego( również wywiezionego z rodziną na Sybir) w sąsiednim Litynie, zostaje wywieziony z żoną i dwoma niepełnoletnimi synami. Jego brat był policjantem w Rożyszczach. Po wejściu Sowietów zamieszkał z rodziną u brata – z zoną, ośmioletnim synkiem i kilkunastoletnią sparaliżowaną córką. Opuszczone gospodarstwo zajął Ukrainiec , co było powszechna normą w przypadku deportowanych na wschód Polaków. Dodam, że z Radowicz tamtej mroźnej nocy wywieziono również żonę, Ukrainkę i dwie córki policjanta Lasaka. On z synem uniknął wywózki, służył w 27 WDP AK. Schwytany przez Niemców przeżył, z moim ojcem, ciężki obóz koncentracyjny. Przez niemal 3 lata mieszkańcy Abramowca, wtulonego w duży kompleks lasu Lityńskiego, wiedli siermiężny, trwożliwy, okupacyjny żywot, przymierając często głodem. Niemcy, a zwłaszcza ukraińscy policjanci , bezwzględnie i brutalnie ściągali niewspółmiernie wysokie kontyngenty, grożąc rozstrzelaniem i spaleniem zabudowań. Głęboki niepokój przyniosła eksterminacja w sierpniu 1942 r. ludności żydowskiej, tym bardziej, że Ukraińcy zaczęli przebąkiwać, ze wkrótce taki sam los spotka Polaków. Wiosną następnego roku rozeszły się groźne wieści o mordach ludności polskiej gdzieś na wschodnim Wołyniu, dokonywane – jak wówczas mówiono – przez bulbowców, czyli bandy ukraińskich nacjonalistów. Wkrótce zbrodnie OUN-UPA dosięgły Radowicz; z 10 na 11 kwietnia 1943 roku ukraińscy policjanci, którzy uciekli do UPA, zamordowali Marcelego Leśniewskiego i jego dorosłych synów – synów – Antoniego i Edwarda. Zbrodnia poważnie zaniepokoiła ludność polską również sąsiednich miejscowości. Kolejny mord dokonany 28 czerwca na pięcioosobowej rodzinie Daszkiewiczów w sąsiedztwie Abramowca wzmógł dotkliwy niepokój i obawy o życie, prawdopodobnie na całym Wołyniu. Polacy liczyli się już z najgorszym, wielu traciło nadzieję na przetrwanie. W drugiej połowie lipca dotarły do Radowicz, a więc i Abramowca przerażające, hiobowe wprost wieści o masowych rzeziach ludności polskiej, dokonywanych przez OUN – UPA i miejscową czerń w co najmniej 150 miejscowościach sąsiednich powiatów – włodzimierskiego, horochowskiego, łuckiego. Ludność polską ogarniał przygniatający niepokój, lęk, który słabszych psychicznie parali-
żował, pogrążał w beznadziejnej apatii, bo znikąd nie można było liczyć na pomoc, ratunek, a ucieczkę trudno było sobie wyobrazić ze względu na wszechobecność UPA i otoczenie ukraińskie. Noce spędzano w różnych kryjówkach, zbożu, krzewach, pobliskim lesie. Promyk nadziei na ocalenie wzbudziła samoobrona w sąsiednich Zasmykach, polskiej wsi, utworzona 13 lipca przez jedenastu młodych desperatów z Radowicz. Samoobrona pod dowództwem legendarnego „Jastrzębia” z dnia na dzień zwiększała swoją liczebność i zdolność obronną. Optymiści liczyli, że w razie bezpośredniego zagrożenia, samoobrona przyjdzie z pomocą. Większość jednak w rozterce i z żalem przygotowywała się do ucieczki, opuszczenia swoich gospodarstw, dorobku życia, nieraz wielu pokoleń. Ale zagładę Abramowca, części Radowicz, przyniosła pacyfikacja niemiecka w upalną sobotę 24 lipca 1943 roku. Przyczyną bezpośrednią była jednak prowokacja ze strony OUN – UPA. Tego dnia w godzinach porannych traktem przez Abramowiec przejechała z Kowla do Tuliczowa kolumna około 20 ciężarówek niemieckiej żandarmerii. Niebawem od strony Tuliczowa, następnie Litynia rozległy się strzały. Godzinę później pod Abramowiec podeszła gęsta tyraliera żandarmów, którzy zaczęli strzelać do uciekających, zapalając pociskami zabudowania. Zaskoczeni, przerażeni mieszkańcy szukali ukrycia w zabudowaniach, ogrodach, krzewach, bruzdach, łanach zbóż. Niestety, szczelna tyraliera wyszukiwała ukrytych, mordując każdego. Niektórzy, ukryci w budynkach, spłonęli żywcem. Słupy czarnego dymu złowieszczo wzbijały się w błękitne niebo. Samolot krążył nad pacyfikowanymi wsiami ostrzeliwując je z pokładowej broni. Artyleria pociągu pancernego spod Turzyska ostrzeliwała płonące wsie. Pociski z szumem przelatywały nad nami i wybuchały w płonących wsiach. Tę noc, jak i wiele poprzednich, spędziliśmy z rodzicami w ukryciu, tym razem w zbożu. Obudziła nas gwałtowna strzelanina i głośne wybuchy. W trwodze oczekiwaliśmy najgorszego. Abramowiec został starty z powierzchni ziemi. W kolonii zamordowano 25 osób, a 2 zostały ranne. Są to; Władysław Dulkowski, zona Władysława, córka Hanna i syn Krzysztof; Wincenty Dulkowski, żona Aleksandra i córka Aleksandra i córka Alfreda: Maria Gut; Antoni Łukaszewski, córka Teresa, synowie Antoni i Hipolit; Teofil Mindor, Bronisław Perski, córka Wanda, synowie Henryk i Eugeniusz; Bernard Różański, żona Teofila, matka Bernarda –
Polecana strona : http://www.wolyn.ovh.org/ Strona 4 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
Janina, syn Stanisław; Stanisław Sobótka, żona Maria, syn Stefan; Jan Żabik; ciężarna Maria Kurnicka. W pobliskich Piórkowiczach zamordowano pięcioosobowa rodzinę Małków, troje dzieci zostało wrzucone przez okno do płonącego domu. Ranni; Antonina Dulkowska i Stefan Gut, zamordowany przez upowców we wsi Peresieka niedaleko Zasmyk. Lista osób może być niepełna. Lista ofiar ukraińskich nie jest mi znana. Według niemieckiego raportu zamieszczonego w6 tomie Litopysu UPA, zawierającego teksty w języku niemieckim, był to zwiad celem zorientowania się w postępie żniw na urodzajnych terenach, z których bogate plony 6 tygodni później Niemcy przejęli prawie w całości. Możliwe, że celem było również przepłoszenie band UPA, które terroryzowały ludność uniemożliwiając jej odstawienie kontyngentów do pobliskich garnizonów. Spacyfikowany obszar, położony miedzy dużymi kompleksami lasów był w tym czasie miejscem koncentracji band UPA, których zadaniem była likwidacja zasmyckiej samoobrony. Po wyrżnięciu ludności polskiej w kilku sąsiednich powiatach (10-13 VII) i likwidacji dużej samoobrony w Hucie Stefańskiej (16-18 VII) Kolej przyszła na Zasmyki i wyrżnięcie ocalałej z rzezi i zbiegłej tam ludności polskiej. OUN – UPA była przekonana, że zasmycka samoobrona stanowiła poważną siłę obronną, o czym świadczą zeznania Jurija Stelmaszczuka „Rudego” odpowiedzialnego za eksterminację ludności polskiej na zachodnim Wołyniu, złożone przed sądem w Kijowie 6 VIII 1945 roku: zadanie (rzezi-F.B.) zostało wykonane we wszystkich rejonach prócz turzyskiego. „Sosenko” (Porfiryj Antoniuk-F.B.) polecił przeprowadzić „akcję” „Besketowi”, który bał się ruszać Polaków w sile 1500 ludzi gotowych do sprzeciwu (Wiktor Poliszczuk, Dowody zbrodni OUN – UPA, Toronto 2000, s.444). Tymczasem samoobrona w Zasmykach liczyła w tym czasie mniej niż 100 ludzi, w dodatku słabo wyszkolonych i źle uzbrojonych. OUN – UPA przygotowując się do likwidacji Zasmyk nie zrezygnowała z nadarzającej się okazji, by zrobić to rękami Niemców , a następnie wyrznąć Polaków również pozostałych jeszcze w okolicznych wsiach. W tym celu sprowokowała żandarmów ostrzeliwując ich od strony Abramowca. OUN nie pierwszy i nie ostatni raz posłużyła się prowokacją, by nastawić okupantów przeciwko ludności polskiej. Wielokrotnie domagała się nawet od Niemców, by po likwidacji Żydów ten sam los spotkał Polaków zamieszkałych na terenach, które uważała za etnicznie ukraińskie. Wróćmy jednak do Abramowca. Późnym popołudniem gdy odjechali Niemcy, pozostali przy życiu mieszkańcy wracali do swoich dymiących jeszcze zagród, znajdując zabitych i rannych czy zwęglone zwłoki swoich bliskich i sąsiadów. Wszystkie zabudowania spłonęły, z wyjątkiem zagrody Siedleckich, z których tez nikt nie zginął. Większość ofiar została pochowana na parafialnym cmentarzu w Zasmykach. Tylko A. Dulkowska, która była Czeszką – na czeskim cmentarzu w Kupiczowie. Abramowiec zniknął z powierzchni ziemi, podobnie jak tysiące polskich miejscowości, spopielonych przez OUN – UPA na Wołyniu, południowym Polesiu, w Małopolsce Wschodniej i terenach południowo-wschodnich Polski w obecnych granicach, od Bieszczad do Podlasia. Feliks BUDZISZ
„WNUCZKU WYDRUKUJ DZIADKOWI” Redakcja KSI pragnie dotrzeć do wszystkich Kresowian, nawet tych nie zaglądających do internetu i umożliwić im dostęp do informacji kresowych. Dlatego zwracamy się z apelem nie tylko do wnuków, synów ale znajomych a nawet sąsiadów o drukowanie tego serwisu dla osób którym bliskie są sprawy kresowe. Miłośnicy Wołynia, Lwowa, Polesia, Tarnopola, Nowogródka, Wilna, Stanisławowa powinni mieć dostęp do informacji i spraw bliskich ich sercu.
Polecamy
„Dzieci Kresów” – zbiór wspomnień osób, które jako dzieci lub bardzo młodzi ludzie przeżyli gehennę ukraińskiego ludobójstwa, będąc często bezpośrednimi świadkami śmierci swoich najbliższych, krewnych lub sąsiadów – to wstrząsający materiał źródłowy, niezastąpiony w badaniach nad historią eksterminacji narodu polskiego. (...) Zadaje kłam różnym próbom falsyfikacji niedawnej przeszłości i mających wówczas miejsce bestialstw, jakich dokonywali na kresowych Polakach rządni mordu, ale także i ich mienia, ukraińscy nacjonaliści, niejednokrotnie sąsiedzi, a nawet krewni. Poszkodowani, którzy ocaleli na ogół przez zbieg okoliczności, w prostych słowach i bez literackich upiększeń opisują to, co widzieli, oddając atmosferę tamtych dni jako bezbronni i najczęściej politycznie niezaangażowani uczestnicy wydarzeń. Motorem tych wypad ków była wyłącznie nieludzka nienawiść i kulturowe barbarzyństwo sprawców, wsparte drapieżną teorią darwinistycznie zorientowanego ukraińskiego nacjonalizmu. Przekazywane dziś do rąk czytelników wspomnienia (...) niech będą przestrogą. Niech przypominają, że niektóre lansowane uparcie diagnozy polityczne mogą mieć podwójne oblicza. Nawet gdy jedno z nich zawiera jądro prawdy – drugie może grozić katastrofą. Przed taką możliwością prze strzegają „Dzieci Kresów”. Fragment Słowa wstępnego Prof. dr. hab. Bogumiła Grotta
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
POGROM NA SMOLARNI Sławomir Tomasz Roch
Pan Kazimierz Sidorowicz: „Pamiętam, że jeszcze w lipcu 1943 r. ludzie we Włodzimierzu zaczęli opowiadać, że Ukraińcy rozpuszczają propagandę, że mordy 11 lipca w całym powiecie włodzimierskim, to była jedna wielka pomyłka. Ukraińcy zapewniali przy tym wszystkich poprzez liczne ulotki wysyłane do Polaków, że podobna tragedia na pewno się nie powtórzy. Namawiali przy tym gorąco, aby Polacy spokojnie wracali na żniwa i zbierali pozostawione na polach zboża. Wielu Polaków dało się namówić i wrócili do swoich opuszczonych wcześniej domów, szczególnie ci, którzy zamieszkiwali na przedmieściach. I rzeczywiście w drugiej połowie lipca i na początku sierpnia, było w naszym powiecie wyjątkowo spokojnie. Osobiście, już w tym czasie nie wierzyłem w dobre intencje Ukraińców. Mimo to zdecydowałem się z żoną Antoniną i jeszcze z kilkoma innymi osobami, wrócić do Smolarni. To było początek sierpnia, zatrzymaliśmy się w naszym domu u rodziców i przenocowaliśmy. Nasi rodzice byli zdrowi, także wioska prawie wcale do tej pory nie ucierpiała. W naszej wsi nie było do tej pory pogromu. Jednak już następnego dnia zauważyłem szczególną ruchliwość Ukraińców. Jeździli przez naszą wieś konno i wozami, uważnie się przy tym rozglądając na lewo i prawo. Szybko zorientowałem się, że to zwiad ukraiński i że szykuje się coś niedobrego. Gdy jeszcze przyszła do nas znajoma Ukrainka z naszej wsi Olga Maciocha i powiedziała: „Uciekajcie, bo was Ukraińcy wybiją, a jak przeżyjecie to dajcie znać o sobie.”, nie namyślałem się już wcale więcej. Zabrałem żonę i furmanką uciekliśmy jeszcze tego samego dnia, z powrotem do Włodzimierza Wołyńskiego. Inni Polacy zostali jednak w Smolarni. Także moi rodzice, choć ich gorąco ponownie namawiałem, aby z nami uciekali do miasta nie skorzystali z szansy ucieczki i zostali w domu. Będąc jeszcze w Smolarni, tuż przed naszą druga ucieczką, spotkałem Ukraińca Piotra Marczuka z sąsiedniej koloni Barbarówka, który powiedział mi: „Wracaj do Smolarni i rób żniwa, nic ci się nie stanie, ja do ciebie nic nie mam!” Stałem wtedy obok domu mego szwagra Skawińskiego Bronisława. Gdy Marczuk na chwilę gdzieś odszedł, drugi Ukrainiec, który był razem z nim, a którego dobrze znałem i z którym się przyjaźniłem, powiedział mi w tajemnicy tak: „UCIEKAJ BO ZABIJĄ!” Zrobił przy tym bardzo wymowny znak, abym nikomu nie powiedział, że mnie ostrzegł. Ten jak się okazało, prawdziwy przyjaciel nazywał się Antoni Wrona i pochodził ze wsi Marcelówka. We Włodzimierzu zatrzymaliśmy się na ulicy Modelskiej.” Pani Antonina i Kazimierz: „Groźne zapowiedzi i ostrzeżenia sprawdziły co do joty. Napad na naszą wieś miał miejsce w drugiej połowie sierpnia 1943 r. W pogromie brali udział Ukraińcy, którzy wymordowali prawie wszystkich Polaków, którzy zostali jeszcze w Smolarni. W naszej wiosce zginęli wtedy: moja mama Antonina la ok. 60 i tato Stanisław lat ok. 65 Sidorowicze. Mój szwagier Skawiński Bronisław lat ok. 40 i jego żona Ludwika Skawińska z domu Sidorowicz, lat ok. 35 i ich ośmioro dzieci, w tym: Adam lat ok. 12, Mieczysław lat ok. 10, Antoni lat ok. 6, Jerzy lat ok. 5 i córki: Stanisława lat ok. 18, Izabela lat ok. 16, Maria lat ok. 7 i Aniela lat ok. 3. Zginęła też moja bratowa Marianna Sidorowicz lat ok. 35 oraz jej dwie córki: Regina lat ok. 10 i Leokadia lat ok. 6. Polak Jan Gawroński, który też mieszkał w Smolarni opowiadał nam po wojnie, że do jego domu tuż przed mordem, przyszło dwóch Ukraińców: Władysław Radzik i Marczuk Piotr. Oni się dobrze z Jankiem znali, nawet przyjaźnili, dlatego przyszli do niego do domu i powiedzieli im tak: „Zbierajcie się i
uciekajcie, bo was Ukraińcy pobiją, bo już na Smolarnii pobili Skawińskich, Sidorowiczów, Sawickich i Puchniaczów. I was też wybiją!” Janek Gawroński mieszkał w Smolarni tylko 3 domy od naszego domu. Później ci Ukraińcy nakazali im się zbierać i odprowadzili ich w stronę Włodzimierza, aż za ukraińską wioskę Poniczów.”
Pan Kazimierz: „Jednego dnia grałem we Włodzimierzu na akordeonie, wtedy przyszedł do nas Wacław Jakubczak i poprosił, abym przestał grać, ponieważ właśnie przyjechała rodzina Gawronów, która twierdzi, że moja rodzina w Smolarni już została wymordowana. Na podstawie tych świadectw jestem przekonany, że moja rodzina została wymordowana przez Ukraińskich nacjonalistów w czasie napadu na naszą wioskę, do dziś nie wiem jednak gdzie zakopano ich ciała. Po wojnie do naszego pierwszego domu w Białobrzegach pod Zamościem przyjechała znajoma Ukrainka Sabina Błaszczak i opowiedziała nam, jak zginęła moja najbliższa rodzina Skawińskich, mówiła tak: „Moja rodzona siostra, żona Michała Marczuka, którzy mieszkali w Smolarni opowiedziała mi, jak zginęła rodzina twojego szwagra Skawińskiego. Marczukowa chodziła po rzezi do domu Skawińskich oglądać ciała pomordowanych Polaków, to co tam zobaczyła w świetle dziennym, wstrząsnęło nią do głębi: Bronisław Skawiński miał obcięte ręce w łokciach i nogi w kolanach, jego córka Staszka została przerżnięta piłą na pół, a inne osoby zostały porąbane siekierami.” Powiedziała także: „Napad miał miejsce w połowie sierpnia, już po żniwach, nocą. Bronek już zakończył żniwa. Ukraińcy najpierw wyprowadzili wszystkich z domu, a potem wszystkich pomordowali na podwórku.” W tej masakrze zginęli także: 1. Sawicki lat ok. 65 i jego żona lat ok. 65. To byli Polacy, reszta rodziny Sawickich zdołała zbiec do miasta Włodzimierza. 2. Puchniacz lat ok. 60 i jego żona lat ok. 50 i ich dzieci: córka Józefa Puchniacz lat ok. 22. Druga córka lat ok. 24, była żoną młodego mężczyzny lat ok. 25, nie pamiętam czy mieli już małe dzieci. 3. Wdowa Malidz lat ok. 50. Jej córka Balbina zdołała uciec oprawcom i po wojnie mieszkała w Hrubieszowskiem. Syn wdowy Seweryn, zabrany został do Niemiec na roboty jeszcze w roku 1942. Wdowa Malidzowa pochodzi z Niedzielisk koło Zamościa, a do naszej wsi przyjechali przed wojną. 4. Staruszka Perekupka lat ok. 60, nie wiem co się stało z nią i jej rodziną, ale prawdopodobnie także oni zostali zamordowani. 5. Malec lat ok. 60, zamordowana w swojej stodole. Pan Kazimierz: „Franciszek Krawiec, zięć rodziny Malec opowiadał mi w sierpniu 1943 r. we Włodzimierzu Wołyńskim, jak zginęła babcia Perekupka i jego teściowa Malec. To było tak, mówił: „Ukraińcy w czasie napadu na Smolarnię przyszli do domu rodziny Malec i zabrali ze sobą obie kobiety do stodoły. Tam je prawdopodobnie zamordowali, a następnie podpalając stodołę spalili też ciała. Następnego dnia miejscowi ludzie znaleźli dwa zwęglone ciała kobiet, osobiście widzieli to niedalecy sąsiedzi pomordowanych kobiet i wszystko opowiedzieli Franciszkowi Krawiec.” Pan Kazimierz: „Pani Marczuk, żona Ukraińca Michała Marczuka widziała na własne oczy jak pomordowano Polaków w Smolarni i wszystko opowiedziała Błaszczak Sabinie. Mówiła, że wielu Polaków uciekało ze wschodu do Włodzimierza, przez naszą wieś Smolarnię i wtedy wpadali w ręce Ukraińców, którzy przygotowali zamaskowaną zasadzkę w naszej wsi. Następnie złapanych ludzi mordowali i wrzucali do jednej studni, która znajdowała się na podwórku Piotra Szalusia Polaka ze
Smolarni. Ta studnia była głęboka na 25 m, co najmniej takiej głębokości kopano u nas studnie. Każdy beton miał metr wysokości, a potrzebnych było zwykle 25 takich betonów. Ukrainka widziała na własne oczy, że studnia została zapełniona ciałami pomordowanych ludzi do tego stopnia, że było widać nogi wystające wyżej pierwszego betona. Po wojnie Szaluś osiadł w Siedliskach pod Zamościem. Sabina Błaszczak wyszła za mąż do Smolarni za Błaszczaka Bolesława, a pochodziła z Bechety, wsi mieszanej polsko-ukraińskiej.” Pani Antonina i Kazimierz tak wspominają zagładę polskiej wsi Ludmiłpol: "Franciszek Walczak mieszkał w Ludmiłpolu, on i jego rodzina byli Polakami. Ich dom był drewniany, ale bardzo ładny i stał na początku wsi od strony Kohylna. Przed domem stała duża, piękna figura Matki Bożej Niepokalanej. W czasie napadu na ich wioskę, z samego rana zauważył, że duża grupa Ukraińców na furmankach zbliża się do wioski od strony Kohylna. Szybko wyskoczył z domu, ukrył się w schronie pod stodołą i obserwował przez szparę co się będzie dalej działo. Już po chwili trzech Ukraińców wjechało na jego podwórko, właśnie w tym czasie z domu na podwórko wyszła jego żona Gustafa lat ok. 22 z malutkim dzieckiem na ręku. Wyraźnie nie wiedziała jeszcze co jej grozi. Gdy trzej Ukraińcy, każdy uzbrojony w siekierę, zobaczyli ją przed domem, szybko pojmali ją i wtedy jeden z nich powiedział do niej tak: "O jak ty się ładnie ubrałaś. Twoja suknia będzie dla mojej żony." Drugi dodał zaraz: "Twoje buty będą dla mojej żony." Wtedy trzeci z nich powiedział stanowczo: "Prędzej bij!" Ukrainiec uderzył najpierw siekierą dziecko, które Gustka trzymała w rękach. Niemowlę wypadło jej z rąk i upadło ogłuszone na ziemię, jednak ożyło i zaczęło raczkować. Jeden z oprawców powiedział zaraz: "Dobij dziecko, bo ożyło!." Ukrainiec uderzył jeszcze raz siekierą i tym razem skutecznie. Zaraz potem zarąbali Gustafę, żonę Franciszka, który to wszystko widział i słyszał ze schronu. Przebieg tej zbrodni Walczak opowiadał mi osobiście we Włodzimierzu Wołyńskim jeszcze w sierpniu 1943 r. zaraz po jego przybyciu do miasta. Z tego co nam opowiadał, zorientowaliśmy się, że napad na Ludmiłpol był w pierwszych dniach sierpnia 1943 r. Franek mówił nam także, że rozpoznał znajomych chłopów Ukraińców z Kohylna, jego zdaniem to oni mordowali polskich mieszkańców Ludmiłpola. Gdy zakończył się napad i wszystko ucichło, pod wieczór na podwórko przyszedł jego rodzony brat z żoną, którzy zdołali uciec z ich domu i ukryć się w okolicznych zbożach. Gdy znaleźli ciała zamordowanej Gustki i dziecka rozmawiali ze sobą o tej tragedii. Ich głosy usłyszał wtedy półprzytomny z rozpaczy Franek i wyszedł ze schronu. Po chwili uciekli wszyscy razem do Włodzimierza, gdzie tymczasowo zamieszkali razem.” Pan Kazimierz Sidorowicz: „Kuźmiński Wacław opowiadał mi także po wojnie, u niego w domu, że Ukraińcy wymordowali rodzinę Ewy oraz większość mieszkańców wioski Budki, wielu Polaków. Wydaje mi się, że to było w tym samym czasie co napad na Dominopol, czyli 11 lipca. Wacek mieszkał w Budkach Osowskich, niedaleko Dominopola, przeżył wojnę i osiadł w Dobromierzycach w Hrubieszowskim, 3 km od Hostynnego. Antonina i Kazimierz wspominają także: "Na rok przed swoją śmiercią przyszedł do nas Bolesław Roch i jak zwykle wspominaliśmy też tragiczne wydarzenia na Wołyniu. W pewnym momencie wspomniałem moją i mojej żony serdeczną koleżankę Felicję Dolecką. Zwierzyłem się Bolkowi, że nie wiem do dziś, co się z nią właściwie stało, słuch po niej zaginął. Wtedy Bolek zaskoczony zapytał mnie znacząco: "To ty nie wiesz, została brutalnie zamordowa-
na przez Ukraińców w Gnojnie!" I zaczął nam opowiadać, jak to się stało: "Z posterunku policji ukraińskiej w Gnojnie przyjechało do domu Felicji w Swojczowie, dwóch znanych jej ukraińskich policjantów. Powiedzieli do Felicji tak: "Zbieraj się odwieziem cię do Włodzimierza Wołyńskiego, bo tutaj Ukraińcy cię zabiją!" Ona już w tym czasie wiedziała o tragedii jaka wydarzyła się niedawno w polskim Dominopolu. Zaufała Ukraińcom, zebrała pospiesznie swoje rzeczy do walizek, wsiadła z nimi na furmankę i odjechali. Zamiast jednak do Włodzimierza Wołyńskiego pojechali w trójkę na posterunek policji ukraińskiej w Gnojnie. Tam ją gwałcili, a w końcu zaciosali kołka i wbili jej ten pal w błonę poślizgową. Tak wbili ją na pal, zupełnie jak za okrutnych czasów ich bohatera narodowego Bohdana Chmielnickiego." Z tego co nam dalej mówił zorientowałem się, że Bolkowi powiedział o tym Stanisław Czop. Staszek, który już umarł, był Polakiem z Niedzielisk. Ożenił się jeszcze przed wojną z Ukrainką z Siedlisk koło Zamościa i przystał ściśle do Ukraińców. W lecie 1943 r. był komendantem policji ukraińskiej właśnie w Gnojnie, gm. Werba, powiat Włodzimierz Wołyński. Na własne oczy widział jak zamordowano Felicję Dolecką ze Swojczowa. Po wojnie zamieszkał ponownie w Siedliskach i właśnie tam opowiedział swoje świadectwo Bolkowi Roch.” Pan Kazimierz: Ukrainka Sabina Błaszczak opowiadała mi też następującą historię: „Pop ukraiński ze Swojczowa odprawiał nabożeństwo w swojczowskiej cerkwi. Podczas tej mszy świętej powiedział w słowie skierowanym do zebranych wiernych, w ogromnej większości miejscowych prawosławnych Ukraińców takie słowa: „Wróćcie do domu, porzućcie to co macie zrobić, bo będziecie tego bardzo żałować!” Gdy tylko zakończył modlitwy przyszli po
niego Ukraińcy i siłą wyprowadzili go z cerkwi. Razem z nim, zabrano wtedy także jego organistę i za chwilę, obaj zostali w niedalekim rowie rozstrzelani przez tych samych Ukraińców”. Latem 1999 r. byłem na Ukrainie, w tym także w Swojczowie, interesowało mnie wiele rzeczy, zapytałem także miejscowego Ukraińca o sprawę zastrzelonego popa. Podczas tej rozmowy powiedział mi wtedy tak: „Faktycznie, że wojsko ukraińskie zabiło Popa i Organistego!” Z tego co jeszcze udało mi się wywnioskować, mogło to mieć miejsce w 1942 bądź już w 1943 r. Pan Kazimierz: „Ojciec Stanisława Nalepko był mieszkańcem naszej koloni Siedliska, już nie żyje. Po wojnie opowiadał mi swoje przeżycia z Wołynia. Ich rodzina mieszkała aż koło Równego. Razu pewnego Nalepko jechał furmanką i wtedy spotkał go znajomy Ukrainiec, który ostrzegł w następujący sposób: „Uciekajcie wszyscy ze wsi do miasta, bo ma być napad na Polaków i mają was wszystkich wybić!” Nalepko zaraz zabrał swoją rodzinę i jeszcze tego samego dnia uciekli wszyscy do Równego. Tymczasem jeszcze tej samej nocy, zaraz po ich wyjeździe Ukraińcy napadli na ich wieś i wszystkich mieszkańców pomordowali, a budynki spalili.” Pan Kazimierz: „Mieczysław Pilczuk mieszkaniec Siedlisk, opowiadał mi w naszej wsi, w kwietniu 2003 r., że widział studnię na Wołyniu, całą napełnioną dziećmi pomordowanymi przez Ukraińców w czasie krwawych wydarzeń!” Jest to fragment ; WSPOMNIENIA KAZIMIERZA I ANTONINY SIDOROWICZ Z D. TUROWSKA ZE WSI DOMINOPOL W POW. WŁODZIMIERZ WOŁYŃSKI NA WOŁYNIU 1930 – 1944 Spisał :Sławomir Tomasz Roch z całością można zapoznać się na: http://wolyn.btx.pl/index.php/
ZBRODNIARZE OUN-UPA
Dmytro Doncow Twórca ukraińskiej koncepcji nacjonalizmu
Przywódca Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów Stepan Bandera
Roman SZUCHEWYCZ „Taras Czuprynka” jako główny dowódca UPA ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za zaakceptowanie taktyki wołyńskiej UPA i przeprowadzenie zorganizowanej czystki etnicznej na polskiej ludności cywilnej.
Dmytro Kljaczkiwśkyj – Kłym Sawur dowódca UPA-Północ, członek Prowidu OUN, jeden z inicjatorów i główny kierujący rzezią wołyńską
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 5
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
Budy Ossowskie przestały istnieć Bogusław Szarwiło BUDY OSSOWSKIE gromada Budy Ossowskie, gmina Turzysk, powiat Kowel, województwo wołyńskie parafia Swojczów. Pod koniec XVIII w. Budy Ossowskie (Ossowskie Budy) liczyły 37 gospodarstw z liczbą 285 mieszkańców (ź.: Sł. geogr.). O pogromie w Budach Ossowskich usłyszałem po raz pierwszy od członków swojej rodziny, partyzantów z oddziału „Jastrzębia” (por. Władysław Czermiński ), byli zaszokowani tym co tam zobaczyli. Rozmawiałem też z wieloma innymi ludźmi, którzy mogli mieć wiedzę w tym temacie i okazuje się, że trudno znaleźć świadków tamtego tragicznego wydarzenia.. Dlatego wiedza w tej sprawie jest bardzo skromna. Nie mniej pokuszę się o zarys tamtych wypadków. Jak podają dostępne źródła , do sierpnia 1943 r. w Budach Ossowskich z rąk Ukraińców zginęło 20 osób. Mimo to nie zawiązano samoobrony, przeciwstawili się temu mieszkańcy wsi uważając, że zostanie to odczytane przez Ukraińców jako prowokacja. Utwierdzały ich w tym zapewnienia Ukraińców, że mordy nastąpiły przez pomyłkę. Dlatego, na początku sierpnia kiedy pojawił się tam por. „Jastrząb” ze
swoim oddziałem, ludność polska nie chciała uciekać . Po prostu nie wierzyła w grożące niebezpieczeństwo, mimo że wieś była otoczona dookoła wrogimi Ukraińcami. Nikt nie przypuszczał, że nasi niedawni koledzy z którymi chodziliśmy razem, nie tylko na tańce, będą zdolni do takiej zbrodni opowiadał swojej córce Witold Kuźmiński. Jego ojciec był sołtysem i z okolicznymi Ukraińcami był w dobrej komitywie. W końcu sierpnia do Zasmyk dotarła kobieta z dwójką dzieci, przynosząc wieść o wymordowaniu mieszkańców w Budach Ossowskich. Kiedy oddział „Jastrzębia” dotarł na miejsce zagłady, zastał przerażający widok. Wielu partyzantów po raz pierwszy ujrzało na własne oczy, ludzi porąbanych siekierami, porżniętych kosami, kobiety z obciętymi piersiami i zmasakrowane , nie do opisania ciała dzieci. Widok wielu zapadł w pamięć na całe życie. W polach i zaroślach odnaleziono, kilkoro ukrytych przerażonych dzieci i dorosłych osób. Witold Kuźmiński i kilka innych osób uciekali przez ukraińską wieś, bo tylko ta droga była wolna. Biegnąc krzyczeli po ukraińsku, że „Lachy napadły” i razem z nimi biegli również do lasu Ukraińcy. W lesie dopiero zorientowali się, że biegli z Polakami. Pamiętam, opowiadał córce pan Witold, że w czasie tej dramatycznej ucieczki, jedna z kobiet zgubiła kilku ty-
godniowego niemowlaka, trzymała przy piersi puste zawiniątko. Uciekaliśmy jak najdalej w las świniarzyński, nie oglądając się za siebie. Witold Kuźmiński uratował się jako jedyny z 15 osobowej rodziny. Ojciec Piotr Kuźmiński został zamordowany na drodze podczas próby uprzedzenia syna o napadzie. Konstancja Kuźmińska z/d Chomicka - żona Kuźmińskiego Piotra, schroni-
/Zjazd sołtysów gminy Turzysk, po prawej siedzi pop, wójt Tymczuk, starosta Józef Gubicki, Turzysk.
ła się do zaprzyjaźnionych sąsiadów Ukraińców, jednak została wydana i zamordowana. Jadwiga Aronowska z/d Kuźmińska wraz z mężem i dwójką dzieci i Kazimiera Kuźmińska panna, również zamordowani przez szalejącą bandę UPA i chłopów ukraińskich, sąsiadów i znajomych. Wtedy zginęło około 270 osób, a zagubieni w lasach jeszcze długo po tym docierali do ośrodka samoobrony w Zasmykach. Tam też trafił Witold Kuźmiński, wstępując do oddziału „Jastrzębia”. Nie żyjący już Jan Czechowski jeden z nie wielu ocalałych mieszkańców Bud Ossowskich, widział po raz ostatni Wołyn a konkretnie Kowel w sierpniu 1939 roku. Tak mi odpisał jego syn Wojciech Czechowski. W 1939 na być może dwa miesiące przed wybuchem II WŚ został zmobilizowany do służby w 50 pp 27 Dywizji Piechoty im Francisca Nullo i wysłany na front w rejon Borów Tucholskich. Po kilku dniowych walkach 50 pp po ciężkich stratach pułk został rozbity a pozostali przy życiu żołnierze wyłapani przez Wermacht i wysłani do obozów jenieckich. Ostatnim obozem jenieckim gdzie przebywał ojciec był Oflag II C Woldenberg obecnie Dobiegniewo woj lubuskie. Wyzwolenie nastąpiło w styczniu 1945 roku i po wojnie ojciec związał swe losy z Łodzią. Wszelkie poszukiwania licznej rodziny z przyczyn dzisiaj wiadomych nie przyniosły żadnych rezultatów. Ojciec miał schizofreniczny stosunek do rodzinnych stron bowiem z jednej strony tęsknił za Wołyniem a z drugiej uważał tę ziemie za przeklętą. Zmarł nie znając dokładnie losów tego miejsca i
zamieszkałych tam ludzi. Moje zainteresowanie Wołyniem wyniknęło z chęci poznania historii tej wsi i chcąc wyrobić sobie rzetelną opinię pojechałem do Bud Ossowskich i zobaczyłem nieużytkowane pastwiska, krzaki, rowy melioracyjne i jakieś kikuty belek. Wieś zniknęła z powierzchni ziemi. Rozmawiałem ze starszą kobietą, która ma domek w Rewuszkach na pograniczu dawniejszych Bud Ossowskich. Nie była zbyt rozmowna powiedziała tylko, że wieś spalili upowcy. 1]http://wolyn.ovh.org/opisy/budy_ ossowskie-04.html 2] Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, s.380 3]Nie publikowane wspomnienia Witolda Kuźmińskiego, relacja córki. 4]Korespondencja z Wojciechem Czechowskim. Zjazd sołtysów gminy Turzysk, po prawej siedzi pop, wójt Tymczuk, starosta JózefGubicki,Turzysk. Znalazłam zdjęcie mojego dziadka Piotra Kuźmińskiego, na zjeździe sołtysów gminy Turzysk / siedzi 2-gi z lewej w I rzędzie/ , Łączę pozdrowienia TM. Punkt sanitarnyZasmykiX1943, Witold Kuźmiński stoi jako trzeci od lewej, z tyłu za kobietą.
Ojciec Ludwik Wrodarczyk OMI, Proboszcz i Męczennik (1907-1943) Wołynia
14 lat wybiera Zgromadzenie Misjona-
Sługa Boży o. Ludwik Wrodarczyk OMI 1. Rodzice i dom rodzinny Rodzice O. Ludwika Wrodarczyka, Karol i Justyna Wrodarczykowie pobrali się 13 lipca 1903 r. Matka była kobietą pobożną i dobrą. Ojciec był nie tylko rolnikiem, ale pracował także na kopalni. W 1906 r. Karol i Justyna Wrodarczykowie zbudowali własny nowy dom przy ulicy Sobieskiego 28, w Radzionkowie na Śląsku, blisko parafialnego kościoła św. Wojciecha. W małżeństwie Karola i Justyn przyszło na świat 13 dzieci, z których dziewięcioro przeżyło dzieciństwo. Jego ojciec Karol Wrodarczyk zmarł w młodym wieku, w 10 czerwca 1926 r. w 49 roku życia, zaś matka Justyna 13 sierpnia 1941 r.
2. Dzieciństwo Ludwik Wrodarczyk urodził się w Radzionkowie k/Bytomia, na Górnym Śląsku, 25 sierpnia 1907 roku i był drugim dzieckiem Karola i Justyny z. d. Wrodarczyk. Od pierwszych lat życia otrzymywał dobre podstawy życia z wiary poparte przykładem jego pobożnych rodziców i religijnie żywej
parafii jego pochodzenia. Jego rodzice należeli do ludzi dobrych, religijnych i pracowitych. Nic dziwnego, że powołanie do zakonnego i kapłańskiego życia trafiło u Ludwika na dobry grunt. Już jako dziecko był wyjątkowo poważny, pobożny i zrównoważony. Po lekcjach w szkole często wstępował do parafialnego kościoła pozostając tam na długiej modlitwie. W przypływie szczerości
Strona 6 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
zwierzył się kiedyś swojemu koledze Franciszkowi Bączkowiczowi, iż ma pragnienie, by jego życie przyczyniło się do wzmocnienia Królestwa Bożego. 3. Powołanie Rok 1921 był dla Ludwika rokiem wyboru przyszłej drogi życia. Ojcu wyznaje, że pragnie zostać kapłanem. Mając
rzy Oblatów Maryi Niepokalanej i wstę-
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE puje do Niższego Seminarium Duchownego tegoż Zgromadzenia. Jest kolejno w Niższym Seminarium w Krotoszynie, woj. poznańskie (1921-22), w Lublińcu na Śląsku (1923-24) i Krobii, woj. poznańskie (1924-26). W czerwcu 1926 roku zdał maturę, po czym 14 sierpnia 1926 r. rozpoczął nowicjat w Markowicach k/Inowrocławia, zaś następnego roku 15 sierpnia 1927 r. złożył pierwszą profesją zakonną. Po ukończeniu rocznego nowicjatu rozpoczął studia w Wyższym Seminarium Duchownym Oblatów w Obrze, jednak krótko po rozpoczęciu roku akademickiego zachorował i musiał poddać się kuracji w szpitalu. Przełożeni uznali, że ze względu za zły stan zdrowia musi przerwać studia w seminarium i podjąć dalszą kurację w domu rodzinnym. Powraca zatem do domu rodzinnego w Radzionkowie i po rocznej kuracji znów wyjeżdża do Obry na dalsze studia. 15 sierpnia 1930 r. złożył wieczystą profesję.
dla adeptów do życia zakonnego, czyli nowicjuszy, żywym przykładem realizacji zakonnego życia. Dla swoich współbraci był przykładem świętości kapłana i zakonnika. W Markowicach przez dwa lata (193739) przy boku superiora i mistrza nowicjatu, bł. O. Józefa Cebula, beatyfikowanego 13 czerwca 1999 r.. O. Wrodarczyk był przykładem świętości kapłana i zakonnika. Wszyscy mogli się od niego uczyć życzliwości, delikatności, prostoty, pokory i pracowitości. Jeden ze współbraci tamtej wspólnota powiedział o nim: "O. Wrodarczyk to był wspaniałym człowiekiem, kapłanem, ekonomem i zakonnikiem" - Br. Józef Jarmuż OMI.
Okopy. Nowa parafia powitała go w przeddzień wybuchu wojny - 29 sierpnia 1939 roku. W Okopach nowego proboszcza witali wszyscy mieszkańcy, łącznie z prawosławnym. Do czasu ukończenia budowy plebani, obydwaj oblaci przez pół roku zamieszkali w domu kościelnego Hieronima Rudnickiego. Nieco później, bo o w 1942 r., w jednym z ostatnich listów do rodziny O. Ludwik pisał: "Mieszkamy we własnym domku jeszcze nie wykończonym. Naokoło las, a do miasta 20 km. Gdy jest dobra droga to za 2 niecałe godziny można tam zajechać, a gdy jest dobre błoto, to i 6 godzin za mało, ale w jedną stronę. Mamy tu piękny drewniany kościółek, jeszcze nie wymalowany. Ludzie uczęszczają na nabożeństwa,
W Obrze daje piękny przykład życia klasztornego i misjonarskiego. O. Antoni Grzesik OMI, jego rówieśnik, zaświadczył o nim: "Podziwiałem jego głęboką wiarę, którą wyniósł z domu rodzinnego i jego zdecydowanie. Znam go jako człowieka skromnego i pokornego. Był wyrozumiały, koleżeński, wewnętrznie bardzo urobiony. Uchodził za wielkiego ascetę". Święcenia kapłańskie otrzymał w Obrze z rąk Ks. Biskupa Dymka, w sobotę 10 czerwca 1933 r., a trzy dni później odprawił Mszę św. prymicyjną w kościele parafialnym pw. św. Wojciecha w Radzionkowie. W jego życiu rozpoczyna się nowy rozdział, ale po prymicjach powraca jeszcze na jeden rok do Obry, by ukończyć studia.
5. Okopy: kapłan, duszpasterz, misjonarz, lekarz Kliknij, by zobaczyć dokładniejszą ma-
lecz nieraz były przeszkody albo wielkie mrozy do 33o Celsjusza albo wielkie błoto. Zima tego roku była bardzo ciężka".
karza w Rokitnie było 20 km, a na właściwe lekarstwa ludzi nie było stać. Taką parafię obejmował O. Wrodarczyk. Od początku zdawał on sobie sprawę z faktu, że oprócz posługi kapłańskiej i pociechy religijnej musi im nieść pomoc w chorobie i biedzie i prowadzić działalność oświatowo-wychowawczą. Ksiądz Wrodarczyk zajmował się leczeniem ludności przy pomocy ziół. Parafia wspierała i udzielała pomocy ludziom biednym, chorym, kalekim i niedołężnym. Doprowadził do takiego stanu poczucia obowiązku higieny osobistej tutejszej ludności, że zaczęła znikać prawie coroczna permanentna epidemia czerwonki. Oprócz leczenia osobistego uczył ludność zielarstwa i zapobiegania chorobom. Nawet czasami w trakcie kazań przypominał parafinom o sprawach doczesnych, wzywając ich do spożywania wody przegotowanej. Sprowadzał nasiona z Wielkopolski i Pomorza, wprowadzał płodozmian, uprawiał zioła lecznicze, warzywa, zboże, ziemniaki. Okres ponad czteroletniej pracy w Okopach to najpiękniejsza karta życia i posłannictwa O. Ludwika Wrodarczyka. Z cała gorliwością jako kapłan i misjonarz przystąpił do organizowania życia parafialnego. Swoją pobożność i dobroć pragnął zaszczepić w sercach biednych katolików i Polaków żyjących na Kresach Wschodnich. Działalność duszpasterska O. Ludwika była szczególna i nie ograniczała się tylko do ołtarza, konfesjonału czy ambony. Jego kapłaństwo z jednej strony było "nadzwyczajne", a z drugiej takie "zwyczajne". Dla ludzi Podola stał się on "wszystkim dla wszystkich", aby wszystkich pozyskać dla Chrystusa jakby powiedział św. Paweł (por. 1 Kor. 9.22). Dla wszystkich był kapłanem, duszpasterzem i lekarzem.
Nowicjat 1926-1927 Ojciec Ludwik wraz z matką i siostrą Pryscillą
Rodzina o. Ludwika 4. Kodeń i Markowice: wikariusz i ekonom 5 sierpnia 1934 roku O. Ludwik Wrodarczyk został skierowany na pierwszą placówką, a był nią Kodeń nad Bugiem, koło Terespola. Na młodego wikarego złożono wiele ważnych obowiązków. W sierpniu 1934 pisał do domu rodzinnego w Radzionkowie roku: "Znajduję się pod opieką naszej potężnej Matuchny Kodeńskiej. Tutaj mam być wikarym, ekonomem i nauczycielem religii w szkole. Pracy więc będzie dużo, ale Pan Bóg i Matka Boska Kodeńska pomogą, że się wywiążę z zadania dobrze". W ciągu dnia miał tyle zajęć, że czasami dopiero wieczorem znajdował czas na posiłek, który był dla niego równocześnie obiadem i kolacją. Ale na modlitwę zawsze znalazł czas. Resztę dnia spędzał na modlitwie i sam na sam z Jezusem Eucharystycznym. Choć był młodym, był kapłanem bardzo urobionym wewnętrznie, pracowitym, umartwionym, a przy tym bardzo pogodnym. Po dwóch latach pracy w Kodniu został przeniesiony do Markowic, k/Inowrocławia, w którym mieścił się nowicjat Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Tam została mu powierzona funkcja ekonoma domu zakonnego, ale O. Ludwik będzie także
pęW sześć lat po otrzymaniu święceń kapłańskich, w sierpniu 1939 roku, O. Ludwik Wrodarczyk zostaje mianowany administratorem nowo utworzonej parafii Okopy k/Rokitna, w diecezji łuckiej, w powiecie Sarny na Wołyniu, położonej 2 km od przedwojennej granicy polsko-rosyjskiej. Do pomocy przydzielono mu także O. Antoniego Maturę i Br. Karola Dziembę. Parafia Okopy została wydzielona z parafii Rokitno w 1939 r. i obejmowała polskie wioski: Okopy, Dołhań i Borowe Budki i częściowo polską Kolonię Netreba. Wioski te były otoczone dużymi wioskami ukraińskimi: Kisorycze, Karpiłówka i Borowe. Parafia liczyła około tysiąca wiernych i posiadała własny drewniany kościół wybudowany w 1934 roku, jako kościół filialny parafii Rokitno. Proboszcz z oddalonego o 20 km Rokitna tylko od czasu do czasu dojeżdżał do kościoła filialnego w Okopach. Czasem odprawiał w nim nabożeństwa kapelan wojskowy Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP). W inne dni wierni modlili się sami, bez kapłana. Na nowe miejsce pracy 32-letni O. Ludwik Wrodarczyk i 26-letni brat zakonny Karol Dziemba, wyruszyli do Okopów 20 sierpnia 1939 roku. Ojciec Matura wyjechał do Okopów z Kodnia dopiero 11 września 1939 r.. Do Okopów jednak nie dotarł bo od 17 września 1939 roku Armia Czerwona zajęła
"Ksiądz Wrodarczyk objął parafię bardzo zacofaną pod względem gospodarczym i społecznym - zeznaje Leon Żur, który był jego ministrantem. Ludność miejscowa oświetlała swoje domostwa łuczywem, chodzono w ubraniach przez siebie wyprodukowanych i w łapciach z łyka. W uprawie roli nie nawet znano "trójpolówki". Ziemniaki sadzono pod motykę, uprawiano szpadlem, wykopywano rękami lub motyką. Nie znano pojęcia obradlania. Obce ludności były nawozy sztuczne i jakiekolwiek zbiory plonów przy pomocy maszyn. Dopiero tuż przed wojną u zamożniejszych gospodarzy pojawił się żelazny pług i kierat do cięcia sieczki, zaś siłą pociągową stanowiły woły". Wiele do życzenia pozostawiały w parafii sprawy związane z higieną i zdrowiem. Co roku w okolicy pojawiały się epidemie czerwonki. Ludziom dokuczał ból głowy, brzucha, świerzb, ospa, owrzodzenia ciała i wszawica. Ludzie umierali "na brzuch", "na głowę", "na płuca". Wiosną, kiedy do wielu domów zaglądał przednówek, dzieci zbierały szczaw, a w lasach i na bagnach wybierały ptasie jajka, z czego przygotowywano zupę z serwatki, dodając do tego jaglaną kaszę. Jedynymi lekarzami byli znachorzy, różni zamawiacze, zaklinacze i "babki" odbierające porody. Do najbliższego le-
O. Ludwik o każdej porze dnia i nocy spieszył do chorych z lekarstwem lub sakramentem ostatniego namaszczenia. Garnęli się do niego jednakowo Polacy, Ukraińcy, Rosjanie, katolicy i niekatolicy, a nawet partyzanci. Ponadto O. Wrodarczyk zaczął osobiście odwiedzać chorych w ich domach będąc dla nich lekarzem ducha i ciała. Chorym przynosił różnego rodzaju napary, maści i napoje. Po najdalszej okolicy rozchodziła się fama o księdzu-lekarzu, stąd pod plebanią nie jeden raz można było zobaczyć stojące furmanki, na których leżeli chorzy i których często tam przywożono po ostatni ratunek. Nikomu nie odmawiał pomocy. Szedł do każdego, kto go potrzebował. Był lekarzem, nauczycielem, kapłanem, ratował chorych, wspomagał biednych. Kiedy na wskutek nieurodzaju w 1942 r. zapanował powszechny głód ludzie jedli plewy, w żarnach mielono gryczane łuski, żołędzie, owies. Mieszano to z niewielką ilością mąki i wypiekano bliżej nie określony chleb. Spożywanie takiego chleba powodowało ostre zaparcia żołądkowe, a osłabione organizmy atakowała czerwonka i tyfus i inne choroby ludzi niedożywionych. Ludzie wówczas masowo umierali. Wtedy ksiądz zielarz był jedynym ratunkiem dla biednej ludności. Piękne świadectwo o jego posłudze przekazali naoczni świadkowie, jego
parafianie z Okopów. "W połowie listopada zachorowałem na czerwonkę i kilka tygodni przeleżałem w łóżku. Byłem bardzo ciężko chory i nie wiadomo, jak by to się skończyło gdyby, nie pomoc księdza Ludwika Wrodarczyka, który mnie leczył i dostarczał potrzebnych medykamentów. Jego poświęcenie nie miało granic. Podawał mi sam lekarstwa, robił zastrzyki, pouczał rodziców jak mają ze mną postępować. O każdej porze dnia i nocy był gotów służyć pomocą" (Bronisław Janik "Było ich trzy" s. 90-91). "Ksiądz Wrodarczyk to był bardzo dobry, nadzwyczajny człowiek. On przyjmował wszystkich ludzi. Nie robił różnicy, że ten Polak, tamten Ukrainiec. Wszystkich traktował jednakowo. Zawsze mówił: "Jest jeden Bóg dla wszystkich ludzi i musimy wszyscy żyć zgodnie". Zachorował chłopiec jednego Ukraińca. O. Wrodarczyk poszedł pięć kilometrów, żeby go tam na miejscu odwiedzić i leczyć. Szedł te pięć kilometrów pieszo". W roku 1941, mimo trwającej wojny i okupacji O. Ludwik głosił w Wielkim Poście rekolekcje w Klesowie u księdza Antoniego Chomickiego, który wspomina je następująco: "Mówca z niego był słaby, ale coś przez niego przemawiało. Dziwiłem się, jak temu wszystkiemu dal radę. Był bardzo skromny, pokorny. Inni księża jak przyjeżdżali i głosili, to nie spowiadali, a on prawie sam wszystkich wyspowiada!. Był dobrym spowiednikiem. Wszyscy się chętnie u niego spowiadali. Ci ludzie czuli u niego świętość. Kiedy głosił rekolekcje, to przez niego przemawiała jakaś świętość, jakaś energia duchowa. W nim czuło się świętego i dobrego kapłana. Ludzie garnęli się do niego, jak do ojca. To był święty: kaznodzieja, misjonarz i spowiednik". Głosił rekolekcje, bardzo dużo spowiadał - ludzie czuli u niego świętość, garnęli się do niego jak da ojca. "To był święty: kaznodzieja, misjonarz i spowiednik". Większość Polaków była tak głęboko zrusyfikowana, że nie rozmawiano już po polsku. Posługiwano się językiem tzw. "prostym", czyli miejscowym dialektem językowym, którym w równej mierze posługiwali się tak Polacy jak i Ukraińcy. Była to mieszanina słów polskich, rosyjskich i jeszcze bliżej nie określonych. O. Ludwik w dosyć krótkim czasie nauczył się miejscowego dialektu i w ten sposób zdobywał wielkie uznanie i ogólny społeczny szacunek, czego dowodem jest fakt, że w Okopach coraz więcej ludności wyznania prawosławnego brało udział w obrzędach świat katolickich. Bywało, że O. Wrodarczyk kazanie głoszone po polsku kończył w tzw. języku rusińskim, co bardzo podobało się miejscowej ludności. W Okopach - jak zaświadcza Leon Żur - masowo odbywały się chrzty ludności zza byłej granicy polsko-rosyjskiej. Chrzczono ludzi dorosłych, którzy z uwagi na grożące im prześladowanie religijne ukrywali swoją wiarę. Na plebani przechowywano i udzielono pomocy uciekinierom żydowskim. Charyzmatyczna działalność O. Wrodarczyka nabierała rozgłosu i wychodziła poza granice parafii i sięgała na teren Rosji. Ponieważ Okopy leżały nad przedwojenną granicą polsko-rosyjską wielu Polaków z terenów radzieckich odwiedzało kościół w Okopach. Bardzo licznie przybyli na Pasterkę w 1941 roku. Wielu z nich po raz pierwszy widziało księdza i tak uroczyste nabożeństwo. Na zaproszenie przybyłych ze wschodniego Podola Polaków O. Ludwik wybrał się wiosną 1942 r. w odwiedziny do nich. Dotarł do Żytomierza i aż po Kijów. Bilans jego jednej dwumiesięcznej wyprawy misyjnej to kilka tysięcy ochrzczonych, zaopatrzenie 500 chorych oraz około 600 nawróceń. Wierni z terenów rosyjskich obiecywali,
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 7
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE że przyjdą do Okopów z pielgrzymką na odpust św. Jana Chrzciciela 24 czerwca 1943 r. I rzeczywiście, przybyli bardzo licznie z terenów za Zbruczem, a dołączyli do nich pielgrzymi w wszystkich okolicznych parafii. Na odpuście w Okopach było przewidziane bierzmowanie dorosłych. Biskup Szelążek, ze względu na podeszły wiek, nie był w stanie sam przybyć, ale mianował dziekana z Sarn do bierzmowania wiernych,
mi Rosją, w czasie wywózki Polaków na Syberię. Tak samo czynił kiedy był nieurodzaj na polach czy to z powodu suszy czy nadmiernych opadów. Tak czynił również i wtedy, kiedy szerzyła się epidemie różnych chorób i kiedy był głód na przednówku. Tak też postąpił w noc napadu na trzy polskie wioski jego parafii. Ludzie widzieli w nim "człowieka świętego, bez żadnej skazy, osobę doskonałą", co również budowało po-
ki. Wieczorem 6 grudnia 1943 roku O. Wrodarczyk pisał nuty dla chóru kościelnego na Uroczystość Niepokalanego Poczęcia, a później razem z bratem zakonnym Karolem Dziembą OMI i stuletnią staruszką, która pomagała w pracy na plebani, odmawiał litanię Loretańską. O. Wrodarczyk - jakby przeczuwając, co niebawem miało nadejść - pożegnał się z bratem zakonnym Karolem Dziembą i udał się do miejscowego kościoła. Na pożegnanie podał mu rękę, ucałował go, przytuli po ojcowsku i powiedział: "Zostań z Bogiem Bracie. Kochaj Matkę Najświętszą. Zdajmy się na wolę Bożą. Ja pójdę do kościoła, nie mogę zostawić Najświętszego Sakramentu...". Wiele razy różne osoby, a także brat Karol, namawiały go do ucieczki do lasu. On zdawał sobie sprawę, że wcześniej czy później bulbowcy mogą przyjść także na plebanię, jednak nie dał się przekonać. Był przekonany, że jego miejsce jest w kościele i przy wiernych i nie może go spotkać nic złego, skoro sam wszystkim okazywał dobroć. W kościele klęczał i leżał krzyżem przed ołtarzem, modli się i czekał aż przyjdą po niego. Godzina jego nadeszła i przyjął ją świadomie wraz z tym wszystkim, co miało nastąpić. O godz. 22.00 płonęły już pierwsze domy w Okopach, Dołhani i Borowskich Budkach podpalane przez bandy ukraińskie. Ludzie szukając schronienia uciekali do lasu. Jeśli kogoś napotkano żywego musiał zginąć. Ginęli mężczyźni, kobiety i dzieci. Owej nocy, tylko w Okopach zostało zamordowanych około kilkadziesiąt, może nawet 50 osób. Rabowany dobytek był ładowany na wozy.
zaś ks. dziekan delegował siedmiu kapłanów do pomocy O. Wrodarczykowi na czas odpustu. Odpust był wyjątkowy, skoro sześć tysięcy osób otrzymało sakrament bierzmowania, a do Komunii św. przystąpiło ponad dziewięć tysięcy wiernych. O. Wrodarczyk był średniego wzrostu, szczupły, twarz nieco prostokątna, starannie uczesane włosy. Nosił okulary o silnych szkłach. Był księdzem z powołania. Żył sprawami parafii, którym niósł wszelką możliwą pomoc. Niejeden mieszkaniec Okopów, Dołhani, Borowskich Budek i Netreby miał mu wiele do zawdzięczenia. Był proboszczem, o jakim mogła marzyć niejedna parafia. Na plebani był samowystarczalny i żył skromnie. Pomagał ludziom jak mógł, ale sam też przeżywał wszystko, co napotykało ludzi. Z motywów tylko jemu wiadomych, z powodu własnych trudności życiowych, czy nieszczęść trapiących ludność miał zwyczaj udawania się do kościoła i wtedy przez wiele godzin, a bywało, że i przez całą noc pozostawał w kościele. Godzinami leżał krzyżem przed ołtarzem, w czasie kiedy powinien był odpoczywać po całodziennej bieganinie odwiedzając chorych. Odprawiał specjalne Msze św. i modlił się o odwrócenie nieszczęść jakie spadały na ludzi. Tak było we wrześniu 1939 roku, kiedy wybuchła wojna z Niemca-
bożność ludzi i umacniał się autorytet duchownego. 6. Droga męczeństwa Kliknij, by powiększyćWiosną 1943 r. pojawiło się widmo prześladowania ludności polskiego pochodzenia. Nacjonaliści niemieccy rozpalali nienawiść pomiędzy ludnością polską i ukraińską, co padała na podatny grunt ukraińskiego nacjonalizmu. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) wysunęła hasło budowy wielkiej, niezależnej Ukrainy. Partyzanci, którzy stanowili obronę miejscowej ludności przed ukraińskimi bandami, na pewien czas zostali odwołani pod Żytomierz. Tę sytuację słabości polskiej ludności wykorzystali ukraińscy nacjonaliści. Na Wołyniu rozpoczęła się rzeź polskiej ludności. Okopy zostały bez obrony. Mnożyły się grabieże i napady na ludność polskiego pochodzenia. Już od wiosny 1943 roku w okolicach Okopów ginęły pojedyncze osoby, całe rodziny i płonęły niektóre zagrody. Ludność polska na noc uchodziła do lasu zabierając ze sobą to, co najbardziej potrzebne, a często nawet bydło. Bywało, że z całej wioski tylko okopowski proboszcz pozostawał w wiosce. Dwukrotny atak band ukraińskich na polskie wioski został odparty. Trzeci i najtragiczniejszy nastąpił w nocy z 6 na 7 grudnia 1943 roku. Zbliżał się już front rosyjsko-niemiec-
Żołnierze Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) wtargnęli do kościoła w Okopach. Dopadali go na stopniach ołtarza i od pierwszych chwil zaczęli się znęcać nad bezbronnym proboszczem. Wstawiły się za nim dwie kobiety również przebywające w kościele; 18-letnia Weronika Kozińska i 90-letnia Łucja Skurzyńska. Obie na miejscu zostały zamordowane. Na stopniach ołtarza pozostała po proboszczu zakrwawiona koloratka, a na podłodze, jak rozsypane ziarno, leżały guziki jego sutanny. Przed drzwiami kościoła leżały wiązki słomy, którą chciano podpalić kościół. Błagalne prośby Ks. Wrodarczyka odprowadziły od złych zamiarów banderowców i kościół ocalał. Bandyci nie omieszkali jednak obrabować kościoła. Splądrowali i ograbili zakrystię. Włamali się do tabernakulum i sprofanowali ołtarz. Jeszcze następnego dnia ludzie zbierali na podłodze rozsypane komunikanty. Na czekająca przed kościołem furmankę załadowali szaty i przedmioty liturgiczne takie jak: monstrancję, kielichy i powieźli w kierunku Karpiłówki. Do odległej o 7 km Karpiłówki, gdzie znajdował się sztab bandy UPA wleczono związanego i przywiązanego do sań O. Wrodarczyka. Ostatnim śladem po księdzu Wrodarczyku były znalezione na drodze z Okopów do Karpiłówki części jego ubrania - kołnierz i część rękawa. Na śniegu pozostały krople krwi - ślady bicia i maltretowania. Był to jedyny przypadek uprowadzenia żywego Polaka z miejsca pogromu. Prawdopodobnie dla niego, jako dla duchownego, obmyślano inny, bardziej wyrafinowany i okrutniejszy sposób
Dowody zbrodni Zwłoki zamordowanych Polaków w Lipnikach podczas napadu UPA na kolonię. Fot. Sarnowski. Fotografia z książki Ewy i Władysława Siemaszków pt. "Ludobójstwo" tom 2, str. 1294.
Strona 8 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
śmierci. Bronisław Janik znał O. Wrodarczyka osobiście. Jako parafianin był sprzedawcą w miejscowym sklepie i nauczycielem dla dorosłych w Borowych Budkach. W swojej książce "Niezwykły świadek wiary na Wołyniu 1939-1943 Ks. Ludwik Wrodarczyk" (Poznań 1993) na stronie 210 tak opisuje ostatni etap męczeńskiej drogi O. Wrodarczyka: "Po wywiezieniu księdza samochodem z Karpiłówki do uroczyska Pałki, położonego w pobliżu kolejki wąskotorowej na linii Rokitno-Moczulanka, rozebranego do naga poddano nieludzkim torturom. Kłucie bagnetami i igłami, przypiekanie zbolałych nóg rozpalonym żelazem nie odnosiło pożądanego skutku. Kapłan wciąż jeszcze żył. Rozwścieczeni oprawcy przystąpili do bardziej bestialskich tortur. Widząc swą niechybną śmierć, męczennik poprosił oprawców o pozwolenie odmówienia modlitwy. Zezwoli wspaniałomyślnie.
ło męczennika O. Ludwika Wrodarczyka. Leon Żur (list z 24 września 1990 r.), który odwiedzał rodzinne strony Okopów otrzymał informację, że O. Ludwik Wrodarczyk został zakopany za stodołą gospodarstwa ukraińskiego chłopa. Ten z kolei po wkroczeniu armii radzieckiej, w obawie przed ewentualnymi konsekwencjami wiosną 1944 r. zwłoki odkopał i przeniósł nieco dalej na teren bardziej bagienny. Być może jest to jakiś wiarygodny ślad pochówku doczesnych szczątków O. Wrodarczyka.
Czy taka jest prawda o jego śmierci? Dotychczas nie udało się odnaleźć wiarygodnych świadków i szczegółowych wyjaśnień na temat okoliczności jego
Tam gdzie kiedyś były Okopy dzisiaj są pola. Wszystkie zabudowania ludności polskiej w Okopach spłonęły w nocy z 6 na 7 grudnia 1943 roku, gdy Okopy, Dołhań i Budki Borowskie zostały zaatakowane przez nacjonalistów ukraińskich z oddziału Tarasa Bulby. Oprócz kilku chat zamieszkałych przez Ukraińców ocalał wówczas drewniany kościół parafialny pw. św. Jana Chrzciciela. Mieszkańcy wsi, którym przed pogromem udało się ujść do lasu, nazajutrz składali w nim ciała pomordowanych krewnych i sąsiadów. Kościół w Okopach spłonął już po wojnie w 1948 r.. Po dzień dzisiejszy jedynym świadkiem wydarzeń tamtych czasów jest cmentarz, założony przez O. Ludwika Wrodarczyka we wrześniu 1939 roku na którym pochował on pierwsze ofiary najazdu wojsk rosyjskich na Polskę 17 września i na którym pochowano wszystkich pomordowanych w tragiczną noc z 6 na 7 grudnia 1943 r.. Staraniem ludności ukraińskiej stanął tam pomnik ku czci pomordowanych Polaków, także pierwszego i ostatniego proboszcza Okopów O. Ludwika Wrodaczyka OMI, chociaż do dzisiaj miejsce jego grobu jest nieznane. O. Ludwik Wrodarczyk, kapłan wielkiego ducha i głębokiej wiary, zasłużony dla społeczności polsko-ukraińskiej, podał się woli Bożej i poniósł śmierć męczeńską za najwyższe wartości wiary, kapłaństwa i życia zakonnego. W setną rocznicę urodzin o. Ludwika Wrodarczyka w miejscu jego śmierci ojcowie oblaci z Polski Postawili w miejscu jego śmierci krzyż. Krzyż w miejscu śmierci o. Ludwika
męczeństwa. Ludzie po prostu boją się mówić. Po tylu latach istnieje jeszcze zagroda i dom, w którym dokonano męczeństwa. Nawet jest plama krwi na ścianie, której nie można wymazać i "wyro", na którym go męczono. Nie wiadomo jednak, gdzie pochowano cia-
-------------źródło: Towarzystwo Przyjaciół Misji Oblackich list o. Józefa Niesłonego OMI http://www.parafia.radzionkow.pl/ www/index.php?option=com_content&view=category&id=46&Itemid=118
Uklęknąwszy na mchu, kapłan długo się modli. Po zakończeniu powiedział: "Jestem gotów". Dwanaście ubranych w czerwone spódnice ukraińskich dziewcząt położyło księdza na ziemi i przywiązało do leżącej kłody drzewa. Następnie z zimną krwią rozpoczęły przecinanie jego ciała piłą. Przerżniętego do połowy, dającego jeszcze a życia postawiły na nogi i przywiązały do rosnącego drzewa, by z kolei z odległości kilkunastu metrów otworzyć do niego karabinowy ogień. Ks. Ludwik Wrodarczyk był martwy. Po wykopaniu dołu i wrzuceniu do niego zwłok, zbrodniarze przykryli brudnym workiem z sieczką głowę swej ofiary. Na przysypany piaskiem grób nałożyli darń i kilka urwanych gałęzi. W takich to okolicznościach pierwszy i ostatni proboszcz w okopowskiej parafii, misjonarz oblat ks. Ludwik Wrodarczyk, zakończył swe poświęcone Bogu i Kościołowi młode trzydziestopięcioletnie życie".
Mieszkańcy polskiej kolonii Aleksandrówka w gm. Kupiczów, pow. Kowel. Stojący w górnym rzędzie zamordowani przez upowców: w lipcu i sierpniu 1943 r. - druga od lewej Maria Ziółkowska, żona Feliksa (pierwszy od lewej), trzecia od lewej Karolina Adamowicz z Kańskich, żona Franciszka (czwarty od lewej); 4 września 1943 r. pierwsi od prawej małżeństwo Bronisława i Teofil Adamowiczowie. Pośród dzieci siedzą seniorzy Adamowiczowie Tekla i Michał; dzieci Ziółkowskich to: Kamila i Bogdan z obu stron babci Telki i Leokadia pierwsza od prawej; synowie Karoliny i Franciszka Adamowiczów po prawej ręce dziadka Michała. Zdjęcia dzięki uprzejmości p. Teresie Radziszewskiej z Adamowiczów. Fotografia z książki Ewy i Władysława Siemaszków pt. "Ludobójstwo" tom 2, str. 1294.
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
W Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej nie wierzono Bogusław Szarwiło Nie tylko w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej nie wierzono, że Ukraińcy mogą na polskich sąsiadów napaść, ale podobnie było w Katach i Jankowcach .Przecież zawsze żyli z nimi w zgodzie. Jednak; 30 sierpnia 1943r. oddziały UPA przeprowadziły ludobójczy rajd w powiecie lubomelskim. Najwcześniej, w nocy, uderzono na wieś Kąty. Miejscowość otoczono a ludność mordowano za pomocą siekier itp. narzędzi, do uciekających strzelano. Zabitych i rannych wrzucano do studni. Z 310 mieszkańców Kąt uratowało się ok. 100 osób. Rodzina 72-letniego dziś Michała Sawosza ze Stargardu cudem ocalała z banderowskich pogromów. Mieszkali w powiecie Luboml, koło miasta o tej samej nazwie, we wsi Sawosze. Stało tam może trzydzieści chałup, połowa - polskich, połowa - prawosławnych. W Sawoszach Polak czy Ukrainiec, do wojny różnic nie było. Sawosze od Kątów dzieliło półtora kilometra, rzeka Hapa i kanał przeciwczołgowy zbudowany przez Rosjan. Właśnie Kąty Ukraińska Powstańcza Armia wymordowała i spaliła na początku. W 1943 r. Michał Sawosz miał 12 lat.(..). Starszy brat nad ranem wrócił „z panien”, zapukał w okno. - Pali się! Ojciec, matka, jeszcze jeden brat i Michał wybiegli przed dom. Kiedy usłyszeli z oddali „Job waszu mać, Polaki!”, zaczęli uciekać. - Moja rodzina i służąca sąsiada uciekaliśmy do zagajnika, który nazywano Płoskie - opowiada Michał Sawosz. - Ojciec i bracia przed nami, ja z matką zostaliśmy nieco w tyle. Biegliśmy przez wysokie, odrastające ze ściętych olch, młode pędy. Matka miała na głowie białą chustkę i chyba dlatego jeden z banderowców, na koniu i z karabinem, nas zauważył i dopędził. Zapytał po ukraińsku: „Co wy za naród?” „Ukraińcy” - skłamała matka. „Wracać do domu, Polaków bijem” - uwierzył i odjechał. Potem słyszeli, że jedną kobietę w polu zastrzelili. Wiedzieli także, że ukraińscy nacjonaliści z siekierami i nożami przeszli przez Kąty. Ponieważ noc była ciepła, kilku mieszkańcom, którzy spali w stogach siana w budynkach gospodarczych, udało się uciec. Przed świtem UPA spaliła wioskę. Niemcy przyszli później złupić zapasy i zabrać zwierzęta. (1)
Zbrodniczy atak na Jankowce rozpoczął się przed świtem w poniedziałek, 30 sierpnia 1943 roku. Z lasu od strony północnej wkroczyło do wsi około 200 Ukraińców po części uzbrojonych w broń palną, a po części w narzędzia gospodarskie, jak siekiery i widły. Napastnicy zaczęli systematycznie plądrować i palić gospodarstwa, zabijając każdego napotkanego mieszkańca. Zbudzeni ze snu ludzie rzucili się do panicznej ucieczki w kierunku linii kolejowej ochranianej przez Niemców oraz do pobliskich większych skupisk Polaków w Rymaczach oraz Jagodzinie. Ci, którzy mieszkali w dalszej części wsi, próbowali zaprzęgać jeszcze konie do wozów i uwalniać zwierzęta z obór i kurników, inni uciekali tak, jak stali. Zaskoczeni mieszkańcy północnej części wsi nie mieli szans na ucieczkę. - Tam właśnie mieszkała moja ciocia Karolina Solipiwko z mężem i piątką dzieci - mówi poruszony Zdzisław Koguciuk. Opowiada, jak czwórka dzieci schroniła się do piwnicy na kartofle. Najstarszy syn przykrył rodzeństwo swoim ciałem, i patrząc przez okienko, był świadkiem zabójstwa rodziców i 8-miesięcznego brata, którzy dostali się w ręce Ukraińców. - Jak zginęli, nie wiadomo, bo ich ciała nie zostały odnalezione, prawdopodobnie uległy spaleniu. Musiała to być potworna zbrodnia, gdyż młody człowiek, który to widział, dostał potem pomieszania zmysłów i spędził resztę życia w szpitalu psychiatrycznym - opowiada rodzinną historię pan Koguciuk. - Tragiczny był też los pozostałych osieroconych dzieci. Już po wojnie jeden z braci nie przeżył zapalenia płuc, drugi utopił się w Bugu, a siostra zmarła w wyniku zaczadzenia. Ponieważ w czasie napadu wieś nie została okrążona przez upowców, większość mieszkańców zdołała się jednak uratować. Czas na ucieczkę dała im również obrona zorganizowana w centrum wsi przez dyrektora szkoły i kilku mężczyzn. Seria z automatu na pewien czas ostudziła u bandytów chęć ataku. Tymczasem w zajętej przez Ukraińców części wsi działy się prawdziwie dantejskie sceny. Wspomina je Katarzyna Dyczko z domu Grabowska, uciekająca z 3-letnim bratankiem na ręku. „Wybiegając ze stodoły, widzieliśmy już palącą się wieś i słyszeliśmy straszny, przerażający krzyk ‚ratunku’” - relacjonowała. „W czasie ucieczki koło nas świstały kule, lecz my ze strachu nie odwracaliśmy głów, dopiero zatrzymaliśmy się na stacji w Jagodzinie”. Jak się okazało, krzyczała sąsiadka Katarzyny Dyczko - Teresa Petruk, którą
Ukraińcy zamordowali w okrutny sposób, odrąbawszy jej wcześniej siekierą
się pozbyć traumatycznych wspomnień. Tragicznego poniedziałku do dziś nie
ukryć, oddzielono mężczyzn od kobiet i dzieci, które popędzono do kościoła. Ludzie uspokajali się wzajemnie, powstrzymywali przed paniką. Do szkoły w Woli Ostrowieckiej także spędzono ludzi. Gdy ukraiński komendant z patosem opowiadał, jak Polacy i Ukraińcy razem będą walczyć z niemieckim okupantem, w pobliskich zabudowaniach
Zdjęcie z ekshumacji w Woli Ostrowieckiej ze strony http://www-kresy.pl/wolyn
ręce. Niektóre relacje znajdujące się w zbiorach Zdzisława Koguciuka posiadają dziś unikatową wartość, gdyż złożyli je ludzie, którzy już nie żyją. Dotyczy to m.in. wstrząsających wspomnień pani Heleny Stachniuk z Chełma. Jej ojca Ukraińcy zatłukli na śmierć drewnianym kołkiem. Jako mała dziewczynka była świadkiem zastrzelenia mamy i czteroletniego brata Franka. Tego dnia straciła też babcię i siostrę. „Zostałam sama, przytuliłam się do mamy, zaparłam dech, żeby oprawcy pomyśleli, że nie żyję” - pisze w relacji pani Helena. „Kiedy podpalili zabudowania, pobiegli dalej... płomienie rozprzestrzeniały się coraz dalej, aż dosięgły mamę i mnie... zaczęłam sama na sobie gasić ogień. Udało się, ale zostałam naga, bo to, co miałam na sobie, uległo spaleniu. Podeszłam do tłumoczka, wyciągnęłam jakąś rzecz ubraniową, przytuliłam do siebie z przodu i poszłam do drogi. Przy drodze widziałam babcię z rozrąbaną głową oraz najstarszą siostrę Marysię z rozerwaną od kuli nogą, a przy niej kałużę krwi. Usłyszałam przejeżdżający samochód, pomyślałam sobie: teraz już jadą po mnie. Położyłam się obok siostry na trawę i udawałam zabitą...”. Na szczęście dla dziecka nie byli to Ukraińcy, tylko obserwujący rozwój sytuacji Niemcy. Poparzona dziewczynka przeżyła, ale do końca życia nie mogła
Wola Ostrowiecka. Rodzina Jesionczaków od lewej siedzą: Helena – zamężna córka, Paweł – ojciec, Józefa – matka z wnuczkiem Janem; (stoją); Franciszka – córka, Anastazja – córka, Katarzyna – córka, Stanisław – syn, Marianna; wszyscy zginęli z rąk OUN-UPA. http://www.stowarzyszenieuozun.wroclaw.pl/luboml.htm
może zapomnieć Stanisława Grzywna, która w czasie napadu miała 14 lat. Zanim uciekła, słyszała rozdzierające krzyki dochodzące z oddalonego o blisko 150 metrów gospodarstwa przynależącego już do sąsiedniej wsi o nazwie Zamostecze, do której wtargnęli banderowcy. Mieszkała tam rodzina z dziesięciorgiem małych dzieci. - Te przeraźliwe krzyki to nie mogło być nic innego, jak mordowanie tych dzieci - uważa pani Stanisława, do dziś nie mogąc usunąć z pamięci koszmaru. - Gdy tylko słyszę słowo Ukraińcy, zaraz odzywa się to wspomnienie - dodaje. Jak wynika z relacji ocalałych mieszkańców, napastnicy raczej nie pochodzili z najbliższej okolicy. Prawdziwie krwiożerczy szał ogarnął jednego z Ukraińców mieszkających w samych Jankowcach - Iwana Szpaka. Po opanowaniu wsi przez oddział OUN-UPA wtargnął z siekierą do obejścia swoich sąsiadów Grabowskich, z którymi utrzymywał wcześniej bardzo dobre stosunki. Zamordował dwoje z nich, a trzeciej - Michalinie Grabowskiej - odrąbał rękę. Kobieta przeżyła... Opuszczoną w popłochu wieś upowcy niemal doszczętnie spalili…(2) Następnie oprawcy ruszyli ku sąsiadującym ze sobą wsiom Ostrówki i Wola Ostrowiecka. Koniec upalnego sierpnia 1943 roku był tu niespokojny. Powtarzano, że w cerkwi w Połapach pop święcił siekiery i noże na „przeklętych Lachów”. Na drodze prowadzącej do Sokoła widziano dziesiątki wozów z uzbrojonymi mężczyznami. Zagłada przyszła nad ranem 30 sierpnia. Sąsiadujące ze sobą dwie polskie wsie zostały otoczone, rozległy się strzały. Pojawili się Ukraińcy uzbrojeni w pistolety, siekiery i kołki. - Wchodzili do obejść. Pytali, dlaczego się boimy. Przecież są takimi samymi ludźmi jak my. Mówiliśmy sobie: tyle było strachu, a wszystko jest tak dobrze, tak grzecznie - wspomina mająca wówczas dwadzieścia lat Helena Popek. W obu wsiach masowe morderstwo odbyło się zgodnie z precyzyjnie zaplanowanym scenariuszem. Przerażonym Polakom powiedziano, że mają pójść do szkoły na zebranie. Tam mieli się dowiedzieć ważnych rzeczy dotyczących wspólnej walki z Niemcami. Większość uwierzyła. Ci, którzy przeżyli, wspominają, jak uśpiono ich czujność wyreżyserowanymi gestami - głaskaniem dzieci po główkach, opatrzeniem czyjejś rany postrzałowej. Często więc szli do szkoły dobrowolnie. Tych, którzy się opierali, wyciągano siłą. Gdy na placu szkolnym i w szkole w Ostrówkach byli już wszyscy, którym nie udało się
kopano już groby. Po pewnym czasie z obu szkół zaczęto wyprowadzać małe grupki mężczyzn, mówiąc im, że idą na badania lekarskie. Zaczęła się rzeź. - Zamknięto okna, drzwi na ganek, wszystkie wejścia. Trudno już było się łudzić. Ludzie płakali i modlili się na kolanach - mówi Tomasz Trusiuk, który przetrwał ukryty na strychu szkoły w Ostrówkach. Po latach udało mu się precyzyjnie zrekonstruować, jak ginęli jego bliscy. Mordowano ich siekierami i młotem używanym w rzeźni. Tylko nieliczni zginęli od kuli. Te ustalenia potwierdziła później ekshumacja i opinia eksperta. Tak samo zabijano ludzi w Woli Ostrowieckiej, a gdy wykopane w ziemi jamy były już pełne, Ukraińcy obłożyli szkołę słomą, oblali benzyną i podpalili. Do środka rzucono granaty. Zginęło około dwustu ludzi, część z nich spłonęła żywcem. Potem z kościoła zaczęto wypędzać kobiety i dzieci. - Gdy nas wyprowadzano, śpiewaliśmy „Pod twoją obronę”. Niektóre kobiety błagały, by oszczędzono chociaż dzieci - wspomina Aleksander Pradun. We wsi rozległy się strzały - od strony Równego nadjechali Niemcy, prawdopodobnie namówieni przez znajdujących się w oddziałach Wehrmachtu Ślązaków. Ukraińcy, kryjąc się za kolumną ludzi, zaczęli zmuszać idących do pośpiechu, a tych, którzy nie wytrzymywali tempa, zabijali na miejscu. (3 ) Podążającą na śmierć kolumnę widziała Helena Popek, była mieszkanka Woli Ostrowieckiej, dziś 90-letnia kobieta o wspaniałej pamięci, która w czasie ukraińskiego napadu straciła ojca Jana i siostrę Zofię z dwójką małych dzieci. - Uciekaliśmy w piątkę: mama, dwaj bracia i ja z siostrą – opowiada traumatyczne wydarzenia. – Skierowaliśmy się w stronę cmentarza w Ostrówkach. Ukryci na polu między prosem a koniczyną widzieliśmy, jak Ukraińcy wycofywali się, pędząc kobiety i dzieci. Leżeliśmy płasko na ziemi, żeby nas nie dostrzegli, bo to pewna śmierć. Gdy kobiety i dzieci doszły na polanę nieopodal wsi Sokół i stało się jasne, że to miejsce ich kaźni, jedna z niewiast, Ewa Szwed, prosiła banderowców, aby oszczędzili przynajmniej dzieci. Zbrodniarze nie zamierzali pertraktować, tylko wyciągali z grupy po kilka osób, kładli je na środku polany i zabijali. Dzieci płakały, najbliżsi żegnali się, wybaczali sobie winy, modlili się. Pierwsze ofiary zakłuwano bagnetami, ale okazało się to zbyt męczące, więc do następnych już strzelano.“Odprowadzali na środek polany, kazali kłaść się wkoło, twarzami do ziemi. Zaczęli strzelać ofiarom
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 9
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE w tył głowy, a my, żywi, musieliśmy na tę tragedię patrzeć, patrzeć, jak giną niewinni ludzie i ich najbliżsi: babcie, matki, siostry, bracia, córki, synowie, bo wszyscy byli ze sobą spokrewnieni” – opowiadał Aleksander Pradun, jeden z niewielu ocalałych z masakry. “Widziałem okropne sceny. Rozstrzeliwani w pośpiechu ludzie nieraz byli trafiani niecelnie. Zranieni śmiertelnie podrywali się konwulsyjnie i znów opadali na ziemię. Dobijano ich, ale najczęściej w męczarniach kończyli żywot. Z jednej grupy, popędzonej na miejsce kaźni, po serii strzałów poderwała się mała dziewczynka, może sześcioletnia, i zaczęła mocno krzyczeć “mamo”, ale matka już nie żyła. Widząc to, “bulbacha” podniósł karabin i strzelił do niej. Trafił, ale nie zabił. Dziewczynka upadła, ale natychmiast się poderwała i krzycząc, zaczęła iść po trupach, padając i wstając. Bulbowiec znowu w nią strzelił. Tym razem aż trzykrotnie. Dziewczynka wciąż podnosiła się i krzyczała. Zdenerwowany podbiegł do niej i dobił kolbą karabinu”( 5 ). Wśród morderców ofiary rozpoznawały znajomych z ukraińskich pobliskich wsi. Kiedy Aleksander Pradun zrozumiał, że zaraz umrze, poczuł wielki smutek. Pomyślał, że ma dopiero 13 lat. Pożegnał się z mamą i krewnymi. Zapędzeni na pole pod Sokołem do ostatniego momentu trzymali się razem, chcąc żyć choć parę minut dłużej. . Tomasz Trusiuk (…)po odejściu banderowców, zszedł ze strychu szkoły w Ostrówkach, skierował się do gospodarstwa swego krewnego. Najpierw zobaczył wbitego na sztachety kolegę. Potem znalazł ojca. Z odrąbanymi nogami i rękami. Po paru dniach dowiedział się, że zabił go znajomy, dawny sąsiad, obok którego kiedyś mieszkali w ukraińskiej wsi Równe. Razem handlowali wieprzkami, razem pili wódkę i kradli drzewo z lasu. (3) Wg W. i E. Siemaszko 30 sierpnia 1943r. rano po wymordowaniu Polaków we wsi Kąty i Jankowce (gm. Bereżce) bojówki UPA ruszyły na Ostrówki. Sotnie UPA dowodzone przez „Worona” przybyłego z Małopolski Wschodniej, wspierane przez chłopów (mężczyźni i kobiety) z okolicznych wsi uzbrojone częściowo w broń palną, a w większości widły, kosy, topory i narzędzia, do zabijania zwierząt gospodarskich. Wieś została otoczona kordonem przez striłciw UPA z bronią gotową do strzału. Mężczyzn mordowano uderzeniami w tył głowy siekierą lub wielkimi maczugami drewnianymi. Spalono w dwóch miejscach zabudowania by zatrzeć ślad mogił. Mordowano w sadzie, w mieszkaniach, w obejściach gospodarskich, na drodze i wrzucano m.in. do studni. Kobiety z dziećmi i starców ok. 300 os. Zabijano na rżysku pod lasu Kokorawiec po położeniu się ich twarzami do ziemi, mordowano strzałami w tył głowy oraz uderzeniami bagnetów. Oczekujący na swoją kolej
dokładnie widzieli rzeź poprzedników. Potem Ukraińcy dobijali rannych. Ocalało wg jednej wersji 13, a wg innej 25 osób. W tym czasie gdy dokonywano rzezi, zorganizowane grupy Ukraińców z sąsiednich wsi, plądrowały wieś. Spaliły się tylko 2 gospodarstwa. Tego dnia wieczorem w lesie pod Sokołem odbyło się wielkie zgromadzenie Ukraińców z rodzinami, na którym świętowano rzeź – pito, jedzono, bawiono się wokół ognisk i dzielono rabowanym mieniem. (4) ….. w powiecie lubomelskim oddziały OUN-UPA przy wsparciu miejscowej ludności zaatakowały m.in. wsie: Jankowce, Kąty, Czmykos, Borki, Holendry Świerżowskie, Ostrówki i Wolę Ostrowiecką. „Zlikwidowałem wszystkich Polaków od małego do starego. Wszystkie budynki spaliłem, mienie i chudobę zabrałem dla potrzeb kurenia” - w tak lakonicznym meldunku „Łysyj”, dowódca kurenia UPA, we wrześniu 1943 r. donosił kierownictwu OUN o wymordowaniu ponad tysiąca mieszkańców Ostrówek i Woli Ostrowieckiej. Był to fragment realizacji rozkazu dowódcy UPA - Kłyma Sawura „Piwnycza” o „całkowitej, powszechnej, fizycznej likwidacji ludności polskiej”(5) Źródła historyczne dowodzą, że w tym rejonie zginęło w 1943 r. ok. 2 tys. Polaków. „W tej chwili dopiero zidentyfikowaliśmy to miejsce, badanie szczegółowe i ekshumacja będzie jeszcze trwała kilka tygodni. To sprawa wyjątkowo emocjonalna, ponieważ chodzi o kobiety i dzieci. Na koniec sierpnia wstępnie planowaliśmy zbudowanie upamiętnienia w tym rejonie. Odkrycie to nieco przesunie tę datę, prawdopodobnie o jakieś dwa miesiące. Jego znaczenie jest jednak ogromne. Każde szczątki ofiar, które odkrywamy i którym jesteśmy w stanie zapewnić godny pochówek, są dla nas ważne. Istotne jest także, iż będziemy mogli uwzględnić to odkrycie w budowanym tam upamiętnieniu” – podkreślił sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Krzysztof Kunert. (6 ) 1)Ocaleni z wołyńskiej rzezi - Autor: Magdalena Łukasiuk, Krystyna Pohl, Piotr Polechoński http://www.gp24.pl/apps/pbcs.dll/ a r t i c l e ? A I D = / 2 0 0 3 0 7 11 / M A G A ZYN/307110020 2)Ból kresowych serc- Adam Kruczek www.naszdziennik.pl - , 30-31 stycznia 2010, 3)Pamięć i zapomnienie- MAJA NARBUTT -http://niniwa2.cba.pl/upa_wolyn_61_pozniej.htm 4)Lipcowe ludobójstwo - Ewa Siemaszko-„ Nasz Dziennik 10 07 2011 5) Wołyńskie pola śmierci -Adam Kruczek- Nasz Dziennik, Czwartek, 14 lipca 2011, Nr 162 (4093) 6)(PAP/ro Za: Aspekt Polski (09 lipiec 2011 )
Wołyń 1944
opisuje wnuk Stefana Lipińskiego, syn Jana Grochowskiego por. „Orla” z batalionu „Jastrzębia” z 27 Wołynskiej Dywizji Piechoty AK, zarazem siostrzeniec Zbyszka Lipińskiego. Wiesław Maria Grochowski Opisano na podstawie relacji tego który umknął śmierci z rąk oprawców z OUN-UPA. Szczegóły przekazał naoczny świadek pochodzenia ukraińskiego. Był rok 1944 lato 0 trwały mordy na Polakach dokonywane przez UPA. W widłach rzek Styru i Okonki prawego jego dopływu, w dworkowej zabudowie stała leśniczówka wtulona w drzewa lasu. Po drugiej stronie Styru rozsiadł się Czartorysk z wielonarodowościową społecznością. Leśniczym był mój dziadek po kądzieli, Stefan Lipiński, herbu „Suche Komnaty”. Piastował też stanowisko wice łowczego na Wołyniu. On to zbudował opisane powyżej domostwo. - W ciepły letni dzień do leśniczówki przyszedł pojedynczy człowiek Ukrainiec. Rozejrzał się po obejściu. Wyszedł mu na przeciw Zbyszek, kilkunastoletni syn leśniczego. Obcy napierając szedł na niego. Chłopiec potknął się i przewrócił cofając przed nieznajomym. Obcy zaglądając w sień domu powiedział: ”...ot chłopiec wywernułsia...” i wyszedł poza obejście znikając w lesie. Po kilkunastu minutach, ze wszystkich stron, na dziedziniec weszło kilkunastu uzbrojonych mężczyzn. Byli to upowcy. Prowadzili ze sobą pojmanego wcześniej leśniczego. Wypędzili z domu mieszkańców którym kazali zejść do kamienno-zimnej piwnicy w ogrodzie. Nie wprowadzono tam jedynie kucharki i stangreta którzy byli ukraińcami zatrudnionymi przez leśniczego. Do zamkniętych w piwnicy ludzi zaczęły dochodzić z dziedzińca okropne od-
został tylko Zbyszek i jego szkolny kolega, będący gościem mojego dziadka. Wtedy wnuk leśniczego zdecydował wspólną akcję podjęcia próby ucieczki. Słabszy psychicznie kolega pogodzony ze swym losem, modląc się, odpowiedział” „..i tak złapią, a wtedy jeszcze okrutniej będą mordować...” Zbyszek próbował wydostać się wywietrznikiem . Pilnujacy na zewnątrz rezun, dźgnął w to miejsce bagnetem, chłopak odskoczył, zrozumiał że tedy się nie wydostanie. Wtedy u szczytu schodów otworzyły się drzwi i padło polecenie: „...wychodyty...” . Kilkunastoletnie mięścnie Zbyszka sprężyły się do skoku, mózg pracował tylko na rzecz wyrwania się z matni. Kilkoma susami pokonał schody. Parł ku błękitnemu niebu widocznemu w obrysie piwnicznych drzwi. Pchnął Ukraińca, drugi hajdamaka przystawił mu pistolet do głowy.... suchy trzask iglicy - niewypał. Chłopak pędził przed siebie, Naprzeciwko ujrzał dwóch zbrojnych zabiegających mu drogę ku wolności. Zbyszek znając drogę znając teren zmylił ścigających. Strzelali, kule syczały koło niego. Trzy z nich trafiły w obydwie ręce i w prawy bok. - uciekł oprawcom. Szybko biegł po najważniejszy medal w tym wyścigu ze śmiercią. - Biegł po życie. Daleko w lesie zorientował się, że jest ranny. Z prawej dłoni zwisały oderwane kulą strzępy palców. Lewa ręka przestrzelona pod łokciem była bezwładna. Prawy bok krwawiąc palił niemiłosiernie.
dzie. O porannym blasku, zaszył się w stojące na polu dziesiątki zżętego zboża. Zmęczony zasnął. Obudził go jakiś szelest, otworzył oczy. Wśród rozchylających się nad nim snopków, zobaczył twarz dziewczyny. Przestraszona widokiem zakrwawionego człowieka, krzyknęła i uciekła.
Chłopak zdawał sobie sprawę, że nie jest bezpieczny od pogoni i może natknąć się na nieprzychylnych Ukraińców, którzy rannego dobiją lub przekażą oprawcom. Zębami wyrwał z kieszonki na piersiach harcerską legitymację. Butem zakopał ją pod mchem, zapamiętując miejsce. Teraz jeżeli zauważą go ukraińscy wieśniacy, bę-
Co wyprawiali ukraińscy bandyci mordujący mieszkańców leśniczówki, opowiedział stangret leśniczego, Ukrainiec, który wraz z kucharką ocalał, a był świadkiem tego mordu. - Dziadkowi mojemu wyłupiono oko, obcięto język i przerżnięto go piła. Podobnie męczono pozostałych, nie wyłączając dwóch kobiet, guwernantki
dzie udawał Ukraińca, ich język znał dobrze. Zatamował upływ krwi wchodząc do leśnego jeziorka, z którego pił łapczywie chłodną wodę. Zbliżał się mrok wieczorny. Wyszedł na brzeg i szedł w kierunku „zbawczego celu”, którego nie mógł umiejscowić - wróg był wszę-
Zbyszka i jej córki. Takimi zbrodniczymi czynami „bohaterzy” z OUN-UPA zapisali się w księgach hańby.
Zbyszek chciał się podnieść lecz sił nie starczyło. Po chwili snopki znów się rozchyliły i usłyszał kobiecy głos wymawiający z ukraińska jego imię „..Zbyszek..”. Trafił na pole swojej szkolnej koleżanki. Zabezpieczono jego rany i sobie tylko znanym sposobem, z batalionu „Jastrzębia” (znajomego dziadka z konspiracji) sprowadzono por. Orła” z żołnierzami 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Por. „Orzeł” jest ojcem opisującego to wydarzenie i zarazem szwagrem Zbyszka. Chłopcy z partyzantki zabrali rannego do szpitala. Oddział mojego ojca pomaszerował na teren leśniczówki. Rezunów już tam nie było. Zostawili poszarpane zwłoki pomordowanych i uszli w lasy, słusznie obawiając się zasłużonej kary. Partyzanci ciała pogrzebali. Mojej mamie a żonie por. „Orła”, córce leśniczego Stefana Lipińskiego, nie powiedziano całej prawdy. Dowiedziała się tylko że jej ojciec nie żyje, ale ciała nie znaleziono. Była w tym czasie młodą matką i mój tatuś chciał ją ustrzec przed głębszym traumatycznym przeżyciem.
ZBRODNIARZ - przywódca Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów Stepan Bandera w mundurze
UWAGA!!!!Zdjęcie które zostało zdjęte z tego miejsca miało przedstawiać Banderę ale okazało się, że na zdjęciu był ktoś kto jest podobny podobny do Bandery a nie sam Bandera
/wieś w płomieniach podpalona przez OUN-UPA
głosy katowanego tam mojego dziadka. Kiedy jęki ucichły, z piwnicy wyprowadzano następną ofiarę. Potworny scenariusz powtarzał się za każdym otworzeniem piwnicznych drzwi. Po pewnym czasie w ciemnej piwnicy
Strona 10 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
/red. - na podstawie listu przysłanego do redakcji KSI
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
Nigdy nie zapomnę tych bestialskich mordów na Polakach- wspomina Zdzisław Schab Sławomir Tomasz Roch Jak to dobrze, że nasze wytwórnie filmowe nakręciły setki filmów z czasów wojny, w których pokazano całemu narodowi jak hitlerowcy mścili się nad narodem polskim. Wydano też bardzo dużo książek o tych sprawach. Filmy i książki pokazują nie tylko sprawy bardzo dramatyczne ale i wydarzenia mniej straszne, takie jak różnego rodzaju łapanki, konfiskaty mienia itp. Za to wszystko naszej wytwórni oraz pisarzom książek jestem ogromnie wdzięczny. Niestety filmy te obrazują zdarzenia, które działy się w innych państwach oraz na terenie Polski ale tylko na zachód od Bugu. Natomiast o faktach najokrutniejszych, które miały miejsce na Wołyniu, w ogóle się nie mówi, ani nie czyta. Wprawdzie w latach 60 – tych ukazało się parę książek Sobiesiaka i Cybulskiego ale i one nie obrazują dokładnie, co się działo na wschód od Bugu. Nigdy nie zapomnę tych bestialskich mordów na Polakach w latach 1942 – 1943 i nie mogę także pogodzić się z tym, że wciąż milczy się o tym. A wydarzenia te znane są z pewnością większości naszego narodu, gdyż ludzie z Wołynia rozproszeni są po całej Polsce i opowiadają innym o okrucieństwach banderowców, drastycznych mordach, przebijaniu widłami, wycinaniu kobietom piersi, wydłubywaniu oczu. W kierunku na zachód od naszej kolonii Władysławówka, w odległości 500 m był duży las tzw. Kochyliński. W lesie tym stacjonowała radziecka jednostka wojskowa. Gdy w 1941 r. hitlerowcy napadli na ZSRR, z powodu błyskawicznego zaskoczenia, jednostka ta nie zdążyła wystąpić do walki z Niemcami w całości. W konsekwencji bardzo dużo żołnierzy radzieckich ukrywało się w tym lesie oraz w gospodarstwach ludności cywilnej. Dla ukraińskich nacjonalistów przyjście wojsk niemieckich na nasze tereny było bardzo korzystne. Po zajęciu przez wojska niemieckie Lwowa, grupa Bandery wzmożyła swą działalność i utworzyła we Lwowie (choć nie na długo) Tymczasowy Rząd Ukraiński. Po utworzeniu tego rządu nacjonaliści ukraińscy poczuli twardy grunt pod nogami i zaczęli masowe mordowanie ukrywających się żołnierzy radzieckich, jak również nasyłali na nich Niemców. O mordach żołnierzy ZSRR na naszych terenach stwierdzić mogą Polacy, któ-
rzy tu mieszkali, jak również niektórzy dobrzy Ukraińcy. Jedno z takich wydarzeń mogę dokładnie opisać bowiem miało miejsce na naszej kolonii, tuż po wkroczeniu wojsk niemieckich. Moja cioteczna siostra Sztafij Regina w gronie koleżanek i kolegów widziała grupę Ukraińców okrutnie rozprawiającą się z młodym radzieckim oficerem, który zawołał konając: „Daragaja Matier po szto Ty mienia na swiet radiła!”, po tych słowach będąc już prawie w kawałkach zmarł.
Zanim żołnierze radzieccy zorientowali się, że giną z rąk Nimców i Ukraińców, wyginęło ich bardzo dużo, pozostali uciekli głęboko w las tworząc radziecką partyzantkę. Do roku 1943 wraz z rodzicami i rodzeństwem mieszkałem we Władysławówce w powiecie Włodzimierz Wołyński, obecnie znajdującej się na terenie Rosji Sowieckiej. PRELUDIUM LUDOBÓJSTWA Wiosną 1943 r. wojna uderzyła krwawo w moją rodzinę, jak również i w wiele innych polskich rodzin zamieszkałych na terenie Wołynia. Banderowcy pogłębili waśnie narodowościowe i rozniecili walki bratobójcze. Wczesną wiosną 1943 r. ukraińscy nacjonaliści zaczęli mordować ludność polską i podpalać polskie zagrody na terenie całego Wołynia. Kolonia Władysławówka na której mieszkałem liczyła około 30 rodzin polskich i 10 ukraińskich. Prostopadle do naszej koloni w odległości około 800 metrów znajdowała się niewielka wieś Dojewa, którą zamieszkiwało 50 % Polaków i 50% Ukraińców. Spośród tych Ukraińców ludzie w wieku od 17 do 35 lat w przeważającej części należeli do bandy UPA. Banderowcy zaczęli najpierw mordować Polaków tzw. podpadających, zamożniejszych gospodarzy, inteligencję. Tydzień przed Wielkanocą we wsi Hobułtowa, odległej od naszej koloni około 10 km, banderowcy w bestialski sposób wymordowali rodzinę Rudnickich, składającą się z ośmiu osób. Był to chyba pierwszy mord zbiorowy, jakiego dopuścili się Ukraińcy na polskiej rodzinie w naszych okolicach. Śmierć tej rodziny podstępnie nadeszła w nocy i prawdopodobnie miała twarz bliskich ukraińskich sąsiadów. Można tak sądzić dzięki ustalonym faktom. Większość domowników została zamordowana w ubraniach, część w bieliźnie. Nie było żadnych śladów walki. Widocznie drzwi otworzono na stukanie
/Latem 1941 roku na Ukrainie witano Niemców jak wyzwolicieli
kogoś znajomego. Mordu dokonywano w spiżarni, następnie ofiary wrzucono do piwnicy. Jedna z dziewcząt została przedtem zgwałcona. Gospodarstwo doszczętnie obrabowano. Mord ten odbił się szerokim echem wśród Polaków okolicznych wsi. Zwłoki rodziny Rudnickich pochowano we Włodzimierzu Wołyńskim. Nikt jeszcze wtedy nie wiedział, że jest to dopiero początek krwawego żniwa do jakiego szykowali się ukraińscy nacjonaliści. Po kilku tygodniach wymordowano całą rodzinę Romanowskich zamieszkałą w sąsiedniej kolonii Augustów. W maju zamordowano naszego sąsiada Władysława Nowaczyńskiego. Po jego śmierci ludność naszej koloni zaczęła się ukrywać, zwłaszcza nocą, w zaroślach, ogrodach, w lesie. Na dzień przychodzili do swych zagród, by nadal pracować przy gospodarstwach, a noc znów wychodzili poza budynki. Ponieważ zagrożenie śmiertelne Polaków stało się widoczne, niektóre rodziny zaczęły nocami uciekać do Włodzimierza Wołyńskiego. Jednak i z tych uciekających część zawsze ginęła po drodze. Dlatego też ucieczka do miasta była bardzo ryzykowna. W miesiącu lipcu jeden z naszej koloni
pan Dobrowolski zorganizował w biały dzień ucieczkę furmankami kilku rodzin polskich, zabierając ze sobą rzeczy i żywność. Gdy wyjechali na szosę Włodzimierz – Łuck koło Mikulicz, Bulbowcy wzięli ich w krzyżowy ogień i wybili niemal wszystkich. Pozostałym przy życiu kazali wracać do Władysławówki, obiecując że jeśli nie będą uciekać, to nikt nie będzie ich ruszał. Jednocześnie zjawili się w naszej kolonii i ostrzegli wszystkich Polaków, że jeżeli ktokolwiek spróbuje uciekać, będzie z nim to samo, co z tamtymi na szosie. Nasza kolonia w tym czasie była już obstawiona przez banderowców od strony Włodzimierza Wołyńskiego, południa i wschodu, zaś od strony północnej był wielki las zwany Świnarzyńskim. W tym czasie w lesie tym, stacjonowały już wielkie siły ukraińskich bandytów. Słowem, o jakiejkolwiek ucieczce nie było już mowy. Przy lesie Świnarzyńskim, w odległości około 10 km od naszej kolonii położona była bardzo duża wieś Dominopol, w której w maju 1943 r. banderowcy zorganizowali polską partyzantkę. Rzekomo oddział ten miał walczyć ramie w ramię z Ukraińcami przeciwko Niemcom. Dowódcą tej partyzantki był nauczyciel tejże wsi (nazwiska nie pamiętam). Ponieważ akty mordów były jeszcze wówczas rzadkie, część polskich chłopaków z okolicznych wsi przyłączyła się do tego wojska. Z naszej kolonii poszło tam kilku chłopców, którzy wraz z innymi partyzantami przyjeżdżali do nas by werbować pozostałych. Reszta mieszkańców wyczuła, że z tą partyzantką jest coś nie w porządku, skoro przyjeżdżają do nas bez broni i tylko z orzełkami na czapkach. Starsi ludzie od razu zorientowali się, że to jakaś pułapka. Jak się później okazało, w rzeczywistości chodziło o to, aby wyprowadzić polską młodzież z domów i znaleźć potrzebną broń. Zwerbowano około 100 osób, więcej nikt już nie poszedł. Banderowcy widząc, że nikogo i niczego stąd nie ściągną, gdzieś około połowy lipca okrążyli całą wieś Dominopol i wymordowali ludność wsi oraz całą partyzantkę, budynki podpalili. Z pod noży uciekło tylko siedem osób, był wśród nich mężczyzna o nazwisku Nowaczyński i miał brata o imieniu Józef zamieszkałego na naszej kolonii. Gdy uciekinier przybiegł do niego, Józef przyszedł do mojego ojca z prośbą o ukrycie brata. Ojciec przyjął nieszczęśnika i ukrył w dobrze zamaskowanym schronie przy budynkach. Przez kilka dni brat uciekiniera przynosił do schronu żywność (a zatem
miał dobrą wiedzę o położeniu naszego schronu). Po kilku dniach uciekinier z Dominopola opuścił nasz schron udając się w nieznanym kierunku. BANDEROWCY MASAKRUJĄ MIESZKAŃCÓW WŁADYSŁAWÓWKI Po wymordowaniu Polaków z Dominopola mieszkańcy naszej kolonii zaczęli jeszcze bardziej się niepokoić, gdyż było już jasne, że i na nas przyjdzie ta sama klęska. Ludzie zaczęli więc uciekać nocami do miasta. Było to jeszcze bardziej niebezpieczne niż dotąd, Ukraińcy bowiem łapali uciekinierów, po czym zabijali ich na miejscu. Z dnia na dzień ludzie wypatrywali radzieckich partyzantów, przy których pomocy byłoby można wyjść z tej banderowskiej matni. Lecz nie zjawili się, gdyż Ukraińców było tak dużo, że małe jednostki partyzanckie nic by nie zdziałały i nie pomogły. W końcu Polacy zdali się na pastwę losu. Banderowcy zaczęli łapać mężczyzn i furmankami wywozili do swj siedziby, znajdującej się w lesie Świnarzyńskim, a stamtąd już nikt nie powracał. Pewnego dnia wzięli mojego kolegę Bolesława Liperta. Wieźli drogą przy naszym domu, mijając nas ze łzami w oczach pokiwał ręką na pożegnanie. Wieczorem tegoż dnia przyszedł do mnie mój cioteczny brat Tadeusz Sztafij z propozycją, abym z nim uciekał do miasta. Nie wyraziłem zgody, gdyż nie chciałem oddalać się od rodziny. Na drugi dzień Tadeusz wraz ze swym ojcem i sąsiadem Buczkiem udali się do Włodzimierza, niestety w drodze do miasta zostali złapani i zamordowani przez banderowców. Ojciec mój miał dobrego znajomego Ukraińca, zamieszkałego we wsi Ewin, odległej od nas o 1 tylko km. Bardzo często odwiedzał go, aby dowiedzieć się cośkolwiek o dalszych losach Polaków. Znajomy ten obiecywał, że ostrzeże przed nadejściem niebezpieczeństwa. W dniu 28 sierpnia 1943 r. jak zwykle na noc Polacy opuścili swe zagrody udając się poza budynki. Ja i mój dziadek udaliśmy się do pobliskiego lasu i zaszyliśmy się pod konarami świerków. Matka i dwie siostry, z których jedna miała 19, a druga 14 lat udały się do ogrodów w pobliżu naszych zabudowań. Ojciec udał się do znajomego Ukraińca, lecz nie zastał go w domu. Jego żona zaproponowała ojcu, by zaczekał na męża, który lada chwila powinien wrócić. Ukrainiec przybył do domu bardzo późno i natychmiast wywołał ojca z domu, po
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 11
czym zapytał: „Gdzie dziś podziewa się pańska rodzina?!” Ojciec odpowiedział, że rodzina ukryta jest poza budynkami, znajomy powiedział: „A to dobrze, bo dziś w nocy wasza kolonia będzie zlikwidowana białą bronią”. Na to ojciec: „To może pobiegnę o odszukam żonę z dziećmi i będziemy uciekać do miasta”. Ukrainiec zaprotestował wyjaśniając: „Na to już za późno, ponieważ w tej chwili waszą kolonię już się obstawia ale ja schowam pana u siebie w stodole”. Ojciec musiał wyrazić zgodę, ponieważ wyjścia innego nie było. Noc ta minęła spokojnie, a o świcie Polacy jak zwykle zaczęli wracać do swych domów. Gdy wróciłem z dziadkiem z lasu, w domu zastaliśmy już matkę i siostrę, które krzątały się przy obrządku inwentarza. W momencie gdy weszliśmy na podwórze od strony lasu usłyszeliśmy jakieś dzikie krzyki. Zobaczyliśmy nadchodzących od strony lasu bulbowców, rozstawionych w odstępach około 5 metrów jeden od drugiego. Uzbrojeni byli w siekiery, widły, kosy i broń palną. Jako chłopak zaproponowałem ucieczkę w odwrotną stronę na pola. Zboże było już zebrane i horyzont był bardzo widoczny. Gdy wybiegliśmy za budynki, zobaczyliśmy że i tam na polu rozstawieni są banderowcy z karabinami, w jeszcze większych odstępach od 50 do 100 metrów. Zrezygnowaliśmy z tej ucieczki, a matka krzyknęła: „Dzieci chodźcie do schronu!”. Tak też uczyniliśmy, a po około 20 minutach banderowcy wpadli na nasze podwórko i dokładnie obszukali wszystkie zakamarki budynków ale gdy nas nie znaleźli, po kilku minutach pobiegli dalej. Gdy nadeszła chwila ciszy matka wyszła ukradkiem ze schronu by wziąć z mieszkania trochę chleba, bo nie wiadomo jak długo mieliśmy tam przebywać. A gdy powróciła powiedziała, że w mieszkaniu wszystkie meble zostały poprzewracane, a szyby z okien powybijane. Banderowcy przychodzili jeszcze kilka razy i nadal szukali nas lecz bez skutku. Wreszcie nastała jakaś dłuższa chwila ciszy. Wydawało nam się że już do nas więcej nie przyjdą, a my przesiedzimy do nocy, a potem będziemy uciekać do miasta. Nasz sąsiad Józef Nowaczyński zdołał umknąć między rozstawionymi banderowcami. Uciekł do stodoły Ukraińca Miljana, który mieszkał na Ewinie. W stodole tej zastał 16 –letniego chłopca Jana Głowińskiego, który przebywał chwilowo u swego wujka Kaliniaka, mieszkającego na naszej koloni. Gdy syn Miljana, Paweł zobaczył że w ich stodole ukrywa się dwóch Polaków, sprowadził banderowców, którzy ich pojmali i wyprowadzili ze stodoły. Tak ujętych poprowadzili w stronę naszej kolonii, a po drodze postawili im warunek, że jak pokażą gdzie schowała się rodzina Schabów, darują im życie. Sąsiad Nowaczyński powiedział im, że wie gdzie Schabowie mają schron i na pewno są tam teraz schowani. Nie uszli daleko, gdy Janek Głowiński zaczął uciekać w kierunku lasu. Banderowcy zaczęli strzelać i gonić go, lecz nadaremnie. Chłopiec dopadł lasu i błąkał się tam około dwóch tygodni, podczas których kilkakrotnie wpadał w zabrudzone krwią ręce, lecz zawsze szczęśliwie uciekał. Wreszcie po wielu przejściach, niemal nagi dotarł do miasta Włodzimierz Wołyński. Natomiast Józef Nowaczyński, w nadziei że darują mu życie, przyprowadził banderowców na nasze podwórko i wskazał im schron, o którym dobrze wiedział, gdyż przed kilkoma tygodniami przynosił tutaj pożywienie swojemu bratu. Po okrążeniu schronu usłyszeliśmy głos znajomego Ukraińca, który powiedział po polsku: „Wychodzić ze schronu, to nie będziemy was bić, a jak nie wyjdziecie to wszystkich wybijemy!!” Na to matka: „Dzieci wychodzimy, to Piotr Dziuba!” Myślała, że jak znajomy, to jakiś sposób się ocalimy. Zaczęliśmy wychodzić w następującej kolejności: pierwsza matka, za nią siostry, a za siostrami ja lecz z małym opóźnieniem. Gdy mama wychodziła usłyszałem głos Nowaczyńskiego: „Panie Dziuba, można zapalić?!” Dziuba odpowiedział: „Można!” W tym
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
momencie wychyliłem głowę przez otwór schronu. Przez gałęzie i drzewo zasłaniające otwór, zobaczyłem przez Dziubę karabin skierowany w stronę naszych oraz kilku jeszcze banderowców również z karabinami i siekierami. Wśród nich był Józef Łupinka. Zapewne było tam więcej znajomych, lecz ze strachu nie zwróciłem uwagi i cofnąłem się z powrotem do schronu. Gdy tylko się cofnąłem, natychmiast matka zawołała: „Panie Dziuba, za co pan nas zabija, przecież my tak dobrze żyli?!” A on na to krzyknął coś po ukraińsku, lecz treści nie zrozumiałem. Gdy tylko krzyknął, matka zawołała: „Dziewczęta nie uciekajcie!” Po tych słowach padły strzały. Po zaprzestaniu strzelaniny przez dłuższy czas słyszałem jęk sąsiada Nowaczyńskiego, a po kilku minutach usłyszałem głuche, silne uderzenie i jęk sąsiada zamilkł. Po zakończeniu mordu banderowcy zaczęli wesoło wykrzykiwać i śpiewać; usłyszałem takie słowa jak: „...smert Lachom!” I z tymi śpiewami odeszli z podwórza. TROPIENI JAK ZWIERZĘTA PRZEMYKAMY DO MIASTA Nastała zupełna cisza. Po dłuższej chwili wysunąłem głowę z wyjścia i ostrożnie przez szczeliny gałęzi zobaczyłem, że nikogo nie ma. Cofnąłem się do schronu i rzekłem do dziadzia: „Dziadku uciekajmy stąd bo mogą tu jeszcze wrócić, by zabrać znajdujące się tu rzeczy.” Dziadek nie bardzo chciał wychodzić lecz ja nalegałem. Wreszcie dziadek zgodził się i znów ostrożnie przybliżyliśmy się do wyjścia, a gdy upewniliśmy że nikogo nie ma, w oka mgnieniu wyskoczyliśmy ze schronu i pobiegliśmy przez sad za stodołę. W trakcie biegu spojrzałem na lewo, na podwórko, gdzie zobaczyłem leżącą na wznak matkę i leżącego na brzuchu w dużej kałuży krwi Nowaczyńskiego. Gdy dobiegliśmy za stodołę, wcisnąłem się pod podłogę dobudówki, która przeznaczona była na sieczkę i plewy. Wcisnąłem się dość głęboko, dziadek wcisnął tylko głowę, dalej nie mógł wejść. Widząc, że dziadek nie wejdzie zacząłem prosić, aby udał się w dziesiątek żyta, który stał w pobliżu. Dziadek nie chciał tam iść, obawiał się że go zobaczą ale w końcu usłuchał i niezauważony dopadł zboża, gdzie się schował. Po pewnym czasie, do przybudówki gdzie byłem schowany podszedł mężczyzna i uklęknął stawiając kolbę na ziemi. Gdy to zobaczyłem zamknąłem oczy i czekałem na strzał w głowę. Strzał jednak nie padł. Banderowiec nie widział mnie ponieważ panowała ciemność pod podłogą. Około godziny trzynastej podszedł i zajrzał do mnie drugi człowiek. Rozpoznałem jego twarz, mieszkał w naszej kolonii, a jego żona była Polką. Wiedząc, że człowiek ten jest dobry dla Polaków, zapytałem: „Panie Borys jak wygląda sytuacja?” Na to on: „Nie, Nie! Siedź tu do wieczora, a w nocy uciekaj do miasta, ja chodzę z tyłu i zakopuję zabitych.” Podgarnął pod podłogę jeszcze trochę ziemi, by zmniejszyć szczelinę i odszedł. Po odejściu słyszałem kroki osób krzątających się przy zaciąganiu zwłok rodziny do dołu. Nie mogłem zorientować się, w którym miejscu chowali, gdyż byłem z drugiej strony stodoły. Po odejściu osób, które chowały zwłoki, zobaczyłem kobietę, która wypędzała nasze bydło, pędząc je zapewne do swojej zagrody, wynosiła również odzież i inne przedmioty z naszego mieszkania. Kobiety tej nie poznałem, gdyż spod podłogi widziałem tylko nogi. Niemniej musiała to być nasza sąsiadka Ukrainka. Przesiedzieliśmy w tych ukryciach do wieczora, po czym wysunąłem się z pod podłogi i na brzuchu przesunąłem się do zboża, w którym siedział dziadek. Zaproponowałem mu ucieczkę do lasu. Dziadek nie chciał uciekać, gdyż było jeszcze za widno ale cofnąć się z powrotem też nie mogłem, gdyż znów usłyszałem jakieś głosy zbliżające się od zabudowań. Szarpnąłem dziadka za rękę i na brzuchach zaczęliśmy odsuwać się do najbliższej miedzy, a dalej bruzdą przy miedzy odsunęliśmy się od budynków o około 500 metrów w pole. Zaczęliśmy
biec chyłkiem do lasu znajdującego się od strony miasta. W czasie ucieczki przez pole, cały czas słyszeliśmy krzyki i strzelaninę na opuszczonej przez nas kolonii. Gdy podbiegliśmy do traktu dzielącego kolonię i las, zobaczyliśmy chodzące patrole banderowców w odstępach 20 i 30 metrów. Zatrzymaliśmy się na chwilę by poczekać na większą przestrzeń patroli. Chcieliśmy przebiec między nimi i dopiero około godziny 24.00 zdecydowaliśmy się na ucieczkę, ponieważ dalsze wyczekiwanie nic by nie dało. Gdy tylko jeden z patroli minął nas na odległość około 10 metrów, szarpnąłem dziadka i w mgnieniu oka przeskoczyliśmy na drugą stronę. Bulbowcy zauważyli nas, zaczęli nas gonić i strzelać. Na szczęście było ciemno i ukazał się nam natychmiast las. A gdy dopadliśmy krzaków wpadliśmy w gęstą tarninę. Bulbowcy po chwilowym przeszukaniu krzaków, oddalili się na swoje miejsca, a my ostrożnie oddaliliśmy się w głąb lasu. W lesie tu i ówdzie słychać było strzały, by w ten sposób odstraszać i nie dopuszczać do ucieczki niedobitków. Pomimo tego ruszyliśmy przez las do miasta. Las ciągnął się przez około 15 km Pokonując drogę przez różnego rodzaju krzaki i bagna, nad ranem znów znaleźliśmy się pod swoją kolonią. Postanowiliśmy wówczas odczekać w krzakach cały następny dzień, a nocą znów udaliśmy się w drogę. Tym razem udaliśmy się do małej rzeczki i zanurzeni po uszy w wodzie powoli przesuwaliśmy się w stronę miasta. Gdy się rozwidniło, byliśmy już w pobliżu niemieckiej placówki stacjonującej we Włodzimierówce, odległej od Włodzimierza około 3 km. Ujrzawszy Niemców wyszliśmy z rzeczki i prawie nadzy i brudni udaliśmy się w ich kierunku. Po dłuższych badaniach przyjęli nas, śmiejąc się z naszego dziwnego wyglądu. We Włodzimierówce umyliśmy się ubraliśmy w daną nam przez tutejszą ludność odzież, a następnie udaliśmy się do Włodzimierza gdzie mieszkał mój stryjek. Po kilku dniach do Włodzimierza przybył mój ojciec, którego w czasie rzezi przechowywał, poprzednio wspomniany już Ukrainiec. LOSY RODZINY KALINIAKÓW Z WŁADYSŁAWÓWKI
Obecna moja żona Regina, z d. Kaliniak, zamieszkiwała wówczas z rodziną również we Władysławówce. W czasie rzezi, wraz z siostrą przechowały się w stodole sąsiada Kłosowskiego, razem z nimi była także ich matka. Dwudziesto kilkuletni syn Kłosowskiego brał bardzo czynny udział w rzezi Polaków. Około południa wpadł wraz z kolegami do domu swego ojca, żądając by rodzice wydali jemu i towarzyszom rodzinę Kaliniaków, których ojciec zapewne przechowuje. Ojciec jednak ich nie wydał, tłumaczył spokojnie, że cała rodzina Kaliniaków uciekła w kierunku na Ewin. Bandyci nie wierząc ojcu wpadli do stodoły i przewrócili niemal wszystko do góry nogami ale nie znaleźli nikogo, pomimo tego, że szukani Polacy byli w tej stodole i to w dość niebezpiecznym miejscu. Ale na szczęście dla nas, Ukraińcom nasunęła się jakaś czarna plama na oczy, tak że nic nie zdołali znaleźć. Natomiast szczęśliwa rodzina widziała ich niemal jak na dłoni, jej członkowie widzieli ich zakasane po łokcie i całe we krwi ręce. Po wyjściu ze stodoły bandyci ponownie udali się do zabudowań mojej żony, a że po powtórnym przeszukaniu nic nie znaleźli, zaczęli przewracać wszystkie kopki zboża, stojące w pobliżu budynków. Gdy zbliżył się wieczór, żona wraz z siostrą i mamą udały się przez pola do sąsiedniej wsi Barkarów, gdzie zamieszkiwała ich kuzynka. Jej mąż był Ukraińcem, nazywał Nachwatiuk. Kuzynka w obawie przed banderowcami nie przyjęła ich i skierowała do innego Ukraińca, który mieszkał pod lasem. Był to Dymitruk Ostap, który przyjął ich bez wahania, chowając w swojej stodole. Miał tam już bardzo dużo Polaków, których dzielił na grupy i przeprowadzał pod Włodzimierz. Kilkakrotnie dobijali się do jego stodoły banderowcy lecz on,
Strona 12 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
jego żona i urodziwa córka Marysia z trudnością zawsze ich nie dopuszczali do stodoły, stawiając im wódkę, zagadując itp. Na drugi dzień Dymitruk odprowadził grupę, w której znalazła się moja żona wraz z siostrą i mamą. Siostra żony, Helena miała wówczas 11 lat i była bardzo chora, a ponieważ nie mogła chodzić, Dymitruk niósł ja na swoich rękach przez cały las, aż do samego Włodzimierza. Ojciec żony Piotr Kaliniak uciekł do miasta w innych okolicznościach i mimo, że warto byłoby tę ucieczkę opisać, tym razem nie, gdyż zajęłoby to wiele czasu. W każdym razie miał on bardzo dużo różnego rodzaju przykrych przygód i po kilkudniowej tułaczce przybył wreszcie o miasta. Po dwóch lub trzech tygodniach banderowcy pojawili się u kuzynki żony, Nachwatiukowej z propozycją, ażeby mąż zabił swoją Laszkę, a gdy on się nie zgodził, Ukraińcy zabili całą rodzinę. Wspominany uprzednio Giergiel, gdy się zorientował o czystce tzw. rodzin mieszanych, uciekł wraz z żoną i dziećmi do Włodzimierza. A po wyzwoleniu wyjechali na ziemie odzyskane do Polski. Giergiel w czasie rzezi również przechowywał i przeprowadzał do miasta bardzo dużo Polaków narażając się na wielkie niebezpieczeństwo ze strony Bulbowców. Ludzie w osobach Dymitruka i Giergiela przez swe wielkie wyczyny dla dobra Polaków w czasie krwawych dni, powinni być wyróżnieni i zasługują na duże uznanie. ŁAKNĄCY SPRAWIEDLIWOŚCI BĘDĄ NASYCENI Od chwili opuszczenia przeze mnie Władysławówki aż do roku 1974, w rodzinnej wsi nie byłem. Przez długie lata gnębiło mnie to, że zbrodniarze, którzy zamordowali moją całą rodzinę mogą spokojnie gdzieś żyć. A przy tym bardzo często śniły mi się słowa mamy: „Zdzichu, zbrodniarze chodzą a ty nic nie robisz!” Wkrótce po wojnie rozeszły się pogłoski, że Rosjanie rozprawili się odpowiednio z banderowcami. Dlatego byłem przekonany, że banderowców już nie ma. Niemniej, przez cały czas dręczyła mnie myśl, aby pojechać do ZSRR i w miarę możliwości odnaleźć miejsca gdzie pochowana jest rodzina. W sprawie tej pisałem do konsula Radnickiego w Gdańsku, a później do Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie, gdzie prośbę moją załatwiono odmownie ze względu na nie dostarczenie przeze mnie dowodów, które by potwierdziły że rzeczywiście posiadam tam grób rodziny. Przed pięcioma latami zjawił się w Wałczu obywatel radziecki, który przyjechał na grób swego ojca na wałecki cmentarz wojenny. Obywatel ów obiecał mi, że po powrocie do Moskwy postara się załatwić abym mógł również pojechać do ZSRR na grób swej rodziny. Po kilku miesiącach przysłał mi odcinek gazety „Krasnaja Zwiezda” z wyjaśnieniem, że gdy przedłożę dokument stwierdzający że mam tam grób rodziny, to wówczas mogę starać się o taki wyjazd. W roku 1973 będąc na urlopie w Hrubieszowie spotkałem znajomą Ukrainkę, która z powodu tego, że maż jej był Polakiem również uciekła przed banderowcami. Kobieta ta bardzo często jeździła do swej rodziny do ZSRR. Spotkaniem tym ucieszyłem się bardzo. W trakcie rozmowy dowiedziałem się że kolonia na której mieszkaliśmy już nie istnieje. Zapytałem ją o nazwiska tamtejszych Ukraińców, między innymi o nazwisko Dziuba, który zamordował moją rodzinę. Okazało się że zbrodniarz żyje. Było to dla mnie dużym zaskoczeniem i nie mogłem uwierzyć w to, że udało mu się przeżyć bezkarnie tyle lat. Ale jak dowiedziałem się później część tych banderowców została aresztowana przez władze radzieckie, ale z powodu braku dowodów wszystkich wypuszczono. Podobno we władzach powiatu Włodzimierz były osoby, które pomogły banderowcom, a które to wstąpiły do tych władz tuż po zakończeniu wojny. Nie mogę tego udowodnić i przedłożyć faktów, ale słyszałem o tym od Ukraiń-
ca, który nie brał udziału w mordowaniu Polaków. W październiku br. cudem udało mi się wyjechać do Łucka na zaproszenie obywatela radzieckiego. A że w czasie tym, jechał również znajomy z Wałcza pan Górnisiewicz, pojechałem razem z nim. Po dwóch dniach pobytu w Łucku poprosiłem znajomego by pojechał ze mną na Władysławówkę. Poprosiłem jego z dwóch przyczyn: po pierwsze dlatego, że znał bardzo dobrze język ukraiński, a po drugie bezpieczniej jest jechać we dwóch. Obywatel Górnisiewicz zgodził się i pojechaliśmy. Gdy zajechaliśmy na miejsce okazało się, że rzeczywiście naszej kolonii już nie ma, pozostała tylko dróżka wiodąca do połowy naszej kolonii. Samochód zostawiliśmy na głównej drodze, a sami ruszyliśmy dalej. Po drodze spotkaliśmy kobietę pasącą krowy. Zapytaliśmy ją czy w głąb kolonii są jakieś budynki. Odpowiedziała, że tu żyli Polacy, którzy zostali wybici. Zapytałem wówczas czy mieszkają na pobliskiej wsi Dojewa moi znajomi Ukraińcy, podając jednocześnie nazwiska, a w tym nazwiska głównego mordercy. I tu znów potwierdziła się teza, że morderca mej rodziny mieszka w tych okolicach. Po zakończeniu rozmowy udaliśmy się dalej. Dróżka się skończyła, a dalej zobaczyliśmy same pola zasiane łubinem. Miejsca na którym stały nasze budynki nie znaleźliśmy. Wróciliśmy więc z powrotem do samochodu, poprosiliśmy kierowcę ażeby jeszcze chwilę zaczekał, a sami udaliśmy się do niejakiego Dymitruka, który mieszkał pod samym lasem. Dymitruka zastaliśmy na podwórzu, poprosiliśmy jego do mieszkania i zapytałem się jego czy mnie poznaje. Odpowiedział że nie, a zarazem zapytał, kim my jesteśmy. Powiedziałem, że jesteśmy Polakami z Władysławówki, wtedy zaczął bardzo nalegać ażeby powiedzieć nazwisko. Nazwiska nie ujawniłem, a powiedziałem tylko, że jestem mężem jednej z córek Kaliniaka. Staruszek zaczął płakać i nadal nalegał, aby powiedzieć nazwisko. A że człowiek ten narażał się życiem, przechowując Polaków, przyznałem się do nazwiska i poprosiłem, aby nikomu nie mówił, że tu byłem. Dymitruk obiecał, że obecności mojej nie zdradzi. Wówczas przyznałem się kim jestem, a dziadek zaczął bardzo płakać i całować mnie jak swego syna. W trakcie rozmowy zapytałem go, czy jest tu jeszcze ktoś kto maczał palce we krwi naszej rodziny. Odpowiedź była przecząca, ale natychmiast powiedział, że w 1959 roku zmarł niejaki Hart, który bardzo długo umierał i strasznie się męczył za Polaków, których mordował. Po krótkiej rozmowie odjechaliśmy w kierunku Łucka. Po drodze zajechaliśmy do mojego kolegi Ukraińca, który mieszka w Berezowiczach, odległych od Władysławówki o około 10 km Gdy przyznałem się kim jestem, kolega przywitał mnie serdecznie i płacząc bardzo ubolewał nad tym, co się stało. Zapytałem go, czy wie gdzie pochowana jest moja rodzina. Powiedział, że trafi tam nawet w nocy, proponując mi pozostanie u niego na noc i pójście ze mną na grób. Powiedziałem, że nie mogę zostać gdyż wolno przebywać mi tylko w Łucku, a jeśli chce porozmawiać, to niech przyjedzie do Łucka. PO LATACH – PRZY RODZINNEJ MOGILE WE WŁADYSŁAWÓWCE W Łucku w czasie rozmowy zapytałem go: „Władziu, powiedz szczerze, czy jest jeszcze ktoś, kto maczał palce we krwi mojej rodziny?! W jego oczach pojawiły się łzy. Przy dalszej rozmowie powiedział: „Zdzichu, musisz pojechać ze mną na grób, ja cię zaprowadzę, przecież nie możesz tak odjechać”. I choć nie wolno mi się było oddalać, zdecydowałem się i pojechaliśmy. Dojechaliśmy do Dojewy, samochód zostawiliśmy na początku wsi, gdyż z powodu dużego błota nie moglibyśmy dalej jechać. Poszliśmy więc piechotą, pytając kolegę o nazwiska ludzi zamieszkujących w mijających domach, i znowu potwierdziło się że Dziuba mieszka. Doszliśmy do jego brata Michała Steciuka, zamieszka-
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE łego przy lesie na końcu tejże wsi. Brat poznał mnie, pomimo że upłynęło 30 lat. Zresztą był to mój najserdeczniejszy kolega z owego czasu, na propozycję by poszedł z nami na grób zgodził się i zabrał swoją żonę Nadię, która chodziła ze mną do szkoły. Do miejsca gdzie stały moje budynki, trzeba było przejść przez róg lasu. Gdy weszliśmy do lasu, przypomniało mi się natychmiast, jak krytycznego dnia, z lasu tego wyszli w odstępach co 5 metrów banderowcy, zaopatrzeni w broń palną, siekiery, widły i kosy. Zacząłem się trząść ze strachu. Gdy koledzy zobaczyli mnie tak roztrzęsionego, chwycili pod ręce i powiedzieli: „Nie bój się, nie spadnie ci włos z głowy”. Uspokoiwszy się trochę, wyszliśmy z lasu i doszliśmy do miejsca, gdzie stały nasze budynki. Koledzy podprowadzili mnie do byłej sadzawki (obecnie tylko lekkie wgłębienie) i pokazali tuż przy sadzawce miejsce gdzie pochowana jest rodzina. Powiedzieli: „W dole tym pochowanych jest 9 osób, t j. moja rodzina i rodzina sąsiada .” Przy tym dowiedziałem się od Władka, że Józef Łupinka w trakcie rozprawiania się z naszą rodziną, kilkakrotnie ganiał do lasu i z powrotem moją starszą siostrę. Posyłając ją ostatni raz, strzelił jej w plecy. Zaś kolegi siostra Ewa Steciuk widziała jak rąbali siekierami sąsiadkę Nowaczyńską. Gdy wracaliśmy do samochodu, zatrzymałem nieco w tyle kolegę Michała, którego poprosiłem, by powiedział mi nieco więcej. Lecz on nic mi na to nie powiedział, a poradził mi tylko mówiąc: „Był tu Sobiepana Tolek, który powiedział że będzie coś robił i odjechał do Polski ale ślad po nim zaginął, a ty Zdzichu radziłbym ci, ażebyś coś zrobił”. Do samochodu odprowadzali mnie wszyscy. A gdy dochodziliśmy do zagrody Dziuby, Michał wskazał mi Dziubę krzątającego się w ogrodzie w odległości 15 metrów od nas. Gdy go zobaczyłem, krew uderzyła mi do głowy i chwi-
lami myślałem, że doskoczę do niego by pomścić rodzinę, a chwilami że nie wolno dokonywać samosądu, zwłaszcza że jestem na obcej ziemi. Gdy dochodziliśmy do samochodu zatrzymałem się na chwilę, aby obmyć buty. Zatrzymała się przy mnie żona Michała, Nadia, a gdy żegnałem się z nią, powiedziała: „Zdzichu rób coś, nie daruj i gdybyś mógł nie włączaj nas w tę sprawę.” Przytaknąłem jej i odszedłem do samochodu. Michał z żoną odeszli, a my odjechaliśmy. Gdy dojechaliśmy do Berezowicz, drugi kolega Władek wraz z żoną wysiedli, a ja sam już odjechałem do Łucka. Na miejsce zajechałem dość późno, na miejscu zastałem bardzo zaniepokojonego gospodarza i pana Górnisiewicza, którzy podejrzewali, że jeździłem na Władysławówkę drugi raz. Nie przyznałem się jednak tłumacząc, że to kolega odwiedził mnie w Łucku i właśnie odjechał ostatnim autobusem. Usprawiedliwieniom moim uwierzono. Pragnę tu jeszcze wspomnieć, że morderca Hartion zmarł w 1959 r., a za swoje morderstwa nie został ukarany więzieniem. A gdy zapytałem kolegę Władka dlaczego nie sypnęli, poruszał ramionami i nic mi nie odpowiedział. Wniosek jest taki, że oprócz Hartiona są jeszcze inni, którzy mogliby się chcieć potem zemścić. Dla szerszego obrazu sprawy podaję poniżej kilka nazwisk banderowców, którzy w tym czasie zamieszkiwali na Władysławówce i Dojewie. O przynależności ich do UPA potwierdzić mogą Polacy z Dojewy i Władysławówki, a obecnie zamieszkujący w Polsce. Są to następujące nazwiska:
Redakcja
ińcy zamordowali kilka rodzin polskich, imiennie znane są tylko 3 ofiary
1. Dziuba Piotr - zamieszkały w Dojewie 2. Krutij Wasyl - zam. w Dojewie 3. Łupinka Józef - zam. w Dojewie
5. Łupinka Michał - zam. w Chubełtowie
„PIEKŁO” w Gaju
6. Hartion - zmarł w 1959 r.
Bogusław Szarwiło
7. Sietczuk Piotr - s. Lucyny, zam. Beheta
Pogrom jakiego na polskiej ludności dokonali upowcy w miejscowości Gaj, jest dość słabo opisany, mimo, że w.g. Siemaszków zginęło tam około 600 osób, w tym bardzo dużo dzieci. Wpisując w internecie hasło „Mord w Gaju” najczęściej pojawia się informacja: „30 sierpnia 1943 r. - w kolonii Gaj (pow. Kowel) bojówki UPA wymordowały około 600 Polaków. Kolonię spalono. Na zbiorowej mogile w uroczysku stoi drewniany krzyż. Postawili go byli mieszkańcy Gaju, którzy cudem ocaleli z masakry”.(1) Szukałem świadków i relacji o tym co się tam wydarzyło i muszę przyznać, że nie wiele znalazłem. Mimo wszystko postaram się zrekonstruować te tragiczne wydarzenia. Pomocne będą tu wspomnienia Stanisława Sobolewskiego, który dopiero po 65 latach zaczął opowiadać córce swoje traumatyczne przeżycia, oraz inne źródła które prezentuję na końcu. Pan Stanisław miał wtedy 15 lat i mieszkał w Słobodarce, gmina Rożyszcze, powiat Łuck województwo Wołyń, gdzie jego rodzina mieszkała, jak powiedział, chyba od zawsze. Przez Słobodarkę przechodziła droga z Rożyszcza prosto aż do Sokóla, a 8 km dalej był Gaj. Miejscowość ta należała do gromady Gaj, gmina Wielick, powiat Kowel, parafia Sokól (Sokul)
8. Kosowski - (ok. 20 lat) zam. w Chubełtowie 9. Milian Paweł - nie żyje 10. Horbacz Michał - nie żyje 11. Pryśniak Wasyl O osobach wyżej wymienionych najwięcej rozeznania mają państwo Giergielowie, zamieszkali obecnie we Wschowie przy ulicy Wolszyńskiej w woj. Zielonogórskim. Pan Bolesław Giergiel w dniu rzezi zakopywał ciała pomordowanych Polaków na Władysławówce. Lecz co istotniejsze dla sprawy, od tego krytycznego dnia mieszkał jeszcze dwa miesiące na Władysławówce. A gdy nadeszła rzeź rodzin mieszanych (ukraińsko-polskich) pan Giergiel wraz z żoną i z dziećmi uciekli do Włodzimierza Wołyńskiego. Nadmieniam przy tym, że osoby, które zamieszkują tamte okolice, a z którymi to się spotkałem bardzo dużo wiedzą lecz boja się przykrych następstw ze strony żyjących tam jeszcze banderowców.
kiem „OBRZĘDU ŚWIĘCENIA NARZĘDZI ZBRODNI DO ZABIJANIA POLAKÓW.” Gdy wyszedłem z kościoła – to wszyscy Ukraińcy byli już przy furmankach i pili wódkę. Przy jednej furmance było najwięcej chłopów. Był nawet Pop i Diakon /pamiętam, że mieli długie brody/ i śpiewali ukraińskie piosenki. Jedną zapamiętałem i będę pamiętał do końca życia. Śpiewano o Tarasie Szewczence. „ Tarase, Tarase nasz Baćko, ne stało Tebe na ziemli”/Tarase, Tarase nasz Ojcze – zabrakło Ciebie na ziemi/ – to powtarzali bez przerwy. Niektórzy mieli opaski na rękach - żółte z wyciętym tryzubem. Pamiętam, że podszedł do nas jeden z Ukraińców i powiedział; UCIEKAJCIE LACHY DO DOMU. Na drugi dzień już zaczęli mordować po wioskach Polaków. Przypominam sobie również inne zdarzenie, wybrałem się do krewnych /siostry mojego ojca/, którzy mieszkali na Przedmieściu Łucka, nazywało się Krasne. Naprzeciwko mieszkania krewnych znajdowało się Seminarium Duchowne Księży Katolickich. Z krewnymi udałem się do centrum miasta, gdzie była Bazylika Katedralna SOBÓR. Z bezpiecznej dla nas odległości, widziałem jak przy Bazylice było duże zgrupowanie Ukraińców, a wśród nich stało dużo duchownych prawosławnych – pamiętam ich
Zdzisław Schab Wspomnienia wysłuchał, spisał i opracował Sławomir Tomasz Roch, 2009 r Jest to część I WSPOMNIENIA ZDZISŁAWA I REGINY SCHAB Z KOLONII WŁADYSŁAWÓWKA W POW. WŁODZIMIERZ WOŁYŃSKI NA WOŁYNIU 1935 - 1944
4. Łupinka Piotr - zam. w Dojewie
KARTKA Z KALENDARZA
Rok 1943 był najtragiczniejszym okresem dla mieszkańców Wołynia, nie wiele osób jednak zdaje sobie sprawę, że praktycznie codziennie jest jakaś rocznica mordów OUN-UPA... W poprzednim numerze padały różne daty lipcowe, w tym padają sierpniowe, jak na przykład: 30 sierpnia 1943 * w kol. Antonówka pow. Luboml Ukraińcy zamordowali 1 Polaka * w kol. Gaj pow. Kowel upowcy oraz chłopi ukraińscy z okolicznych wsi wymordowali za pomocą kul, siekier, noży, kos i innych narzędzi ponad 600 Polaków * we wsi Jankowce pow. Luboml upowcy oraz chłopi ukraińscy siekierami, widłami, drągami i innymi narzędziami zamordowali ponad 100 Polaków, imiennie znane jest 88 ofiar * w folwarku Kaznopol pow. Luboml Ukraińcy zamordowali 6-osobową rodzinę polską z 4 dzieci * we wsi Kąty (Kuty) pow. Luboml upowcy i chłopi ukraińscy z okolicznych wsi siekierami, widłami, drągami i innymi narzędziami wymordowali około 250 Polaków, imiennie znane jest 213 ofiar; całe studnie napełnili żywymi, poranionymi bądź już martwymi; np. Jaszczukową z 5 córkami wrzucili do studni żywcem )W. i E. Siemaszko..., s. 494 – 495) * w kol. Łuczyce pow. Kowel Ukraińcy zamordowali 3 Polaków: starsze małżeństwo i kobietę * w kol. Marianowka pow. Łuck upowcy zamordowali 4-osobową rodzinę polską * we wsi Maszów pow. Luboml Ukra-
* we wsi Myślina pow. Kowel Ukraińcy zamordowali co najmniej 26 Polaków, głównie kobiety i dzieci; zgwałcili przed zabiciem 16-letnią Leokadię Czarny; zamordowali też 4 rodziny żydowskie liczące 16 osób, ukrywane przez Polaków * w kol. Ostrówek koło Turii pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali 3 córki Moroziuków w wieku 4 – 13 lat, które ich rodzice powierzyli opiece Ukraińca z Turii a sami ukryli się w lesie (W. i E. Siemaszko..., s. 930) * we wsi i majątku Ostrówki pow. Luboml upowcy oraz okoliczni chłopi ukraińscy zamordowali około 520 Polaków, imiennie znane jest 476 ofiar (W. i E. Siemaszko..., s. 502 – 511) * w futorze Piskorowo pow. Luboml upowcy zamordowali kilka rodzin polskich, liczby ofiar nie ustalono * we wsi Radoszyn pow. Kowel Ukraińcy zamordowali co najmniej 2 rodziny polskie * we wsi Radziechów pow. Luboml upowcy zamordowali kilka rodzin polskich, liczby ofiar nie ustalono * we wsi Rudka Miryńska pow. Kowel upowcy zamordowali kilka rodzin polskich; w stodole spalili 9-mieszięcznego Ignasia Łubiankę * we wsi Rudniki pow. Kostopol upowcy zamordowali ponad 12 Polaków * we wsi Sawosze pow. Luboml Ukraińcy zamordowali kilkunastu Polaków, w tym 20-leynią dziewczynę * w futorze Skalenica pow. Kowel upowcy zamordowali co najmniej 43 Pola-
ków, w tym 10 osób z rodziny Zagożdżona * w kol. Sucha Łoza pow. Kowel upowcy oraz chłopi ukraińscy obrabowali i spalili gospodarstwa polskie oraz zamordowali siekierami, widłami, łopatami, nożami, piłami do cięcia drzewa 71 Polaków; 70-letnią kobietę podrzucali na widłach aż do uśmiercenia * we wsi Sztuń pow. Luboml upowcy zamordowali kilkanaście rodzin polskich, zdołała uciec tylko jedna rodzina * we wsi Turia pow. Włodzimierz Wołyński upowcy z sąsiednich wsi Gnojno, Mohylno i Rewuszki zamordowali około 50 Polaków, w większości kobiety i dzieci; część ofiar wrzucili do zbiornika z gnojówką; poza wsią wymordowali także Polaków w majątku Szpilbergów w Turii * we Włodzimierzu Wołyński upowcy zamordowali 18-letniego Polaka * we wsi Wola Ostrowiecka pow. Luboml upowcy oraz chłopi ukraińscy z okolicznych wsi dokonali rzezi około 620 Polaków, imiennie znane są 572 ofiary (W. i E. Siemaszko..., s. 513 – 521) * w kol. Wólka Swojczowska pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali 74-letnią Polkę * w kol. Zamostecze pow. Luboml upowcy zamordowali co najmniej 40 Polaków Źródło: Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945", Warszawa 2000. Kalendarium ludobójstwa ukraińskiego dokonanego na ludności polskiej w latach 1939 -1948 Opracował : Stanisław Żurek
Wieś miała 105 numerów, mieszkali tam sami Polacy. Powstała w dwudziestoleciu międzywojennym i składała się z dwóch częśći- Nowego i Starego Gaju. Były 2 sklepy: u Żyda (Mejor) i u Polaka, Szkoła Podstawowa (7 klas), W szkole 1,2 razy w miesiącu odbywały się nabożeństwa, przyjeżdżał ksiądz z parafii Sokól. Działalność gospodarczą prowadził stolarz; Piwnik (robił stoły szafy, wozy konne), kowal Woźniak Aleksander (ojciec) i syn Aleksander. Częste rozrywki we wsi to: „darcie piór”, gra w karty u Żyda, chodziło się do sąsiadów „na wieczorki. W sąsiedztwie były bogate wsie ukraińskie: Kaszubka, Podlisy, Mielnica ,tam robiło się zakupy art. przemysłowych np. lemiesze do pługa. Do lekarza jechało się do miejscowości: Hołoby, Kowel, Sokól. Najczęściej na targ jeździło się do miejscowości Mielnica ok. 12 km. od Gaju. Mieszkańcy Gaju często najmowali się do prac polowych u Serafina w sąsiedniej Kaszówce (dobrze im płacił). (2) Pan Stanisław wspomina, znaliśmy się z mieszkańcami Gaju, bo należeliśmy do jednej parafii w Sokólu. Nikt z nas nie spodziewał się tego wszystkiego co przyniósł nam rok 1943. W marcu tego roku -wspomina - była to niedziela. Wybrałem się do kościoła tym razem do miasta Rożyszcze. Było to nieduże miasto. Przed wojną większość mieszkańców stanowili Żydzi. Wszystkie sklepy, szkoła były żydowskie. Pamiętam, że tylko restauracja była Polska. Przed Cerkwią Ukraińską stało kilkanaście furmanek. Wszystkie siedzenia przykryte były białym płótnem. Wszyscy ukraińscy chłopi byli w Cerkwi. Z przerwami bił dzwon. Widziałem jak wnosili koszyki plecione z wierzby, worki i torby. W nich były narzędzia do mordowania Polaków. Byłem świad-
długie brody i krzyże na piersiach. Ci wszyscy zgromadzeni głośno śpiewali pieśni o wolnej Ukrainie i słyszałem okrzyki „Niech żyje samodzielna Ukraina”, „Niech żyje Taras Szewczenko”, „PRECZ Z LACHAMI” i wiele innych okrzyków ….. Najpierw mieliśmy do czynienia z mordami pojedynczych osób i niektórych rodzin polskich. W mojej miejscowości pierwszą ofiarą był Kazimierz Tański - brat mojego dobrego znajomego Jana Tańskiego. Kazimierz Tański wracając od kolegów do domu – była już noc – niedaleko swojego domu został zamordowany przez Bandę UPA i nad ranem został znaleziony przez rodzinę. Uczestniczyłem w pogrzebie Kazimierza – został pochowany na cmentarzu w Rożyszczach. Zaraz po zamordowaniu Kazimierza Tańskiego zaczęto mordować inne rodziny polskie. Pamiętam rodzinę Kasztanów. Mąż został wzięty do niewoli. Została żona z córką /11 lat/ i była z nimi starsza kobieta / nie pamiętam kim była ta kobieta dla rodziny Kasztanów/. Rodzina ta mieszkała na końcu wioski. Z „ niewiadomych przyczyn „dom ich został spalony. Przeprowadziły się do domu, w którym mieszkała rodzina żydowska, którą zabrano do Getta w Rożyszczach – a budynek znajdował się w środku wioski. Samotnymi kobietami opiekowali się sąsiedzi, którzy często je odwiedzali i pomagali jak mogli. To właśnie u nich rano usłyszeliśmy okropne krzyki i płacz sąsiadów. Pobiegliśmy do tego domu, gdzie w piwnicy zobaczyliśmy leżące ciała zamordowanych kobiet i małej dziewczynki. Pamiętam, że trzymała ona w ręku przyciśnięty do piersi budzik. Ze względu na tłum ludzi musiałem opuścić piwnicę. Jak się później okazało – dziewczynka przeżyła tragedię, zemdlała ze strachu i padając zosta-
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 13
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE ła „przykryta” ciałem matki, oprawcy byli pewni ,że nie żyje, koszmar tej nocy prześladował ją do końca życia.. POZOSTAŁ JEJ BUDZIK – KTÓRY TRZYMAŁA W RĄCZKACH . Ciała kobiet zamordowanych przez Ukraińców złożono do trumien, wykonanych przez miejscowego stolarza. Trumny wieziono furmankami na cmentarz do Rożyszcz. Za trumnami jechało bardzo dużo furmanek z ludźmi z mojej wioski. Pamiętam bardzo dobrze tą tragedię i brałem udział w pogrzebie tych kobiet. W miejscowości Pożarki gm. Rożyszcze pow. Łuck był duży majątek rodziny polskiej, która w 1939r. wyemigrowała za granicę. Sowieci założyli kołchoz i pracowali w nim Polacy, Ukraińcy. Gdy wybuchła wojna, to cały majątek przejęła władza niemiecka. W maju 1943r – w godzinach popołudniowych pracowałem w polu, redliłem wtedy ziemniaki z moim ojcem. Obok naszego pola była droga, która prowadziła do Pożarek. Nagle zobaczyłam, że drogą jedzie kolumna wozów w stronę majątku. Na pierwszej bryczce siedzieli przebrani w mundury niemieckie Ukraińcy z bronią w rękach. W następnej furmance na tylnym siedzeniu siedziało dwóch duchownych prawosławnych. Duchowni brali udział w dodawaniu otuchy do mordowania i brali udział w grabieniu majątku. Tych furmanek było około 30. Gdy dojechali do majątku zaczęła się strzelanina. W wielkim strachu zaczęliśmy uciekać z pola razem z moim ojcem i innymi ludźmi, którzy pracowali na sąsiednich polach do swoich domów. Jak się dowiedziałem to najpierw zabito Administratora Majątku – Niemca Otto i Ukraińców, którzy przeszli na stronę niemiecką. W tej strzelaninie kilku banderowców zostało zabitych i zabrano ich na furmanki. Po ustaniu strzelaniny zaczęto grabież całego majątku. Mniejsze przedmioty załadowano na furmanki, a zwierzęta i większe przedmioty przywiązano do furmanek. Dwóm Polakom, którzy pracowali w majątku udało się uciec. Po grabieży majątku Ukraińcy podpalili cały majątek – tak, że łunę było widać na kilkanaście kilometrów. Na drugi dzień przyjechało wojsko niemieckie do spalonego majątku. Potem już było tylko coraz gorzej. Była niedziela 11 lipca Przed Cerkwią w Sokólu było około 100 Ukraińców. Przemawiał Pop dłuższy czas i mówił również, aby „wyrżnąć Lachów”. Po przemówieniu wszyscy poszli pod nasz Kościół, otworzyli drzwi kościoła, rozłożono słomę i podpalono. Starsze kobiety ukraińskie, na kolanach prosiły, aby nie podpalali Kościoła. Ale to nic nie pomogło. Zrobili to co zaplanowali. Jak Kościół został spalony – zostały tylko mury i konstrukcja dachu - z wieży, na której były zawieszone trzy dzwony - jeden duży i dwa małe – wieża która też była drewniana i została spalona – te dzwony leżące w spalonym wnętrzu Kościoła - zabrali już Niemcy i wywieźli w nieznanym nikomu kierunku
– nie wiem co się z nimi stało!” W tym samym dniu w miejscowości Wiszenki gm. Rożyszcze pow. Łuck, gdzie był mały drewniany kościółek katolicki na obrzeżach wioski, bo wioska była zamieszkała w większości przez Ukraińców zrobiono to samo. Kościół został zniszczony - ale ludność polska jeszcze nie ucierpiała, bo postawiono w stan gotowości, posterunki Samoobrony (Ja razem z moim ojcem już należeliśmy do Samoobrony) .Następna próba spalenia kościoła była w Rożyszczach , gdzie banderowcy tylko wystrzelili kilkanaście rakiet zapalających, bali się jednak zbliżyć wiedząc o silnym oddziale Samoobrony polskiej. Gdyby nie fakt, że mieszkańcy mojej wioski szybko zrozumieli o pojawieniu się realnego zagrożenia i starali się zapobiec tragedii, to dziś nie było by komu opowiadać o Sławobarce i Helenówce . Stosunkowo szybko powstała u nas placówka samoobrony .A było nas około 100 osób. Dowódcą naszej Placówki Samoobrony w Słobodarce był sierżant Michał Banach, przedwojenny Komendant Strzelców Polskich. Siedziba mieściła się w budynku Sienkiewicza Antoniego. W Rożyszczach była następna placówka, a główna Baza znajdowała się w miejscowości Przebraże , najbardziej znanym ośrodkiem samoobrony na Wołyniu. Niestety nie wszyscy dostrzegali grozę sytuacji , było wielu takich Polaków co nadal wierzyli zapewnieniom Ukraińców, że żadne niebezpieczeństwo polskim koloniom nie grozi. Do Słobodarki przybyła nawet 3-osobowa delegacja z Gaju, na czele z gospodarzem Paskiem, z interwencją by tamtejsza samoobrona przepuściła bojówki UPA i wspólnie z nimi wyruszyła przeciwko Niemcom w Rożyszczach. Propozycja ta została przez Słobodarkę odrzucona z powodu znanych faktów niedotrzymywania przez Ukraińców obietnic. Jednakże na skutek krążących pogłosek o zbliżającym się pogromie niektórzy gospodarze w Gaju pobudowali schrony na terenie swoich gospodarstw. 29 sierpnia 1943r. w ukraińskiej wsi Iwanówka ukraińska bojówka UPA zamordowała mieszkające tam trzy polskie rodziny. Zginęli w tragiczny sposób; Stanisław Chmielewski, jego żona Maria ,dzieci Cecylia, Józefa, Teofila i jeszcze dwoje o zapomnianych imionach. Pochowano ich na podwórku jednego z gospodarstw. Tego dnia również upowcy dokonali rzezi w miasteczku Mielnica napadając na kolonię. Zginęło 40 osób, Zdążyła uciec rodzina Rodziewiczów do której przybiegł zbiegły z pogromu w miasteczku 12-letni Stanisław Walkiewicz. W ukraińskiej wsi Janówka zorganizowaną bojówką UPA przewodził Telemon Majdaniec wyrażający wyraźną pogardę do Polaków. 30 sierpnia właśnie w tej wsi upowcy zebrali wszystkich Ukraińców cywili i pod groźbą rozstrzelania popędzili ich do Gaju, aby mordowali Polaków. W napadzie wzięło wiele więcej ukraińskiego chłopstwa z okolicznych wsi i osad. Całą akcją dowodził sotenny
„Wołk” (Wilk). Zaatakowano Polaków; w futorze Skalenica pow. Kowel gdzie upowcy zamordowali co najmniej 43 Polaków, w tym 10 osób z rodziny Zagożdżona, w kol. Sucha Łoza zamordowali siekierami, widłami, łopatami, nożami, piłami do cięcia drzewa 71 Polaków; 70-letnią kobietę podrzucali na widłach aż do uśmiercenia. Potem zrabowali co mogli, a resztę podpalili. Na Gaj napadli o świcie, kiedy większość spała, lub krzątała się w gospodarstwach. Spędzono wszystkich do szkoły, gdzie wymordowano przy użyciu broni palnej lub ostrymi narzędziami. Ciała zrzucono do rowu strzeleckiego znajdującego się obok szkoły, wypełniając go do wysokości 1m. Część osób zamordowano w ich własnych obejściach, na drodze, w polu lub w krzakach – dogonionych na trasie ucieczki. Jeszcze inni zginęli w wykrytych schronach w wyniku wybuchów granatów wrzuconych do środka przez upowców. Po tym zrabowano gospodarstwa i spalono kolonię. Telemon Majdaniec ze swoją bojówka uprowadził z Gaju do Janówki wdowę Szwedową, jej dzieci; córkę lat 11, syna Władysława, lat 10, druga córkę, lat 9 oraz jej syna Tadeusza , lat 23 z jego żoną i 2,5 rocznym synkiem. Na początku września zamordował ich przy pomocy ostrych narzędzi, mordując jednocześnie mieszkającego w Janówce Karola Szweda z żoną i dwójką dzieci. Zginęli również inni Polacy, którzy w porę nie opuścili Janówki.( s 396) Wracając jednak wcześniejszych wydarzeń, to w odległej Słobodarce zauważono łunę pożarów i następnego dnia pojawiły się tu liczne oddziały samoobrony nawet z dalszych okolic. Najwięcej było nas, opowiada pan Stanisław, z bronią z Helenówki Starej, również z Rożyszcz i dużo ludzi z okolic Przebraża. Byliśmy zaszokowani, upowcy wymordowali ok. 800 osób, przeważnie całe rodziny. Spalone domy, na podwórkach leżały ciała, ubrania, buty i było dużo krwi. Jak tam stałem nie mogłem uwierzyć, przypomniało mi się święto 3-go Maja święto z przed wojny – wyjazd do kościoła w Sokólu.(..). Główna uroczystość była na placu kościelnym. Oprócz dzieci z naszej szkoły, przyjechały dzieci ze szkoły z Gaju wraz z kobietami, które ubrane były w stroje ludowe – były to stroje chyba opoczyńskie – bo pamiętam kolorowe – pasiaste peleryny i zapaski Były bardzo piękne i kolorowe. Te kobiety stały obok dzieci z Gaju….a teraz… ofiary mordu zakopano w dwóch mogiłach. Blisko stała kuźnia. Nie wiem ilu rodzinom udało się uciec lub komuś z rodziny z tego „piekła” jakie zgotowali im banderowcy. Ale pamiętam, że uciekł chłopiec miał wtedy ok.8 lat ze swoim wujkiem /bratem matki/ Po wielu dniach przebywania w lasach udało im się dotrzeć do Maniewicz -gdzie wujka jego zabrali Niemcy i wywieźli na roboty do Niemiec. Po wielu jeszcze przejściach - chłopiec został wzięty do rodziny Fabryckich z Helenówki Starej która miała już swoich troje dzieci - i jego przyjęli jak swoje
dziecko. Za kilka dni na miejsce zbrodni przybył też do Gaju oddział Schutmannschaften z Rożyszcz i częściowo odsłonił masowy grób w rowie strzeleckim, z którego wypłynęła krew, znajdując w nim zmasakrowane ciała. Teren został przeszukany i odnaleziono około 10 osób, poukrywanych w snopkach i innych kryjówkach, żywiących się kłosami zbóż, prawie w stanie obłędu. Ocaleni byli w tak wielkim szoku, że bali się wyjść z kryjówek na nawoływanie poszukujących Polaków. Wszyscy zostali zabrani do Rożyszcz. Wzburzony oddział spalił kilka ukraińskich domów i zastrzelił kilku Ukraińców. Podczas odwrotu oddział został zaatakowany przez dobrze uzbrojonych upowców, w wyniku czego zginął jeden z uczestników wyprawy Marian Czarnecki. (s396) Wśród uratowanych byli Edward i Stanisława Pietrzyk którzy podczas napadu byli w polu i zdążyli się ukryć, ale w domu pozostała dwójka dzieci i rodzice Edwarda. Upowskie piekło ich pochłonęło. Bardzo ciężko przeżyli tą tragedię , uciekli z Wołynia. Wojnę spędzili u siostry stryjecznej w Kuczkach w gminie Gózd k. Radomia. (3) Bolesław Czelebąk, uratował się ukryty w schronie, ale był świadkiem jak jego żonę, będącą w stanie odmiennym, upowcy przepiłowali piłą do drewna.(s 395) Józefa Kosior z d. Kociołek z niemowlęciem schowała się do schronu razem z dwoma innymi rodzinami, z obawy, aby płacz dziecka nie zdradził kryjówki, ukrywający się udusili niemowlę. Mimo ocalenia J. Kosior umarła z rozpaczy. (393) Istnieją ponadto świadectwa osób, które widziały „efekty” działalności upowskich katów: „ My weszliśmy.. (do Gaju) od strony północnej. Po lewej stronie w środku wioski była szkoła, a za nią prostopadle do drogi strzelnica (...) cały wykop strzelnicy był zapełniony zwłokami pomordowanych Polaków na wysokości 1 m. (...) Dookoła leżały porzucone narzędzia zbrodni siekiery, widły, motyki, piły, drągi i inne – wszystkie we krwi. „ Odnotował w swoich wspomnieniach Stanisława Pachla ( s1149) Ukrainiec, J. Szewczuk się ze wsi Korsynie rejonu Hołubie (obecnie Rożyszcze) w obwodzie Wołyńskim zeznał: „Gdzieś przy końcu roku 1942 lub na początku 1943 roku na terenie rejonu Hołubie zaczęły się organizować z ludzi służących w niemieckiej policji i w batalionach i z miejscowej ludności bandy „UPA” ...(..)Spośród kierowników bandy „UPA” ja widziałem setników „Czarnego”, „Żeleźniaka”, „Wilka”. Od samych uczestników bandy słyszałem, że wszystkie znajdujące się na terenie rejonu Hołubie bandy podporządkowane są jakiemuś wielkiemu komendantowi „UPA” Rudemu „, który często przebywał w rejonie Hołubie, ja nie widziałem go i nie wiem, skąd on pochodzi ...(…) Na terenie rejonu Hołubie było kilka polskich kolonii i wszystkie one, za wyjątkiem dwóch lub trzech zostały zniszczone, a mieszkańcy tych kolonii
zostali zabici przez bandytów z band „UPA” ... Wiadomo mi o następujących polskich koloniach zniszczone przez bandy „UPA” na terenie rejonu Hołubie - kolonia Gaj, w której było 150 gospodarstw, Wielicko, Wilsko - Porsk, Popowicze,(..), Bytyń. Mieszkańcy tych kolonii zostali zabici, a kolonii spalone (...) Jaka była liczba zabitych, nie wiem, w kolonii Gaj było 150 gospodarstw, mieszkańców tej kolonii wszystkich zabito, z wyjątkiem 10-15 osób, którzy byli w stanie się uratować, domy spalono.” (4) Podsumowując powyższe trzeba stwierdzić; Akcja ukraińskich nacjonalistów była realizacją tajnej dyrektywy terytorialnego dowództwa UPA - „Piwnicz”, podpisanej przez „Kłyma Sawura”, czyli Dmytro Kłaczkiwśkiego. Czytamy w niej m.in.: ”(...) powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. Przy odejściu wojsk niemieckich należy wykorzystać ten dogodny moment dla zlikwidowania całej ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat. (...) Tej walki nie możemy przegrać i za każdą cenę trzeba osłabić polskie siły leśne. Leśne wsie oraz wioski położone obok leśnych masywów powinny zniknąć z powierzchni ziemi”. Dyrektywę tą oddziały UPA realizowały z wyjątkowym okrucieństwem. Mordowali nie tylko mężczyzn w zalecanym przedziale wiekowym, ale wszystkich, którzy się nawinęli pod nóż, w tym zwłaszcza kobiety, starców i dzieci . Rzeź w Gaju jest nie tylko typowym przykładem realizacji tej dyrektywy, ale również naiwności i bezradności prostych mieszkańców niektórych polskich wiosek. To przypomina „rzeź owiec” w pełnym tego słowa znaczeniu. Jeśli dziś ktoś , zamiast nazywać sprawy po imieniu, twierdzi że to były tylko walki polsko - ukraińskie, a takie zdarzenia miały tylko „znamiona ludobójstwa, to musi zostać nazwany kłamcą, albo poplecznikiem pogrobowców OUN-UPA. Niestety mamy takich osobników w naszym własnym kraju, wykształconych w polskich szkołach i to nie jest tylko przykre, to jest haniebne. Artykuł ten oparty jest o materiały pochodzące z książki; W. Siemaszko, E. Siemaszko, “Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”, Warszawa 2000 i niepublikowane wspomnienia Stanisława Sobolewskiego, zanotowane prze Agnieszkę Sobolewską-Bury, jak również oparty o informacje z niżej wymienionych źródeł; 1/„Po Polakach pozostały mogiły…”Jerzy Platajs http://www.rp.pl/artykul/160974.html 2/ http://wolyn.ovh.org/opisy/gaj-04. html 3/ Ze wspomnień -Edwarda i Stanisławy Pietrzyk- spisanych przez Mirka Mastalerza, Jerzwałd dn. 8.12.2009 r. http://www.forum.jerzwald.pl/ 4/ -- Z książki wydanej w Sewastopolu w grudniu 2010 r. pod tytułem „OUN - UPA. Z kim i przeciw komu oni walczyli.” -
Kim byli „Bulbowcy” i Taras Bulba=Boroweć ? Redakcja
(1)
Oddziały Tarasa Borowca -„Bulby” nacjonalistycznego polityka ukraińskiego, od pseudonimu którego wzięły swoją nazwę. Kim jednak był Taras Bulba? Na to pytanie próbował odpowiedzieć w swojej książce: „ Zapomniany ataman Taras Bulba=Boroweć ”- Prus Edward . Oto opis: „Zapomniany ataman to ukazana w szerokim kontekście historycznym biografia Maksyma Tarasa Bulby-Borowcia (1908-1981), jednego z przywódców nacjonalistów ukraińskich na kresach południowo-wschodnich Rzeczpospolitej w latach II wojny światowej. W przeciwieństwie do takich postaci jak Stepan Bandera czy Roman Szuchewycz, ataman Bulba inaczej zapisał się w pamięci Polaków na Wołyniu. Był zdecydowanym przeciwnikiem metod stosowanych przez banderowców i po-
tępiał ich zbrodnie.” (2) Przez bardzo wielu Wołyniaków jednak ta postać nie jest tak jednoznacznie odbierana jak sugeruje autor. Na pytanie, kto mordował Polaków na Wołyniu, zwykle padała i pada odpowiedź „Bulbowcy”. Dlaczego? Zapewne w tym miejscu nie udzielimy odpowiedzi na to trudne pytanie, ale przynajmniej zastanowimy się nad tym problemem. Jak napisał na Marek Koprowski "Niektórzy badacze obciążają je( oddziały Bulby) winą za rozpoczęcie na Wołyniu mordów ludności polskiej. Sprawa jest jednak nie wyjaśniona do końca. Borowiec był postacią, która wymyka się łatwym ocenom .” (3) W Wikipedii znajduje się informacja, że „Maksym Taras Boroweć, ukr. Василь Дмитрович Боровець, ps. "Taras Bulba" (ur. w 1908 r. w osadzie Bystrzyce
Strona 14 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
k. Ludwipola na Wołyniu (ówcześnie Imperium Rosyjskie), zm. w 1981 r. w Toronto) – ukraiński działacz niepodległościowy, ataman konspiracyjnej Siczy Poleskiej UPA, a następnie dowódca Brygady Spadochronowej "Gruppe B" podczas II wojny światowej. (…)Według jednych źródeł Maksym Boroweć potępiał dyktatorskie zapędy banderowców oraz stanowczo odrzucał składane mu przez nich propozycje "oczyszczania terytorium ukraińskiego z ludności polskiej", według innych źródeł prawdopodobnie, podległe mu oddziały brały udział (obok UPA) w morderstwach dokonywanych na ludności polskiej .” (4) Są też dwie publikacje ,książka T. Isakowicza- Zalewskiego "Przemilczane ludobójstwo na Kresach." a drugą "Samoobrona Polska na Kresach II RP" W.Jastrzębskiego , z oskarżaniem "Bul-
bowców" o mordy ludobójcze na Polakach. Jednak z prac W. Poliszczuka oraz jeden z książek Aleksandra Kormana. (5) (Można je także znaleźć na stronie jednodniówki narodowej) wyłania się inny obraz Tarasa Bulby. ” Istnieją natomiast dowody przeciwstawne takiej tezie: w trakcie prowadzonych na Wołyniu rozmów T. Bulby-Borowca z przedstawicielami OUN Bandery, poruszana była sprawa polska, o niej T. Bulba-Borowiec pisał w Liście do Krajowego Przywództwa Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów pod przywództwem Stepana Bandery z dnia 25 III 1943 r.( co następuje: Polski problem.: Na wspomnianej naradzie w dniu 21 I 1943 r. sprawa ta była przedyskutowana wszechstronnie. Tymczasem zamiast przestrzegania ustalonej
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
taktyki, Organizacja w ostatnich dniach otworzyła dla Ukraińców jeszcze jeden front – polski. Poszły w ruch siekiery i żagwie. Wyrąbuje się i wiesza całe polskie rodziny i wypala się polskie zabudowania. „Siekiernicy” wyrąbują i wieszają w haniebny sposób bezbronne kobiety i dzieci. W podobnym liście do OUN Bandery z 10 VIII 1943 r. T. Bulba-Borowiec pisze: Ukraina ma bardziej groźnych wrogów, niż Polacy ... naród polski tak czy inaczej istnieje, i jak długo będzie on w tej samej niewoli co i my, tak długo w następstwie okoliczności będzie on nie naszym wrogiem, a sojusznikiem. Jakie zamiary mogą mieć Polacy wobec nas w przyszłości i jak się ułożą nasze stosunki – to inna rzecz inny list Bulby do Banderowców „Co wspólnego z wyzwoleniem Ukrainy mają banderowskie próby aby już teraz podporządkować masy ukraińskie swojej partyjnej dyktaturze i faszystowskiej ideologii, która jest ohydna dla narodu ukraińskiego i przeciwko której walczy cały świat ... O co wy walczycie? O Ukrainę, czy waszą OUN? O Państwo Ukraińskie, czy o dyktaturę w tym państwie? „ Na temat przyswojenia przez OUN Bandery bulbowskiej nazwy „Ukraińska Powstańcza Armia” (UPA) w tymże liście T. Bulba-Borowiec pisze: 9 kwietnia 1943 roku odbyła się pierwsza nasza narada z dowódcą waszych oddziałów wojskowych „Jurką”. Stwierdzono potrzebę jednego wspólnego sztabu, przyjęto, że oddziały wojskowe OUN przestają istnieć, a cała ukraińska narodowa partyzantka występuje pod naszą starą nazwą - Ukraińska Powstańcza Armia ... przerwaliście wszelkie kontakty z nami, ale poprzednie spotkania, rozmowy i plany wykorzystaliście przez przyjęcie naszej popularnej nazwy UPA ... Już w czasie rozmów, zamiast tego, żeby prowadzić działania zgodnie ze wspólnie nakreśloną linią, oddziały wojskowe OUN, pod marką UPA, w dodatku niby to z rozkazu Bulby, w haniebny sposób zaczęły wyniszczać polską ludność cywilną.” (7) Warto również zwrócić uwagę na inne fakty z życiorysu Tarasa Bulby. W czerwcu 1943 roku banderowcy postanowili siłą podporządkować sobie partyzantkę Borowcia. 19 sierpnia 1943 roku rozbili sztab Siczy Poleskiej oraz wzięli do niewoli żonę Maksyma - Annę Opoczenską-Boroweć. W listopadzie 1943 r. zamordowano ją. 1996).”(4) Powyższe tłumaczy dlaczego wielu spośród ludności polskiej, czasem nawet jeszcze w 1945 r., mordujące ją struktury nazywali „bulbowcami”, chociaż faktycznie mordercami byli banderowcy, a nie bulbowcy. Zarówno Poliszczuk w swoich pracach , jak i inni są zdania, że” Borowiec jest naszym najsilniejszym argumentem wobec nacjonalistów Ukraińskich, i argumentem najsilniej oddziaływającym na Ukraińców. Borowiec to chyba jedyna pozytywna postać historii UPA. Oryginalny jej twórca który był przeciwny mordom i głośno je krytykował. ” Nie wykluczone, że właśnie dlatego pogrobowcy UPA nie stawiają pomników Tarasowi Borowcowi. 1) Zdjęcie pochodzi ze strony: http://wolyn1943.eu.interii.pl/dokumenty.html 2) Zapomniany ataman Taras Bulba=Boroweć - Prus Edward . 3) Za kresy.pl „Bulbowcy” Marek A. Koprowski 4) http://pl.wikipedia.org/wiki/ Taras_Borowe%C4%87 5) Z książki A. Kormana: „Konspiracja anty Banderowska” 6) "Samoobrona Polska na Kresach II RP w latach 1939-1946 " Stanisława Jastrzębskiego 7) "Nacjonalizm ukraiński w dokumentach", cz. 2, Wiktor Poliszczuk
Świadectwo z życia i walki na Wołyniu - Wspomina Jan Jakubiak Na wiosnę 1943 r. dotarły do nas wiadomości, że banderowcy mordują Polaków, przede wszystkim w wieku od 16 do 60 lat, później okazało się jednak to nieprawdą. Dowiedzieliśmy się bowiem, że mordują wszystkich Polaków od niemowlęcia, po staruszków. Mój ojciec nie wierzył, twierdził, że to niemożliwe, żeby ktoś mordował niewinnych ludzi. Duży odsetek Polaków, był podobnego zdania. Niektórzy sąsiedzi Polacy, namawiali jednak ojca, by majątek – wszystko zostawił i czym prędzej wyjechał do Włodzimierza Wołyńskiego. Zabierając ze sobą konie, krowę i część niezbędnych rzeczy. Ojciec nie mógł zdecydować się na ten krok. W tym czasie, ja ukrywałem się w schronie wykopanym w ogrodzie, koło stodoły. Wychodziłem najczęściej w nocy, ale kiedy przez dłuższy czas w okolicy był spokój, to bywało, że i w dzień byłem poza schronem. Przez pewien czas, nie byłem nawet informowany o masowych morderstwach, dla przykładu we wsi Dominopol, czy Budy Ossowskie. Nic nie wiedziałem o placówkach samoobrony n.p: w Zasmykach, czy na Bielinie. Wiedziałem natomiast na bieżąco o pomordowanych członkach naszej rodziny. Bardzo przeżyłem śmierć mojego dziadka Tomasza Pietruka. 11 lipca 1943 r. wracał on pieszo z Kościoła w Swojczowie (to była nasza parafia oddalona ok 10 km od Ossy). Szedł najkrótszą drogą: przez most na rzece Turia w polskiej, starej i b. dużej wsi Dominopol. Wartownik banderowski nie przepuścił go przez most, wobec czego dziadek postanowił, że przejdzie w innym miejscu, wpław przez rzekę. Wartownik zauważył i strzałami z karabinu zastrzelił tam dziadka. Sytuację tę obserwował Ukrainiec (NN), który prawdopodobnie wyciągnął ciało dziadka z rzeki i zakopał na łące, miejsca niestety nie znamy. Także 11 lipca 1943 r. we własnym domu został zamordowany mój wujek Piotr Obuchowski i pogrzebany we własnym ogrodzie. Początkowo, w naszej okolicy upowcy mordowali Polaków wybiórczo. Około 15 lipca 1943 r. została zamordowana w czasie ucieczki, moja ciocia Katarzyna Obuchowska. Uciekała z małym 3-letnim dzieckiem Heleną Obuchowską. Kiedy matka Katarzyna, po śmiertelnym strzale upadła, to i tuż obok upadło dziecko, oblane krwią matki. Przestraszone dziecko leżało bez ruchu. Banderowcy byli przekonani, że dziecko nie żyje i tak już ofiary zostawili na pastwę losu. Można powiedzieć, że Helena cudem ocalała. Dziecko znalazła sąsiadka Ukrainka (NN), która przechowała niemowlę kilka dni,
a następnie przekazała ukrywającej się drugiej cioci Dominice Kwarcianej. Ciocia Kwarciana opiekowała się dzieckiem do 1946 r., a następnie moja mama Janina.
wykonywania swojego zawodu. Jest nam też wiadome, że ojciec został w terminie późniejszym zamordowany przez Ukraińca Iwana Poliszczuka syna Józefa.
ATAK „BOHATERÓW UPA” NA OKOLICE OSSY
Informacja o śmierci ojca i o jego mordercy pochodzi od Żeni Korneluk (córki Marii i Bazylego), która w końcu lat 70-tych odwiedziła nas w Polsce i przywiozła wycinek z gazety ukraińskiej “Radiańska Wołyń”. Zamieszczony był tam artykuł: “Hańba i przekleństwo. Prawda o nacjonaliźmie” z dnia 14.11.1976 r. oraz reportaż z rozprawy sądowej przeciwko Iwanowi Poliszczukowi, mordercy m.in. mojego ojca. Choć w artykule tym, jest błędnie napisane nazwisko mego Ojca, jednak Żenia autorytatywnie stwierdziła, że to jest mowa właśnie o Antonim Jakubiaku. Rodzina Korneluków była szczególnie zainteresowana tą sprawą. Znać także, że korespondent gazety zabarwia, przynależnością i obywatelstwem sowieckim. To była dogodna sytuacja chwili, kiedy jeszcze niepodzielnie działała propaganda ustrojowa, lat 70 -tych na sowieckim Wołyniu.
Osiedla polskie położone wokół Ossy zostały zaatakowane przez banderowców 13 września 1943 r. Około południa nasz sąsiad Ukrainiec Jaworski zawiadomił nas, że zbliżają się banderowcy. Moja mama z moją siostrą Marią i bratem Józefem byli w polu, a ja z ojcem Antonim. Na słowo ojca uciekliśmy z domu, ale nie do lasu, a na pole sąsiada, który właśnie kopał ziemniaki, było to około 400 m.! Ukrainiec Wasyl Korneluk był dobrze zaprzyjaźniony z naszą rodziną. Kiedy zauważyliśmy, że zbliża się grupa uzbrojonych banderowców to Korneluk stwierdził, że będzie bezpieczniej, kiedy ja ucieknę do lasu, co też zaraz uczyniłem. Uciekłem najkrótszą drogą przez podwórze i sad innego Ukraińca. Banderowcy zauważyli mnie i zaczęli strzelać w moim kierunku z maszynowego karabinu. Na szczęście był tam rów, wykorzystałem te nierówności terenu i szczęśliwie dobiegłem do lasu, uważam że cudem ocalałem od śmierci. Ten Ukrainiec, który strzelał, był zaledwie 100 m. ode mnie. W środku lasu, było zabudowanie rolnika, Białorusina z pochodzenia Józefa Skiepko, tam za jego wiedzą ukryłem się w stodole, gdzie wcisnąłem się między świeżo ułożone snopy, a ścianę. Potem przez szpary pomiędzy deskami, obserwowałem sytuację na zewnątrz, między innymi drogę, obok tego gospodarstwa. W tym czasie, drogą tą przejechały kilka razy furmanki wypełnione uzbrojonymi upowcami. Do gospodarstwa jednak, na szczęście nie zachodzili. Po dwóch, może trzech dniach Skiepko stwierdził, że boi się mnie dłużej przechowywać, bo jego małe dzieci mogą zauważyć i powiedzieć Ukraińcom, że ja się tu ukrywam. Groziło to wymordowaniem, całej jego rodziny. Nocą poszedłem do zabudowań Wasyla Korneluka. Spotkałem jego żonę Marię, która była moją chrzestną Matką. Zostałem przez nią przyjęty, z propozycją ukrycia się w ich zabudowaniach. Działo się to wszystko na terenie naszej rodzimej kolonii Hirki. Dowiedziałem się wtedy, że mojego ojca z pola zabrali upowcy. Jakiś upowiec rozpoznał mojego ojca i wskazał, że jest Polakiem. Jest mi wiadome, że ojciec był więziony w garnizonie UPA i tam był zarazem zatrudniony w warsztacie szewskim. Ojciec posiadał drugi zawód, był rolnikiem i szewcem. Jako szewc był znany w okolicy z dobrego
Ale wracam do września 1943 r. . Początkowo, nic nie wiedziałem o losie pozostałej rodziny. Po kilku dniach Bazyli Korneluk odnalazł moją mamę z siostrą i bratem, ukrywających się, u znajomych Ukraińców, koło wsi Bobły. Czego zatem dowiedziałem się później, otóż w tej krytycznej chwili, mianowicie: napadu upowców na naszą kolonię; mama z młodszym rodzeństwem, wozem wracała z pola do domu, właśnie w tym czasie, kiedy upowcy drogą jechali na kolonię Hirki. Zachowując przytomność umysłu, w języku ukraińskim pozdrowiła upowców słowami: “Sława Ukrainii”, oczywiście upowcy odpowiedzieli: “Na wieki sława!”, zażartowali w jakiś tam sposób i myśląc, że to Ukraińcy, pojechali dalej. Tymczasem mama nie zajeżdżając do własnego domu przejechała tylko spiesznie przez kolonię Hirki i pojechała dalej, w kierunku wsi Bobły. Tam dopiero zatrzymała się u znajomego Ukraińca, a dodam, że odjeżdżając tak, słyszeli wszyscy za sobą, przejmujące strzały w naszej kolonii. NA PARTYZANCKIM SZLAKU Na początku października 1943 r. Bazyli Korneluk pod osłoną nocy, przeprowadził nas, jemu tylko znanymi ścieżkami do miasta Turzysk, oddalonego około 15 km i tam ulokował nas, u swojego znajomego Ukraińca. Zaś po kilku dniach, znaleźliśmy schronienie, już w polskiej rodzinie, byliśmy jednak bez pracy i bez środków do życia. Ja zatrudniłem się u Niemców, przy rozbiórce domów pozostałych po zamor-
dowanych Żydach. Zarobek był niski, tak że to nie wystarczało mi na żywność. W połowie października 1943 r. przedostaliśmy się do Kowla i zamieszkaliśmy, u kuzynów Łuckiewiczów. Kuzyn Jan Łuckiewicz znalazł mi pracę w niemieckiej firmie: „Handwerkstette” w zakładzie szewskim. Załoga tego zakładu była zorientowana, że ja nie wiele znam się na tym rzemiośle, ale umiałem już wykonywać niektóre czynności. Mama i siostra zatrudniły się w charakterze pomocy domowej, a brat został „pucybutem”. Zarobki nie były wysokie, ale można było przeżyć. W drugiej połowie grudnia 1943 r. rozpoczęła się mała tajna mobilizacja do oddziałów partyzanckich. Około 20 grudnia 1943 r. wieczorem podzieliłem się opłatkiem z rodziną i nocą w grupie około 10 chłopców z przewodnikiem poszedłem do lasu. Trasa wiodła przez wieś Zielona do wsi Zasmyki. Działała tam prężnie samoobrona i powstawały oddziały partyzanckie. Znalazłem się w oddziale partyzanckim „Jastrzębia”. Dowódcami OP byli najczęściej oficerowie rezerwy, a byli też oficerowie „Cichociemni”, którzy szkoleni byli w Anglii. Posiadali spore doświadczenie i umiejętności w sabotażu i dywersji. Ze sztuką wojenną zapoznawali nas podoficerowie, prowadzili z nami intensywne szkolenia. Ja znalazłem się w plutonie artylerii. Zajęcia były wyłącznie teoretyczne. Brak było nie tylko armat, ale nawet i karabinów. Z trudem udawało się dozbroić nowo przybyłych partyzantów. Byliśmy wyposażeni w b. różną broń: t.j. karabiny polskie i niemieckie „Mansor”, karabiny sowieckie, węgierskie, włoskie, francuskie. Były wielkie trudności w zaopatrzenia w amunicję, właściwą do tych karabinów. Ja miałem karabin niemiecki z końca XIX w., pasowała do niego amunicja typu „Mansor”. Pamiętnym dniem w moim życiu partyzanckim był dzień 16. 01. 1944 r. W tym dniu na polanie przy wsi Suszybaba, w zimowy słoneczny i mroźny dzień, stanął na białym śniegu Ołtarz Polowy. Na przeciw w czworoboku 300 nowych partyzantów, gotowych do złożenia przysięgi wojskowej. Wypowiadane słowa przysięgi wojskowej ścisnęły za gardło, a łzy z oczu popłynęły przy śpiewaniu Mazurka Dąbrowskiego: „Jeszcze Polska nie zginęła....” Tego hymnu, którego nie można nam było śpiewać przez ostatnich kilka lat. Wyzwoliło się we mnie, tak wielkie uczucie radości, że do dziś nie sposób tego zapomnieć. Mgr historii Sławomir Tomasz RochWSPOMNIENIA JANA JAKUBIAK http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/119-wspomnienia-jana-jakubiak.html
We wrześniowym numerze II Wojna Światowa na Kresach
1 września1939 ; 17 września 1939 Czekamy na Państwa materiały dotyczące tego tematu
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 15
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
BANDEROWCY WYRZYNAJĄ LUDNOŚĆ LIPNIK, PRZEWAŁY, BEREMESZÓW, KISIELÓWKI, CZESNÓWKI I JAWORÓWKI Relacja CZESŁAWA ŻYCZKO Ogólne mordy ludności polskiej zaczęły się z początkiem lipca 1943 r., pierwsze ofiary padły właśnie w Dominopolu, a także na terenie naszej gminy Kisielin. W kościele parafialnym w Kisielinie, brutalnie wymordowano w czasie nabożeństwa setki Polaków, pozostała część broniła się w murach, nieprzerwanie przez 12 godzin. Bandyci odstąpili dopiero nocą, po temu wyratowała się
może, po lasach, zagajnikach, polach i miedzach. Ale nawet wtedy, pomimo tak nieznośnych warunków współżycia z Ukraińcami nie wszyscy Polacy wierzyli, że może dojść do takiej masakry, jaka spotkała mieszkańców Dominopola. Byli nawet i tacy, którzy liczyli na to, że to wszysko jakoś przejdzie. I chociaż nasza organizacja istniała, oczywiście w pewnym ograniczeniu, byli i tacy miej-
drewnianej Kaplicy hrabiego Szumińskiego. Kaplica stała przy Krzyżówce w lesie i póki co, szliśmy sosiną dość pewnie bowiem las ten znałem od dawna dość dobrze. Od kiedy jeszcze przed wojną, wraz z hrabią Szumińskim polowaliśmy na ptaki, zające i sarny. Do dziś pamiętam, jak często bywałem w jego domu, widziałem tam całe dwa pokoje, wystrojone przeróżnymi ptaszkami, wy-
/Ruiny kościoła w Kisielinie - kadr z filmu "Kryptonim Pożoga"
cześć ludności polskiej. W tym samym czasie i także podczas nabożeństwa, dokonano masowej zbrodni w kościele w Porycku. Następnie atakowane były inne miejscowości, w tym Rudnia, a ludność polska bestialsko mordowana od niemowląt po starców. Ogólny mord naszej kolonii Kisielówka nastąpił 21 sierpnia 1943 r., poniżej zamieszczam dokładny opis tamtych tragicznych wydarzeń oraz okoliczności, które poprzedziły napad banderowców. A było to tak: gdy dowiedziałem się, że Ukraińcy wymordowali Polaków w Kisielinie i na Rudni, postanowiłem wrócić w rodzinne strony, aby przekonać się, co się właściwie dzieje w moim domu. Dlatego nocą poszedłem do Kisielówki i zapukałem w okno, gdy rodzice zobaczyli mnie zdrowego, popłakali się ze szczęścia, nie wiedzieli bowiem, czy w ogóle jeszcze gdzieś tam żyję. Okazało się przy tym, że w naszych stonach Ukraińcy również mordują Polaków i że całkiem niedawno wymordowali ludność cywilną Dominopola. Nie mogłem oczywiście pozostać w domu, dlatego nieustannie ukrywałem się w kopach na polu, w pobliskich zaroślach oraz w lesie, podobny los dzielił w tym czasie mój tatuś. W domu pozostawała najczęściej mama Rozalia i brat Longin, ale nawet oni często chowali się w podziemnym schronie, który znajdował się w sadzie, obok pieca. Zatem były to dni i miesiące niezwykle trudne, oto jak wspomina je Bronek Nieczyporowski: „W tym czasie byliśmy bardzo ostrożni, a gdy zostaje wymordowany Dominopol, gdy „krwawa niedziela” nie ominęła nawet świątyń w Kisielinie i Porycku zaczynają nam serca drżeć. Chowamy się gdzie kto
scowi Polacy, którzy ostrzagali nas, że jeśli okażemy, że posiadamy broń, to nas Ukraińcy pobiją, taka była po prostu mentalność. Członkami naszej konspiracji w tych dniach grozy byli: kol. Wacław Pogorzelski, kol. Gronowicz z Oździutycz, Stanisław Ferenc, Konstanty Zymon, Czesław Życzko oraz wielu innych kolegów.” . Świadectwo naszego kolegi Bronka rzuca zatem pewne światło, dlaczego i w naszej kolonii nie zawiązała się czynna, zbrojna samoobrona, która mogłaby stawić opór rozjuszonym banderowcom w razie spodziewanego ataku. Tak ukrywaliśmy się, aż do 21 sierpnia 1943 r., kiedy w biały dzień, w samo południe, około godziny 14.00 miał miejsce zbrojny napad na naszą kolonię. Stałem na brzegu lasu chłopskiego, gdy się zaczęło, naprzeciw pola Polaka Zymona z Kisielówki. Nagle zobaczyłem, że do naszego domu idzie pieszo kilka osób, nie mogłem jednak dostrzec, czy posiadają broń, jedna osoba jechała na koniu. Gdy oni zniknęli wśród naszych zabudowań, usłyszałem jeden strzał, a potem nastąpiła cisza. Za chwilę usłyszałem więcej strzałów, już na terenie samej kolonii. Zobaczyłem także jak na dłoni, jak od zabudowań naszej kolonii w kierunku lasu uciekają ludzie w różnym wieku, w tym dzieci, nie mogłem jednak nikogo rozpoznać ponieważ wciąż było daleko, choć już po chwili rozpoznałem Wacława Pogorzelskiego. W tej dramatycznej chwili, tuż obok mnie stała nasza sąsiadka Helena, moja przyszła żona oraz jej rodzice Franciszka i Andrzej Furtak. Nagle usłyszeliśmy strzały w lesie, w tej sytuacji przestraszyliśmy się i rzuciliśmy się do gwałtownej ucieczki w głąb lasu, w kierunku
pchanymi od środka tytoniem. Kiedy zbliżyliśmy się do Kaplicy w lesie, nagle wokół nas zaczęły rwać się pociski moździerzowe, które Ukraińcy miotali gdzieś z lasu Świnarzyńskiego. Widać mieli dość dobry zwiad, bądź po prostu domyślali się, że właśnie tam Polacy szukają dziś swego schronienia. Oczywiście w lesie powstała wielka panika, zszokowani ludzie nie wiedzieli zupełnie, gdzie mają uciekać, gdzie szukać ratunku. A było tam już około kilkadziesiąt osób z bardzo różnych miejscowości, wśród nich było bardzo wielu naszych sąsiadów. W pewnym momencie dostrzegłem mężczyznę, który szedł bardzo szybko, a przy tym wydawał mi się bardzo podobny do mojego tatusia, więc pogoniłem za nim i krzyknąłem: „Tatusiu!” . Tymczasem on gwałtownie się odwrócił, a dzieliło nas już ledwie 10 metrów i bez jednego słowa wypalił do mnie z broni. Na szczęście, gdy tylko zobaczyłem jego twarz, poznałem Ukarińca z Tumina o imieniu Wasyl, nazywanego też „Wargatym”, od razu rzuciłem się na ziemię, tak że mnie nie trafił. Zaraz też przytomnie wskoczyłem w leśny gąszcz, który mnie ochronił. Potem szybko wróciłem do naszych i razem z dużą grupą ludzi uciekających od Kaplicy, ruszyliśmy w kierunku Czarnego Lasu. Wielu ludzi krzyczało bowiem do nas, by nie iść pod Kaplicę bowiem tam już rozpoczęła się rzeź, Ukraińcy strzelają kogo popadnie oraz rąbią siekierami i widłami kogo się da. Tak więc nie mając wyboru, uciekaliśmy razem z nimi, to były naprawdę straszne chwile. Jakby piekło rozwarło się na ziemi, jeden uciekał i płakał, inny biegł i krzyczał coś tam, może kogoś nawoływał, a może jakiś amok właśnie go ogarnął, dzieci piszczały. Przyczym cały czas
Strona 16 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
słychać było strzały karabinowe, na szczęście przestali strzelać z moździerzy. Dotarliśmy tam po jakiejś godzinie i naszym oczom ukazała się już duża grupa ludzi z różnych miejscowości, w tym z Dominopola, Kisielówki, Augustowa, ale przede wszystkim z Jasionówki oraz polskiej koloni Czesnówka, która była położona za Czarnym Lasem. To był bardzo dogodny teren do ukrycia się gęsty, trudno dostępny las olchowo-brzozowy i mnóstwo przeróżnych krzaków, gdzie bardzo łatwo można było się schować, a przy tym były tam bagna i moczary. Tam właśnie zatrzymaliśmy się, a tymczasem przybywały, coraz to nowe osoby i całe rodziny. Właściwie prawie wszystkich znałem, byli tam dla przykładu: Stanisław Łachowski oraz jego rodzina z Czesnówki, oraz bardzo wielu innych.
wzięła kropidło ze święconą wodą i pokropiła nas dobrze mówiąc: „Trzymajcie się dzieci za rączki i idźcie do szkoły razem. Niech was Bóg prowadzi. Czesiu to twoja przyszła narzeczona.” . Los chciał jednak inaczej i Marysia została zabrana na roboty do Niemiec w roku 1942, tam też niestety zginęła, podczas ciężkich bombardowań. Po chwili byliśmy już w moim domu, był otwarty, bardzo się bałem, tak że zaraz po wejściu dosłownie struchlałem. Nawoływałem mamusię, ale nigdzie jej nie było, wtedy wyszedłem z domu do sadu, gdzie był nasz piec chlebowy i poczułem zapach świeżego, upieczonego chleba. Rzeczywiście był jeszcze chleb, ale mamy naszej nigdzie nie było, ani śladu, także schron był pusty. Ponieważ nikogo nie znaleźliśmy, wróciliśmy do lasu.
Póki co, byliśmy w samym piekle i wspólnie zastanawialiśmy się, co robić dalej, gdzie uciekać i jak się stąd wydostać, z tych nie lada tarapatów. Jak zwykle w takich chwilach zdania były bardzo podzielone, niektórzy chcieli przeczekać spokojnie na tym uroczysku do rana, a potem wrócić do swoich domów, do swojego całego dorobku życia. Takie stanowisko zajęli przede wszystkim ludzie starsi, mówili tak: „My wracamy rano do domów naszych, tam cały nasz majątek, tam nasza chudoba, a to przejdzie i znów będzie u nas spokojnie, będzie znów dobrze. Przecież Ukraińcy to też ludzie, za co oni mają nas bić, przecież my tyle lat przeżyli w zgodzie i w najlepszym porządku”. Inni byli jednak przeciwni, aby wracać do swoich domów uważali, że Ukraińcom po tym, co zrobili nie można już zaufać, ale przeciwnie trzeba koniecznie próbować przedostać się do miasta Włodzimierz Wołyński. Może przynajmniej tam uda się przeżyć i doczekać do końca wojny. Tak uważali przede wszystkim młodzi, mówili więc tak: „Pójdziemy do miasta, zobaczymy jak tam jest, przekonamy się, czy tam w ogóle da się przeżyć. Potem tu wrócimy i wszystko wam opowiemy”. Wtedy odezwał się Stanisław Łachowski, który był wyraźnie zdenerwowany mówiąc: „Zanim pójdę do miasta, pójdę do naszej kolonii i spalę swój dom, kto pójdzie ze mną?!”. Zgodził się pójść Bronek Nieczyporowski, mój sąsiad z Kisielówki, zanim jednak jeszcze wyruszyli, ktoś tak przemówił: „Nie rób tego bo ogień rozniecisz i ściągniesz nam na głowy banderowców, którzy nas tu wszystkich rychło wykończą.” . Poszli ale ognia rzeczywiście nie podłożyli, tylko Stach zdemolował wszystko w swoim domu, a odchodząc zabrał z sobą duży garnek miodu pszczelego. A trzeba dodać, że od miejsca naszego ukrycia, do domu Staszka było zaledwie 300 metrów. Miodu było bardzo dużo, więc wszyscy, kto chciał mogli trochę zjeść.
PORANIENI, BRUDNI, GŁODNI I BLISCY OBŁĘDU, PRZEKRADAMY SIĘ NOCĄ DO MIASTA.....
Trwaliśmy w lesie, cenny czas uciekał, a nasze trudne położenie wcale się nie poprawiało, coraz więcej osób chciało jednak uciekać do miasta Włodzimierz Wołyński. Widząc to poprosiłem Staszka Łachowskiego i Helenę Furtak, aby udali się ze mną do Kisielówki, gdzie w domu została moja mamusia Rozalia. Wzięliśmy ze sobą karabin i dwa granaty i przez las dotarliśmy do gospodarstwa Heli, panował tam spokój, więc wypuściliśmy zwierzęta gospodarcze, aby się nie męczyły. Następnie przeszliśmy przez posesję Polaków Stanisława i Zofii Mikulskich, których syna Władka oraz córkę Marysię rocznik 1921 osobiście znałem. Przypominam sobie jak pierwszy raz ja i ona szliśmy do szkoły do Tumina, mama
Po drodze w chłopskim lesie napotkaliśmy jakichś ludzi, ale na razie nie wiedzieliśmy kto to jest. Zaczęliśmy podpatrywać i poznaliśmy, że to Helena Petelicka wraz z swoim synkiem Henrykiem lat około 5. To byli nasi ludzie z Kisielówki, którzy skryli się tu, uciekając spod Kaplicy, gdzie napadli na nich ukraińscy sadyści. Gdy ją znaleźliśmy była pół przytomna i zupełnie nie wiedziała, co ma teraz z sobą zrobić, gdy nas poznała i trochę do siebie przyszła, tak zaczęła nam opowiadać horror, który sama niedawno przeżyła: „Byłam z mężem Eugeniuszem, synem Henrykiem oraz wieloma innymi Polakami w zaroślach przy Kaplicy myśliwych. Tam napadli na nas Ukraińcy i zaczęli wszystkich mordować, rąbiąc kogo się da siekierami. Zarąbali mojego męża, a ja wyrwałam się dosłownie spod siekiery i uciekłam, teraz chowam się jak widzicie i naprawdę nie wiem, co mam z sobą zrobić!”. Oczywiście zabraliśmy ich z sobą, do całej naszej grupy w Czarnym Lesie. Tam zapadła decyzja, aby wyruszyć jednak do miasta, a była już ciemna noc. Niestety około pietnastu osób nie przystało na ten plan i zostało na miejscu, w tym mój brat Longin oraz rodzice Heli, brat Eugeniusz i siostra Czesława. Zostali także: organista ze Swojczowa, rodzina Kosiorów z Czesnówki, Adam Zymon i wielu innych. Tymczasem my umówiliśmy się, że grupę będzie prowadzić trzy osoby: ja osobiście, Stacho Łachowski i Hela. Ustaliliśmy także hasło rozpoznawcze na wypadek, gdybyśmy się rozproszyli, wobec zbliżającego się wroga, pomodliliśmy się i ruszyliśmy w drogę. Mijaliśmy pola i łąki, aż dotarliśmy do łąk księdza Franciszka Jaworskiego koło Swojczowa, około 1 km od samego Kościoła. Tam dostrzegliśmy bardzo dużą łunę i jedni mówili, że to pali się probostwo, a inni że to pali się Kościół. Takie to zrobiło na nas wrażenie, że dosłownie poklękaliśmy na ziemi i poczęliśmy odmawiać Litanię do Najświętszej Marii Panny. Modlitwę zaproponowała i prowadziła Stefania Uleryk, Polka z Czesnówki, lat około 45, zwana popularnie „Stefanichą”. Była to kobieta pobożna, znana z tego, że zawsze w maju prowadziła przy Krzyżu w Czesnówce nabożeństwo majowe. Pamiętam, że był tam duży drewniany Krzyż, który stał przy krzyżówce, często mijałem go, gdy szedłem na ryby do rzeki Turii, na grzyby do lasu Świnarzyńskiego, czy do pracy przy drzewie. Do dziś nie wiem, co się wtedy paliło, w każdym razie na pew-
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE no paliło się blisko samego Kościoła, może to był nawet sam Kościół. Tymczasem my ruszyliśmy w dalszą drogę i spotkaliśmy dwóch mężczyzn, szybko okazało się, że to Bronek Nieczyporowski i Eugeniusz Głogowski, którzy wcześniej zdecydowali się wybrać na własną rękę do miasta. Teraz postanowili dołączyć do naszej grupy. Gdy mijaliśmy pole, na którym wciąż znajdowały się pół kopki zboża, ktoś przeskoczył, tuż przed nami do drugiego pół kopka. Zaraz go okrążyliśmy i wydobyliśmy, okazało się, że jest to mężczyzna lat około 45, którego zabraliśmy ze sobą do zrewidowania. Niedługo później dotarliśmy do Cegielni, już świtało, gdy zatrzymała nas czujka polska, która zaraz wprowadziła nas na placówkę, a tam było już sporo naszych chłopców pod bronią. Tam wszyscy trochę odpoczęliśmy, napiliśmy się gorącej kawy, a gdy słońce było już dość wysoko, wyruszyliśmy do Włodzimierza Wołyńskiego. Przed południem byliśmy już w mieście. A oto pełna liczba osób, które udało się uratować i bezpiecznie przeprowadzić z Czarnego Lasu do Włodzimierza Wołyńskiego: Łachowski Bronisław lat 60 i jego żona lat 51, córka Antonina lat 25, Anastazja lat 18, Alfreda lat 15, Lucyna lat 8, synowie Kazimierz lat 5 i Edmund lat 17. Łachowski Stanisław lat 20, żona Helena lat 30, dwie córki 1,5 roku i 1,4 miesiące. Łachowski Marian lat 33, Łachowski Stanisław lat 17. Lipińska Anna lat 40, Uleryk lat 50, Anzołka Jerzy lat 19. Suszyńscy: mąż i żona lat ok. 65. Suszyński Hipolit i jego żona Helena lat 35. Suszyński Józef lat 30, Sabina lat 20, Kazimiera lat 18, Regina lat 17. Kuczko lat 46 i troje małych dzieci. Zymon Adam lat 40, żona i dwoje dzieci Lenard lat 50 i syn Janek lat 14. Uleryk matka lat 50 i dzieci lat 22, 18 i 16. Gniot Eugenia lat 26. Uleryk Jan lat 22. Głogowski z żoną i dziećmi, razem 5 osób. Kotera Oktawia, córka organisty ze Swojczowa lat 18. Kosior Jan, był on błąkającym się dzieckiem. Ludzie powyżej wymienieni 21.08.1943 r. umknęli śmierci przed bandą UPA ukrywając się w zaroślach lasu Szumińskiego, nierzadko wyrywając się z rąk oprawcom, szczęśliwie doprowadzeni do miasta Włodzimierz Wołyński, już nad ranem 22 sierpnia 1943 r. Przebieg tych tragicznych wydarzeń potwierdza także Bronisław Nieczyporowski, który w dużo większym skrócie, tak relacjonuje te godziny męki: „W dniu 21.08.1943 r. zostaje napadnięta nasza kolonia Kisielówka. W tym czasie część ludności polskiej ukrywała się, a część była jeszcze w swoich domach. Dla przykładu moi rodzice byli już w lesie, ale mama Longina Życzko dopiekała chleb, bo siedział w piecu i mówiła do nas: „Jak tylko chleb się dopiecze i ja zaraz przyjdę do was do lasu.” . To był ostatni raz jak widzieliśmy panią Życzko przy życiu, było około 14.00 kiedy udaliśmy się do lasku. Gdy banderowcy zaatakowali ja
i Longin Życzko właśnie wyszliśmy z tego lasku do swoich domów, by zabrać nieco więcej ubrań i żywności. Jeszcze z lasku zobaczyliśmy, że przy naszych zabudowaniach pojawiają się jacyś osobnicy, a jeden z nich jedzie na koniu. Słyszymy strzał, Lonek zaczął płakać i klęknął i mówi: „Już naszą mamusię zabili!”. Niemal w tym samym czasie w lesie zaczęła się obława na Polaków, wśród naszej przerażonej ludności wybuchła panika. Banderowcom o to właśnie chodziło, by nie było żadnej próby oporu z naszej strony, mogli teraz wyłapywać ludzi jak kuropatwy. Grupa ludności polskiej zgromadziła się w lesie, koło kaplicy hrabiego Szumińskiego, tam dopadli ich Ukraińcy i zaczęła się prawdziwa rzeź. Z tej grupy spod siekiery wyrwała się Helena Petelicka ze swoim synkiem Henrykiem, którą odnalazłem na wpół obłąkaną w lesie i już razem udaliśmy się do lasku bagnistego Czesnówki zwanego Lasem Czarnym. Niestety nie znalazłem tam swoich rodziców, choć było tam wielu ludzi, w tych zaroślach jedni się modlą, jedni płaczą, nikt nie wie co ma robić, jeszcze inni twierdzą że to wszystko przejdzie, a rankiem wrócimy do swoich domów. Część ludzi chce się dostać do Włodzimierza Wołyńskiego, a Andrzej Furtak twierdzi, że dobrze zna gajowego o nazwisku Marko, który był Ukraińcem. Dopowiada jak to mu buty robił, Furtak był szewcem i jak się razem gościli, znacząco pyta: „Dlaczego ma mnie zabić, za co?!” W obliczu tych wydarzeń Czesław Życzko prosi Stanisława Łachowskiego, aby udał się z nim na Kisielówkę, po jego matkę, Stach godzi się, razem z nimi poszła Helena Życzko. Ja sam widząc tak wielkie zamieszanie postanawiam wraz z Gienkiem Głogowskim opuścić tę grupę i razem udajemy do miasta Włodzimierz Wołyński. Kiedy jeszcze byliśmy w drodze, w lesie napotykamy dużą grupę ludzi i rozpoznajemy tych samych niedobitków, których wcześniej zostawiliśmy w Czarnym Lesie. Grupę tę ubezpieczali Czesław Życzko, Stanisław Łachowski i Helena Furtak, dołączyliśmy teraz do nich i pomagaliśmy w razie ataku ze strony rezunów. Na szczęście już bez większych problemów dotarliśmy do samego miasta.” . Takie to są właśnie zapiski mojego kolegi Bronka Nieczyporowskiego. W podobnym duchu, choć jeszcze skąpiej, o tych wydarzeniach pisał po wielu latach w miejscowości Rzepnowo na Pomorzu Stanisław Łachowski, oto jego krótki opis: „W wyniku masowych mordów ludności polskiej na Wołyniu w czerwcu i lipcu 1943 r. oraz palenia polskich wiosek i osiedli przez bandy UPA, została spalona i moja rodzinna wioska Czesnówka w ówczesnym powiecie Horochowskim. Uratowawszy życie tułałem się po zbożach i krzakach i w dniu 12 lipca 1943 r. (oczywiście jest to błąd wynikający z upływu czasu, który skutecznie zaciera ślady w pamięci – atak na Czesnówkę i okolice był 21 sierpnia 1943 r., a Stach Łachowski dociera do miasta 22 sierpnia) dotarłem do miasta Włodzimierz Wołyński. Mając w perspektywie wyjazd na roboty przymusowe do Niemiec, lub wstąpienie do polskiej samoobrony, wybrałem to ostatnie. W sierpniu 1943 r. znalazłem się w oddziale zbrojnym sierżanta (a wówczas plutonowego) Kazimierza Sondaja w miejscowości Werba koło Włodzimierza. Brałem czynny udział w obronie mienia i życia ocalałej jeszcze z banderowskich rzezi ludności polskiej w tamtej okolicy.” . W POSZUKIWANIU OCALONYCH I UKRYWAJĄCYCH SIĘ Już parę dni później ja Czesław Życzko i inny mój kolega Wacław Pogorzelski, również z Kisielówki postanowiliśmy wyruszyć na poszukiwania
jeszcze żywych, a ukrywających się ludzi, także członków naszych rodzin. Na początku skierowaliśmy się do Czarnego Lasu, gdzie ostatni raz widzieliśmy żywymi nasze rodziny niestety, gdy tam trafiliśmy, na miejscu nie było już żadnej żywej osoby. Tylko luźne pozostałości po ludziach leżały w krzakach, ale śladów krwi nigdzie nie znaleźliśmy. Tylko na wzgórku widać było zruszoną ziemię, tak jakby dwie mogiły, mieliśmy złe przeczucia, spodziewaliśmy się, że tam leżą kolejne ofiary ukraińskich zbirów. Nie mieliśmy jednak odwagi, aby to zaraz sprawdzić, sami bowiem baliśmy się swojego cienia. Tak przesiedzieliśmy w krzakach cały dzień, szperając tu i tam, a nocą wróciliśmy do miasta. Po kilku dniach znowu wybraliśmy się w tamte strony na poszukiwania naszych bliskich, tym razem towarzyszył mi Władysław Mikulski, który również szukał swojej rodziny. Znów wyruszyliśmy pełną nocą i dość szybko dotarliśmy do polskiej koloni Świczówka, mieszkał tam Polak o nazwisku Buchowiecki. Miejscowość była opuszczona, tylko w jednym domu mieszkała rodzina Buchowieckich, była to rodzina mieszana polsko – ukraińska. Na podwórzu wyczuły nas psy i zaczęły od razu ujadać, wtedy wyszła z domu Antonina Przybyła, córka Buchowieckich i zobaczyła nas. Od razu przywitała nas z radością mówiąc: „Witajcie, skąd przychodzicie?!” . W tym momencie z domu wyszła także jej matka Buchowiecka i jak tylko nas zobaczyła, od razu krzyknęła na cały głos: „Lachi priszły!!” i pogoniła do sąsiadów. Tymczasem my dalej rozmawialiśmy z Antosią, która zaczęła nas błagać: „Weźcie ze sobą mojego męża Pietryka, który już dwa tygodnie siedzi pod podłogą, gdzie ukrywa się przed Ukraińcami.” . Zaraz na niego zawołała, a on rzeczywiście wyszedł na podwórze, od razu poznaliśmy, że jest zarośnięty i skrajnie wyczerpany, miał poważne trudności z ustaniem o własnych siłach. Dobra żona podała też jego rzeczy, a my zaraz wyruszyliśmy z powrotem do miasta Włodzimierza. Poszliśmy jednak w kierunku na Chorostów, aby zmylić ewentualną pogoń, a potem skręciliśmy na Włodzimierzówkę. W drodze odpoczywaliśmy w lesie, po przeróżnych krzakach i tam właśnie Piotr Przybyła opowiadał nam ze szczegółami, jaką gehennę przeżył w ostatnich dniach w domu swojej teściowej, mówił tak: „Już od prawie dwóch tygodni ukrywam się u mojej teściowej pod podłogą, obawiałem się bowiem, żeby mnie Ukraińcy nie zamordowali, gdyby dowiedzieli się, że wciąż tam jestem, już bym zapewne nie żył. Przez cały ten straszny czas pomagała mi moja dobra żona Tosia, teściowa nic nawet nie wiedziała o moim miejscu ukrycia. W tym czasie w naszym domu przebywali banderowcy, którzy gościli się tu niekiedy i na cały głos przechwalali się, jak to Polaków mordowali. Słyszałem to bardzo wyraźnie, gdyż mówili dosłownie nad moja głową. Jednego razu usłyszałem głos Ukraińca, który opowiadał jak zginęła rodzina polska Furtaków, których wcześniej znał dobrze. Kiedy ich znalazł Andrzej Futrak uklęknął przed nim, złożył ręce jak do modlitwy i zaczął go prosić, aby im wszystkim darował życie. Wtedy Ukrainiec Marko z Tumina, jak sam się potem przechwalał, jak go rąbnął siekierą w głowę, aż krew trysnęła na niego! A potem pozabijał wszystkich pozostałych, którzy tam byli, również bezlitośnie rąbiąc ich siekierą.” . Warto dodać, że mój teść Furtak, był człowiekiem potężnie zbudowanym i mógł temu Ukraińcowi łeb ukręcić gołymi rękoma. Nie wiem dlaczego tego nie zrobił, może napastników było więcej i nie było realnych szans na obronę, a może postawił na litość i liczył, że prośbą i modlitwą przejedna znajomego Ukraińca. Tym bardziej, że gajowy Marko był w domu Andrzeja Furt-
ka bardzo częstym gościem, przede wszystkim gdy przychodził naprawiać swoje schodzone buty. Podczas tej drogi Piotr Przybyła opowiadał mi również, jak zginęła moja mamusia Rozalia. Dowiedział się, że została zastrzelona w ogródku, tuż obok pieca, była właśnie w fasoli, o ile dobrze pamiętam i to usłyszał pod podłogą. Opowiadał jeszcze wiele innych historii, ale niestety nie utrwaliły mi się w pamięci, a kiedy byliśmy już w mieście, nasze drogi się rozeszły. Po wojnie spotkałem się z nim jeszcze dwa razy w Hrubieszowie, był tam przez długie lata wójtem. Niestety już nie żyje, został pochowany na cmentarzu w Hrubieszowie. Warto też dodać, że Piotr Przybyła pochodzi z Kisielówki, gdzie mieszkali jego rodzice oraz siostra Zofia, która wyszła za mąż za Piotra Krzeszowiec. Mieli razem dzieci, a on był Ukraińcem, ale mało kto o tym wiedział. Niestety podczas mordów Piotr Krzeszowiec zamordował swoją żonę Zosię. Osobliwą tragedię przeżyli także ich najbliżsi sąsiedzi Józef i Józefa Gnatiuk oraz ich córka lat 14, których ukraińskie bandziory powiązali drutem ostrym, kolczastym i tak ich okrutnie zamęczyli. Tak przynajmniej opowiadali sobie ludzie w mieście we Włodziemierzu. Oto wykaz pomordowanych Polaków na kolonii Kisielówka, Czesnówka, Jaworówka, Bermeszów i Lipnik w dniu 21.08.1943 r., który ja Czesław Życzko sporządziłem w porozumieniu z towarzyszami niedoli, w tym: moją żoną Heleną Życzko z domu Furtak, Stanisławem Łachowskim z kolonii Czesnówka oraz Bronisławem Nieczyporowskim: Życzko Rozalia, maja mama lat 50, mój brat Longin lat 15 – Kisielówka. Furtak Andrzej lat 52 mój teść, jego żona Franciszka lat 40, syn Eugeniusz lat 11, córka Czesława lat 9 – Kisielówka. Michalec Stefania lat 10, Michalec Maria lat 47, obie były naszymi sąsiadkami – Kisielówka. Ambroziak Mieczysław lat 16, był naszym sąsiadem – Kisielówka. Kampanowski Michał lat 40, Janina lat 35, Stanisław lat 15, to byli nasi sąsiedzi także – Kisielówka.
Dec Stanisław lat 38, Józefa lat 61, Marian lat 2 – Kisielówka. Ferenc Józef lat 29 – Kisielówka. Mikulska Zofia lat 45, Wanda lat 12, Stefania lat 10 – Kisielówka. Głogowski Józef lat 15, Rozalia lat 14 – Kisielówka. Michalczuk Antoni lat 69, Maria lat 65 – Kisielówka. Ferenc Bolesław lat 7, Stanisław lat 5 oraz noworodek 2 dni – Kisielówka. Pogorzelski Antoni lat 71 – Kisielówka. Uleryk Antoni lat 72, Aniela lat 50, Stefan lat 57 – Kisielówka. Michalczyk Stanisława lat 9 – Kisielówka. Zybura Michał lat 53 (mój wujek), Katarzyna lat 40 (moja ciocia), Zofia lat 75, Marian lat 15, Jan lat 9, Tadeusz lat 7, Teresa lat 4 (to moje kuzynostwo) – Jaworówka. Wyszyński Aleksander lat 45, (mój szwagier), Maria lat 40, (moja siostra), Aleksander lat 16, Janina lat 14, Aniela lat 12, Jadwiga lat 10 (mój brat i siostry cioteczne) – Bermeszów. Wrońska Maria lat 65 moja ciocia – Lipnik. Kutowicz Antoni lat 40 mój kuzyn – Lipnik. Rowiński Walenty lat 32 mój kuzyn – Lipnik. Pajta Józef lat 32 komendant PW – Lipnik. Wolski Józef lat 19 to z dalszej rodziny – Lipnik. Uleryk Stefan lat 65 – Czesnówka. Łachowski Aleksander lat 70, żona lat 67 – Czesnówka. Kuczko Bronisław lat 53 i troje dzieci lat 20, 8 i 6 – Czesnówka. Kosior Józef lat 22 i brat Edward lat 19 – Czesnówka.
Marceniuk Mieczysław lat 20, nasz sąsiad – Kisielówka.
Uleryk Jan lat 72 i zona lat 60 – Czesnówka.
Zymon Katarzyna lat 60, Bolesław lat 35, Hipolit lat 30, Janina lat 27, Maria lat 6, Stanisława lat 4, Zymon Kazimierz lat 33, Emilia lat 27, Józefa lat 5, Agata lat 3, Zymon Medzik lat 45, Władysława lat 30, Stanisław lat 6, Marian lat 4, Zymon Michalina lat 22, Władysław lat 5., to też nasi sąsiedzi – Kisielówka.
Błędowski Stefan lat 30 i 1-roczny synek – Czesnówka.
Suszyński Kazimierz lat 67 – Kisielówka.
Zymon Jan lat 63, żona lat 51 oraz 4 dzieci od 21 do 5 lat – Czesnówka.
Czerwonko Rozalia lat 78 – Kisielówka.
Błędowska Helena lat 31 i jej syn lat 3 – Czesnówka.
Merszałek Natalia lat 22, Jan lat 4 – Kisielówka.
Błędowska Maria lat 60 – Czesnówka.
Nieczyporowski Tadeusz lat 14 – Kisielówka. Gałuszka Julian lat 43, Aniela lat 45, Władysław lat 16, Wanda lat 9, Stanisław lat 7, Józef lat 5, Stefan lat 3 – Kisielówka. Niemiec Magdalena lat 57 – Kisielówka. Gnatiuk Józef lat 47, Józefa lat 45, Stefania lat 15 – Kisielówka. Gronowicz Władysław lat 70, Maria lat 65 – Kisielówka. Petlicki Witold lat 12 – Kisielówka.
Torkowski Jan lat 30 i żona Władysława lat 20 – Czesnówka. Dumański Wacław lat 58 oraz cała rodzina tj. 6 osób od 17 do 4 lat – Czesnówka.
Jest to tylko fragment „ WSPOMNIENIA CZESŁAWA I HELENY ŻYCZKO Z DOMU FURTAK Z KOLONII KISIELÓWKA W POWIECIE HOROCHÓW” Opracował i opublikował ;Mgr Sławomir Tomasz Roch całość na; http://wolyn.btx.pl/index.php/wolynwola-o-prawde/221-wspomnieniaczesawa-i-heleny-yczko-z-domufurtak-z-kolonii-kisielowka-wpowiecie-horochow-na-woy.html
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 17
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
A ZBOŻE OBRODZIŁO TEGO Fotografia PIĘKNIE ROKU Relacja Heleny Wójtowicz Redakcja
Właśnie wtedy przyszedł także na nasze podwórko Ukrainiec sołtys Środa i tak zaczął nam tłumaczyć: „To jest kąkol, a to jest prenyca. Kąkol z prenycy treba wybiraty!” . Nic jednak więcej nie powiedział tak, że nie zdradził, czego miały tyczyć się te słowa, ani czemu miało służyć jego opowiadanie. Choć każdy z nas w swoim sercu domyślał się, że kąkol to Polacy, a pszenica to Ukraińcy. Nikt go jednak o to nie pytał, tak że on chwilę potem zabrał się i poszedł dalej. Tej nocy spałyśmy w kopkach na polu, bo bałyśmy się, aby nas Ukraińcy w domu nie pomordowali. Nasze sąsiadki i siostry, były już mocno zaprawione i obyte z tym wszechobecnym lękiem, dlatego poszły spać do mieszkań, ale ja bardzo się bałam. Przecie to nawet ten wiaterek, co zaczął kołysać, to był jakiś bardzo smutny, dlatego powiedziałam mamie, że ja nie pójdę spać do mieszkania. Po temu ja, mama i Stasia poszłyśmy spać na pole, tam gdzie nastawiałyśmy zżętego zboża i we trzy, w jednej kopce noc żeśmy przesiedziały. Rano tylko świt, wróciłyśmy do domu. Ja ze Stasią poszłyśmy jeszcze spać do stodoły, a mama wydoiła krowy, gdy znów przyszły do nas sąsiadki, by porozmawiać. Mamusia udała się też do innych w kolonii, by się wypytać, co się dzieje, ale właściwie nic nowego nie przyniosła. Wszędzie ludzie bali się bardzo i trwożyli, co to będzie z nimi dalej. Ponieważ póki co, było spokojnie, wybrałyśmy się ponownie w pole i pracowałyśmy przy żniwach. Właśnie tam przyszła do nas, przed południem, nasza siostra Irena i powiedziała do nas tak: „Rzućcie tę robotę, bo to już nikomu nie będzie potrzebne, przed minutą, byli w naszym domu uzbrojeni Ukraińcy po tatusia i upierali się, że wczoraj przyjechał do domu.” . W tej sytuacji odeszła nam ochota do dalszej pracy i zaraz wróciłyśmy do domu. Ledwie żeśmy weszły do mieszkania, ja zaczęłam wybierać wiśnie z pieca, bo siostra włożyła do suszenia, okno miałam na przeciw i widzę, że idzie dwóch Ukraińców z bronią. Stanęłam i nie mogłam się ruszyć, innych również opanowała podobna trwoga, lecz oni zapytali się grzecznie o ojca i gdzie teraz jest? Ja odpowiedziałam, że jest we Włodzimierzu, pytają zatem nas dalej, kiedy tam pojechał. Mówię w naszym imieniu, że jak wszyscy wyjeżdżali, a oni na to przecząco, że niby wczoraj miał przyjechać na Teresin. Zaczęli się więc rozglądać po domu, zaglądali do pokoju, a ponieważ go nie było, oznajmili nam, że spotkali go wczoraj w Poniczowie i zapewniał, że właśnie jedzie na Teresin. My tymczasem wyjaśniłyśmy, że widocznie tu nie dotarł, bo go tu jak dotąd nie widziałyśmy. Pytali się zatem, czy my chodzimy czasem do miasta, odpowiedziałyśmy twierdząco, że chodzimy. Wtedy oni na to tak: „To idźcie do miasta i powiedźcie swojemu tacie, niech przyjeżdża na Teresin, bo jest nam bardzo potrzebny”. Ja zaraz spiesznie odpowiedziałam, że dobrze! Po tym odeszli, a my zaraz wyruszyłyśmy do miasta, już nawet obiadu żeśmy nie jadły, choć był ugotowany, tylko sierpy w rękę i w drogę. Wcześniej, tym razem, to my prosiłyśmy nasze siostry, aby uciekały z nami, póki jeszcze mogą, bo tu nic dobrego je nie czeka. Oczywiście nawet przez moment nie myślałyśmy, by ponownie wracać na Teresin. Nasze siostry odpowiedziały nam wtedy tak: „Idźcie wy teraz, a my przyjdziemy do was za jakieś dwa, trzy dni. Razem będzie nas za duża grupa.” . I myśmy poszły polami, po drodze wstąpiłyśmy jeszcze do Rokickich, a potem naszłyśmy brata Stanisława, który właśnie szedł do nas na Teresin z Włodzimierza Wołyńskiego. Zawróciłyśmy go i razem już szliśmy polami do miasta, gdzie i tym
razem szczęśliwie dotarłyśmy, a brat już w drodze opowiedział nam, co się właśnie wczoraj na Poniczowie wydarzyło.
To był ostatni raz, jak widziałyśmy nasze siostry za życia. Zostały już tam na wieczność, uświęcając tę ziemię swoją męczeńską krwią. Od tamtego dnia wszelki ślad po nich zaginął, jestem prawie pewna, że zostały bestialsko zamordowane, jak Inni, podczas napadu banderowców na Teresin. My tymczasem szczęśliwie dotarłyśmy do miasta. Tam odnalazłyśmy tatusia, który opowiedział nam, jak wczoraj próbowali razem z naszym wujkiem Janem Borkowskim i z tym Ukraińcem, co to dał schronienie, dostać się wozem na Teresin. Wybrali się zatem na wieś, żeby przywieźć coś do jedzenia, bo w mieście panowała już straszna bieda. A ze wsi zawsze się coś jednak przywiozło, a to ziemniaki, warzywa, owoce, a nawet kuraka, jeśli można było gdzieś wypatrzyć. Mieli szczęście bowiem, gdy jechali w kierunku Barabarówki, pochwycili ich Ukraińcy, ale zawsze Optarzność Boża czuwa. Akurat bowiem na motorach nadjechało dwóch znajomych ojca w niemieckich mundurach, to był znajomy volksdojcz z Dominopola. Nie zatrzymali się, tylko pojechali do Włodzimierza, wzięli jeszcze czterech Niemców i zaraz udali się na Poniczów. Dzięki poręczeniu Niemców, tatuś i wujek Jan Borkowski zostali przez Ukraińców zwolnieni, przy zapewnieniu, że pojadą teraz na Teresin. Naturalnie dojechali tylko do Smolarni, a potem inną drogą wrócili pod ukryciem do miasta, wiedzieli już, że Ukraińcy po nich przyjdą. OFIARY „BOHATERSKIEJ UPA” I ŚWIADKOWIE Od tych wydarzeń, jeszcze przez krótki czas panował spokój, ale o tym co się działo na Teresinie, już nie wiedzieliśmy bowiem nie mieliśmy stamtąd, żadnych informacji. Tymczasem w mieście panował głód, brakowało żywności i ludzie zapadali na choroby, dlatego Niemcy zezwolili na organizowanie wypadów po żywność do ukraińskich wiosek i na pola. W tym czasie Polacy zorganizowali także sieć placówek samoobrony, które ochraniały Włodzimierz Wołyński oraz zgromadzonych tam ludzi, najczęściej uciekinierów z najbliższych okolic. Jedna taka placówka znajdowała się na terenie starej Cegielni, około 4 km od miasta i właściwie to ta placówka, okazała się najbardziej pożyteczna w niesieniu wszelakiej pomocy. Wypadów po żywność poza miasto, było bardzo dużo, w tygodniu zdarzały się dwa, a czasami to i trzy takie wypady, ludzie musieli coś jeść, by po prostu przeżyć. Osobiście byłam po żywność kilka razy, dla przykładu w okolicach kolonii Marcelówka. Razu jednego z samego rana, przyszli łapać na przymusowe roboty do III Rzeszy, na szczęście był z nimi Niemiec. Ojciec bardzo go prosił, aby nas nie zabierali, bo na wsi została reszta dzieci, a jakby wszyscy byli razem, to byśmy chętnie pojechali. Wtedy Niemiec przeliczył nas, a widział, że są z nami małe dzieci, dlatego zapytał, czy mamy co jeść? Ojciec odpowiedział twierdząco, że mamy dla siebie i starczy nam na przeżycie, wtedy sobie nas odpuścił. I tak nieustannie trzeba było się ukrywać, a w dzień jechać, by przynieść coś do jedzenia, dla tak wielu osób. Już dość długo mieszkaliśmy u pani Korzenioskiej, dlatego ojciec wyszukał dla nas pusty magazyn, róg ulic Gnojeńskiej i Kowelskiej. Miejsce było dogodne z uwagi na możliwość schowania się i gdy następowało jakieś poruszenie w okolicy, zaraz się chowaliśmy w piwnicy, na strychu, a
nawet w bieliźnie pod łóżkiem.
Mimo wszystko w mieście panował spokój i czuliśmy się tam o wiele bezpieczniej, często chodziliśmy do Kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa. Spotykaliśmy tam naszych znajomych z Teresina i okolic, dla przykładu w sierpniu rozmawiałam z panią Wesołowską, Polką z Tartaku. Pamiętam, że poszłam w niedzielę rano do kościoła, tam zobaczyła mnie Wesołowska, kiwnęła na mnie głową, a gdy wyszłam ze świątyni, pytała mnie czy wiem, że był pogrom na Teresinie? Ona to właśnie opowiadała mi także, jak zginął jej mąż i kilku innych Polaków, mówiła tak: „Ukraińcy zamordowali mojego męża oraz kilku innych Polaków na Tartaku Kohyleńskim. Powrzucali Ich do studni, a potem rozerwali Ich granatami!” . Długo z nią nie rozmawiałam, a ona jeszcze tylko dodała: „Czy wy wiecie, że Twoje siostry, też zostały już zamordowane na Teresinie?” . I na tej strasznej informacji zakończyła się nasza rozmowa, a ja szybko pobiegłam do naszych, aby im powiedzieć o tym, co właśnie usłyszałam. Gdy powtórzyłam rodzicom te czarne wieści, bardzo wtedy rozpaczali, ale nic nie mogliśmy już dla Nich, biednych zrobić. Nie byłam już przerażona, od tygodni i na codzień w mieście spotykałam wielu poranionych ludzi, wielu uciekinierów z różnych stron Wołynia, niekiedy do miasta przywożono także ciała pomordowanych. Raz jeden, gdzieś pod koniec sierpnia Niemcy przywieźli siedem trumien, a w nich ciała pomordowanych. Właśnie przechodziłam tą ulicą i widziałam, że był tam już tłum ludzi, zatem popatrzyłam i ja. Byłam przerażona tym, na co teraz patrzyłam. To była polska rodzina z polskiej wsi Włodzimierzówka, wszyscy mieli wydłubane oczy, tak że wisiały na policzkach, języki mieli powyciągane, aż poniżej brody, brzuchy były porozcinane, a do środka zapchany był drut kolczasty. Czworo dzieci miało powykręcane nogi i to tak okrutnie, że aż skóra popękała na nogach. Stałam tam przez chwilę i słyszałam, jak ludzie opowiadali sobie tak: „Ten zabity dziadek był Ukraińcem i dostał rozkaz od innych Ukraińców: ‘Albo ty zabijesz swoją rodzinę, albo my wykończymy was wszystkich!’ . Ponieważ ten dziadek, podobno się opierał, zbrodniarze zrobili tak, jak zapowiedzieli.” . Gdy ludzie powtarzali sobie tę historię z ust do ust, Niemcy fotografowali zmasakrowane ciała rodziny polsko – ukraińskiej. Długo tam już nie stałam i zdruzgotana wróciłam do domu. Zdarzenie to miało miejsce, już po rzezi na Teresinie. Kilka dni po tym, jak spotkałam Wesołowską do naszego domu przyszedł, mój szwagier Stanisław Rokicki lat ok. 25. Z miejsca zaczął nam opowiadać, co się wydarzyło w ostatnich dniach na naszym Teresinie, mówił z przejęciem tak: „Ci co nie uciekli do miasta, to Ukraińcy zachęcali ich, żeby zbierali zboże, co było na polach i wszystko zwieźli z pól w sterty. I w tą właśnie sobotę wszystkim dali po kawale mięsa, żeby się jeszcze najedli, a w nocy zaszli od strony Włodzimierza Wołyńskiego i kogo spotkali, to już żywy nie uszedł. Na szczęście już od pewnego czasu, wszyscy baliśmy się o swoje życie i nie nocowaliśmy w naszych domach. Ja i moi koledzy, (w tym chyba Sobolewski), spaliśmy zwykle w naszej stodole na wyschniętej koniczynie. Moja żona Maria z naszym synkiem Kazimierzem, zaledwie 6-miesięcznym dzieckiem, Irena z córką Celinką oraz Leokadia nocowali wszyscy razem, zwykle w naszym domu. I tej tragicznej nocy, kiedy banderowcy urządzili nam rzeź na całym Teresinie, było tak samo. Jeszcze była noc, gdy obudził nas gwałtowny brzęk bitych szyb oraz straszny, przeraźliwy krzyk mojej żony Marii oraz
Strona 18 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
obu pozostałych sióstr. Po chwili nastąpiła znowu gwałtowna cisza. My w tym czasie, zdjęci strachem, staraliśmy się głębiej zakopać w koniczynie. Baliśmy się bowiem, że teraz zaczną szukać także w stodole. Do świtu było już jednak cicho i spokojnie. Nad ranem, jak tylko się rozwidniło, wyszliśmy z ukrycia i starannie obszukaliśmy nasz dom i podwórko, ale nigdzie nie znaleźliśmy ciał pomordowanych, ani nawet śladów krwi. Jedynie pobite okna świadczyły, o tej tragedii, która się tu dziś wydarzyła, a której byliśmy świadkami. Ponieważ wciąż baliśmy wychodzić, gdzieś dalej, wróciliśmy do stodoły i przesiedzieliśmy tam, aż do wieczora. Gdy zaś zapadły ciemności, okrężną drogą przedostaliśmy się do miasta Włodzimierz Wołyński. W tej masakrze zginęło wielu naszych sąsiadów, choć były przypadki, jak u Sobolewskich, że chłopak dostał siekierą w głowę i przeżył, tak że w tej rodzinie ocalało troje dzieci.” .
Staszek był zrozpaczony i nic już więcej, nie chciał nam opowiadać, a gdy tylko zakończył swoje świadectwo, spiesznie opuścił nasz magazyn. To był ostatni raz, jak go widziałam, od tego dnia nie mamy o nim żadnych wieści, może zaginął na wojnie, a może żyje jeszcze gdzieś w Polsce. Naturalnie wszelki ślad po naszych siostrach, także zaginął i po dziś dzień nie wiemy, gdzie zostały złożone Ich ciała, gdzie spoczywają Ich doczesne szczątki, jest to wielka tragedia i bardzo bolesna Karta naszej rodziny. Poza tym nie przypominam sobie, abym spotkała jeszcze kogoś, kto opowiedziałby mi swoje przeżycia z pogromu na Teresinie. Owszem spotykałam różnych ludzi z Teresina, ale jakoś nie mogę spamiętać, już żadnych innych historii (…)na jednym z takich spotkań w Warszawie, usiedliśmy razem: Ludwik Szwyda ze Szczecina, ja z Nowej Soli i Eugeniusz Świstowski z Kopyłowa na Zamojszczyźnie. Wspominaliśmy przedwojenne czasy, losy naszych najbliższych, mówiliśmy o okrucieństwie banderowców i o wciąż bezimiennych mogiłach naszych krewnych i rodaków na Kresach. Podjęliśmy także próbę zliczenia ofiar ukraińskiego ludobójstwa na Teresinie i w Tartaku Kohyleńskim i naliczyliśmy razem ponad 120 osób. Spisane powyżej świadectwo, osobiście podyktowałam panu Sławomirowi Roch w moim domu w Nowej Soli na Dolnym Śląsku w dniach od 12. 03. do 16.03. 2004 r., a prawdziwość zawartych powyżej treści, potwierdzam własnoręcznym podpisem.-Helena Wójtowicz Jest to fragment WSPOMNIENIA HELENY WÓJTOWICZ Z D. KARBOWIAK Z OSADY BUDKI KOHYLEŃSKIE W POW. WŁODZIMIERZ, Które w całości można przeczytać na: http://wolyn.btx. pl/index.php/wolyn-wola-o-prawde/251-wspomnienia-heleny-wojtowicz-z-dkarbowiak-z-osady-budki-kohyleskie-wpow-wodzimierz.html
Gdy wpisałam w wyszukiwarkę temat "ludobójstwo na Kresach" oprócz niesamowitych, tragicznych wspomnień można też zobaczyć fotografie zamordowanych Polaków. Wśród nich jest zdjęcie nagiej kobiety całkowicie poćwiartowanej piłą przez UPA, co charakterystyczne - Jej twarz wyraża jakąś trudną do opisania ulgę, spokój, który zaznała już w Wieczności. Wczoraj nie mogłam zasnąć przez to zdjęcie, znając ten fakt nic już nie będzie takie samo. Kiedyś się dowiemy o heroiźmie wielu Ukrainek i Ukraińców, którzy ratowali swoich polskich sąsiadów. Poznamy też prawdę o wyciu piekła podczas mordów. Spotkamy tysiące anonimowych obecnie Ofiar, które według wszystkich świadków umierały w kaźni z modlitwą na ustach. To jest ta właściwa lekcja historii, wobec której nie możesz przejść obojętnie. Nasza redakcja zauważyła p/w tekst blogera w „sieci”, tak jak w innym zaprezentowane zdjęcie. Nie chcemy jednak skomentować ,ani jednego ani drugiego, oddajemy to pod osąd naszych czytelników, szczególnie tych co nie uznają GENOCIDUM ATROX. Dziś nie jesteśmy w stanie ustalić, konkretnie kto znajduje się na tym zdjęciu, bo może to być; „Nieznana kobieta w kolonii Konstantynówka, pow. Dubno, Wołyń, sierpień 1943 Maria Sudoł, lat ok. 23, las świniarzyński k. Wierbiczna, pow. Kowel, 6.09.1943 Żona Bolesława Czelebąka w stanie odmiennym, kolonia Gaj, pow. Kowel, 30.08.1943 „...jedną z kobiet (nazwisko panieńskie Michałowska) przerżnięto piłą”, Huta Stara, pow. Krzemieniec, Wołyń, kwiecień 1943r. Janina Polewa, lat 15, Dermanka, pow. Łuck, Wołyń, 10.04.1943 r. żona Franciszka Kwiatkowskiego, kolonia Nowa Ziemia, pow. Łuck, Wołyń, 1943 r., żona gajowego (NN), Chinocze, pow. Sarny, Wołyń, czerwiec 1943 ” Na pewno wiemy jednak, że jest to jeden z dowodów „ludobójstwa okrutnego” którego w żaden sposób nie można wytłumaczyć , a zapomnieć w żadnym wypadku. Świadków naocznych nie ma, piły są prawdopodobnie mitem-Jarosław Hrycak, ukraiński historyk, W artykule w GW, w którym pewien dziennikarz, opisywał swoje uczestnictwo w warsztatach, które naukowo udowodniły mit o piłach na Wołyniu. [1]http://malymodlitewnik.bloog.pl/ id,329416068,title,Fotografia,index. html [2]http://politicalmediashow.blogspot. com/2011_07_01_archive.html [3] W. Siemaszko, E. Siemaszko, “Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”, Warszawa 2000, [4] Gazeta Wyborcza nr 23 z dnia 2728.01.2001) [5] Art.” Jak to było z piłami na Wołyniu” w bieżącym wydaniu KSI
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
POLSKA NIOBE RELACJA MARIANNY SOROKI Nazywam się Marianna Soroka. Urodziłam się 8 września 1908 roku we wsi Wola Ostrowiecka, powiat Lubomi, woj., Wołyń w rodzinie chłopskiej. W roku 1943 byłam matką pięciorga dzieci: Stanisława – lat 15; Edwarda – lat 12; Janka – lat 10; Leona –lat 6 i Józefa 1,5 roku. Mój mąż Stanisław był rolnikiem 8-hektarowego gospodarstwa rolnego. Żyło się nam chociaż ubogo, ale spokojnie i szczęśliwie. Kiedy wracam myślą do tamtych czasów, do tamtych dni, to słyszę gwar moich kochanych dzieci, który wypełniał cały dom. Gdzież one są? Odeszły tak nagle. Mój Boże. Trudno mi wspomnieć tamte dni. Była niedziela, 29 sierpnia 1943 roku. Poszłam do kościoła na Ostrówki, bo tam była nasza parafia, na sumę, na godzinę 11-tą. Ksiądz Dobrzański podczas kazania podał do wiadomości wiernych, że Ukraińcy szykują się do mordowania Polaków we wsiach Wola Ostrowiecka i Ostrówki. Ostrzegł swoich parafian, aby czuwali, bo nigdy nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Całą noc czuwaliśmy, bo właśnie w nocy spodziewaliśmy się napaści Ukraińców na naszą wioskę. Noc minęła spokojnie. Nadszedł zwykły dzień, poniedziałek 30 sierpnia 1943 roku. Wraz ze wschodem słońca robiłam obrządek w gospodarstwie wraz z mężem. Dzieci spały. Tymczasem we wsi działy się dziwne rzeczy. Do wsi wola Ostrowiecka od strony zachodniej wkroczyły zwarte oddziały Ukraińców na koniach i pieszo, uzbrojone w karabiny i pistolety. Nikt we wsi nie spodziewał się, że Ukraińcy w biały dzień mogli wkroczyć do wsi. Tego jeszcze nie było. Zobaczyłam Ukraińca na koniu, który jechał w kierunku naszego domu. Ogarnęła mnie trwoga, ale zachowałam spokój. Mój mąż Stanisław krzątał się po podwórku. Ukrainiec na koniu zbliżył się ku nam, pozdrowił i zawiadomił nas, żeby mężczyźni stawili się na zebranie na placu szkolnym. To jest obowiązek. Cóż było czynić. Stanisław przebrał się, coś niecoś się posilił i udał się na to zebranie, z którego już nigdy nie powrócił. Został wraz z innymi zarąbany siekierami i wrzucony do rowu za stodołą Strażyca. Nie upłynęło wiele czasu, kiedy znowu pojawiło się tym razem dwu konnych Ukraińców, którzy tym razem wzywali wszystkich mieszkańców na zebranie na plac szkolny W przeczuciu zagrożenia wysłałam syna Edwarda- lat 12
z krowami na pastwisko. Do chłopaka strzelano, lecz dzięki opatrzności Bożej uszedł z życiem. Ukrył się w zaroślach, ja zaś z czwórką pozostałych dzieci udałam się wraz z sąsiadami na to zebranie. Tymczasem Ukraińcy – mordercy nie zapędzili nas na szkolny plac, lecz do stodoły sąsiada i tam nas zamknęli. Spośród nas wybierali mężczyzn i pędzili pod eskortą. A kiedy już nie stało mężczyzn, zabierali kobiety i dzieci i pędzili pod eskortą uzbrojonych bandytów w nieznanym kierunku. Nie wiem o której godzinie, ale było to chyba grubo po południu, rozległy się strzały z broni maszynowej od strony południowej wsi Wola Ostrowiecka. Wśród Ukraińców powstał popłoch. Już nie wyprowadzali ze stodoły grupki kobiet i dzieci, ale zaczęli strzelać do zebranych w stodole. Powstała panika wśród zebranych w stodole. Wielu zginęło od pierwszych strzałów. Trójka moich dzieci: Stanisława, Janek i Leon, została zabita przez Ukraińców-morderców. Ja zaś ze swoim najmłodszym synkiem na ręku wybiegłam ze stodoły. Biegłam, biegłam. Usłyszałam huk i w tym samym czasie okropny krzyk mojego dziecka Józia. Upadłam trzymając dzieciaka na ręku. Poczułam ból w ramieniu lewej ręki. Krew sączyła się z rany. Kula dum-dum przeszyła mięsień i kość ramienia lewej ręki. Nie zdawałam sobie sprawy, czy mój syn Józio żyje, czy tez nie. Byłam bardzo osłabiona z upływu krwi. Nie pamiętam ile trwało to omdlenie. Wkrótce poczułam pragnienie, więc zaczęłam się czołgać. Na moje szczęście pojawi się cudem ocalały brat mojego męża Aleksander Soroka. On to przyniósł mi wody, która ugasiłam moje pragnienie. Lecz wkrótce znów straciłam przytomność. Obudził mnie z omdlenia właśnie szwagier Aleksander. Poprosiłam Aleksandra, aby poszedł do mojego mieszkania, wziął prześcieradło i pociął na bandaże i owiną moja ranę. Wkrótce Soroka Aleksander przyniósł płótno-prześcieradło i naftę. Naftą wydezynfekował ranę i owinął czystym płótnem. Poczułam ulgę. Postanowiłam dowlec się do swojego domu, by tam umrzeć. Cóż mi pozostało. Ci, których kochałam najbardziej odeszli na zawsze. Chciałam się z nimi połączyć tam, na drugim Świecie, u pana Boga... Fragment wspomnień. -Źródło ;Na Rubieży nr.3/1993.
SIERPNIOWY POGROM W MOHYLNIE Relacja Ludwika Podskarbi dzień był słoneczny, jechaliśmy przeważnie przez pola. Gdy dojeżdżaliśmy do Mohylna, zsiadłam z wozu bowiem Ukraińcy wszystkich którzy wrócili z miasta, z miejsca zabijali. Wiedzieli, że tacy Polacy przynosili informacje z miasta i namawiali ludzi do ucieczki. Poszłam więc przez żyto prosto do Szczurowskich, to był pierwszy dom od pola. W domu był tylko wujek Antoni Szczurowski, chwilę u niego pobyłam, a potem idę dalej. Przechodzę przez drogę i boję się strasznie, by mnie Ukraińcy nie zobaczyli. Biegnę dalej przez żyto poza wioską i wychodzę prosto na dom wujka Adamka. Spotkałam tam młodzież: Antonina Adamek lat 19, Jadwiga obecnie po mężu Kozioł, Franciszka Mroziuk lat 17 oraz jej koleżanka Halinka Buczko. A z chłopaków to był
Edek Bernacki i Antoś Konstantynowicz, kowala syn. Wujek Adamek był na podwórzu, przychodzi do mieszkania i mówi do mnie “Ludwisiu schowaj się. A gdzie? Pytam się i chowam się za piec w pokoju. Wujek wyszedł z powrotem na podwórek do Ukraińca, który szedł do wujka. Ukrainiec mówi do wujka: “Szcze priszła Frankowa dziewczyna z Brechiw!” Wujek Adamek odpowiada twardo: “Nie widziałem żadnej dziewczyny, zgłupiałeś czy co może?” A był to niedaleki sąsiad Sergiej lat około 45, jego syn mordował Polaków. Wieczorem poszłam do swego domu, bardzo się bałam tam iść, spotkałam stryjenkę Wicha żonę, płakała i ubolewała nad naszym losem tułaczym. Wzięłam co trzeba i tak sobie myślę, że nie wiem czy dam radę wrocić do miasta. A tu jeszcze samogonę każą przynieść. Bardzo świ-
nie krzyczały w chlewie, poszłam na ogród, narwałam czerwonej koniczyny i zaniosłam świniom, wodę także zaniosłam. Potem poszłam nocować do wioski, u stryja bałam się nocować. Śpimy w stodole, ze mną Antosia, ciocia 23 lata i Jadwiga. W nocy jechała furmanka drogą, tuż koło stodoły, a w tym czasie to już tylko bandyci jeździli. Kiedy dziewczyny posłyszały wóz, poklękały i modlą się. Jedna mówi litanię do Matki Bożej, a druga “Kto się w opiekę odda Panu swemu….” I ja się obudziłam i też zaczynam się modlić. Odmawiałam pacierz i modlitwę do I Komunii Świętej, dalej nie umiałam się modlić. Zaczęłam rozmawiać z Bogiem: “Boże daj mi szczęśliwie zajść do miasta, a przyrzekam że nauczę się na pamięć Litanię do Niepokalanej NMP oraz “Kto się w opiekę odda Panu swemu!” Raniutko idę do pani Sabiny Buczek, wdowy, wiem że ma jechać do Włodzimierza. Namawia mnie bym się ukryła w życie i tam przy drodze na nią poczekała, przez wieś bowiem niepodobna jechać. Tak też uczyniłam i czekam, kto jedzie drogą, boję się choćby głowy wychylić. Z dala poznałam, że jedzie pani Sabina, poznałam gniadego konia. Jedziemy razem, naraz przed nami, może nie cały kilometr jedzie cały wóz chłopa, ja już truchleję na tym wozie. Jeśli są z Mohylna to na pewno mnie poznają, zabiją mnie nie ma mowy. Ale chwała Bogu, jak jechali ze wschodu na zachód, tak pojechali. Chociaż wioski omijaliśmy, to niestety i na drogach bandytów można było spotkać. Było jeszcze trzy km do miasta, patrzę mama wyszła po mnie. Kiedy mnie zobaczyła powiedziała: “Ludwisiu, ja myślałam że Cię już nigdy nie zobaczę”, a tak przy tym płakała, że mówić prawie nie mogła. Opowiadała potem, że ludzie bardzo na nią nakrzyczeli: “Po coś ty wysłała dziecko do Mohylna, żeby tam zabili?” A powszechnie mówiono, że kto poszedł na swoją wioskę z miasta, to już często nie wracał nigdy. Jadwiga Buczko wróciła z miasta do domu i rano krowę doiła, przyszli zabrali i zabili, w mieście zostawiła męża i osierociła dwoje małych dzieci. Nasza dalsza kuzynka wróciła z miasta po krowę do domu w Kohylnie. Zabili, najmłodsze dziecko miało 3 latka tylko. Z Zagadki Polak Cybulski uciekł całą rodziną, mieli troje dzieci: córkę i dwóch synów. Wysłał ojciec do domu syna, w moim wieku był, tylko 14 lat. Miał przynieść uprząż, była zakopana, już nie wrócił, zabili go Ukraińcy. Zagadka leżała trzy km na północ od Mohylna. Niestety, w mieście los nas wszystkich wcale nie oszczędzał, dlatego ludzie nawet z narażeniem życia wracali do swoich zagród po resztki dobytku, po ukrytą żywność czy inne dobra. Najgorzej było z końmi i krową nie było co dać im jeść. Mieszczanie mają tylko niewiele ziemi dla utrzymania swojej trzody. Jedziemy więc na drugi koniec miasta do innych gospodarzy, tam niestety to samo. Moja mama nalega by jechać do Werby do mamy wujka Lewandowskiego, tłumaczy że tam są Niemcy i Polacy stamtąd nie uciekają. Pojechaliśmy do Werby, było gdzie paść konie i krowę. Brat zwiózł zboże wujkowi, bo oni mieli tylko jednego konia, a u nas para silnych koni. Byliśmy w Werbie dwa tygodnie. Po 15 sierpnia znów wróciliśmy do Włodzimierza. Pewnej nocy banda ukraińska biła się z Niemcami w Werbie, my uciekliśmy ze stodoły i leżeliśmy na łące, baliśmy się, że mrowie kul zapalających dopadnie i naszej stodoły. Od rakiet było w nocy widno jak w dzień. Niemcy wzywali pomocy z Włodzimierza. Rano rodzice zdecydowali, że trzeba wracać do miasta. Z Werby do naszego domu było 7 km, raz z mamą wybrałyśmy się do domu i zaczęłyśmy żąć żyto. Wszyscy Polacy, którzy zostali we wsi zbierają zboże, a nasze stoi na pniu. Nikt nie wiedział co robić. Mama już chciała wracać do domu. Od południa do wieczoru żęłyśmy żyto. W tym czasie jechał z lasu na koniu Ukrainiec i bardzo bacznie nam się przyglądał. My tymczasem nocowałyśmy u wujka Franka zabitego wcześniej. Raniutko mama kazała mi iść do wojenki Sabiny, mieszkała w środku wsi, to był dom ro-
dzinny mamy. Miałam zapytać Sabiny co mamy robić? Pobiegłam, tak że nikt mnie nie zauważył, pytam się co mamy robić? Wujenka tak mi powiedziała: “Nie wracajcie, by my jeśli uciekniemy, to tak jak stoimy!” Wróciłam i mamie to przekazałam. Wtedy mama podebrała miodu z uli i złapała parę kogucików do kosza i około południa idziemy do Werby. Uszliśmy 3 km do Owadna przez las, mama w Owadnie zaszła do obcych ludzi, pytać co oni zamierzają robić. Czy pozostaną w domu na gospodarstwie, czy moze zdecydują się uciekać. Ta pani Polka powiedziała, że póki Niemcy są w Owadnie, to oni siedzą ale kiedy tylko Niemcy wyjadą, oni też stąd wyjadą. Wszystko mieli już spakowane. Owadno to była stacja kolejowa. Teraz mama juz zrozumiała, że nie ma po co wracać, jeśli inni ludzie także uciekają. Wróciłyśmy do Werby. Okazało się, że w trakcie naszego zatrzymania u tej Polki, szukał nas ów Ukrainiec na koniu, ktoś nas widział i powiedział mu, że udałyśmy się na Werbę. Ujechał kawałek drogi, był uzbrojony ale nas nie znalazł i zawrócił. Nazywał się Waziłko. O tym dowiedzieliśmy się, gdy już byliśmy z powrotem we Włodzimierzu. Przy drodze do Owadna mieszkała pani Kozłowska, zbierała zboże na polu, to właśnie ją ów Ukrainiec pytał: “Czy dawno temu szła Szewczukowa z dziewczyną?” Opowiadała, że był bardzo zdenerwowany, koń aż pod nim tańczył. Pani Kozłowska męża miała w niewoli niemieckiej z 1939 r. i miała sześcioro dzieci i wszyscy razem zbierali zboże. Dziś myślę o tym tak: “ Tak coś, czy ktoś kieruje człowiekiem, żeśmy uniknęły tej tragicznej śmierci, to był sierpień 1943 r.!” Kiedy z Werby z powrotem pojechaliśmy do miasta Włodzimierz, dowiedzieliśmy że tata brat Jan, co mieszkał na Marcelówce także uciekł wozem z żoną i córką do miasta. Z miasta już, udał się do Mohylna, ponieważ dowiedział się, że zmarła Matka, a moja babcia Agnieszka. W tym ostatnim czasie przebywała u Szczurowskich. Przyszli tam także Ukraińcy i zabrali stryja, tak że nawet nie pochował swojej matki. Jak go potem zamęczyli i gdzie pochowali, tego nikt nie wie, miał około 53 lata. We Włodzimierzu zamieszkaliśmy na ul. Lotniczej, w domu gospodarskim na przedmieściu. Dom był pusty, po Ukraińcach, którzy byli w niemieckiej policji, a nawiali z bronią do lasu do bandy. Bali się niemieckiego odwetu dlatego zabrali ze sobą całe rodziny. Ten Ukrainiec nazywał się Kalińczuk. Tam zamieszkaliśmy z drugą rodziną Mirowskich z Marcelówki, było ich 7 osób. Mirowscy mieli duży pokój, a my mały. Mieszkaliśmy tam do lutego 1944 r. Wielu Polaków zostało zabitych przez Ukraińcow, nawet w samym mieście Włodzimierz Wołyński.
uciekło 68 jak liczyłam. Ostatniej nocy uciekło 21 osób, inni Polacy wyjechali wcześniej, w tym wielu naszych krewnych wyratowało się ucieczką z tej rzezi z 29 sierpnia. W tym nasza młodzież.
POGROM
W DOMU ZOFII BUCZEK
Jest 29 sierpnia 1943 r. Ukraińcy na wioskach i koloniach mordują w okrutny sposób wszystkich Polaków, którzy jeszcze zostali. Żniwa są zebrane. W tamtych czasach ciężko było zbierać zboże, maszyn nie było. Kosą kosiło się zboże i każdy snopek trzeba było związać ręcznie. A gdzie zboże leżało od burzy i deszczu to i sierpem trzeba było żąć. Więc Ukraińcy czekali, aż zboże będzie w kopkach, to oni sobie zwiozą. Już wokół wioski były wymordowane całymi rodzinami. A wciąż nie wierzono, bo nie ujrzeli na własne oczy. Mówili: “Za co będą nas zabijać, przecież my nic nie zawinili Ukraińcom!” A mój tata mówił, że jeszcze podczas I wojny światowej Ukraińcy pytali się zaborców, żołnierzy austriackich: “Co mamy zrobić z Polaczkami?” Austriacy odpowiadali wtedy: “Ani trań!” Co znaczy: “Nie zaczepiaj, ani trącaj!” Zapamiętałam 29 sierpnia, bo był kalendarz w książeczce do nabożeństwa i tam pod datą 29 sierpnia znajdujemy ścięcie Jana Chrzciciela, to mi utkwiło na zawsze. Z soboty na niedzielę mordowali bezbronną ludność polską. Od kołyski do starców. Zabijali siekierą, łopatą, młotem bez żadnego strzału po cichu, tak żeby nikt nie usłyszał, co się dzieje u sąsiada. I tak w Mohylnie zamordowali 69 Polaków, a
W domu u Zosi była matka lat około 73 oraz siostra lat około 45, była jeszcze panna, poza tym była chora. Zosia poinformowała mamę, ze Sabina i jej dzieci zostali pomordowani. Sama ubiera na siebie kilka sukienek i chowa się przezornie w chlewie nad świńmi, były tam złożone gruchowiny. Włazi tam do końca, pod samą strzechę i siedzi cichutko. Tymczasem za niedługo przyszli na podwórko Ukraińcy, przyszli zabijać stareńką matkę i chorą siostrę. Stukają do drzwi, matka otworzyła, patrzy a oni stoją z siekierami. Matka prosi po imieniu: “Pawel nie zabijaj nas!” Potem było już słychać tylko trzask, za sekundę drugie uderzenie i cisza. Słychać było tylko jak zakopywali ciała pomordowanych kobiet, dokładnie za chliwkiem, w którym ukryła się Zosia. Słyszy wyraźnie, jak zbrodniarze jeszcze po zadaniu im śmierci, przeklinają swoje bezbronne ofiary, słyszy: “Masz tobie ty Polszczu!!” Po zakopaniu ciał rozpoczęło się grabienie pozostawionego majątku. Kłócili się ze sobą Ukraińcy, było o co, bo to i było co brać: para koni, kilka sztuk bydła, dużo odzienia. Zosia przesiedziała do nocy, a nocą sama szła polami do Włodzimierza.
W DOMU JADWIGI MROZIUK Tej strasznej nocy spali na Obrożku siana pod dachem, stał w sadzie Jadwigi Mroziuk. W nocy usłyszeli krzyki oraz jęki Antoniego Siateckiego, który miał własny wiatrak. Odrąbali mu obie nogi i tak w boleściach leżał na podwórku i krzyczał z bólu niemiłosiernego. A było do niego około 700 m przez pola, tak daleko i słychać było ten krzyk rozpaczy. Od razu zorientowali się, że to Siatecki krzyczy. Był szwagrem Zofii Buczek, a dla Antosi wujkiem. W tej dramatycznej chwili Edek wydaje rozkaz by spuścić drabinę i schodzić na ziemię, tam czekać, aż wszyscy zdążą zejść z brożka. Gdy wszyscy byli na dole, rzucili się do ucieczki w pola, w ciemną noc. A już bandyci byli przy ich domu, słyszeli nawet jak jeden do drugiego mówił: “Strzelaj!” Na szczęście nie strzelali za nami. Dodam, że w tym samym czasie już zabijali na podwórku Adama Mroziuka. Słyszeli jak go mordowali, przy tym nie strzelali wcale. Jadwiga Mroziuk uciekała za Edkiem, gdy go dogoniła prosiła by na nią poczekał bowiem nie ma tyle sił co on. Poszli juz razem przez lotnisko na wschód od Mohylna, blisko Turii. Natrafili na dom Władysława Mroziuka, Jadwigi stryja z rodziną i pobudzili ich ze snu, podobnie z Krawczuka rodziną. Muszę dodać, że Edka siostra cioteczna Stefania Szewczuk była synową Krawczuka i rodziny Gdyrów. Wszyscy uciekli zaraz w zarośla nad rzeką Turią. Przesiedzieli tam cały upalny dzień, dopiero na następną noc udali się do Włodzimierza, kierując się poza lasem Owadeńskim. Szli przez błota, na rano dotarli do miasta. Wszyscy jak stali tak uciekali, matki z małymi dziećmi, Jadzia bosa i w sukienczynie, w której spała na brożku. Tymczasem Antosia i Bolek brat Antosi oraz Zosia Buczek siedzieli w ukryciu, aż zrobiło się widno. Rano przyszli na swoje podwórko, mieszkali bardzo blisko tego obrożka. Było na podwórzu dużo krwi i nic już w domu z odzienia nie było. Zrozpaczeni Antosia i Bolek stali i płakali na swoim podwórku, a było już widno. Tak znaleźli ich Ukraińcy, zaraz ich tam pomordowali. A rodzice i inni, co razem spali w stodole już wszyscy byli zakopani za domem. To wszystko opowiedziała nam potem osobiście Zosia, która zanim to się stało, zostawiła ich dwoje tak płaczących, a sama poszła do swego domu, który stał ze 300 m dalej. Dodam, że oni mieszkali poza wsią, choć do samej wsi było blisko.
W DOMU MICHAŁA BUCZKO
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 19
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
Buczko Michał również mieszkał za wioską z żona i córką, od pewnego czasu chowali się w stodole, gdzie zrobili sobie sprytną kryjówkę. W stodole, w zapalu było złożone zboże, aż po belki i tam właśnie się ukrywali. Zrobili sobie tę kryjówkę zanim zboże zwieźli. To było w sobotę, żona napiekła pierogów, wyjęła z pieca i udali się na spoczynek. Kiedy przyszli Ukraińcy szukali ich wściekle ponieważ widzieli świeże i ciepłe pierogi. Rozmawiali na podwórku, a Buczko z rodziną wszystko słyszeli. Czepiali się przy tym chłopca Ukraińca, który miał za zadanie ich pilnować, by czasem nie uciekli. Chłopak uparcie twierdził, że nie mogli pójść z posesji, ponieważ pilnował dobrze. Kiedy jednak nie znaleźli Buczków rzucili się do grabienia majątku, kłócili się przy tym, kto ma co wziąć z żywego inwentarza niedoszłych ofiar. Po pewnym czasie, gdy już wszystko ucichło Buczko opuścił kryjówkę i wszedł do domu ale z odzienia nie było już nic dosłownie, zabrali wszystko co się nadawało do użycia. Rodzina Buczków jeszcze nocą szczęśliwie dotarła do Włodzimierza. W DOMU BERNACKICH Jeszcze przed 29 sierpnia w Mohylnie, uzbrojeni Ukraińcy przyszli i zabrali z domu Feliksa Szewczuka, brata Adolfa. Zabrali go pod pretekstem, że ma im coś tam przewieść, już więcej nie wrócił, zabili go gdzieś tam skrytobójczo jak wielu innych mężczyzn. Jego żona oraz pięcioro dzieci spały od tego czasu u siostry Bernackiej, bała się nocować sama w domu, bez męża. Sąsiadka Bernackich była Ukrainką, była wdową i miała dwóch synów, jeden miał 22 lata i chodził zabijać Polaków. Taki miał rozkaz, gdyby tego nie uczynił, to by go na miejscu zabili. W tej sytuacji tragicznej owa Ukrainka wysyła drugiego syna, młodszego ma 14 lat ponieważ chodził ze mną do szkoły. Ma powiedzieć Bernackim, by natychmiast uciekali ponieważ za 20 minut zabiją wszystkich Polaków we wsi Mohylno. Ów chłopiec nie zawiódł matki i szukał Bernackich i znalazł w stodole. Powiedział co wiedział, radził natychmiast uciekać ze wsi do miasta. Posłuchali i nawet do domu już nie wchodzili. U Bernackich też w tym czasie było pięcioro dzieci, żona oraz matka żony, staruszka już. Dziadka jakiś czas wcześniej zabrali ze sobą, niby to na jakąś wartę i już oczywiście wszelki słuch po nim zaginął. Tak że razem 14 osób uciekło, w tym jeden tylko mężczyzna Bernacki. Przez rów przenosi ofiarnie babcię i małe dzieci, wszyscy razem uciekali do lasu Owadeńskiego, a mieszkali w samym środku wsi Mohylno. W DOMU JÓZEFA GACZYŃSKIEGO Józef Gaczyński podczas nocy, w której mordowali mieszkańców naszej wsi Mohylno spał w ogrodzie w chaszczach. Gdy przyszli mordować jego rodzinę żona otworzyła drzwi, bandyci pytają o męża, a on wszystko słyszy. Na ten moment małe dziecko zaczęło płakać, żona mówi do nich, że weźmie dziecko na ręce i pójdzie męża poszukać. Lecz Ukrainiec zaraz na progu zarąbał ją bezlitośnie siekierą, a potem wszedł do domu i pomordował jeszcze troje dzieci.
Mąż a zarazem ojciec rodziny wszystko słyszał dokładnie, w noc ciemną słychać dobrze, kiedy nawet ptaszki śpią. Jak otumaniony przedostał się do miasta Włodzimierza i tu nam wszystkim w domu opowiadał co przeżył. W DOMU JADWIGI SZCZUROWSKIEJ
Jadwiga Szczurowska córka Antoniego i Marty, właśnie Marta była rodzoną siostrą mojego taty Franciszka Szewczuka. Jest to przekaz wiarygodny bowiem jeszcze żyje Jadzia, obecnie mieszka w Darłowie i ma już 76 lat. Mieszkali w Mohylnie, Józef Szczurowski, syn uciekł do Włodzimierza z żoną i dwoma małymi córkami jeszcze w lipcu 1943 r. oraz siostra Rozalia Szczurowska, która była zakonnicą. Gdy przyszli nocą zabijać rodziców i dwie córki to wszyscy spali w stodole na sianie. Zaczęli wołać, ktoś się odezwał, więc nakazują schodzić na dół do stajni. Gdy wyprowadzali konie ze stajni Jadzia rzuciła się do rozpaczliwej ucieczki, niestety zaczepiła o coś i przewróciła się, tak ją dogonili i szpadlem okładają po udach i po głowie. Było ich dwóch jeden trzymał ją za usta, a drugiemu kazał bić szpadlem za uchem. Jadzia po kolejnych cięciach straciła przytomność, myśleli że ją zabili i pobiegli z powrotem mordować rodziców i siostrę Genowefę lat 19, by też nie próbowali uciekać. Przy tym morderców było więcej. Jadzia jeszcze nocą ocknęła się cała zakrwawiona ale nie była w stanie się podnieść. Na kolanach i na rękach zaczołgała się do snopków żyta, które stały za sadem, na ich własnym polu. W tych dziesiątkach siedziała kilka dni. W nocy marchew na polu wyrywała i jadła by przeżyć, niedaleko rosła trzcina, to rosę spijała z wielkiego pragnienia. Była przy tym bosa i tylko w jednej sukience, a było już chłodno, z kolei w dzień upał, muchy ją gryzły, aż robaki się w ranach zalęgły. Po temu też głowa ją bardzo swędziała! Dodam, że gdy Ukraińcy rano przyszli by zakopać jej ciało to szukali jej po tych snopkach, nawet widłami dźgali czy czasem nie siedzi w jednym z nich. Jadzia widziała nawet jak zbliżali się do miejsca jej ukrycia i bardzo na ten czas gorąco się modliła do Matki Bożej, by tylko jej nie zobaczyli i nie zamordowali. A słyszała przy tym, jak mówili Ukraińcy do siebie: “Ona daleko i tak nie zajdzie, tylko padochne!” Po kilku dniach zaczęła nocą iść do miasta Włodzimierza, po miedzach na polu spała, gdzieś zaszła do sadu to jabłko jakie zjadła. Nad ranem, może to była 08.00 gdy nasze chłopaki na Cegielni wypatrzyli ją lornetką. Widząc, że ktoś żywy w polu siedzi, wysyłają patrol, gdy inni obserwują pole dwóch chłopców wypytuje ją kto ona jest, a ona ze Jadwiga Szczurowska z Mohylna. Zaraz zorganizowano kożuch, bardzo trzęsła się z zimna oraz wóz i obstawę, która zawiozła Jadzię do szpitala w mieście. Włosy brzytwą zgolili i leczyli rany na głowie. Dziwne ale nie wdało się zakażenie ponieważ robaki oczyściły zagrożone miejsca i rany głowy. MORDOWANO NAWET UKRAINCÓW W Mohylnie blisko Jadzi Mroziuk obecnie Kozioł mieszkał Andrzej Mi-
kuliszyn, był greko katolikiem. Miał już drugą żonę, pierwsza zmarła. Druga żona nazywała się z domu Tchórz. A że chodził do starej panny Ukrainki Pistymki, Ukraińcy nakazali mu zabić swoją drugą żonę, a wziąć Pistymkę, to go nie zabiją. Więc zabił swoją żonę i tak został przy życiu. A że nogi miał odrąbane Siatecki to był przy nim Krawczuk i widział. Siatecki prosił go żeby go dobił, Krawczuk przyszedł potem do Włodzimierza i wszystko nam opowiedział. Krawczuk był ożeniony z Polką, a sam pochodził z rodziny ukraińskiej. Sądził zatem, że go Ukraińcy nie zabiją i wybrał się ponownie z miasta do swojego domu ale już nie wrócił, niemal na pewno zabili go. Żona, dwie córki, syn i synowa pozostali już w mieście. Krawczuk mieszkał w Turii, a droga z Włodzimierza do jego domu wiodła przez lotnisko, tuż przy wiatraku, gdzie mieszkał nieszczęsny Siatecki. DRAMAT RODZINNY W REWUSZKACH Opiszę teraz los Karola Mroziuka i jego żony. To stryjeczny brat mojej mamy. Mieszkali blisko wsi Turia, bo i rzeka Turia jest na Wołyniu. Miejscowość nazywała się Rewuszki. Przy lesie, urodzajna ziemia. Oboje pobrali się już w starszym wieku, przeważnie mężczyźni dawniej w starszym wieku żenili się. Mieli troje dzieci, same córeczki: 15 lat, 9 lat i 3 latka. Stasia, Felicja i Kazimiera. Od lipca 1943 r, już nie nocowali w domu, tylko po lasach albo w zbożu, razem z sąsiadami. Sąsiadka Ukrainka mówi do Mroziuka żony, aby dzieci przyszły spać do jej domu. Gdyby przyszli Ukraińcy to ona powie, że to są jej dzieci. Posłuchała matka i dała swoje dzieci do Ukrainki na noc, a nie wiedziała że mąż Ukrainki jeździ po nocach i zabija Polaków. Pewnego ranka wpadła matka do tej chaty ukraińskiej, a widząc że dzieci spokojnie śpią lepiej poprzykrywała. A tu naraz przed domem staje furmanka i bandyci idą do tego mieszkania. Ukrainka krzyczy do Mroziukowej by uciekała na strych. Ta rzuca się i w sieni po drabinie ucieka na strych, matka trojga dzieci. I co widzi przez okienko na strychu, jej dzieci zostały przez uzbrojonych w karabiny Ukraińców poprowadzone przodem, a mordercy za nimi. Po chwili usłyszała trzy strzały, dzieci zostały rozstrzelane. Matka biegnie do męża do lasu i tam bije go z rozpaczy. Chciała uciekać wiele razy wcześniej do miasta ale mąż nie godził się na to, nie godził się opuścić gospodarstwa rolnego i tego wszystkiego, co stało w oborze. Teraz włosy rwie na głowie. Żona jego mówi, że teraz już nie pójdzie do miasta bowiem nie ma już dla kogo żyć. Sąsiedzi poprowadzili ją do miasta. Kłócili się oboje przez lata, że dali dzieci do sąsiadki Ukrainki na śmierć. I tak skłóceni szli z węzełkiem chleba w ręku. Tysięcy było takich ludzi, ja dałam przykład jednej tylko rodziny, bo to byli nasi kuzyni. ZOSTALI TAM NA ZAWSZE Podam tylko spis najbliższej rodziny, którzy zostali zamordowani w Mohylnie. W Mohylnie zostało zamordowanych razem 69 Polaków, ja wypisałam tylko najbliższą rodzinę. Mordowani byli przeważnie nocą, gdy zbudzeni
Obrona Kisielina - http://www.volhynia-galicia.pl/foto/ogien1.jpg
Strona 20 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
często ze snu, wystraszeni, nie wiedzieli co się dzieje! Oto bracia mojej mamy: 1. Adam Mroziuk, jego żona Aniela oraz dzieci: Antonina lat 19, Bolesław lat 14, Regina lat 9. 2. Franciszek Mroziuk, jego żona Helena oraz córka Dioniza lat 11, a także teść Piotr lat 80 i teściowa Maria lat 82. 3. Adolf Mroziuk, jego żona Sabina oraz dzieci: Stanisław lat 6, Kazimiera lat 3. 4. Leon Mroziuk – był jeszcze kawalerem. Oto rodzeństwo mojego tata: 1. Jan Szewczuk lat 55. 2. Wincenty Szewczuk, jego żona Stanisława oraz dzieci: Tadeusz lat 9, Leokadia lat 7, Jadwiga lat 4, Zygmunt miesięcy 8. 3. Marta Szczurowska, jej mąż Antoni oraz dzieci: Genowefa 19, Kazimiera 12. Oto inni członkowie naszej rodziny: 1. Stanisław Szewczuk – stryj mego tata, jego żona Ludwika oraz córka Stanisława lat 23. 2. Bronisław Chrzanowski – siostrzeniec tata, kawaler lat 23. Jest to fragment; WSPOMNIENIA LUDWIKI PODSKARBI Z D. SZEWCZUK przepisał i opracował Sławomir Tomasz Roch w 2009 r w Glasgow w Scotland. Całość na http://wolyn.btx. pl/ KRWAWY ROK 1943 Relacja Wacławy Roch Pewnego wieczoru, właściwie to była już noc, usłyszeliśmy wszyscy w naszym domu krzyki i jakieś szczególne poruszenie dochodzące z naszej wsi. Wyszliśmy więc wszyscy na drogę, aby zobaczyć, co się właściwie tam dzieje. Gdy już znalazłam się na drodze przechodzącej przez środek naszej wsi, zobaczyłam jedną kobietę i jednego mężczyznę, oboje byli w średnim wieku, ubranych ledwie w koszule. Biegnąc krzyczeli bardzo głośno, chcieli widocznie, aby ich wszyscy mieszkańcy usłyszeli i zobaczyli. Pamiętam, że krzyczeli tak: „Uciekajcie, czego nie uciekacie, czy chcecie żeby i was tak wymordowali, jak tam ludzi w Turii wymordowali!” Na pytania ludzi z naszej wioski, co się stało, dlaczego krzyczycie i uciekacie? Odpowiadali, że ich wioskę otoczyli Ukraińcy i podpalili, a ludzi zaczęli bestialsko mordować. Oni właściwie krzyczeli do nas i płakali przy tym zarazem. Tak właściwie nawet na chwilę się nie zatrzymując, pobiegli dalej polami aż do Włodzimierza. Mieli jeszcze kawał drogi, bowiem od nas do miasta było przez Orlechówkę 2 km, a dalej 10 km z Werby. Gdy sne ców radę
nasz tato Jan zobaczył na właoczy straszne dzieło banderowi usłyszał na własne uszy dobrą tych, którzy ledwie przed chwilą,
uciekli im cudownie spod siekiery, natychmiast pobiegł do naszych sąsiadów Kubickich. To także była rodzina polska, chciał od nich pożyczyć wóz, aby wziąć na niego trochę rzeczy osobistych i najpotrzebniejszych z domu. Jeszcze tej samej nocy, uciekliśmy wszyscy do Włodzimierza, zabierając ze sobą ledwie poduszki i pierzynę, reszta naszego majątku została w domu, gdzie wkrótce została doszczętnie rozgrabiona. Tej samej nocy razem z nami uciekła nasza sąsiadka Eugenia Kubicka i jej brat Zygmunt Kubicki. Naszym sąsiadem w Sierakówce był także Juliusz Kubicki, rodzony brat Tadeusza i Jana Kubickich, który podobno przeżył wojnę. W każdym razie już z miasta Zygmunt, Tadeusz i Jan Kubiccy wybrali się w ukryciu do naszej wsi Sierakówka, aby pewnie przynieść trochę ukrytej gdzieś żywności, może broni albo kosztowności. Już więcej nikt o nich nie słyszał, choć ludzie powiadali, że chcieli wrócić z powrotem do miasta, można więc przypuszczać, że zostali zamordowani, bądź zginęli w walce z Ukraińcami, którzy odkryli ich obecność. WE WŁODZIMIERZU WOŁYŃSKIM W mieście zamieszkaliśmy na ulicy Kowelskiej w pożydowskiej kamienicy, która stała pusta. Obok nas w innych pokojach mieszkały inne rodziny polskie, w tym wspominana już rodzina Kubickich. Codziennie wychodziłam na naszą ulicę i chodziłam nawet do miasta, a szczególnie do głównego kościoła w tym mieście, gdzie uczestniczyłam we Mszy Świętej. Dlatego codziennie widywałam grupy uciekinierów, którzy widać było, że tak jak moja rodzina, dopiero co uciekli spod ukraińskiego noża i siekiery. Wielu z nich gorzko płakało i lamentowało nad ostatnimi doświadczeniami, które ich spotkały. Jednak nikogo z tych ludzi nie zatrzymywałam i nie rozmawiałam z nimi. Moja Mama Jadwiga oraz tato Jan opowiadali mi osobiście we Włodziemierzu Wołyńskim, że rodzona siostra mojej mamy Leokadia z domu Kaliniak lat około 30, została zamordowana przez czterech Ukraińców, niedaleko Swojczowa, we wsi Ewin. To było podczas rzezi ukraińskich w 1943 r. Opowiadali o jej śmierci tak: "Dwóch Ukraińców ją trzymało, a dwóch przeżynało piłą na pół i tak Lodzię zamęczyli na śmierć!" Leokadia wyszła za mąż i miała swoje dzieci, niestety nie pamiętam już dziś ile. Moi rodzice nic nie mówili o jej mężu, w każdym razie nie pamiętam, aby o nim wspominali. Pamiętam jednak bardzo dokładnie, że z naszej rodziny Kaliniaków banderowcy zamordowali o wiele więcej osób, tak przynajmniej mówiła jeszcze za życia nasza mama Jadwiga. Niestety nie pamiętam dziś, ani szczegółów, ani nazwisk, ani nawet imion tych tragicznych ofiar. Fragment: WSPOMNIENIA CZESŁAWA ALBINGIER I WACŁAWY ROCH Z D. ALBINGIER ZE WSI SIERAKÓWKA NA WOŁYNIU http://wolyn.org/ Opracował ;Mgr historii Sławomir Tomasz Roch
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
Obrona Huty Stepańskiej
(Na podstawie rozmowy z organizatorami tegorocznej, VI Pielgrzymki Kresowian do Stepania – Grzegorzem Naumowiczem i Januszem Horoszkiewiczem, oraz innymi uczestnikami pielgrzymki) Jacek Borzęcki Huta Stepańska - czysto polska wieś, założona została na surowym korzeniu w XVIII wieku przez Jakuba Sawickiego, polskiego szlachcica przybyłego spod Żytomierza. W ciągu następnych stuleci, w okolicy powstawały wioski i kolonie zasiedlone - tak jak i Huta - przez zubożałą polską szlachtę tzw. zagrodową. Stąd też mieszkańcy nosili nazwiska takie jak np. : Lipińscy, Naumowiczowie, Wiatrowie, Harewicze, Sulikowscy, Popławscy, Horoszkiewicze, Bukowscy, Kwiatkowscy, Piotrowscy, Myszakowscy, Janiccy, Kobylańscy, Domaszewicze, Chorążyczewscy, Myczewscy, Konwerscy, itp. Wszystkie rody osiedlone od dawna w Hucie Stepańskiej i w okolicy - były rodami szlacheckimi i dlatego mieszkańcy tych wiosek nigdy nie podlegali pańszczyźnie. W 1943 roku Huta liczyła ponad 220 domów (gospodarstw). W latach 30-tych w pobliżu Huty powstało sanatorium tzw. „Słone Błota”. Jak podkreślają moi rozmówcy, była to jakby polska wyspa na ukraińskim morzu. Huta Stepańska, Wyrka i okoliczne polskie kolonie otoczone były szczelnym pierścieniem dużych ukraińskich wsi. Parafia huciańska była chyba największą parafią na Wołyniu, bo liczyła 4253 dusze a rozciągała się na przestrzeni około 20 na 10 kilometrów. Pierwsze mordy w Hucie Stanisława Guzowska - z domu Roman - z Białej Podlaskiej, urodzona w 1929 roku w Hucie Stepańskiej w rodzinie właściciela restauracji, byłego legionisty, wspomina, że gehenna Polaków w tej wiosce zaczęła się już wczesną wiosną 1943 roku od mordu w pobliskim majątku ziemskim: -Pierwszą ofiarą w naszej miejscowości było narzeczeństwo - Jadzia Jucewiczówna z huciańskiego sanatorium w Słonych Błotach i Edward Kalus. Moja najstarsza siostra Wanda miała być pierwszą druhną na ich ślubie. Edzio był głównym księgowym w majątku ziemskim w pobliskiej wiosce Butejki i pojechał tam ze swoją narzeczoną aby przedstawić ją zarządcy majątku i zaprosić na ślub. Zasiedzieli się w gościach i pora była już późna, więc przyjęli propozycję przenocowania. I właśnie tej nocy banderowcy napadli na dwór i zamordowali całą rodzinę zarządcy wraz z małymi dziećmi oraz tę młodą parę. Wszystkim obcięto głowy toporem na pniu do rąbania drewna. Byłam wstrząśnięta, gdy te trumny wnoszono do kościoła w Hucie Stepańskiej. To były pierwsze ofiary banderowskich zbrodni w naszej najbliższej okolicy. Później były drugie ofiary w rodzinie Piotrowskich - i kolejne, kolejne. Po tych tragediach i po mordzie w Parośli, mieszkańcy Huty wiedzieli, że trzeba się uzbroić i być gotowym do obrony przed banderowcami. Już od kwietnia 1943 roku pomagał organizować tutejszą samoobronę porucznik Władysław Kochański („cichociemny”, pseudonim „bomba” - później okoliczne dzieci nadały mu pseudonim „wujek”), który zawiązywał w tej okolicy sieć Armii Krajowej. Była to najsilniejsza samoobrona w okolicy. Dorównywała słynnej polskiej samoobronie w wiosce Przebraże, która zwycięsko obroniła się przed zmasowanymi atakami banderowskimi. Tam jednak sprzyjała Polakom bliskość miasta i większe możliwości kupowania uzbrojenia i amunicji od Niemców. Oddziały UPA, które w niedzielę 11 lipca 1943 roku dokonały masakry ludności polskiej w kilkudziesięciu wołyńskich wioskach, w ciągu kilku następnych dni zgrupowały się w rejonie Huty Stepańskiej. Pogrom rozpoczął się 16 lipca o godz. 22-giej, kiedy to tysiące
ukraińskich chłopów, zmobilizowanych i dowodzonych przez upowców, zaczęły podpalać jednocześnie kilkadziesiąt pomniejszych polskich wiosek i kolonii, mordując mieszkańców i rabując ich dobytek. Był to łatwy łup, bo wioski były zbyt małe i słabe aby móc się skutecznie bronić. W tę jedną noc spalonych zostało kilka tysięcy domów i zabudowań gospodarczych. Polacy, którzy z tego zmasowanego napadu uszli z życiem, schronili się w Hucie Stepańskiej. Ucieczka do Huty O ucieczce do Huty Stepańskiej opowiada Andrzej Bukowski z Wrocławia, opierając się na wspomnieniach swoich dziadków oraz stryjka Zygmunta. Bukowscy żyli w niewielkiej (42 gospodarstwa) polskiej wiosce Stara Kamionka. Byli przygotowani, że w przypadku banderowskiego ataku uciekną do oddalonej o 3 kilometry Huty Stepańskiej. Na furmance mieli spakowane najważniejsze rzeczy niezbędne do przeżycia. Gdy usłyszeli pierwsze strzały, sygnał wioskowej nocnej warty o rozpoczynającym się ataku banderowskim, rodzina Bukowskich z załadowaną furmanką rzuciła się do ucieczki. Niestety, podczas przejeżdżania w bród przez rzeczkę Gołubicę obciążony wóz ugrzązł, trzeba więc było wyprząc konie i uciekać bez niczego. Szczęśliwie schroniwszy się w Hucie, już w trakcie oblężenia następnej nocy, dziadek Bukowski zaryzykował i wyprawił się do pozostawionej furmanki, z której udało mu się przynieść m.in. tytoń. W Hucie, ponieważ – tak jak większość schronionych tu Polaków – nie miał broni palnej, trafił do oddziału tzw. kosynierów, uzbrojonych we własnej roboty piki, dzidy i kosy przekute na sztorc. Dzięki czujności nocnej warty i wcześniejszym przygotowaniom do ucieczki, większości mieszkańców Starej Kamionki udało się zbiec do Huty Stepańskiej – zginęło 11 osób. Pomnik-krzyż na miejscu nieistniejącej wioski Stara Kamionka stanął w 2010 roku. Ufundowała go rodzina Bukowskich a postawił Janusz Horoszkiewicz. Zygmunt Bukowski wydał w niewielkich nakładach kilka książek, w których opisał swoją rodzinną oraz kilka sąsiednich polskich wiosek, jak również ich zagładę.
odciągnąć obrońców od przeciwnej, najbardziej newralgicznej strony, gdzie krzaki i drzewa podchodziły prawie do wioski, stanowiąc dobrą osłonę dla ataku. Rozkazał więc swoim oficerom dopilnowanie aby obrońcy, rozmieszczeni w bunkrach i okopach, pod żadnym pozorem nie opuszczali zajmowanych stanowisk. I rzeczywiście, banderowcy natarli początkowo od strony Stepania a wkrótce główny, zmasowany atak sił banderowskich nastąpił od strony lasu. Przygotowani na to obrońcy, odparli oba ataki, zadając napastnikom dotkliwe straty. Po trzech dniach oblężenia, w czasie których Polacy skutecznie odpierali kolejne ataki banderowców, zapasy amunicji były już na ukończeniu i dalsza obrona miała coraz mniejsze szanse powodzenia. Do dowódców i wszystkich obrońców docierała świadomość konieczności wycofania się z wioski, przebicia się przez oblegające siły upowskie i dotarcia do odległych o ponad 30 kilometrów stacji kolejowych, chronionych przez żołnierzy niemieckich. Gdy 18 lipca nad ranem pojawiła się gęsta mgła, część mieszkańców - bez uzgodnienia z dowództwem - podjęła decyzję o wymarszu. Około tysiąc osób - część na furmankach ustawionych w dwóch rzędach a część pieszo - zaryzykowało opuszczenie wioski-fortecy.
Oblężenie
-„Siedzieliśmy z młodszym o 4 lata bratem na naszym eleganckim, dużym wozie, zaprzężonym w parę pięknych koni. Kolumnę żegnał - z przyniesionym z kościoła przenajświętszym sakramentem - ksiądz proboszcz Drzepecki, który błogosławił nas i mówił: „Kochane dzieci, może wy jesteście godne u Pana Boga, módlcie się. I zaintonował „Pod Twoją Obronę”. Ale to nie był śpiew, tylko jeden wielki szloch. Wszyscy płakali. Mój dziadek, Krawczyński, który nie chciał jechać, powiedział do mojej mamy: „Franiu, ty jedź z dziećmi a ja tu zostanę, trudno, zginę to zginę”. No i mamusia zostawiła nas na tym wozie z ludźmi i pobiegła na chwilę do dziadka. Miała zaraz wrócić ale tymczasem czołówka dała rozkaz do wyjazdu w kierunku na Wyrkę i cała kolumna ruszyła. Mama już nie zdążyła wrócić. A wozy jechały i jechały, bo to przecież były tłumy, chyba tysiące ludzi. Mgła była niesamowita. Gdy dojeżdżaliśmy do Wyrki, banderowcy, przepuściwszy czoło kolumny, zaczęli strzelać z karabinu maszynowego. I te ich okropne krzyki: „Hurra! Bić Lachiw! Rezać lachiw! Hurra!” W tym momencie mój 10-letni brat, który zawsze na boisku szkolnym bawił się z chłopakami w strzelców, krzyknął do mnie: skaczemy z wozu! I dalej, niczym taki mały dowódca, rozkazującym głosem mówił: czołgaj się, czołgaj! No więc, czołgając się, uciekałam od tych strzałów. Do dzisiaj mam na kolanie
Huta Stepańska, w której liczba mieszkańców i uchodźców z sąsiednich miejscowości sięgała w sumie około czterech tysięcy osób, była dobrze przygotowana do odparcia ataku. Głównym punktem obrony wewnątrz wioski była nowo zbudowana szkoła. Ten murowany, piętrowy budynek był, niczym forteca, wyposażony w gniazda karabinów maszynowych. Mury chronione były przez osłonę z desek z warstwą ziemi i specjalną siatką, od której odbijały się granaty wystrzeliwane z granatników przez oblegających wioskę upowców. Budynek był też podminowany, bo w przypadku gdyby ataku banderowców nie udało się odeprzeć, obrońcy woleli wysadzić się w powietrze, aniżeli dostać w ręce oprawców. Tam, w klasach szkolnych, znalazły schronienie matki z dziećmi przy piersi i kobiety z zaawansowaną ciążą (zdarzyły się nawet porody). Z kolei kobiety z małymi dziećmi umieszczono w umocnionych okopach wokół budynku. Na obrzeżach wioski były zbudowane bunkry stanowiące główny pierścień obronny. Po oblężeniu Huty przez banderowców, dowództwo nad obroną wioski przejął od rannego Jana Szabelskiego doświadczony oficer, Władysław Kochański, który do pomocy miał kilku podoficerów rezerwy. Porucznik Kochański przewidział, że Ukraińcy będą pozorowali atak od strony Stepania po to, by
Pierwsza próba opuszczenia Huty Opowiada Stanisława Guzowska:
szramę od drutu kolczastego. Nie znałam Wyrki. Wydawało mi się, że jestem wśród zbóż. I tylko ten straszliwy obraz: wozy poprzewracane, porozrzucane pierzyny, konie pobite. Ludzie leżący tu i tam - jedni martwi, inni ranni. Krowy chodzące dookoła i ryczące, bo nie były dojone. Zauważyłam spaloną blachę i zorientowałam się, że to resztki spalonego kościoła. Zaczęłam uciekać taką dróżką pomiędzy zbożami - a zboża były piękne tamtego roku. Nagle usłyszałam za sobą tętent konia. Pomyślałam: to na pewno banderowiec. A więc to już koniec! Zaraz zarąbie mnie siekierą albo zakłuje widłami. Zrezygnowana, nawet nie oglądając się, stanęłam przy stojącej tam małej kapliczce i zaczęłam się gorąco modlić. I nagle, w jednym momencie, jakby lotem błyskawicy, znalazłam się na grzbiecie konia. Na moje szczęście, to galopował jeden z naszych zwiadowców z czoła kolumny. Wspaniały młody mężczyzna, o proszę, mam tu jego zdjęcie. Bez zatrzymywania się, w pełnym biegu chwycił mnie za sukienkę i jednocześnie podniósł sprawnym ruchem nogi . Strzelano za nami z karabinu maszynowego ale szczęśliwie omijały nas kule. Zajechaliśmy do lasu, gdzie była duża grupa rozbitków z czoła kolumny. Mój wybawca tam mnie zostawił mówiąc: „to jest polska dziewczynka”. Byłam uratowana, choć bosa i w porwanej sukience. Czułam się, jakby podarowano mi drugie życie. Z tymi rozbitkami dotarliśmy bezpiecznie do stacji kolejowej w Grabinie. Tam Niemcy podstawili wagony, bydlęce wagony, aby zawieść nas do Sarn. Weszłam do wagonu, podniosłam głowę, spojrzałam – a tam stał mój brat! Rzuciliśmy się sobie w objęcia - z wielkim płaczem, bo ludzie mówili, że Huta Stepańska już nie istnieje, że została wysadzona w powietrze. Nie wiedzieliśmy, co stało się z naszymi rodzicami i dziadkami?” Ewakuacja Huty Tymczasem, gdy Stasia Romanówna, uratowana przez bohaterskiego zwiadowcę, wędrowała z grupą rozbitków z czoła kolumny w kierunku linii kolejowej, reszta furmanek wracała w popłochu do Huty Stepańskiej. Tam, po zebraniu od rozesłanych zwiadowców informacji co do rozstawienia sił banderowskich w okolicy, porucznik Kochański przeprowadził z oddziałem obrońców taktyczny atak na pozycje banderowców w okolicy Słonych Błot, po czym zarządził ewakuację. Wszyscy Polacy opuścili Hutę Stepańską w uporządkowanej, kilkukilometrowej kolumnie furmanek, osłanianej przez uzbrojonych obrońców - a dodatkowo także przez gwałtowną popołudniową burzę. Przed nocą dotarli do wymordowanej kolonii Hały, gdzie urządzili warowny obóz i tam przenocowali. Wcześniej jednak uzbrojona czołówka kolumny stoczyła zwycięski bój z banderowcami plądrującymi ocalałe od ognia budynki. Do stacji kolejowej w Rafałówce dotarli po dwóch dniach marszu, bez żadnych strat. Stamtąd większość polskich rodzin dobrowolnie wyjechała na roboty do Niemiec, część znalazła schronienie u krewnych i znajomych w większych miastach a młodzi mężczyźni stanu wolnego wstąpili do oddziału partyzanckiego, sformowanego przez porucznika Kochańskiego. Zaskoczeni banderowcy, po wkroczeniu 19 lipca do opuszczonej przez Polaków Huty Stepańskiej, wysadzili w powietrze budynek szkoły i doszczętnie spalili wioskę nie szczędząc nawet kościoła. Polskie krzyże w okolicach Stepania Pierwszy krzyż upamiętniający poległych mieszkańców Huty Stepańskiej i okolicznych wiosek stanął na dawnym starym polskim cmentarzu z inicjatywy gen. Czesława Piotrowskiego. Został poświęcony w 1996 roku podczas pierwszej wołyńskiej pielgrzymki kresowian, która stacjonowała w Sarnach. W czasie drugiej pielgrzymki (w 1997 roku) postawiono krzyż na dawnym cmentarzu w Stepaniu, znajdując zresztą
(i ustalając na przyszłość) zakwaterowanie właśnie w tamtejszym sanatorium.
W trzeciej pielgrzymce (rok 1998) upamiętniono wielkim bazaltowym krzyżem miejsce po spalonej i wymordowanej przez banderowców (w Wielki Piątek, 23 kwietnia 1943 roku) polskiej osadzie robotniczej w Janowej Dolinie. Od kul i ognia zginęło tam wówczas około 600 Polaków. Stanął wtedy krzyż także na miejscu spalonego kościoła w Chołoniewiczach. Przed dwoma laty kolejne krzyże stanęły - już z inicjatywy Janusza Horoszkiewicza - w odbudowanej po wojnie i zasiedlonej przez Ukraińców Hucie Stepańskiej. Tam, obok starego cmentarza, na dawnym boisku sportowym, w okresie od kwietnia do 18 lipca 1943 roku, miejscowy proboszcz, ks. Drzepecki, pochował około 250 Polaków zamordowanych w okolicznych koloniach lub zbiegłych do Huty i zmarłych z odniesionych ran. W tym właśnie miejscu Janusz Horoszkiewicz postawił w 2009 roku pomnik nagrobny z krzyżem i tablicą, na której widnieje dwujęzyczny napis: „Przechodniu, pochyl głowę. Tu spoczywają Polacy, mieszkańcy Huty Stepańskiej i okolicznych wiosek. Ofiary bratobójczych walk z 1943 roku. Tylko Bóg Miłosierny ich imiona zna. A jedno imię mają: „Wołyńskie Dzieci”. Panie zmiłuj się nad nami, w Tobie mamy nadzieję.” Drugi nagrobek z krzyżem stanął na miejscu spalonego kościoła. Zdobi go bazaltowa płyta z dwujęzycznym napisem: „Miejsce kościoła p.w. najświętszego Serca Pana Jezusa. Parafia licząca 4253 dusze obejmowała w 1922 roku następujące osady: Borek, Grabina, Huta Mydzka, Huta Stepańska, Kamionka Nowa i Stara, Omelanka, Ozgów, Podseleszcze, Romaszkowo, Tchory, Temne Rządowe, Temne Stepańskie, Lady, Wyszka, Milenik, Mutwica, Polany, Osówka, Wyrka, Siedlisko, Sosznki, Użanie, Perepsa, Szymonisko, Wyrobki, Ziwka Nowa i Stara, Ostrówka, Osy Bród. Parafia przestała istnieć 19 VII 1943 roku.” U dołu wszystkich pamiątkowych tablic Janusz Horoszkiewicz umieścił słowa skierowane do okolicznych mieszkańców: „Bracia Ukraińcy - prosimy o opiekę nad tym krzyżem”. Jak mi powiedział, gdy podczas jednej z poprzednich pielgrzymek postawił krzyż z tablicą pamiątkową w Siedlisku, dodatkowo ogrodził go metalowymi słupkami i łań-
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 21
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE czyną tych bolesnych przypadków miały być porachunki osobiste.
cuchem. Jak się jednak okazało, ogrodzenie ktoś rozebrał i ukradł - zanim jeszcze pielgrzymi odjechali do Polski. Bardzo to go wówczas wzburzyło ale teraz już humorystycznie wspomina ów incydent: -Gdy poszliśmy tam i stwierdziliśmy brak ogrodzenia, to przewodniczący Rady Wiejskiej w Hucie Stepańskiej, Wiktor Krot, bardzo pomagający mi w tych wszystkich upamiętnieniach, filozoficznie zauważył: „Janusz, niesłusznie masz pretensję, bo przecież napis u
dołu tablicy prosi braci Ukraińców tylko o opiekę nad krzyżem - a nic nie mówi o ogrodzeniu”. No więc, dlatego tych nowych krzyży już nie ogradzamy metalowym płotkiem – ze śmiechem konkluduje mój rozmówca. Rozmowę kończy jednak gorzką refleksją: „Zostały po nas tylko ugory i puste tereny. Tam gdzie wymordowali i złupili nasze wioski – nie ma nic. Tylko pola zarośnięte chwastami i krzakami. I tylko wiatr.”
dla Polaków. W znakomitym dziele państwa Władysława i Ewy Siemaszków: „Ludobójstwo.....” czytamy, że Polacy chętnie skorzystali z tej wiadomości, namęli mąki i powrócili do domów, kładąc się spokojnie spać i niczego nie przeczuwając. Wielu było przekonanych, że nastąpiła zgoda między Ukraińcami i Polakami. Rano wioska została otoczona, a jej mieszkańcy kompletnie wymordowani. Akcją dowodził Mikołaj Dembyćki ze wsi Krać, a wspomagali go chłopi ukraińscy z innych okolicznych wsi, w okrutnych mękach zginęło blisko 200 osób. Doprawdy trudno w to uwierzyć, tym bardziej na tamtej ziemi i w tamtych okolicznościach, że był to tylko efekt jakiegoś tylko donosu, nieporozumienia i chwilowej furii, które można było wyjaśnić i naprawić. Świeża, gotowa mąka znalazła się w ukraińskich spichrzach. [29] [Władysław i Ewa Siemaszko, Ludobójstwo....jak wyżej, s. 880-881, Gł. K. B. Zbr. p. N. Pol., IV/2, s. 15, IV/3, Zbr. Nacj. Ukr., s. 122]
Ciekawą relację przytacza pan Piotr Potapiuk ze wsi Kraki gm. Korytnica. Możemy się z niej dowiedzieć o przebiegu „rozprawy polowej” przed dużym zgromadzaniem Ukraińców, na której ważyły się losy jego najbliższej rodziny. Warto przypomnieć, że głównym oskarżycielem na rozprawie, był nie kto inny, tylko jego stryj - lokalny dowódca UPA, który po wcześniejszym zamordowaniu własnego rodzonego brata (ojca Piotra), teraz także żądał kary śmierci. [31] [Gł. K. B. Zbr. p. N. Pol. IV/2, s. 8] Podczas napadu stosowano różne sposoby uśmiercania ludzi. W Sielcu, gm. Mikulicze dla przykładu nie stosowano broni palnej. Mordowano siekierami i widłami bądź żywcem palono w płonących zabudowaniach. [32] [Archiwum Wschodnie, II/1455, Gł. K. B. Zbr. p. N. Pol. IV/15, IV/ 31, Zbr. Nacj. Ukr., s. 43-44] W wielu miejscowościach, jak np. w Marii Woli, gm. Mikulicze powtarzały się przypadki wrzucania ludzi do studni. Czasami były to już trupy, a czasami żywi ludzie, których następnie pozbawiano życia kamieniami, bądź granatami. [33] [Archiwum Wschodnie, II/1721, Archiwum prywat. Teresy Radziszewskiej z Zamościa, Gł. K. B. Zbr. p. N. Pol. IV/36, IV/64, IV/66, IV/71, Zbr. Nacj. Ukr., s. 90-91] W ukraińskiej wsi Mokrzec, gm. Werba kowala Aleksandra Funę przecięto piłą, pozostałych Polaków mordowano w kuźni młotami rozbijając głowy. [34] [Gł. K. B. Zbr. p. N. Pol. IV/8, IV/9, Zbr. Nacj. Ukr., s. 73-74] Najczęściej jednak gromadzono całą ludność polską w określonym miejscu, zmuszając zebranych do kopania dla siebie zbiorowych mogił (bywało, że doły były już uprzednio przygotowane) i dokonywano masakry. Często powtarzającym się sposobem pozbycia się ludności polskiej, było także zbiorowe spalenie w zamkniętych budynkach, którymi najczęściej były stodoły, kuźnie, domy, bądź inne pomieszczenia gospodarcze. Śmierć w płomieniach poprzedzana była najczęściej torturami, a w najlepszym wypadku uderzeniem siekierą, bądź postrzałem.
Z relacji wynika również, że Polacy w wielu regionach, szczególnie na początku, byli nieświadomi prawdziwych intencji banderowców, którzy wielokrotnie stosując podstęp zwabiali Polaków, zapewniając ich o swoich dobrych zamiarach w stosunku do nich, a później bez pardonu mordowali wszystkich naiwnych, którzy im zawierzyli. Wielokrotnie obiecywano także, szczególnie młodym chłopakom, że jeśli się z nimi udadzą to trafią do polskiej partyzantki. Ci, którzy uwierzyli, nigdy już nie wracali. Pan Stanisław Dolecki ze Swojczowa gm. Werba we wspomnieniach napisał, że w obliczu powtarzających się mordów na ludności polskiej, kiedy pytali znajomych partyzantów ukraińskich dlaczego giną Polacy, najczęściej wymienianą przy-
Zazwyczaj w drugiej fazie rzezi, urządzano polowania na tych, którzy zdążyli się ukryć i przeżyli pierwsze minuty napadu. Dla przykładu w Dominopolu po splądrowaniu mieszkań wymordowanych w większości Polaków, przystąpiono do przeszukiwań pozostałych zabudowań gospodarskich, sadów i zarośli z nadzieją, że może uda się jeszcze znaleźć jakiegoś „żywego Lacha”. Jeżeli kogoś znaleziono nie trzeba dodawać jaki był jego dalszy los. Pan Bronisław Kraszewski wspomina: „ [...] Wschodzące słońce na bezchmurnym niebie oświetliło na łące miejsca, w których szukały schronienia osoby cudem uratowane z pierwszej fazy mordu. Bezlitośni bandyci niczym wprawni myśliwi wykrywali miejsca schronienia Polaków. Uciekających dopędzali
OD REZUNOWEGO NOŻA NIKT NIE MIAŁ TARYY ULGOWEJ NIE BYŁO PRZEPROŚ Sławomir Tomasz Roch Rzezie w powiecie włodzimierskim nie zakończyły się z końcem tragicznego dnia 11 lipca. Można powiedzieć, że stanowiły ich początek. Przez następne dwa miesiące w całym powiecie dochodziło do ataków nacjonalistów ukraińskich na ludność polską, w różnych miejscowościach. Szczególne ich nasilenie miało miejsce pod koniec miesiąca sierpnia na terenie gminy Olesk i gminy Werba. Spośród wielu polskich osiedli zaatakowano wtedy także wieś Przewały, gdzie w kościele zamordowano około 70 wiernych zebranych na nabożeństwie. [28] [Gł. K. B. Zbr. p. N. Pol. IV/38, IV/69, Zbr. Nacj. Ukr., s. 136] Niecodzienny przykład, wyrafinowania i podstępu, jak wszystko na to wskazuje ze strony Ukraińców, przytacza pan Karol Chwała, który opisuje zagładę wsi Sokołówka gm. Olesk. Przypomnijmy, że jeszcze w lipcu 1943 r. upowcy zwołali zebranie Polaków, mieszkańców Sokołówki i Jasienówki (gm. Olesk), w sąsiedniej ukraińskiej wsi Krać i zapewnili, że Polacy mogą spokojnie pracować, nie bać się o swoje życie, bo nad ich bezpieczeństwem czuwają Ukraińcy. Wyjaśniali, że wieści jakoby Ukraińcy mordowali Polaków są rozpowszechniane przez niemiecką propagandę, a Niemcy przebierają się za partyzantów ukraińskich i mordują Polaków, chcąc w ten sposób skłócić Polaków z Ukraińcami. Dramat rozpoczął się zupełnie niewinnie gdy 28 sierpnia po zakończonych żniwach Ukraińcy kazali wszystkim Polakom zabrać swoje zboże i pojechać do wsi Stawki i Władynopol aby mleć zboże. Tłumaczyli, że w tym dniu młyny będą mleć tylko
W tym czasie otwarcie głoszono, że każdy kto dopuści się zbrodni i zostanie schwytany, będzie karany śmiercią za śmierć. Tymczasem napady nie ustawały, a wręcz przeciwnie jeszcze się nasilały. Ludność polska wciąż była jednak solennie zapewniana o nieistniejącym niebezpieczeństwie. Widać co innego głoszono, a co innego czyniono, bowiem napady na ludność polską nie ustawały, a od 11 lipca przybrały już całkowicie jawne rozmiary ludobójstwa. [30] [Gł. K. B. Zbr. p. N. Pol. IV/6] W obliczu zagłady Dominopola i wielu innych osiedli polskich, w nie dotkniętych tragedią polskich osiedlach i koloniach powstała panika. Polacy gremialnie decydowali się na opuszczenie swoich domów i ucieczkę do Włodzimierza.
Strona 22 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
na koniach i z ochrypłym okrzykiem „Lachy tutaj” mordowali dzieci i kobiety, nie oszczędzając nikogo [...]”. [35] [Gł. K. B. Zbr. p. N. Pol. IV/23] Ignacego Nieradko, organistę z Oktawina, gm. Mikulicze rozebrano do naga, przywiązano do drzewa i rozpalono pod nim ognisko. Zmarł w potwornych mękach. Staruszkę Nowakowską (ponad 80 lat) z Ułanówki wywleczono z domu, położono na pieńku jej głowę i odrąbano. [36] [Zbr. Nacj. Ukr., s. 82] Nie było litości nawet dla rodzin mieszanych. W przypadku gdy żona lub mąż byli pochodzenia ukraińskiego, ich obowiązkiem było zamordowanie męża Polaka lub żony Polki, dzieci rzecz jasna również. Taki był warunek niejako oczyszczenia własnego i wstąpienia do OUN. W przypadku odmowy mordowano bez pardonu całą rodzinę. Tak zginęła rodzina Ukraińca Władysława Dziducha z Marii Woli gm. Mikulicze, który miał za żonę Polkę i wiele innych. [37] [Zbr. Nacj. Ukr., s. 90-91] Zdarzały się jednak i takie przypadki, kiedy ta miłość i więź rodzinna nie była tak mocna, aby wytrzymać tak ciężką próbę i mąż lub żona w obawie o swoje własne życie, mordowali swoich najbliższych. Niejednokrotnie bywało tak, że podczas pierwszego napadu na wioskę uprowadzano samych mężczyzn, rabowano majątek, zabijano wybrane, szczególnie znienawidzone rodziny innych pozostawiając w spokoju. W rezultacie pozostali, w większości przypadków decydowali się na opuszczenie swoich domów. Niektórzy jednak zostawali. Za co płacili, niedługo później najwyższą cenę. Staruszka Michalina Gaczyńska z Mohylna gm. Werba po pierwszym napadzie, gdy wszyscy pozostali przy życiu pakowali się naprędce i uciekali, zdecydowała się zostać, argumentując swoją decyzję tym, że staruszki Ukraińcy ruszać nie będą. Wkrótce potem została zamordowana wraz ze swoim synem kaleką Ignacym Gaczyńskim. [38] [Zbr. Nacj. Ukr., s. 134] Wielu Polaków uratowało się dzięki temu, że zostali zaalarmowani odgłosami wystrzałów, bądź krzykami mordowanych ludzi, dochodzącymi z innej części wsi, a nawet już z gospodarstw sąsiadów. Większość z nich polami i bezdrożami przedostawała się do miasteczek Włodzimierza Wołyńskiego, Uściługa, Sokala i Kowla szukając tam schronienia. Niektórzy, poukrywani w różnych schowkach i schronach dopiero po kilku godzinach, a nawet dniach, odnajdywani byli przez żołnierzy z polskiej samoobrony (z Włodzimierza Wołyńskiego, Iwanicz, Bielina). Samoobrona przybywając na miejsce zdarzenia, niejednokrotnie ratowała w ten sposób, niejedno istnienie ludzkie od niechybnej śmierci. Były jednak i takie jednostki, które całymi tygodniami a nawet miesiącami ukrywały się w lasach, niedostępnych uroczyskach, na cmentarzach (w Swojczowie) lub u znajomych Ukraińców, ludzi dobrego serca. Polacy bowiem w obliczu grożącego śmiertelnego niebezpieczeństwa, zwracali się do zaprzyjaźnionych Ukraińców z prośbą o pomoc w ukryciu lub ucieczce. I trzeba tu powiedzieć, że w bardzo wielu przypadkach ją otrzymali. Była to pomoc bezcenna, bo w większości przypadków ratująca życie ludzkie. Tym bardziej i to trzeba podkreślić szczególnie, że za udzielanie pomocy Polakom UPA wymierzała surowe kary, włącznie z karą śmierci. Ale były i takie przypadki, kiedy nawet dobrzy znajomi okazywali się zwykłymi bandytami, jak dla przykładu we wsi Smołowa i Zimno, gm. Mikulicze. W większości materiałów i opracowań możemy spotkać się z tezą, że tak poważny udział w mordach na ludności polskiej był spowodowany terrorem służby bezpieczeństwa UPA, która niepokornych, nieskorych
do mordowania Polaków potrafiła karać śmiercią. Mówi pan Kuczek Władysław z Gucina: „ [...] miejscowi Ukraińcy nie brali bezpośredniego udziału w wymordowaniu mieszkańców Gucina ale też nie zrobili niczego, aby do tego nie dopuścić. Uważam jednak, że opinii o Ukraińcach nie można uogólniać. Znałem wiele rodzin ukraińskich, wielu światłych Ukraińców, którzy nie podzielali ówczesnych poglądów swoich rodaków. Terror był jednak zbyt silny i brutalny aby mogli mu się otwarcie przeciwstawić. „ [39] [Gł. K. B. Zbr. p. N. Pol. IV/14] Generalnie rzecz biorąc trzeba się z tym zgodzić. Wydaje się jednak, że zaważyły tutaj jeszcze inne czynniki. Pan Jan Dziuba z Marcelówki gm. Werba pisze: „ [...] Z synem Marczaków - Aloszą chodziłem przed wojną do jednej szkoły. Kiedy została zamordowana rodzina polska w Chobułtowie, Alosza powiedział mi, że nie możemy już być dłużej przyjaciółmi. Użył wtedy następujących słów: ‘ Bo my już złożyli przysięgę was wszystkich wybić. ‘ Z tego co mówił zorientowałem się, że po wsi chodzi chleb, w którym przekazywana jest przysięga dla Ukraińców, żeby wymordować polskie rodziny”. [40] [Akta Śledcze OKL/S28/91/In, s. 276–277] Nie mamy powodu, żeby nie wierzyć panu Dziubie. Nie o to nawet w tym momencie chodzi. Faktem jest to, że nie zawsze, prości Ukraińcy postawieni byli nagle przed dramatycznym wyborem: mordujesz Polaków i jesteś z nami, a jak nie, to jesteś wróg i należy ci się śmierć. Wielu z nich uległo po prostu propagandzie nacjonalistycznej, usilnie przekonywującej, że warunkiem zbudowania niepodległej Ukrainy jest pozbycie się raz na zawsze Polaków. Milgram dowiódł, że 75% ludzi dobrowolnie, a często nawet pomimo znacznych wątpliwości natury moralnej, jest gotowych zagrozić życiu innych ludzi, jeśli uznany przez nich autorytet w sposób wiarygodny wskaże im, że to służy rzekomo wyższym celom. [41] [Przestroga przeszłości wskazaniem dla Europy pokoju, Oświęcim 1989 r., s. 37] Wydaje się, że wielu uczciwych Ukraińców, chociaż niejednokrotnie musiało to być sprzeczne z ich sumieniem, przyjmowało straszny rozkaz mordowania Polaków za swój święty obowiązek, który muszą wypełnić wobec najdroższej ojczyzny. Czyniąc to w imię wielkiej idei, jaką było dla nich walka o niepodległe państwo czuli się rozgrzeszeni. Doskonale zdawali sobie z tego sprawę nacjonaliści, którzy pozbawieni jakichkolwiek skrupułów i wyzbyci do cna moralności a priori odpuszczali grzechy. Jest to fragment opracowania; „ZIEMIA WŁODZIMIERSKA W DOBIE WIELKIEJ PRÓBY W LATACH 1939 – 1944 „ autor: Sławomir Tomasz Roch w całości do przeczytania na; http://wwww.wolyn.btx.pl/
Polecamy
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
Samoobrona polska w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej Redakcja Napisany powyżej tytuł to raczej pytanie niż stwierdzenie, bo wymienione miejscowości praktycznie nie posiadały oddziałów samoobrony. Mamy tu do czynienia z dwoma zjawiskami, pierwsze to pozytywne nastawienie do ukraińskich sąsiadów i drugie ściśle powiązane z wcześniej wymienionym, naiwność Polaków w ocenie sytuacji. Lata dobrej współpracy i sąsiedztwa z ukraińskimi sąsiadami, nie dopuszczały do głowy takich wydarzeń jakie zaskoczyły nie tylko mieszkańców Ostrówka i Woli Ostrowskiej, ale bardzo wielu innych miejscowości na całym Wołyniu. Dla przykładu przywołamy tu identyczną sytuację w miejscowości Gaj w powiecie kowelskim, którą opiszemy w osobnym artykule. Niestety nie tylko zwykli ludzie zbytnio zaufali ukraińskim zapewnieniom, ale i przedstawiciel rządu RP. londyńskiego Kazimierz Banach również to uczynił. Wysłał parlamentarzystów do kwatery dowództwa UPA 7 lipca 1943 Zygmunta Rumela z oficerem Krzysztofem Markiewiczem. Zostali skatowani, a niecałe trzy dni później zamordowani przez rozerwanie końmi w sobotę 10 lipca koło wsi Kustycze koło Turzysk. Polska naiwność i zaufanie w ukraińskie dobre intencje srogo się zemściły na tych co tak myśleli. Wszyscy zapłacili za to najwyższą cenę, bo stracili życie. Jak do tego doszło? Dlaczego? Gdzie w tym momencie było AK , co zrobiło i czego nie uczyniło ? Na te i wiele innych pytań starali się odpowiedzieć: Leon Popek, Tomasz Trusiuk, Paweł i Zenon Wira, w opracowaniu pod tytułem „Testament Wołyński’. Fragment dotyczący tej kwestii prezentujemy poniżej; Do wsi docierały wprawdzie informacje, że gdzieś daleko ukraińscy nacjonaliści mordują Polaków, ale nie potrafiono sobie wyobrazić, iż podobna tragedia może wydarzyć się w Ostrówkach czy Woli Ostrowieckiej. Tym bardziej że aż do połowy sierpnia 1943 r. na terenie Obwodu AK Luboml panował spokój. (Przykładem dobrego współżycia ludności polskiej i ukraińskiej tego regionu była odmowa brania udziału w akcjach UPA ze strony mieszkańców wsi nadbużańskich: Bereżce, Bołtuny i Terechy. Jak nigdzie indziej, bezkrwawo kończyły się nocne kontakty patroli UPA z placówkami polskiej samoobrony, nieskorymi do czuwania mimo groźnych wieści o masowych rzeziach Polaków w innych powiatach (obwodach AK); W. Romanowski, op. cit., s. 226, 228) W okresie poprzedzającym bezpośrednio rzeź w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej dało się zaobserwować pewne działania, które zmierzały do przygotowania obrony przed ewentualnym atakiem. Placówki AK wystawiały systematycznie warty na obrzeżach wsi. Sporządzono też bardzo ogólny plan obrony, a cenniejsze rzeczy zostały ukryte. Niektórzy mieszkańcy nie nocowali w domu, a prawie wszyscy byli przygotowani do ucieczki, mając spakowane najpotrzebniejsze rzeczy. Faktycznie jednak obie wsie nie były przygotowane do czynnej obrony na wypadek napadu. W działalności konspiracyjnej uczestniczyło (w obu wsiach) zaledwie kilkadziesiąt osób. Próba zorganizowania samoobrony nie powiodła się z uwagi na dużą bierność mieszkańców i ich powszechne przekonanie o braku celowości takich działań. (Ostrówki i Wola Ostrowiecka nie były jedynymi miejscowościami na Wołyniu, gdzie nie udało się przełamać bierności Polaków i pobudzić ich do działania. Stan ten był zjawiskiem powszechnym. Cenne uwagi i dane na ten temat zawie-
ra praca Adama Peretiatkowicza, Polska samoobrona w okolicach Łucka, Katowice 1995, s. 19-27). Dotychczasowe wyjątkowo dobre i bezkonfliktowe współżycie z okoliczną ludnością ukraińską nakazywało wierzyć, że z jej strony nie spotka Polaków nic złego. Także położenie obu wsi przy uczęszczanym trakcie Luboml-Huszcza, bliskie sąsiedztwo jednostek niemieckich (stacja kolejowa Jagodzin, Luboml) i wielkość wsi stwarzały pozory bezpieczeństwa. Krótko przed napadem por. Kazimierz Filipowicz ps. „Kord”, komendant Obwodu AK Luboml przeprowadził inspekcję placówek w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej. Stwierdził, że ludność była uprzedzona przez księdza Dobrzańskiego o możliwości ataku, jednak dowództwo placówek nie miało należytego wyszkolenia i instrukcji na wypadek ataku Ukraińców. Brakowało również broni, a wartownicy nie stosowali się do podstawowych zasad służby wartowniczej i dyscypliny. Odnotowany stan był typowy dla całego dawnego powiatu lubomelskiego, gdzie Polacy powszechnie bagatelizowali docierające ostrzeżenia o możliwości ukraińskiego ataku. (W. Romanowski, op. cit., s. 228, 229 (przypis 48). W sobotę 28 sierpnia 1943 r. mieszkańcy Ostrówek i Woli Ostrowieckiej zauważyli wzmożony ruch Ukraińców na drogach wiodących do Równa, Połap i Sokoła. Szczególnie dużo młodych mężczyzn z niedbale ukrytą bronią podjeżdżało furmankami na odpust do cerkwi prawosławnej w Połapach. Nie wszyscy znali drogę, bo pytali Polaków o właściwy kierunek. Pochodzili z odległych wsi ukraińskich - Hołowno, Hupały, Piszcz, Pulemiec, Rogowe Smolary, Szack, Zabuże. Nadeszła niedziela 29 sierpnia 1943 r. Mieszkańcy Ostrówek i Woli Ostrowieckiej tradycyjnie udali się do kościoła parafialnego na nabożeństwo. Podczas kazania ksiądz Stanisław Dobrzański poinformował wiernych, iż doniesiono mu, że nad obiema wsiami zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony nacjonalistów ukraińskich. W czasie odprawianych nieszporów do Ostrówek przyjechało furmanki kilku uzbrojonych mężczyzn z placówki AK w Jagodzinie. Uprzedzili księdza Dobrzańskiego, że przygotowywany jest atak Ukraińców na obie wsie. (Przekazanie informacji zebranych przez wywiad AK było niestety jedyną pomocą, jaką mogły służyć sąsiednie placówki. Tworzenie oddziału lotnego, tzw. Wyodrębnionego Oddziału Polskiej Partyzantki dowodzonego przez por. Kazimierza Filipowicza ps. „Kord” rozpoczęto dopiero 1 września 1943 r. Do tego czasu na terenie Obwodu AK Luboml nie działał ani jeden polski oddział partyzancki. Dlatego też nie było możliwości udzielenia pomocy zbrojnej zaatakowanym m.in. Ostrówkom i Woli Ostrowieckiej). Proponowali, aby ratował się i jechał razem z nimi. Ksiądz kategorycznie odmówił, informując o tym postanowieniu zebranych w kościele parafian. Powiedział wówczas: „Dobry pasterz nie zostawia swoich owiec na pastwę wilka”. Namawiał jednak wiernych, aby kobiety z dziećmi wyjechały jeszcze tego samego dnia na stację kolejową w Jagodzinie, gdzie stacjonował oddział niemieckiego wojska, którego obecność mogła ochronić uciekinierów przed rzezią. Mężczyźni zaś po uzbrojeniu się w siekiery, widły i kosy mieli bronić obydwu wsi. Wiadomość ta została natychmiast przeniesiona do wszystkich domostw w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej. Długo trwały dyskusje na temat wypowiedzi księdza, ale jedynym ich skutkiem było spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy przez kilkanaście rodzin z Woli Ostrowieckiej i wyjazd na noc do
Ostrówek. Powszechnie uważano, że ataku należy spodziewać się ze strony Sokoła i dlatego Wola Ostrowiecka jest bardziej zagrożona niż Ostrówki. Natomiast zrezygnowano z wyjazdu kobiet z dziećmi do Jagodzina. Atak Ukraińców poprzedziło kilka niepokojących zdarzeń, które zostały zauważone przez mieszkańców obu wsi, ale i one nie wywołały pożądanej reakcji, która powinna pobudzić określone zachowanie. W niedzielne popołudnie 29 sierpnia 1943 r. pastuchy pasący bydło poza Ostrówkami widzieli dziesiątki wozów z uzbrojonymi mężczyznami, które jechały do ukraińskiej wioski Sokół. Tego samego dnia do sąsiednich ukraińskich wsi (Sokół, Połapy, Przekurka) udało się co najmniej kilka osób celem załatwienia prywatnych spraw. Ludzie ci nie wrócili na noc do domów, mimo że nic nie wskazywało na to, iż będą nocować u sąsiadów ukraińskich. Kilku starszych Ukraińców z Równa i Przekurki ostrzegało Polaków przed grożącym im niebezpieczeństwem. Ktoś inny wspomniał, że w Sokole upowcy kazali wszystkim młodym mężczyznom iść „rezat Lachiw”. Doniesiono też, że w Połapach, w czasie prawosławnych uroczystości odpustowych, pop święcił siekiery i noże na „praklatych Lachiw”. Mówił też w kazaniu o „żniwach i wycinaniu kąkolu z pszenicy”. A przy cerkwi prawosławnej w Równie został zorganizowany punkt zborny dla Ukraińców mających brać udział w rzezi. Informacje te były komentowane, ale nikt z Polaków nie dawał im do końca wiary. Ciągle czekano na bliżej nie określone zdarzenie, które miało - zdaniem mieszkańców Ostrówek i Woli Ostrowieckiej - rzeczywiście ostrzec przed zbliżającą się tragedią. Dowódcy placówek wysłali jednak na skraj wsi kilkuosobowe warty uzbrojone jedynie w widły i siekiery. Miały one za zadanie obserwować otoczenie - szczególnie od strony ukraińskich wiosek, a w przypadku zagrożenia atakiem uprzedzić mieszkańców Ostrówek i Woli Ostrowieckiej. Wieczorem dużo Polaków z obu wsi opuściło zabudowania i noc spędziło w kopach zboża, krzakach, brogach lub na polach. W Ostrówkach warty zatrzymały kilka ukraińskich furmanek, które w nocy jechały rzekomo po siano. Domyślano się, że jest to zwiad, który ma za zadanie rozpoznać, czy Polacy przygotowali się do odparcia ataku. Dłuższy czas radzono, co zrobić z zatrzymanymi Ukraińcami. Większość była zdania, że nie wolno podejrzanych przybyszów wypuścić ze wsi, a niektórzy chcieli ich nawet zabić. O losie zatrzymanych zadecydował ksiądz Dobrzański, który powiedział: „Jeśli nikt was nie rusza, to i wy nie podnoście pierwsi ręki na niego”. Ukraińców puszczono więc wolno. Warty z Woli Ostrowieckiej poinformowały, że usłyszały dobiegający z daleka turkot furmanek, które jechały w kierunku zachodnim. Około północy nad ukraińską wsią Połapy została wystrzelona sygnalizacyjna rakieta. Tylko na drodze prowadzącej do Przekurki wartownicy naliczyli 46 wozów, na których jechało po 8-10 uzbrojonych mężczyzn. Powoziły kobiety, które już same wracały z końmi do domów. Nikt jeszcze nie wiedział, że już zamordowano kilka polskich rodzin mieszkających przy drodze na obrzeżach Woli Ostrowieckiej. Nad ranem wszystkie niepokojące odgłosy ucichły. Zwiedzione tym pozornym spokojem warty opuściły swoje stanowiska o świcie. Dowództwo obu placówek, nauczyciele, ksiądz i kilku gospodarzy, których darzono powszechnym uznaniem, doszli do wniosku, że krążące wcześniej pogłoski o mającym nastąpić ataku Ukraińców były fałszywe. Niecodzien-
ny ruch w ukraińskich wioskach tłumaczono przygotowaniem bliżej nie określonej akcji przeciwko Niemcom. Resztki czujności rozwiało powszechne przekonanie - jak się później okazało fałszywe - że Ukraińcy nie odważą się zaatakować polskich wsi w ciągu dnia. Z tymczasowych kryjówek na polach zaczęli wychodzić ludzie. Wszyscy szli w kierunku własnych domostw, by tam odpocząć po niespokojnej nocy. Najbardziej zmęczeni poszli spać, inni krzątali się w obejściach przy codziennym obrządku inwentarza. Zaczął się normalny dzień pracy. W tym czasie na posterunkach pozostali tylko najwytrwalsi wartownicy. Oni to zauważyli zbliżających się do Woli Ostrowieckiej uzbrojonych ludzi, którzy szli tyralierą. Natychmiast wysłano w ich kierunku zwiad, na widok którego napastnicy zatrzymali się i przykucnęli, a po chwili zaczęli biec w kierunku wartowników. Ci - nie uzbrojeni - wystraszyli się i uciekli. Za nimi wbiegli do wsi Ukraińcy. Ostrówki i Wola Ostrowiecka zostały otoczone. Na drodze łączącej obie wsie stanęły posterunki ukraińskie, które nie przepuszczały nikogo. Prawie do każdego gospodarstwa weszło 3-5 Ukraińców. Uzbrojeni byli w broń palną, siekiery, noże i kołki. Informowali, że o godzinie 10 odbędzie się w szkole zebranie, na którym muszą być obecni wszyscy Polacy. Jadący z Ostrówek mieszkańcy Woli Ostrowieckiej, którzy nocowali u swoich krewnych, zostali zatrzymani przy cmentarzu parafialnym i zawróceni do wsi. Zawracano także wszystkich próbujących przedrzeć się pieszo lub furmankami do Jagodzina. Równocześnie obie wsie zostały ostrzelane świetlnymi pociskami. Do uciekających poza obręb zabudowań strzelano. Niektórzy z nich zostali zabici. Słychać było jęki rannych i dobijanych. Niepokojące odgłosy tego, co działo się na polach, docierały do wsi. Wzbudziło to zrozumiały niepokój wśród mieszkańców. Ukraińcy widząc narastający strach wśród Polaków, uspokajali ich mówiąc, że nic im się złego nie stanie. Twierdzili, że ich dowódca ma bardzo ważną informację do przekazania. Niektórzy uwierzyli napastnikom i dobrowolnie poszli w kierunku szkoły. Tych, którzy zastanawiali się nad słowami Ukraińców, siłą wywlekano z domów i prowadzono na plac szkolny. Kazano iść wszystkim, nawet starcom i dzieciom. Uciekających zabijano. Zarówno w Ostrówkach, jak i Woli Ostrowieckiej Ukraińcy zachowywali się według tych samych reguł. Obie akcje były także zsynchronizowane w czasie. W chwili ataku na Ostrówki ksiądz Stanisław Dobrzański, nauczyciel Michał Blat oraz inżynier Jan Niziuk nocowali w domu Antoniego Ulewicza. Tuż przed wschodem słońca zauważono, że pali się polska wieś Jankowce. (Nikt wówczas nie wiedział, że Ukraińcy wymordowali w nocy w Jankowcach niemal wszystkich Polaków - około 100 osób. W tym samym czasie zamordowali w Kątach około 150 osób, w Borkach około 60 osób, a w Czmykosie około 250 osób). Ci, którzy nie spali, wybiegli z domów. Wkrótce do zebranych przyłączyli się m.in.: Ignacy Szwed, Jan i Łukasz Trusiukowie. Zastanawiano się, jak zachować się w tej sytuacji i jak przygotować się do odparcia ewentualnego ataku. Mimo ożywionej dyskusji nie zapadła żadna konkretna decyzja. Stanu tego nie zmieniło przybycie nauczyciela Jana Lissonia, który był uzbrojony w widły. Nadbiegł także Józef Jeż z kosą w ręku i siekierą za pasem. Już z daleka krzy-
czał, by uciekać do Jagodzina, bo Ukraińcy zaczęli mordować Polaków w Woli Ostrowieckiej. Niektórzy postanowili ukryć się w zabudowaniach, inni nadal dyskutowali i czekali na dalszy rozwój wydarzeń. Gajowy Trusiuk był zdania, że wobec ogromnej przewagi przeciwnika obrona nie ma szans powodzenia. To zadecydowało, że schowano posiadaną broń (kilka sztuk karabinów). Gdy do wsi weszli Ukraińcy, pytano ich, co się dzieje. Ci odpowiedzieli, że wszystko będzie powiedziane na zebraniu. Dopytywali się jednocześnie, kto do nich strzelał. (Do Ukraińców strzelał Rafał Kupracz lub Łukasz Trusiuk, który broniąc się przed pojmaniem zdążył wystrzelić kilka razy z pistoletu, nim został zabity). Stanisławowi Muzyce, byłemu żołnierzowi Korpusu Ochrony Pogranicza udało się przedrzeć przez linię okrążenia. Dotarł on do Nowego Jagodzina, gdzie zawiadomił tamtejszą placówkę AK o napadzie i poprosił o pomoc. W drodze powrotnej został zabity koło cegielni. Gdy na placu szkolnym i w szkole zebrało się dużo ludzi, oddzielono kobiety i dzieci, które popędzono do kościoła. Przestraszonych i zdezorientowanych Polaków uspokajano, mówiąc cały czas o zebraniu, na którym miały zapaść ważne decyzje wiążące się ze wspólną walką z Niemcami. Do szkoły w Ostrówkach przybiegła dziewczyna, prosząc o pomoc dla rannej matki. Ukraiński oficer polecił swojej sanitariuszce, aby opatrzyła ranę. Gest ten podziałał bardzo uspokajająco na zebranych. Gdy ktoś nawoływał do ucieczki lub obrony, był natychmiast strofowany przez sąsiadów. Panowało ogólne wręcz przekonanie, że Ukraińcy nie mają złych zamiarów. W czasie, gdy Polacy oczekiwali na rzekome zebranie, kopano już w kilku miejscach doły, do których wrzucono później ciała pomordowanych. Mężczyzn i chłopców wyprowadzono dziesiątkami do zabudowań Trusiuka i Suszka. Wcześniej Ukraińcy zarządzili pod karą śmierci oddanie broni, zegarków i złota. Przybyły też posiłki w postaci dwóch dużych oddziałów uzbrojonych w moździerze i karabiny maszynowe. Ludzie przed śmiercią modlili się i śpiewali pieśni religijne. Nie wszystkich złapanych doprowadzono do szkoły. Były wypadki, że mordowano Polaków w obejściach, a ciała pozostawiano lub wrzucano do studni. W stercie słomy został zauważony ksiądz Dobrzański. Zaprowadzono go do okólnika Trusiuka i tam zamordowano wraz z grupą około 70 mężczyzn i kilku kobiet z dziećmi. Z tego miejsca śmierci ocalały tylko 2 osoby: Józef Jeż i Antoni Ulewicz. Znad dołu śmierci zostali uratowani przez znajomego Ukraińca, który doprowadził ich do przepustu pod szosą, gdzie kazał im schować się. Równolegle z mordowaniem Polaków zorganizowane grupy Ukraińców z sąsiednich wiosek rabowały mienie pozostałe po zabitych. Zabierano rzeczy znajdujące się w domach oraz inwentarz żywy. Zdarzało się, że w trakcie rabunku odkrywano schowanych ludzi, których na miejscu mordowano. W zabudowaniach Suszków w Ostrówkach zamordowano przy użyciu siekier, wideł i kołków około 100 osób. Dla zatarcia śladów zbrodni zabudowania podpalono. (Jeszcze tego samego dnia z dołu wydobyto ciężko rannego starszego mężczyznę i 14-letniego Bolesława Ulewicza. Obaj zmarli w szpitalu w Lubomlu). Gdy wymordowano wszystkich mężczyzn, zaczęto w wielkim pospiechu wypędzać z kościoła kobiety i dzieci. Było w nim około 300 osób. Zbliżało się południe. W kościele rozbrzmiewał płacz, prośby, błagania i modlitwy do Boga o ocalenie. W chwili wyprowadzania wszyscy śpiewali „Pod Twoją obronę”. Ukraińcy w wielkim po-
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 23
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE śpiechu zaczęli pędzić kobiety i dzieci w kierunku cmentarza parafialnego w Ostrówkach. W tym czasie rozległy się serie z broni maszynowej. Do wsi od strony Równego nadjechali Niemcy, którzy z dużej odległości ostrzelali napastników. (Niemcy zostali zawiadomieni przez placówkę AK w Nowym Jagodzinie). Przestraszeni Ukraińcy próbowali odpowiadać ogniem, chowając się przy tym za kolumnę pędzonych ludzi. Idących zmuszano do szybszego marszu. Tych, którzy nie mieli już sił, zabijano po drodze. Niemcy dość szybko zaprzestali ostrzału. Nie mając przewagi liczebnej ograniczyli się jedynie do obserwacji dalszych wydarzeń. Zdarzenie to spowodowało jednak pośpieszne wycofywanie się Ukraińców z Ostrówek i Woli Ostrowieckiej. Brak czasu na szczegółowe przeszukanie wszystkich zabudowań ocalił życie ukrywającym się w nich Polakom. Kobiety i dzieci z kościoła w Ostrówkach zostały zapędzone pod ukraińską wieś Sokół, gdzie kazano wszystkim kłaść się na ściernisku i zabijano następnie strzałami z broni palnej i pchnięciami bagnetów. Przed egzekucją przyjechał na koniu Ukrainiec, który dowodził oddziałem UPA. Odczytał wszystkim zebranym wyrok śmierci. Niektóre kobiety rozpoznawały wśród oprawców znajomych z pobliskich wiosek. Po zakończeniu egzekucji między leżące ciała wrzucono granaty. Sprawdzano także, czy wszyscy zginęli, a dostrzeżonych rannych dobijano. Obrabowano też niektóre zwłoki z cenniejszej odzieży. Po odejściu Ukraińców z pola zaczęli wstawać ci, którym udało się przeżyć. Niektórzy byli ciężko ranni i wkrótce zmarli w pobliżu pobojowiska, inni - po otrząśnięciu się z szoku - uciekali. Ciała pomordowanych leżały około 3 dni. Gdy zaczęły się rozkładać, upowcy spędzili z Sokoła tamtejszą ludność, która pogrzebała zwłoki w trzech olbrzymich dołach. W Woli Ostrowieckiej mordowanie Polaków przebiegało podobnie jak w Ostrówkach. Jednym z pierwszych, który zauważył zbliżających się Ukraińców, był Marian Paszczyk, komendant Związku Strzeleckiego „Strzelec” i dowódca placówki AK w Woli Ostrowieckiej. Dostrzegł on, że w pobliżu wsi, w lasku „Dąbrówka” ukryli się napastnicy. W trakcie ucieczki do wsi został przez nich schwytany i jako jeden z pierwszych doprowadzony siłą do szkoły w Woli Ostrowieckiej. Wszystkich mieszkańców wsi i przyległych kolonii informowano, że w szkole odbędzie się zebranie, na którym miano rzekomo omawiać szczegóły wspólnej walki Ukraińców i Polaków z Niemcami. Mieszkańcy Woli Ostrowieckiej nie uwierzyli jednak w słowa napastników i we wsi wybuchła panika. Ludzie szukali schronienia w zabudowaniach. Gdy Polacy wypełnili szkołę i sąsiadujący z nią plac, otoczył ich kordon uzbrojonych Ukraińców. Grupę około 40 kobiet i dzieci, która nie mogła zmieścić się w szkole, zaprowadzono do pobliskiej stodoły Jesionków - „Witiów”. Niektórzy rozpoznawali wśród bandytów sąsiadów z Sokoła, Połap czy Przekurki. Kilku mężczyzn (w tym Łukasz Jesionek i „Martyn”) nawoływało do zorganizowania obrony lub wspólnej ucieczki, za co zostali na oczach zebranych zastrzeleni. Mimo tragicznej sytuacji i świadomości, że Ukraińcy zamie-
rzają wszystkich wymordować, Polacy wzajemnie uspokajali się i sprawiali wrażenie pogodzonych z losem. Jedynie Stanisław Kruk, Stanisław Pogorzelec i kilku młodych mężczyzn ukryło się w przygotowanym wcześniej i dobrze zamaskowanym schronie. Byli uzbrojeni. Zostali jednak wydani przez swojego kolegę oraz członka AK - Ukraińca Użwieja z Lubomla. Wszyscy zginęli w walce. Podczas gdy Ukraińcy wyłapywali i mordowali mieszkańców Woli Ostrowieckiej, w zabudowaniach wsi inna grupa - w tym kobiety i dziewczęta ukraińskie z Hupał, Połap, Przekurki i Sokoła - rabowała mienie Polaków. W trakcie grabieży znajdowano ukrytych mieszkańców, których natychmiast zabijano, a ciała wrzucano do studni. Wszyscy napastnicy dla wzajemnego rozpoznania mieli podwinięty prawy rękaw ubrania. Około godziny 10 Ukraińcy zaczęli wyprowadzać po 5-10 mężczyzn z budynku i placu szkolnego do odległej o około 50 metrów stodoły Strażyca na rzekome badania lekarskie. Na miejscu polecono Polakom oddać broń, złoto i zegarki. Następnie kazano wszystkim rozebrać się do bielizny i przejść na tok. Tam mordowano uderzeniami siekier, maczug, drewnianych kołków w głowę i przebijano widłami. Ciała układano następnie warstwami w wykopanym wcześniej za stodołą dole. W ten sposób zamordowano około 250 osób głównie mężczyzn. Z miejsca kaźni udało się uciec tylko jednej osobie Władysławowi Soroce. Po zabiciu wszystkich mężczyzn, do stodoły zaczęto doprowadzać kobiety z dziećmi. Kilka kobiet i dziewcząt próbowało uciekać, ale były powstrzymywane przez inne. W jednej z sal lekcyjnych było zgromadzonych około 50 kobiet z dziećmi. Prosiły Ukraińców o darowanie życia przynajmniej dzieciom. W odpowiedzi usłyszały, że wszyscy Polacy zostaną zabici. Gdy zapełnił się dół u Strażyca, Ukraińcy zamknęli szkołę, obłożyli ściany budynku słomą, obleli benzyną i podpalili. Dodatkowo wrzucili do wnętrza granaty. W tym czasie w szkole znajdowało się około 150-200 osób. Większość zginęła od eksplodujących granatów, wiele spłonęło żywcem. Niektórzy próbowali uciekać przez okna, ale te były obstawione przez napastników, którzy strzelali do wyskakujących. Z tego tragicznego miejsca ocalało zaledwie kilka osób, w tym m.in.: Henryk Kloc (ranny i poparzony), Irena Kozłowska, Aleksander Lubczyński, Katarzyna Palec, Jadwiga Szwed (w ciąży, ciężko ranna). Równocześnie podpalono z czterech stron stodołę Jesionka. W płomieniach i od kul zginęło tam około 30 osób. Ocalały jedynie 2 osoby: Paulina Pogorzelec i ciężko ranna Marianna Soroka. Po wymordowaniu mieszkańców Ostrówek i Woli Ostrowieckiej kilkuosobowe grupy Ukraińców przeczesywały wsie i okoliczne pola, głośno nawołując - po polsku - do wychodzenia z kryjówek. Ci, którzy nie podejrzewając podstępu wyszli, byli natychmiast zabijani. Ukrytych ludzi wskazywały także Ukrainki, które rabowały mienie pozostałe po zabitych. Po południu nad Ostrówkami i Wolą Ostrowiecką krążył niemiecki samolot
rozpoznawczy. Prawdopodobnie wykonywał zdjęcia miejsc zbrodni. Ci, którzy ocaleli z rzezi, przedostawali się do Jagodzina, Lubomla lub bezpośrednio za Bug. W Lubomlu Niemcy zamknęli uciekinierów w obozie, z którego wywieźli część osób do Rzeszy na przymusowe roboty. Około 30 młodych mężczyzn wstąpiło na ochotnika do tworzonego przez por. Kazimierza Filipowicza ps. „Kord” i por. Ryszarda Markiewicza ps. „Mohort” oddziału AK. (Do tworzonego Wyodrębnionego Oddziału Polskiej Partyzantki zgłosili się m.in.: z Ostrówek Jan Gracz ps. „Dysk” (poległ 2 kwietnia 1944 r. w Zamłyniu), Wincenty Kalita ps. „Gąsiorowski”, Michał Kudan ps. „Patyk”, Czesław Kuwałek ps. „Rybka”, Tadeusz Kuwałek ps. „Jodła”, Jan Lissoń ps. „Cień” (poległ 28 czerwca 1944 r. pod Parczewem), Antoni Łysiak ps.„Grusza”, Józef Łysiak ps. „Komin”, Jan Muzyka ps. „Michalczuk” (poległ 8 czerwca 1944 r. w Dropiejewiczach), Bolesław Pradun ps. „Skrzetuski”, Stanisław Trusiuk ps. „Kowelski” (poległ 2 kwietnia 1944 r. w Zamłyniu), Antoni Uszaruk ps. „Skrzypek”, Stanisław Uszaruk ps. „Kozik”; z Woli Ostrowieckiej Piotr Bednarz ps. „Komarczewski”, Jan Kloc ps. „Cichy”, Józef Łysiak ps. „Piątek”, Wojciech Palec ps. „Góral”, Franciszek Soroka ps. „Sroka”, Kazimierz Szwed ps. „Sobota”, Antoni Waleczek ps. „Gołąb”; z Piotrówki Antoni Kupracz ps. „Czapicki”. W ciągu kilku dni oddział powiększył się do 80 ludzi, a w marcu 1944 r. - jako I batalion 43 ppw składzie 27 Wołyńskiej Dywizji AK - liczył około 420 ludzi; J. Turowski, op. cit., s. 220; W. Romanowski, op. cit., s. 229). W kilka dni po rzezi kilkunastu chłopców - już częściowo uzbrojonych - udało się do Ostrówek i Woli Ostrowieckiej. Odnaleźli ranne osoby (m.in. Magdalenę Lewczuk, 70-letnią, niewidomą staruszkę) i pogrzebali część pomordowanych. Zastrzelili także kilku Ukraińców, którzy rabowali resztki mienia po zamordowanych Polakach. Koło cmentarza parafialnego zostali ostrzelani z daleka przez Ukraińców. Takie wypady do obu wsi były organizowane jeszcze kilkakrotnie, przede wszystkim w celu zdobycia żywności i odzieży. Uciekinierzy z Ostrówek i Woli Ostrowieckiej spotkali się z dużą pomocą mieszkańców m.in. Lubomla i Rymacz, a po zachodniej stronie Bugu - Chełma, Dorohuska, Okopów, Świerż i Żalina. Olbrzymią pomoc wyświadczyli katoliccy księża, w tym: kanonik Stefan Jastrzębski z Lubomla, Wiktor Kryweńczuk z Przewał i Marceli Mrozek z Chełma. Wydawali oni uciekinierom zaświadczenia o tożsamości, rannych umieszczali w szpitalach, wykupywali od Niemców uwięzionych, udzielali schronienia, wspierali materialnie i żywili. W Chełmie Rada Główna Opiekuńcza urządziła przy ulicy Szkolnej szpital dla rannych Polaków z Wołynia.” (1)
W wyżej zamieszczonym tekście, nie ma jednak wyczerpującej odpowiedzi na postawione we wstępie pytania, dlatego zaprezentujemy jeszcze inny opis zdarzeń, w uzupełnieniu tematu. Józef Turowski podaje, że „ na terenie powiatu lubomelskiego powstało kilka odcinków AK: - Odcinek w Lubomlu (gdzie na 10 tys. Mieszkańców było zaledwie tysiąc Polaków) obejmujący sąsiednie polskie osiedla, jak Kąty, Borki i pomniejsze kolonie. Komendantem miasta mianowany został ppor. Ryszard Markiewicz „Marek”. Główny punkt kontaktowy mieścił się w mieszkaniu Anny i Czesława Pełków koło stacji kolejowej. Sekcją łączników kierował Lachor. W mieście działały dwie drużyny łączności i wywiadu oraz plutony bojowe, a także sekcja sanitarna. - Odcinek obejmujący wsie położone na krańcach powiatu graniczące z powiatem włodzimierskim. Były to kolonie: Czmykos, Ziemlica, Zamłynie, zamieszkane tylko częściowo przez ludność polską, a także Rakowiec i Binduga położona nad Bugiem na wysokości Dubienki po drugiej stronie. - Odcinek obejmujący wsie Ostrówki i Wola Ostrowiecka położone nad traktem drogowym Luboml – Huszcza n/Bugiem w północno-zachodniej części powiatu - Odcinek obejmujący środkowo-zachodni rejon powiatu o największym skupisku ludności polskiej, przecięty linią kolejową i traktem drogowym Luboml – Dorohusk – Chełm. Na północ od stacji kolejowej Nowy Jagodzin leżały wsie: Nowy Jagodzin, Stary Jagodzin, Sawosze, Kupracze i kolonia Piotrówka. Na południe Rymacze, Terebejki oraz kolonie Ostrówki i Ostrowy. Był to największy rejon i główna baza konspiracyjna AK. W centrum rejonu w Jagodzinie mieszkał i pracował komendant obwodu AK por. „Kord” – Filipowicz kierując pracami konspiracyjnymi na terenie całego powiatu: miał zorganizowanych około 300 ludzi. (…) W kwietniu 1943 r., w zespole działaczy Delegatury doszło do ostrej różnicy zdań co do dalszych poczynań w zakresie organizacji obrony ludności cywilnej. Por. „Marek” – Markiewicz po porozumieniu się w Kowlu z zastępcą delegata okręgowego Julianem Kozłowskim „Cichym” ,proponował niezwłoczne zorganizowanie oddziału partyzanckiego dla ewentualnej obrony przed terroryzmem nacjonalistów ukraińskich. Wniosek jego jednak nie zyskał aprobaty. Obawiano się prowokować Ukraińców. Wówczas „Marek” zgłosił rezygnację z pracy w Delegaturze, komunikując o przejściu do pracy w komendzie obwodu AK, gdzie spodziewał się bardziej zdecydowanego działania. Tam przyjął pseudonim „Mohort”. Jednakże i por. „Kord”, komendant obwodu, nie był przekonany o potrzebie organizowania oddziału partyzanckiego, aczkolwiek czynił do tego przygotowania w poszczególnych placówkach. Tymczasem każdy dzień przynosił coraz tragiczniejsze wieści o napadach UPA i mordowaniu całych osiedli polskich, a równocześnie donoszono z terenu o pojawieniu się licznych grup i oddziałów Upa w rejonie Zamłynia, Ziemlicy i Oleska. Zagrożenie było bliskie i wybuchło dnia 30 sierpnia 1943 r., kiedy pod wieczór oddział UPA, wspomagany przez nacjonalistów ukraińskich ze
BITWA POD GRUSZÓWKĄ Bogusław Szarwiło GRUSZÓWKA( Groszówka) wieś i kolonia, gmina Lubitów, powiat Kowel, województwo wołyńskie. Właśnie pod tą miejscowością, 31 sierpnia 1943 r. polska samoobrona z Zasmyk odniosła pierwsze swoje zwycięstwo nad ukraińskimi rezunami. Celowo po tak wielu relacjach o zagładzie takich miejscowości jak, Ostrówki , Wola Ostrowiecka, Gaj , Budy Ossowskie , czy innych ,chcę
pokazać zupełnie inną sytuację. Pogrom ludności polskiej w wymienionych miejscowościach , był niczym innym jak „rzezią bezbronnych zaskoczonych ludzi”. Dlaczego do tego doszło, mimo tak wielu czytelnych sygnałów o zbliżającym się niebezpieczeństwie? Dziś można wyraźnie powiedzieć, że było wiele przyczyn, pierwsza z nich był fakt „ogłowienia” polskich środowisk z inteligencji, w tym byłych wojskowych, przede wszystkim przez Sowietów a i Niemcy mieli w tym swój
udział. Następna przyczyna leżała w naiwnym mniemaniu Polaków, że skoro my Ukraińcom nie zrobiliśmy nic złego, to i oni nie mogą nam nic uczynić. Pogłębiała to jeszcze bardziej wiara w pokrętne tłumaczenia samych Ukraińców. Piszę celowo ogólnie o Ukraińcach, nie wyodrębniając nacjonalistów, bo wtedy trudno było odróżnić kto jest kim i to była następna przyczyna braku prawidłowego rozpoznania sytuacji. Najważniejszym powodem biernego czekania na to co będzie, to poko-
Strona 24 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
jowe nastawienie większości środowisk polskiej ludności. Obawa przed sprowokowaniem Ukraińców, pojawia się dosłownie w każdej relacji. Cena za to zachowanie była wysoka, za wysoka jak dla ludzi miłujących pokój. Nie wszędzie, na Wołyniu, jednak ludność polska była taka bierna . Zasmyki i okalające je kolonie polskie są tu tego najlepszym przykładem. Tu bacznie nadsłuchiwano tego co się dookoła dzieje i może nie od razu, bo sceptyków też nie brakowało, ale zaczęto myśleć o
Sztunia, Wydżgowa i wsi Czmykos, zaatakował kolonię Czmykos zamieszkałą wyłącznie przez ludność polską. W okrutny sposób wymordowano ponad 150 osób. Uratowali się nieliczni. Ludzie ginęli tam gdzie dopadli ich mordercy, w mieszkaniach, na podwórzach, na drodze. Uciekających w pole dopadano zabijając siekierami czy widłami. Zginęli przywódcy tamtejszej konspiracji – Wierzbicki z żoną i trojgiem dzieci, zabito Jakubowską oraz wielu innych żołnierzy AK. Nie był to koniec. O świcie dnia następnego 31 sierpnia 1943 r. podobny los spotkał ludność polską w: Katach, Ostrówkach, Woli Ostrowieckiej i Jankowcach. Z około tysiąca ludzi ocalało kilkadziesiąt. W Woli Ostrowieckiej zginął cały pluton konspiracyjny, który na rozkaz dowódcy Jasiączaka chciał podjąć walkę. Uśpiła jego czujność początkowo spokojna postawa upowców, zwołujących mieszkańców do szkoły na zebranie. Wraz z innymi mieszkańcami zamknięto ich, a budynek szkoły oblano benzyną i podpalono. Ludzi próbujących się wydostać z płonącego budynku oknami mordowano seriami z broni maszynowej. Pozostałych mieszkańców wsi kierowano do zagród chłopskich, m. in. Do zagrody Aleksandra Strażyca, skąd pod bronią byli wyprowadzani grupami i mordowani…(…) Wstrząsające wypadki dwóch ostatnich dni oraz spodziewane dalsze krwawe akcje ze strony UPA spowodowały mobilizację polskich sił zbrojnych obwodu lubomelskiego AK, gotowe podjąć desperacką obronę.(…) W przygotowaniu do walki w Rymaczach powołano kierownictwo wojskowe i cywilne tworząc bazę samoobrony.” (2) Można się w tym miejscu pokusić o małe podsumowanie, które praktycznie już zrobił każdy z czytelników, po zapoznaniu się powyższym tekstem. Ludność cywilna mogła się zastanawiać, wierzyć lub nie wierzyć ukraińskim nacjonalistom, ale dowództwo AK, przespało sprawę w całej rozciągłości. Meldunki o mordach, chociażby z pierwszej połowy lipca w takiej liczbie i z takim nasileniem , nie powinny być zlekceważone. Wnioski z tego wyciągnęli jednak inni w innych rejonach Wołynia i o tym też będziemy pisać. Na zakończenie jeszcze zaprezentujemy jeszcze jeden dokument, sumujący wywołany temat. W meldunku półrocznym 31 sierpnia 1943 r. gen. Komorowski podsumowując wydarzenia na Wołyniu stwierdza: „(…) warunki do samoobrony są rozpaczliwe: wszędzie przemoc okupanta, (..) przewaga liczebna i uzbrojenie Ukraińców przesądza wynik. Ponosimy dotkliwe straty w ludziach mordowanych i wyłapywanych, całe połacią są ogołacane z elementu polskiego, gdyż reszta pozostałych przy życiu uchodzi w bezpieczne strony” (3) 1)WOŁYŃSKI TESTAMENT- Lublin 1997 - ISBN 83-908042-1-2 Wydawca: Towarzystwo Przyjaciół Krzemieńca i Ziemi Wołyńsko-Podolskiej 20-006 Lublin, ul. Hugona Kołłątaja 5/1b http://superfon.myftp.org: 2)Józef Turowski – POŻOGA Walki 27 Wołyńskiej Dywizji AK 3) Armia Krajowa w dokumentach… …,op.cit.,str.68 Za: W. Filarem „Burza” na Wołyniu Jak to było z piłami na Wołyniu samoobronie. Antoni Mariański, mieszkaniec Zasmyk, opowiadając o tamtych czasach powiedział:” u nas nie było donosicieli”. Myślę ,że to dzięki temu nie wywieziono w głąb ZSRR, byłych legionistów i byłych wojskowych . Oni pierwsi zaczęli myśleć o samoobronie i pierwsi znaleźli się również w konspiracji. Tak zupełnie otwarcie samoobrona zasmycka zaistniała jednak , kiedy przybyła do Zasmyk, 13-osobowa grupa młodzieży z Radowicz, w dniu 13 lipca 1943r. Radowicze odległe 7km od Zasmyk, wieś z której , 10 lipca wyruszył w swoją ostatnią tragiczną
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE podróż por. Zygmunt Rumel, komendant BCh na Wołyń i jego oficer do zleceń specjalnych por. Krzysztof Markiewicz. Śmierć parlamentarzystów i krwawe wydarzenia z 11 lipca (krwawe mordy w kościołach :Poryck, Kisielin, Krymno, Zabłoćce, Chrynów ) spowodowały,zarządzenie przez por. „Znicza” (Henryka Nadratowskiego) dowódcy miejscowej konspiracji, o ewakuacji polskich rodzin do Zasmyk. Przejazd odbywał się przez ukraińskie wsie, dlatego wyciągnięto broń i utworzono konny oddział konwojujący jadące wozy. Po drodze przytrafiło się nawet spotkanie z upowskim oddziałem ( czotą) ćwiczącym musztrę, tyle, że zamiast broni mieli kije. Ukraińcy byli zaskoczeni pojawieniem się polskiego zbrojnego oddziału i bez przeszkód przepuścili w kierunku jazdy. W samych Zasmykach, mieszkańcy również byli zaskoczeni przybyciem oddziału z odkrytą bronią, co oczywiście u niektórych wzbudziło nie zadowolenie. Tu też padły wcześnie wymieniane zwroty, ”po co drażnić Ukraińców ”! Zdecydowana większość na czele z proboszczem ks. M. Żukowskim jednak podjęła trud tworzenia samoobrony. W tym czasie poszła wieść po ukraińskich wsiach, jak opowiadał mi Ryszard Romankiewicz: „ wójt ukraiński w Turzysku, ogłosił na sesji sołtysom, że Romankiewicze wywieźli do Zasmyk dwa wozy pełne broni ręcznej i maszynowej”. Tego rodzaju pogłoski rozsiewali i Polacy, by wywołać większy respekt do słabej wówczas samoobrony. Takie przerośnięte wieści prawdopodobnie były jedną z przyczyn, że upowcy nie zaatakowali Zasmyk jak planowali w drugiej połowie lipca. Tym czasem w nocy z 16 na 17 lipca przybył do wioski por. „Jastrząb” z kilkoma partyzantami z Kowla. Oddział samoobrony po woli, ale rozrastał się i nabierał wojskowego charakteru. Ukraińscy nacjonaliści zaniepokojeni rozwojem sytuacji podjęli próbę rozpoznania sił polskiej samoobrony. Używając podstępu, proponując „dogawory” w sprawie wspólnej walki z Niemcami, odwiedzali co kilka dni Zasmyki. Nikt jednak nie wierzył w „chachłackie gadanie”, ale prowadzono z Ukraińcami rozmowy, grając na czas. 19 sierpnia do Zasmyk przybył następny oficer z Kowla, cichociemny por. Michał Fijałka „Sokół”, który rozpoczął tworzenie następnego oddziału. Kiedy „dogawory” nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, upowcy postanowili w zdecydowany sposób pozbyć się Polaków w okolicy. Zaplanowali napad na Zasmyki, ściągając do Gruszówki co najmniej dwie dobrze uzbrojone sotnie i znaczną ilość „czerni”, czyli siekierników. Mieli zdecydowana przewagę na zasmycką samoobroną i polscy dowódcy zdawali sobie doskonale sprawę. Obrona była niemożliwa, nie było żadnych szans, pozostał tylko atak. Po naradzie podjęto decyzję wyprzedzenia upowskiego ataku i zaatakowania zgrupowania UPA wcześniej. Wzięło w tym udział około 50 żołnierzy samoobrony, podzielonych na dwie grupy. Obeszli nocnym marszem upowców i zaatakowali od tyłu, czyli tam, gdzie nikt ich się nie spodziewał. Efekt zaskoczenia i determinacja polskiej samoobrony spowodowały, że „niemożliwe stało się możliwe”. Zwycięstwo było totalne i nie tylko w tym dniu, bo znów legenda o zasmyckiej samoobronie urosła jeszcze bardziej. Feliks Budzisz mieszkaniec Radowicz powiedział mi;” Dzięki zwycięstwu wielu polskim rodzinom z Radowicz, w tym i nam z mamą i siostrą(ojciec był już w samoobronie)udało się bez większych przeszkód uciec do Zasmyk. Dla ludności polskiej, wątpiącej już w przetrwanie, zwycięstwo w Gruszówce było źródłem nadziei i otu-
chy”. Oczywiście , że nie obyło się bez ofiar, zginął jeden partyzant i dwóch zostało rannych. Przywołam tu ponownie słowa Feliksa Budzisza : „w bitwie tej poległ, Stasio Romankiewicz. Jego śmierć przeżyliśmy głęboko. Na pogrzeb 1 września przybyły tłumy uciekinierów i miejscowej ludności. Ks. M. Żukowski wygłosił płomienne kazanie. Oznajmił, że za chwilę uderzy dzwon, ukryty i milczący od 17 września 1939r. Kapłan obwieścił również dla pokrzepienia serc skazanych na zagładę – powstanie skrawka wolnej Polski: Rzeczpospolitej Zasmyckiej.” Ludność polska , zarówno miejscowa jak i uciekinierzy z terenów opanowanych przez upowców, poczuła się pewniej i wreszcie bezpieczniej. Zwycięstwo to miało również olbrzymie znaczenie dla wielu okolicznych kolonii polskich, jak Janówka, Radomle i inne znajdujące się w zasięgu działania zasmyckiego ośrodka. To w tych wsiach powstały oddziały samoobrony tworzące sieć wzajemnej współpracy . W dwa dni po boju pod Gruszówką banderowcy napadli na duża wieś polską Wierzbiczno. Wymordowali kilkanaście rodzin, ale część zdołała się schronić do Osiecznika , również zamieszkałego przez Polaków. Spodziewano się lada moment napadu i na tą wieś, ale oddział „ Jastrzębia” śmiałym atakiem odrzucił siły upowskie i dokonał ewakuacji mieszkańców do Zasmyk. W ten sposób rosła również legenda „Jastrzębia” i jego oddziału. W okolicy 7 września dowództwo UPA w Tuliczowie ponownie dokonało koncentracji swoich sił w liczbie 3000 uzbrojonych „striłciw” plus artyleria. Ta liczba wyraźnie wskazuje na fakt liczenia się z bardziej z legendą niż faktyczną siłą zasmyckiej samoobrony. Tym razem jednak, nie doszło do zagłady dzięki zbiegowi okoliczności i pojawieniu się Niemców szukających zapasów zboża. Starcie upowskich sił z niemieckim wojskiem zapewniło na jakiś czas spokój w okolicy. Na początku października 120 osobowy oddział „Jastrzębia” wykonał rajd demonstracyjny przez ukraińskie wsie w kierunku Buga. Był to następny psychologiczny manewr ostudzający zapędy upowskich zagonów śmierci. Bitwa pod Gruszówką, to początek chwały zasmyckiego ośrodka samoobrony i jedna z najwspanialszych kart historii samoobrony polskiej na Wołyniu. W materiałach ukraińskich odnotowano: ”Do najpotężniejszych polskich baz samoobrony można zaliczyć te, które powstały miejscowościach Przebraże (do1921 – Przebrodź) w regionie łuckim, Huta Stepańska i Huta Stara w regionie kostopolskim, Pańska Dolina regionie dubieńskim, Zasmyki w regionie kowelskim….”(1) Jest to przykład , kiedy tak nie wielu ratowało życie tak wielu i „niemożliwe stawało się możliwe”. Szczegółowy opis bitwy jest w trakcie opracowania i znajdzie swoje miejsce wśród wspaniałych kart historii Wołynia. Zapewniam tu wszystkich moich rozmówców i świadkom tamtych zdarzeń którzy wspominali tamten czas i tamtych bohaterów. Pamięć tych co oddali swoje życie i tych co wtedy ratowali dziesiątki innych istnień pozostanie utrwalona na zawsze w gorących słowach i myślach. Nadal jeszcze zbieram strzępy informacji i nazwiska uczestników tej bitwy, dlatego jeżeli tylko ktoś z czytających cokolwiek może wiedzieć proszę o kontakt przez pocztę redakcyjną lub telefon stale zamieszczany w naszym serwisie.
1) Tragedia Wołyńska w latach 1943-1944,: poszukiwania pomiędzy „dwoma prawdami”. Igor Iljuszyn
Jak to było z piłami na Wołyniu Dymitr Bagiński
Dlaczego z czasów, gdy ludzie ginęli milionami, w pamięci ludzkiej pozostaje żywe – co więcej wciąż budzi kontrowersje i boli jak niezagojona rana – wspomnienie „wydarzeń” na Kresach Południowo-Wschodnich, gdy Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińska Powstańca Armia oraz bojówki chłopstwa ukraińskiego zabiły „zaledwie” 120-200 tysięcy ludzi? Przyczyn jest wiele, a jedną z nich jest powszechne bestialstwo oprawców dążących do tego, by nie tylko zabić, ale i zadać ofiarom jak najwięcej cierpień. Jak powiedział ostatnio dowódca samoobrony Rybczy na Wołyniu, Jan Niewiński, żołnierze jego placówki wspólnie modlili się o śmierć od kuli – uważaną za śmierć dobrą – a błagali o uchronienie od śmierci w męczarniach za przyczyną ukraińskich nacjonalistów. To właśnie odczłowieczenie napastników – czasem we wspomnieniach świadków uznawanych za diabły, a ich dzieło za piekielne – którzy napadali na zazwyczaj spokojną i nie spodziewającą się złego ludność, powodowało szok „od którego siwiały młode dziewczęta”, jak wyraził się pisarz Jarosław Hałan. Owo dotknięcie absolutnego Zła, które często miało twarz niedawnego dobrego sąsiada, spowodowało u ofiar nieukojony ból i jest przyczyną sprzeciwu wobec prób wrzucenia „tragedii wołyńskiej” na półkę ze sprawami „załatwionymi odmownie”. Temat okrucieństwa i tortur poruszałem nie raz. Celowo pomijałem jednak sprawę chyba najbardziej makabrycznej zbrodni, jaką było przeżynanie ludzi piłą. Jest to temat wart osobnego poruszenia – i czas na nie dzisiaj. Sprawa pił budzi skrajne emocje. Z jednej strony rżnięcie piłami przedstawia się tak, jakby niemal każdy Wołyniak został przerżnięty piłą. Z drugiej strony pojawia całkowita negacja. Oto jej przykłady: Kolejna czarna legenda brzmi: na Wołyniu Ukraińcy cięli Polaków piłami. Tymczasem nie stwierdzono ani jednego takiego przypadku. Wszystkie osoby powtarzające takie informacje słyszały je od kogoś innego. Świadków naocznych nie ma, piły są prawdopodobnie mitem. (Jarosław Hrycak, ukraiński historyk, Gazeta Wyborcza nr 23 z dnia 27-28.01.2001) Osobiście pamiętam nawet artykuł w GW, w którym pewien dziennikarz, bodajże Marcin Wojciechowski, opisywał swoje uczestnictwo w warsztatach, które naukowo udowodniły mit o piłach na Wołyniu. Taki naukowy negacjonizm doprowadził do tego, że mógł grzmieć red. Smoleński potępiając antyukraińskie stereotypy w polskim społeczeństwie: ... nacjonaliści, mordercy, hajdamaki, piłami rżnęli, żywcem palili, pacyfikowali Powstanie itd., itp. (GW z 10.01.2001, pogrubienie moje) Trochę rozumiem takie postawy. Wystarczy przeprowadzić na sobie test – zadać sobie pytanie, czy byłoby się zdolnym, oczywiście w skrajnych warunkach, do rąbania człowieka siekierą czy sieczenia go czymś ostrym – i – do rżnięcia go piłą. O ile wydaje się, że np. w samoobronie człowiek jest zdolny do wielu rzeczy – ba, wspiera tu go kultura, wszak uważano kiedyś rąbanie i sieczenie ludzi za zajęcia rycerskie! – to wyobrażenie sobie siebie przecinającego człowieka na pół, przyprawia już o mdłości. Jest to bowiem zajęcie wyłącznie katowskie… Co więcej, wymagałoby ono pewnej premedytacji, wręcz organizacji, której normalny człowiek psychicznie mógłby nie wytrzymać. Tak więc nie dziwię się, że trudno uwierzyć, szczególnie Ukraińcowi, z wyższych sfer, w „piły na Wołyniu”. Tymczasem według moich, niepełnych jeszcze rachunków, opracowania dotyczące ludobójstwa OUN i UPA na Wołyniu i w Galicji (Małopolsce) Wschodniej wymieniają 49 osób zabitych poprzez przecięcie piłą, plus kilka przypadków, w których liczba osób nie jest sprecyzowana. Spośród tych osób, 21 jest znanych z imienia i nazwiska, 20 tylko z nazwiska, 1 osoba tylko z imienia. Tylko 7 osób jest całkowicie anonimowych. Tak dokładna znajomość ich personaliów (dla porównania: znamy nazwiska tylko ok. 1/3 wszystkich ofiar OUN-UPA) każe zacząć powątpiewać w
słuszność zaprzeczeń Hrycaka. Jeden świadek może się mylić, ale nie kilkudziesięciu! eczytałem wiele wspomnień świadków, które pełne są wstrząsających faktów nt. zwyrodnienia banderowskiego „ruchu wyzwoleńczego”, jak choćby to… W pewnej chwili jeden z bandytów powiedział do drugiego: „daj niż, ja jemu jazyk wyriżu (daj nóż, ja mu język wyrżnę)”. Kiedy podano mu duży nóż rzeźnicki, jedną ręką chwycił mnie za brodę, a w momencie, kiedy zbliżał nóż do mojej twarzy, został wywołany przez prowidnika do wyniesienia dużego kosza [z rabowanymi rzeczami – D.B.]. (...) Po wyniesieniu kosza bandyta wrócił do mnie, ale już nie z nożem, tylko z naganem w ręku i z odległości około 30 cm od mojej głowy wycelował do mnie. Patrzyłem w lufę rewolweru i ogruchowo odchyliłem głowę. W tej samej chwili padł strzał. Nie straciłem przytomności, gdyż pocisk trafił tuż za uchem i przeszył kark. Chcąc uniknąć „poprawki”, zwaliłem się pod stół i postanowiłem udawać martwego. (Bolesław Sienkiewicz „Żuraw”, komendant placówki AK w Ciemierzyńcach, pow. Przemyślany, Tarnopolskie) [1] ...lecz dotychczas rzeczywiście nie odnalazłem nigdzie zeznania mówiącego wprost: „byłem/byłam świadkiem przecinania człowieka piłą...”. Są jednak przekazy o istnieniu takich osób: np. w Nakwaszy (Tarnopolskie) przecięcie piłą Rozalii Wróblewskiej odbyło się na oczach jej córki Stefanii Petrasz. W Hucisku (Lwowskie) Józef Doskoczyński został przerżnięty na oczach mdlejącej żony. W kolonii Gaj na Wołyniu ukryty w schronie Bolesław Czelebąk słyszał, jak przepiłowuje się jego żonę. Istnieją ponadto świadectwa osób, które widziały „efekty” działalności upowskich katów: My weszliśmy [do Gaju, Wołyń – D.B.] od strony północnej. Po lewej stronie w środku wioski była szkoła, a za nią prostopadle do drogi strzelnica (...). (...) cały wykop strzelnicy był zapełniony zwłokami pomordowanych Polaków na wysokości 1 m. (...) Dookoła leżały porzucone narzędzia zbrodni: siekiery, widły, motyki, piły, drągi i inne – wszystkie we krwi. (ze wspomnień Stanisława Pachli, pogrubienie moje) [2] albo: - Po wyjściu z piwnicy, to co zobaczyłam, było straszne. Wszystkie domy były spalone, mężczyźni którzy schwytani przez banderowców zostali zamknięci w jednej ze stodół i tam dokonano masakry. Odcięto im uszy, nosy, wydłubano oczy, niektórych przecinano piłą stolarską, odrąbywano ręce i nogi, rozpruwano brzuchy (...). (z relacji Zyty Malec, Hucisko, Lwowskie, 12.04.1944, pogrubienie moje) [3] W końcu, istnieją dowody zdjęciowe. Uwaga, widok jest makabryczny: /link Piły na Wołyniu – a także poza nim! – były więc faktem. Może nie były tak powszechne, jak niektórzy uważają, ale jednak prawda wydaje się inna niż twierdzili prof. Hrycak i redaktorzy GW. ______ Poniżej przedstawiam listę męczenników wołyńsko-małopolskich zamordowanych przez przecięcie piłą. Niech posłuży jako pomoc naukowa dla wyżej wymienionych. Nieznana kobieta w kolonii Konstantynówka, pow. Dubno, Wołyń, sierpień 1943 [4] ojciec Tomałówny (imię nieznane), wieś Zastawie, pow. Horochów, Wołyń, między kwietniem a lipcem 1943 [5] Piotr Stasiuk, ojciec Feliksa, kolonia Dąbrowa, pow. Horochów, Wołyń, 24.08.1943 [6] Antoni Kawarski, kolonia Jachimówka, pow. Horochów, Wołyń, lipiec 1943 [7] Stefan Uleryk, wieś Tumin, pow. Horochów, Wołyń, sierpień 1943 [8] Antoni Rudnicki, s. Franciszka, lat 28, kolonia Podsielecze, pow. Kostopol, Wołyń, 20/21.07.1943 [9] „jeden z mieszkańców” wsi Mały Porsk, pow. Kowel, Wołyń, 1943r.[10] Polak (NN) w kolonii Popielówka, pow. Kowel, Wołyń, lipiec 1943 [11]
Iwan Oksiutycz, Ukrainiec przecięty piłą przez swego bratanka Lońkę, członka UPA, za odmowę udziału w mordach Polaków, wieś Klewieck, pow. Kowel, Wołyń, jesień 1943 [12] Maria Sudoł, lat ok. 23, las świniarzyński k. Wierbiczna, pow. Kowel, 6.09.1943 [13] Żona Bolesława Czelebąka w stanie odmiennym, kolonia Gaj, pow. Kowel, 30.08.1943 [14] „...jedną z kobiet (nazwisko panieńskie Michałowska) przerżnięto piłą”, Huta Stara, pow. Krzemieniec, Wołyń, kwiecień 1943r. [15]
Staniszewski (imię nieznane), na terenie pow. krzemienieckiego, Wołyń, zima 1943 lub 1944r., [16] Jan Matyszczuk, lat 40, zabity widłami, a następnie porżnięty na kawałki. Terebejki, pow. Luboml, Wołyń, sierpień 1943 r., [17] Stanisława Sawicka, lat 37,kolonia Aleksandrówka, pow. Łuck, Wołyń, maj 1943 r., [18] 9 osób z rodziny Piwowarskich (Piwowskich?), kolonia Marianówka, pow. Łuck, 2.06.1943 [19] Janina Polewa, lat 15, Dermanka, pow. Łuck, Wołyń, 10.04.1943 r. [20] żona Franciszka Kwiatkowskiego, kolonia Nowa Ziemia, pow. Łuck, Wołyń, 1943 r., [21]
M.P. Ilczuk, Ukrainiec, okolice Tuczyna, pow. Równe, Wołyń, 1944 r. [22] gajowy i jego żona (NN), Chinocze, pow. Sarny, Wołyń, czerwiec 1943 [23] Józef Ejsmont, okolice Antonówki, pow. Sarny, Wołyń, przed 13-14.06.1943 [24] ksiądz Karol Baran, lat 61, Stężarzyce, pow. Włodzimierz Wołyński, 12.07.1943 [25]
Piotr Bronicki (Branicki), kolonia Stanisławów, pow. Włodzimierz Wołyński, 29.08.1943 [26] kowal Aleksander Funa, lat 40, Mokrzec, pow. Włodzimierz Wołyński, czerwiec 1943 [27] „7 czerwca 1943 r, na cmentarz we Włodzimierzu zwieziono liczne zwłoki okrutnie pomordowanych w okolicy Polaków. Były to kobiety z obciętymi piersiami i rozciętymi brzuchami i przecięci na pół mężczyźni.” [28] jeniec sowiecki o imieniu Tichon, który oświadczył, że nie wierzy, by Ukraina stała się samostijna, Tajkury, pow. Zdołbunów, Wołyń, 1943 r. [29] Antoni Podskalny, lat 44, wieś Cygany, pow. Borszczów, woj. tarnopolskie, 1945r., [30]
dwie polskie nauczycielki [NN], wieś Załucze, pow. Borszczów, woj, tarnopolskie, październik 1944 [31] rodzina Sikorów, wieś Nakwasza, pow. Brody, woj. tarnopolskie, 26.12.1943 [32] Rozalia Wróblewska, lat ok. 60, wieś Nakwasza, pow. Brody, woj. tarnopolskie, luty 1945 [33] Michał Popiel i jego syn, wieś Łapszyn, pow. Brzeżany, woj. tarnopolskie, początek stycznia 1944 [34] Misa… brat Marii – Ukrainiec, inwalida, wieś Jurkowce, pow. Kopyczyńce, woj. tarnopolskie, 1945 r. [35] Wiktor Kopociński, 17 lat, Krosienko, pow. Przemyślany, woj. tarnopolskie, 17.01.1944 [36] ksiądz (kleryk?) Florek, pocięty piłą za
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 25
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE skrytykowanie sprawców mordu z 17. stycznia (patrz wyżej). Na drugi dzień podrzucono do wsi jego pocięte piłą zwłoki. Krosienko, styczeń 1944. [37] ksiądz Karol Procyk, proboszcz w Baworowie (Tarnopolskie) prawdopodobnie przecięty piłą po porwaniu do lasu, listopad 1943 [38] małżeństwo Wizer (60 i 65 lat), Karolówka, pow. Rohatyn, woj. stanisławowskie, 3.05.1944 [39] Jan Zalewski, lat 49, Bohorodyczyn, pow. Tłumacz, woj. stanisławowskie, 19.03.1944 [40] Jan Skiba, Dźurków, pow. Horodenka, woj. stanisławowskie, 1943r. [41]
„...kilku z nich [mężczyzn-Polaków] na oczach kobiet i dzieci [upowcy] żywcem przerżnęli piłami na pół (...)”. Wśród nich Józef Doskoczyński [42] i Antoni Gryglewicz, lat 46 [43], Józef Podkowicz i Paweł Mulik44 – Hucisko, pow. Bóbrka, woj. lwowski, 12.04.1944. ___ Opublikowane; http://65-lat-temu.salon24.pl/114661,jak-to-bylo-z-pilami-na-wolyniu Źródła: [1] H. Komański, S. Siekierka, „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim 1939-1946”. Wrocław 2006, s. 791-792 [2] W. Siemaszko, E. Siemaszko, “Lu-
dobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”, Warszawa 2000, s. 1149 [3] S. Siekierka, H. Komański, K. Bulzacki, “Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie lwowskim 19391947”, Wrocław 2006, s. 54 [4] W. Siemaszko, E. Siemaszko, „Ludobójstwo…”, s. 77 [5] tamże, s.136 [6] tamże, s. 153 [7] tamże, s. 156 [8] tamże, s. 170 [9] tamże, s. 315 [10] tamże, s. 334 [11] tamże, s.350 [12] tamże, s. 375 [13] tamże, s. 391 [14] tamże, s.395
[15] tamże, s. 448 [16] tamże, s.483 [17] tamże, s.500 [18] tamże, s. 553 [19] tamże, s. 573 [20] tamże, s. 588 [21] tamże, s. 591 [22] tamże, s. 727 [23] tamże, s. 798 [24] tamże, s. 811 [25] tamże, s. 849 [26] tamże, s. 883 [27] tamże, s. 928 [28] tamże, s. 952 [29] tamże, s. 995 [30] H. Komański, S. Siekierka, „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim…”, s. 33 [31] tamże, s. 56 [32] tamże, s. 591
[33] tamże, s. 77 i 591 [34] tamże , s. 116 [35] tamże, s. 234 [36] tamże, s. 779 [37] tamże, s. 293 i 779] [38] tamże, s. 825 [39] S. Siekierka, H. Komański, E. Różański, “Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie stanisławowskim 1939-1946”, Wrocław 2007, s. 397 [40] tamże, s. 690 [41] tamże, s. 123 [42] J.Węgierski, “W lwowskiej Armii Krajowej”, Warszawa 1989, s. 109 [43] S. Siekierka, H. Komański, K. Bulzacki, “Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie lwowskim…”, s. 20 [44] tamże, s. 47
GRUZ Z PAŁACU POTOCKICH W STANISŁAWOWIE NA BUDOWĘ UKRAINY Aleksander Szumański
Jałtańsko-teherańskie państwo Ukraina usiłuje budować swoją historię, czyli samo kwalifikuje się do rozbiórki. W rdzennie polskim Lwowie nie istnieją żadne historyczne ślady państwowości ukraińskiej, przy spotykanej na każdym kroku polskości, tego niegdyś wspaniałego miasta, pięknego, bogatego, dumnego ze swojej polskości. Dzisiejszy, ukraiński Lwów, to nędza, brud, umierające miasto z kamienicami, które w swoich monumentalnych, niepowtarzalnych urbanistycznie ciągach, zagrażają istniejącym stanem technicznym bezpieczeństwu publicznemu. Budynki mieszkalne i użyteczności publicznej już w 100% wykazują katastrofalny stan techniczny zewnętrzny i wewnętrzny polegający na ich zawilgoceniu do wysokości od około 0,5 m. do 2,0 m w zależności od materiału przyziemia / drewno, cegła, kamień naturalny, tłuczeń kamienny na zaprawie cementowo – wapiennej, inne / . W tych starych budowlach nie istnieje izolacja pozioma przeciwwilgociowa i brak wieloletnich remontów bieżących kamienic powoduje kapilarne podciąganie wody z gruntu. Tak zawilgocone mury przyziemia wykazują porażenie przez szkodniki biologiczne głównie grzyby i pleśnie. Materiał budowlany przyziemi sypie się w rękach na proszek, a elementy drewniane przerośnięte grzybami domowymi przyjmują postać brunatnej zgnilizny. Należy wziąć pod uwagę iż strzępki grzybni w poszukiwaniu pożywki organicznej przerastają mury nośne, doprowadzając obiekty do śmierci technicznej. To od dołu. Od góry, nieremontowane pokrycia dachowe i w większości drewniane więźby dachowe wykazują porażenie głównie owadami – technicznymi szkodnikami drewna / kołatek domowy, spuszczel – to najgroźniejsze owady /, doprowadzając elementy drewniane do zniszczenia, przez całkowite rozsypanie. W tej sytuacji więźby dachowe grożą zawaleniem, a obiekty budowlane niszczone od fundamentów w każdej chwili narażone są na katastrofę budowlaną – zawalenia się budowli. Należy jeszcze przyjąć dodatkowo wskaźnik zachorowalności na choroby nowotworowe, zważywszy, iż niektóre grzyby domowe są kancerogenne / rakotwórcze /. Rodzaj zagrzybienia rozpoznaje się nie tylko mikroskopowo, ale również makroskopowo przez doświadczonych mykologów / oględziny elementów porażonych grzybem /. Warto zapamiętać , iż najgroźniejsze w częstotliwości zapadania na choroby nowotworowe, są niestety najczęściej występujące – grzyb domowy właściwy / Merulius lacrymans /, grzyb piwniczny / Coniophora cerebella /, grzyb domowy biały / Poria vaporaria /, grzyb kopalniany / Paxillus acheruntius /. Grzyby te są również najbardziej złośliwe w niszczeniu konstrukcji budynku doprowadzają-
ce do całkowitych zniszczeń strukturalny budowli.
Dopełnieniem dramatu technicznego miasta jest całkowity brak kanalizacji ogólnospławnej, Wody opadowe podmywają fundamenty, skutecznie wymywając spod nich cząsteczki gruntu. Włodarze, wszak nie gospodarze miasta wykonali we Lwowie, zapewne nie bagatelnym kosztem, malowanie podmurówek kamienic w kolorze popielatym zakrywając „malunkiem” ślady wilgoci i zagrzybienia. I na tym oszustwie budowlanym zakończono „remonty”. „Nasza Polska” nr 34, 24 VIII 2004 r w tytule „Lwów umiera” Aleksandra Szumańskiego podaje: …ulice śmietniska. Na placu Halickim w pobliżu kościoła św. Antoniego i na innych centralnych lwowskich ulicach i placach stoją rzędem baby w chustach w kwiaty polne z brudnym towarem wyłożonym bezpośrednio na bruku, z zasady bez żadnego podkładu. Towar ten to jarzyny, ser, owoce, oraz mleko w butelkach po wodzie mineralnej. Baby mają brudne łapska i tak podają towar. Ceny tu niskie, w porównaniu ze sklepowymi, ale i tak przewyższają krakowskie. Ulice lwowskie stanowią jedno wielkie śmietnisko z kubłami na śmieci zawsze wypełnionymi po brzegi, usadowione w różnych centralnych punktach miasta. Brak całkowicie ulicznych śmietniczek, a śmieci i kurz w porywach wiatru hulają beztrosko nad ulicami i placami. Wozów śmieciarskich przez wiele lat nie oglądałem. Jezdnie wybrukowane zapadającymi się kocimi łbami z czasów Franz Josefa, w tej strukturze szyny tramwajowe wąskotorowe przeważnie już bez podkładu bruku, a po nich jeżdżące tramwaje trupo-jezdki z szybkością 2 – 6 km/godz. obsługiwane wyłącznie przez konduktorki cywilne w fartuszkach w kwiatki. Od czasu do czasu wstają z ław tramwajowych „jacyć dwaj cywili” z okrzykiem „kontrol !”. Nierzadko konduktorki sprzedają „lewe” bilety, oczywiście do spóły z „kontrolą”, zatrzymując tramwaj przed przystankiem, zawsze tuż przy kantorze wymiany walut. Nieszczęsnych pasażerów – turystów z Polski „kontrolerzy” prowadzą do kantoru, oczekując na wymianę np. na 150 hrywien , pobierają „grzywnę” i natychmiast znikają bez wydania pokwitowania. Taka przygoda spotkała mnie i moją żonę w 2009 roku. Takimi pasażerami „na gapę” są wyłącznie Polacy. Po jezdniach typu „Wańka – Wstańka” z cyrku Staniewskich bujają się auta i atobusy, a my zwykle w naszych samochodach bujających się po zapadających się kocich łbach śpiewamy: „… bujaj się Fela, bo jutro niedziela…”. Nierzadko na granicy pośród stada
„mrówek” / legalnych przemytników /, słyszymy : „my was do tiurmy”, ale „rebuchy” nie dajemy. Czas oczekiwania na przekroczenie granicy w Medyce „ w te i we w te” średnio 10 godzin. Po przekroczeniu granicy z Ukrainą podróżni nagle znajdują się w latach 50 ubiegłego wieku.
To miasto widniejące jeszcze na liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego Ludzkości z obiektami objętymi szczególną ochroną międzynarodowej organizacji Unesco, filii ONZ, ze względu na unikatową ich wartość kulturową, bądź przyrodniczą dla ludzkości – zapewne opuści tę zaszczytną listę. Ukraina usiłuje zacierać ślady polskości fałszem historycznym. Fundacja Ukraina – Ruś wydała w 2010 roku przewodnik po ukraińskich miejscach w Polsce. Znalazło się w nim m.in. stwierdzenie, że poeta Juliusz Słowacki i królowie Zygmunt August, oraz Stanisław August Poniatowski byli Ukraińcami, a także, że Kraków jest „staroukraińskim grodem”. Nowożeniec, prezes owej fundacji, wystąpił z inicjatywą, aby stadion we Lwowie, który powstaje z myślą o organizowanych wspólnie przez Polskę i Ukrainę finałach piłkarskich mistrzostw Europy w 2012 roku nosił imię przywódcy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów Stepana Bandery. Jeszcze wcześniej w lipcu 1990 roku opiniotwórczy lwowski tygodnik „Za wilnu Ukrainu” podał na stronie tytułowej, iż matka Jana Pawła II była Ukrainką. 15 marca 2010 odbyła się we Lwowie akcja palenia książek, autorstwa profesora historii i nowego ministra oświaty i nauki Dmytra Tabacznyka. Wybitny historyk, który obiektywnie wyświetla fakty zbrodni formacji OUN-UPA i jej watażków – teraz atakowany jest przez faszystów ukraińskich. Przywódcy OUN-UPA rozpętali na Ukrainie zachodniej agresywną akcję zniszczenia Tabacznyka jako naukowca i osobę publiczną. Ale głównym celem faszyzmu ukraińskiego OUN-UPA jest zwolnienie profesora Tabanczyka z zajmowanego stanowiska ministra i powołanie na to stanowisko faszystę – banderowca. W akcji palenia książek w centrum Lwowa uczestniczyły: Kongres Ukraińskich Nacjonalistów / KUN /, Młodzieżowy Nacjonalistyczny Kongres / MNK /, Ukraińska Rada Ludowa / URL /, Organizacja Ukraińskiej Młodzieży „Dziedzictwo” /, organizacja paramilitarna „Bojówkarz”. Zasiane przez poprzedniego prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę ziarna faszyzmu zaczynają bujnie owocować. Akcja która odbyła się 15 marca 2010 roku we Lwowie jest kopią wydarzeń berlińskich z maja 1933
Strona 26 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
roku – z rozkazu Hitlera palenie stosów naukowych książek.
Akcja zniszczenia profesora Dmytra Tokarczuka przez ukraińskich faszystów z OUN – UPA, jako żywo przypomina fanatyczną agitację komunistyczną Henryka Hollanda i Ireny Rybczyńskiej, rodziców Agnieszki Holland - pary stalinowców z zajadłością uczestniczących w bolszewickich nagonkach na nonkonformistycznych naukowców - m.in. w haniebnym donosie na wybitnego polskiego naukowca - profesora Władysława Tatarkiewicza. Na zachodzie Ukrainy rośnie w siłę partia Swoboda. Jej nacjonalizm jest przede wszystkim antypolski, gloryfikujący Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińską Powstańczą Armię. Eksperci w Kijowie mówią o związkach jej lidera Oleha Tiahnyboka z rządzącą Partią Regionów prezydenta Wiktora Janukowycza, zagrożeniach dla Warszawy. Oleh Tiahnybok słynie również z haseł antysemickich. Przed otwarciem Cmentarza Obrońców Lwowa Tiahnybok przekonał deputowanych do zmiany stanowiska w sprawie inskrypcji na grobach. Sprawą godności narodowej według Tiahnyboka jest usunięcie tablic z „prowokacyjnymi antyukraińskimi” napisami i symbolami wojskowymi i miecza „Szczerbca”” wymierzonego przeciw Ukrainie w zbrodniczym najeździe Polaków na etniczny ukraiński Lwów w 1918 roku”. „Swoboda” nie tylko mówiła, ale i działała – jej aktywiści postawili „tablicę prawdy” w rocznicę wymordowania Polaków we wsi Huta Pieniacka. Dowodzili w niej, że zbrodni dokonali Niemcy / a nie dywizja SS „Hałyczyna”, czyli SS Galizien wraz z UPA , jak twierdzi strona Polska /. „Bandera, Szuchewycz – bohaterowie narodowi walczyli o nasza wolność” – głosił transparent ustawiony pod krzyżem w pobliżu pomnika. Jeden z liderów „Swobody” Oleh Pankewycz na konferencji prasowej mówił, że pomnik upamiętniający Polaków zamordowanych w dawnej Hucie Pieniackiej wzmaga „antyukraińską histerię w Polsce i w Europie”. Przekonywał, że w zrównanej z ziemią wsi, która była bazą dla sowieckich dywersantów i Armii Krajowej rozstrzelano tylko nielicznych. W Europie szerzy się opinia, że Ukraińcy to barbarzyńcy, którzy zabijali Polaków, oskarża się OUN – UPA o dokonywanie czystek etnicznych. Powinniśmy zniszczyć ten mit – mówił. We wrześniu 2010 roku „Swoboda” opublikowała apel do polskich władz, w którym zażądała oficjalnych przeprosin za politykę pacyfikacji wobec Ukraińców w Galicji w latach 30 ub. wieku i przymusową polonizację Ukraińców w XV – XX w, wypłaty odszkodowań
Ukraińcom, którzy padli jako ofiary polskiego terroru, oraz okupacji ziem ukraińskich w XX wieku, osądzenia przestępstw polskich formacji zbrojnych, w tym Armii Krajowej, anulowania uchwały Sejmu RP z 15 lipca 2009 roku dotyczącej „znamion ludobójstwa”. „Swoboda” nie zmieni podejścia do ukraińskich bohaterów nieakceptowanych w Polsce i będzie protestowała przeciw polskim inicjatywom dotyczącym tragedii wołyńskiej – uważa Askold Jeriomin – zastępca redaktora naczelnego lwowskiej gazety „Wysoki Zamek”. Tiahnybok powiedział: „Żołnierze UPA brali automaty, szli do lasu i walczyli z POLAKAMI, NIEMCAMI, MOSKALAMI, ŻYDAMI I INNYM PLUGASTWEM, które chciało nam odebrać ukraińskie państwo. My też nie powinniśmy się bać. Oddajmy wreszcie Ukrainę Ukraińcom”. A tymczasem Ukraińcy na bieżąco „naprawiają” historię, usiłując zniszczyć we Lwowie wpisaną przez wieki polskość tego miasta. Tablice żeliwne na elewacjach wszystkich polskich zabytków sakralnych, w tym kościołów rzymsko – katolickich informują, iż cerkiew posadowiono w roku np. 1550 co jest oczywistym kłamstwem i dotyczy kościoła, a nie cerkwi. Na Cmentarzu Łyczakowskim systematycznie niszczy się polskie, zabytkowe grobowce, wpisując ukraińskie nazwy po usunięciu polskich zabytkowych napisów i litografii. Jaworów i Nowojaworowsk honorują Banderę i Szuchewycza, nadając im tytuły honorowych obywateli regionu. „Kurier Galicyjski” nr 3 z 15 – 28 lutego 2011 donosi w artykule „ZBURZYĆ GALICJĘ”, iż w dniu 5 lutego 2011 na iwanofrankowskim portalu firtka.if.ua ukazał się tekst Mariany Warciw, pielęgniarki. Oto pełny tekst tego wpisu: Pałac Potockich trzeba zburzyć „Nasi tak zwani „intelektualiści” kochają wszystko co całe stare i starodawne. Im jeść nie dawaj, a pokaż jakieś rozbite, skrzywione drzwi w austriackiej ruderze i będą obok tych drzwi długo cmokać i z rozumnym wyglądem dudlić piwo. Z pewnością to austriackie, starodawne, tak pachnie Europą! A jaki gwałt wszczęli wokół tej nikomu nie potrzebnej rudery, która nosi „dumne” imię Pałacu Potockich! / Zamek Potockich XV – XVIII wiek dopisek A.S. / Zrobili z tego niemal główny problem Iwano-Frankowska. Oddawać oligarsze Bachmatiukowi tę tak zwaną „perłę europejskiej architektury” czy nie oddawać. Bo to taka straszna „bezcenna
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE wartość”! A tak naprawdę co my tam mamy, w tym „pałacu”? Straszne z wyglądu obdarte budowle, stare i śmierdzące. Nie ma tam żadnego „rycerskiego ducha”, o którym tak lubią wygadywać nasi nowoobjawieni „szlachcice” (ich prababki do panów po kolacji wołali?). Tam, w tym pałacu, za sowieckich czasów wybiło kanalizację i piwnice zalało, wybaczcie, gównem. I to, jak ludzie mówią, nie raz. I oto od tego gówna cały tamtejszy „rycerski duch” przekształcił się w „ruski duch”. I dodatkowo wszystko tam przesiąkło smrodami szpitalnymi, gnojem, mikrobami i pleśnią przez ponad sto lat, gdy mieścił się tam szpital wojskowy. I miejsce tam niedobre. Wiemy jeszcze ze szkoły, kim byli Potoccy i podobni do nich magnaci. Jak bardzo nienawidzili wszystkiego co ukraińskie, „chłopskie”. A teraz wnuki tych bitych kańczugami chłopów i gwałconych ukraińskich dziewcząt, aż podskakują, tak chcieliby by nasze miasto znów nazwano Stanisławowem. Tak byłoby po europejsku (tak im się zdaje, bo to nieuki, którzy nie słuchają ludzi mądrych, prawdziwych Ukraińców). Nie mają niewolnicy godności i bólu za swoich pradziadów. Jest tylko pragnienie, aby samemu zostać panem i żeby jakiś zwyrodniały arystokrata Otto czy Kazimierczyk za ukraińskie pieniądze przyjechał tu, pojadł, dobrze popił i poklepał naszych „nowych arystokratów” po plecach: „Gut, chłopie, dobrze!”. Ten prześmierdnięty karbolem i fekaliami pałac (a naprawdę syfilityczną ruinę) należy zburzyć do fundamentów jako wrzód na ciele miasta. Nie ma w nim jakiejkolwiek architektonicznej wartości. I o wartości też należy już mówić prawdę i mówić głośno. Idealnym typem budowli, jak już wiadomo naukowcom, jest prosta prostokątna ukraińska wiejska chata typu stodoła, która powstała jeszcze w czasach Trypola. Osiem tysięcy lat jej architektura pozostaje niezmienna. Dlaczego? Ponieważ to ona jest szczytem całej architektury, całego światowego designu. Wszystko co genialne - proste. A to co przynieśli tutaj zaborcy, wszystkie te kaprysy i «style», to wszystko jest nam obce, to sztuka okupantów. Uwalniać Ukrainę od wpływu tysiącletniej okupacji, należy nie poprzez poniżający nas szacunek do gnębicieli – magnatów, a przez niszczenie okupacyjnego spadku, tych to austriacko-polskich kamienic w centrum Iwano-Frankowska i w innych miastach, których architektura deformuje psychikę przechodniów – Ukraińców, przypominając im, że są oni i dzisiaj mali, biedni i zniewoleni. Nie mamy własnej szkoły architektonicznej, która by wiodła ukraińską architekturę od ukraińskiej prawdziwej chaty. Od ojczystego, swojego, nie zniekształconego obcą myślą. Szewczenko, Franko, Bandera nie urodzili się w pałacach. A w pałacach rodzili się ci, którzy strzelali do Ukraińców i wieszali ich. Dlatego ucieszę się, kiedy wyburzymy te przeklęte przez naszych dziadów rumowisko, nad którym tak cmokają przyszywani chłopi i grantożercy. Niech będzie tam choć i centrum handlowe, z niego chociaż jakaś korzyść dla ukraińskiej gromady”. Mariana Warciw, ukraińska pisarka i poetka, pracuje jako pielęgniarka. Mirosław Rowicki / Marcin Romer / red. nacz. „Kuriera Galicyjskiego” Lwów - Iwanofrankowsk autor tekstu „Zburzyć Galicję”, w którym przywołane zostały fragmenty artykułu Mariany Warciw, porównuje jej apel m.in. do działań afgańskich talibów, którzy wysadzili w powietrze jeden z uznanych cudów świata – olbrzymie skalne posągi Buddy. I ma nadzieję, że tego typu teksty siejące nienawiść narodowościową
spotkają się z należytą reakcją, czyli stanowczym sprzeciwem. „Trzeba jednak pamiętać – pisze Romer – że brak reakcji to też reakcja”. Dlatego należy oczekiwać zdecydowanej reakcji ze strony władz polskich na tego typu antypolskie wystąpienia, wpisujące się we wcześniejsze działania w tym tonie, prowadzone m.in. przez samorząd Lwowa. A tymczasem: AMBASADA UKRAINY W RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ , Al. Szucha 7 w liście z dnia 01.06 2005 pisze: /PISOWNIA ORYGINALNA/ „…pilne! Pan Waldemar Dąbrowski Minister Kultury Rzeczypospolitej Polskiej Wielce Szanowny Panie Ministrze, Niestety, w kolejny raz i co jest istotne, w trakcie podpisywania Międzynarodowego Protokołu o upamiętnieniu miejsc ukraińskich w Polsce i polskich na Ukrainie, szczególnie w trakcie osiągniętych porozumień w sprawie otwarcia polskich wojskowych pochówków na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie jestem zmuszony interweniować. W sprawie kontynuacji skandalicznych antyukraińskich przedsięwzięć. Tym razem chodzi o uroczystość pod tytułem „Ludobójstwa i deportacji ludności polskiej na kresach wschodnich RP, 1939 – 1947, która odbędzie się w dniu 4 czerwca b.r. w Przemyślu. W trakcie uroczystości jest zaplanowana konferencja o tematyce ludobójstwa OUN-UPA na Polakach i wystawa fotograficzna o tej tematyce. Organizatorem w/w uroczystości jest Związek Kombatantów i Rodzin Kresowych przy poparciu oficjalnych czynników samorządowych i państwowych: patronatu Honorowego Prezydenta m. Przemyśla, Starosty Przemyskiego, udostępnienie pomieszczeń przez Muzeum narodowe Ziemi Przemyskiej i Klubu Garnizonowego Wojska Polskiego. Rozumiemy, iż w Przemyślu są duże problemy w stosunku do mniejszości ukraińskiej (cmentarz wojskowy w Pikulicach, Pawłokoma, ukraiński „Dom Ludowy”). Wygląda na to, iż władze miejscowe uciekając od rozstrzygnięcia tych trudnych kwestii i w celu odwleczenia uwagi społeczności od nich, organizowują właśnie takie prowokacyjne uroczystości, które mogą wywołać fale sprzeciwu w Ukrainie, a szczególnie we Lwowie. Ponieważ to już nie pierwsza w ostatnich czasach antyukraińska akcja w Polsce zajmą właściwe stanowisko w tej sprawie i uczynią wszystko, aby nie doszło do tego typu „uroczystości”. Z poważaniem Ihor Charczenko Ambasador Do wiadomości: Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP Ministerstwo Obrony Narodowej RP Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji RP Wojewoda Podkarpacki Prezydent Przemyśla I dalej: TOWARZYSTWO PAMIĘCI NARODOWEJ IM. PIERWSZEGO MARSZAŁKA POLSKI JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO W KRAKOWIE ZARZĄD GŁÓWNY 31-060 KRAKÓW, UL. ŚW. WAWRZYŃCA 15 Pan Ihor Charczenko KRAKÓW 30. 06. 2005 AMBASADOR UKRAINY W POLSCE WARSZAWA Towarzystwo Pamięci Narodowej im. Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego w Krakowie, działając zgodnie z art. 1 ust. 3 Ustawy Prawo o Stowarzyszeniach z 7.IV. 1989r. / Dz. U.
Nr. 20 poz. 104/Protestuje kategorycznie Przeciwko wypowiedziom i pogróżkom, wyrażonym przez Pana w związku z uroczystościami, jakie odbyły się w Przemyślu dla upamiętnienia rocznicy masowych mordów i rzezi ludności Kresów południowo – wschodnich w latach II wojny światowej, to jest ludobójstwa dokonanego na Polakach przez faszystowskie nacjonalistyczne ukraińskie ugrupowania spod znaku OUN – UPA. Ta niespotykana ingerencja ambasadora Ukrainy w wewnętrzne sprawy Polski, kwalifikuje się do uznania Pana za „persona non grata” w Polsce! Pańska postawa i wypowiedzi jątrzą między ludźmi i burzą dopiero co nawiązany dialog polsko – ukraiński.Protestujemy, gdyż skandalem jest fałszowanie historii i ochranianie nacjonalistycznych formacji OUN – UPA, znanych powszechnie jako ludobójcze i przestępcze.Protestujemy, bo prowokacją jest stawianie pomników „ku chwale dywizji SS-Hałyczyna” we Lwowie, czy nadawanie ulicom nazw „Dywizji SS-Hałyczyna” w Tarnopolu! To chyba jedyna w Europie ulica z faszystowską symboliką „SS” w nazwie! Formację tę Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze w 1946 roku uznał za organizację przestępczą, obok NSDAP, SD i gestapo. Dywizję „SS – Galizien” utworzono na wyraźną prośbę ukraińskich nacjonalistów, była w kolejności czternastą esesmańską dywizją w gronie tych „najsławniejszych”: - Leibstandarte Adolf Hitler- SS, Totenkopf-SS, Das Reich SS, itd. Była jeszcze łotewska SS-Lettland, jako pietnasta w kolejności.- Protestujemy, gdyż wyjątkową prowokacją wobec Polaków jest pomnik Stepana Bandery we Lwowie, czy pomnik kata wołyńskich Polaków Kłyma Sawura w Równem. Bandera skazany w Polsce na karę śmierci zamienioną na dożywocie za zamordowanie w 1934 roku polskiego ministra Bronisława Pierackiego, po opuszczeniu więzienia mordował bestialsko Polaków, a także Ukraińców, gdy ci chcieli Polakom pomagać. Sam został zamordowany w mrocznych okolicznościach przez swoich pobratymców w październiku 1959 roku w Monachium, gdzie ukrywał się pod przybranym nazwiskiem „Stefan Popiel”.Kopie niniejszego pisma – protestu otrzymują: MSZ, MON, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, związki kombatanckie, organizacje patriotyczno – niepodległościowe i kresowe, a także środki przekazu celem publikacji. W załączeniu wydawnictwo „Pamięć Narodowa – 2005” poświęcone głównie rocznicowym uroczystościom ludobójstwa na Kresach Południowo-Wschodnich RP w latach II wojny światowej, które odbyły się w Krakowie 17 września 2004 roku.Prezes Zarządu Głównego mgr Jerzy Korzeń PIECZĘĆ OKRĄGŁA TOWARZYSTWA PAMIĘCI NARODOWEJ IM. PIERWSZEGO MARSZAŁKA POLSKI JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO WIKTOR POLISZCZUK „GORZKA PRAWDA” 2011 WYDAWNICTWO ANTYK „…celem strategicznym nacjonalizmu ukraińskiego jest zbudowanie imperium ukraińskiego, ekspansja terytorialna w nieskończoność… sprowadza się ona do zbudowania soborowego państwa ukraińskiego na wszystkich terytoriach etnograficznych, przy czym przynależność do ukraińskich terytoriów etnograficznych w sposób arbitralny określa OUN ; chodzi o państwo o obszarze jednego miliona dwustu tysięcy kilometrów kwadratowych sięgające od Krynicy Górskiej w Krakowskiem na zachodzie do granic Czeczenii na wschodzie. Według ocen OUN w skład obecnie istniejącego państwa ukraińskiego mają być
włączone terytoria należące dzisiaj do Polski / Podlasie, Chełmszczyzna, Nadsanie, Łemkowszczyzna, czyli tzw. Zacurzonie, razem dziewiętnaście tysięcy pięćset kilometrów kwadratowych /… Dzisiaj Związek Ukraińców w Polsce jawnie zalicza tereny tzw. Zacorzonia do ukraińskich terytoriów etnograficznych, a więc tych które winny wejść w skład Państwa Ukraińskiego, a WŁADZE POLSKI WOBEC TAKICH OŚWIADCZEŃ POZOSTAJĄ ZUPEŁNIE OBOJĘTNE …Jedną z metod zbudowania takiego państwa ukraińskiego przewidzianą przez uchwałę OUN z 1929 było całkowite usunięcie wszystkich okupantów z ziem ukraińskich. Do okupantów ziem ukraińskich OUN zalicza wszystkich stale na nich zamieszkujących nie-Ukraińców. Usuwanie, zgodnie ze wspomnianą uchwałą miało nastąpić w toku rewolucji narodowej. „Rewolucja” ta zgodnie z uchwałą Bandery z 1941 r. nastąpiła w toku wojny niemiecko-sowieckiej. W języku ukraińskim „usuwanie” oznacza „doprowadzenie do nieistnienia…”. Metody „usuwania” „okupantów” omawia Wiktor Poliszczuk dalej w swojej publikacji, m.in. w rozdziale „Na tle 60 rocznicy mordów wołyńskich”. Zagrożenie wcielenia Państwa Polskiego do Ukrainy jednak nie kończyło się tylko na planowanej likwidacji Państwa Polskiego przez nacjonalizm ukraiński. Niedługo po odzyskaniu niepodległości w 1918 r powstało zagrożenie bolszewickie stworzone nie tylko przez wojnę polsko-bolszewicką 1919 – 1920, ale również przez dywersję wewnętrzną działającej w Polsce Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy/ KPZU /. http://pl.wikipedia.org/wiki/Komunistyczna_Partia_Zachodniej_Ukrainy Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy, KPZU – nielegalna partia komunistyczna, działająca w Drugiej RP w województwach lwowskim, stanisławowskim, tarnopolskim i wołyńskim. Prekursorami późniejszej KPZU były: grupy socjalistyczno-komunistyczne Borysławia, Drohobycza i Stryja działacze IRSD (Osyp Kriłyk Wasylkiw, Roman Kuźma, Roman Rozdolśkyj) działacze borotbistów (Karol Sawrycz, Mykoła Chrystowyj, Mychajło Jałowyj) Partia powstała w październiku 1923 z przekształcenia Komunistycznej Partii Galicji Wschodniej. Opowiadała się za zbrodniczym oderwaniem terytorium południowo-wschodniej części Rzeczypospolitej Polskiej i przyłączeniem do ZSRR. W 1924 połączyła się z Ukraińską Partią Socjal-Demokratyczną (USDP), następnie w 1925 została wcielona na zasadzie autonomii do Komunistycznej Partii Robotniczej Polski. W 1927 większość członków KPZU poparła odchylenie nacjonalistyczne (czyli kierunek ukrainizacyjny) Ołeksandra Szumskiego, co spowodowało szybką reakcję Łazara Kaganowicza. Partia została oskarżona o zdradę idei komunistycznej, i podzieliła się. Większość (szumskiści) popierała politykę ukrainizacji Szumskiego w USRR, natomiast mniejszość pozostała wierna Kaganowiczowi. 18 lutego 1928 większość (wasylkiwcy) pod przewodnictwem Kriłyka i Kuźmy została wykluczona z Kominternu, i od tej pory występowały dwie partie: KPZU-większość i KPZU-mniejszość. Przedstawiciele wasylkiwców występowali przeciw polityce Iosifa Stalina i Ł. Kaganowicza, żądali realnej ukrainizacji USRR. Pod koniec 1928 KPZU-większość ogłosiła samorozwiązanie, a jej liderzy wyznali swoje błędy, i wyjechali do ZSRR, gdzie wkrótce zostali zgładzeni. Czołowi przywódcy: Aleksander Szpilman, Nestor Chomyn, Ostap Dłuski, Roman Kuźma Turianśkyj, Osyp Kriłyk, I. Senyk, Ozjasz Szechter, Hryhorij
Iwanenko Barnaba, Myron Zajaczkiwśkyj Kosar. „SWOBODA”, „BLOK JULII TYMOSZENKO”, „UKRAIŃSKA PARTIA LUDOWA” Gdy w lipcu 2009 roku Sejm RP podjął uchwałę w sprawie tragicznego losu ludności polskiej na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej w zapisie „znamiona ludobójstwa” „Swoboda” ostro to potępiła. - „Decyzja Sejmu RP podsyca antyukraińską histerię i obraża godność narodową Ukraińców, którzy od wieków mieszkali na Wołyniu. Termin „Kresy Wschodnie” w ustawie oznacza, że w Polsce nadal istnieją „wrogie nastroje wobec etnicznych ziem Ukrainy w tym Wołynia”. Gdy w Polsce potępiono decyzję prezydenta Wiktora Juszczenki, który nadał tytuł bohatera Ukrainy Stepanowi Banderze, liderowi Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, Tiahnybok w studiu telewizji Kanał 5 mówił: „Polska obraża pamięć Bandery i narodu ukraińskiego. Dziwnym trafem reakcja Polski i ukrainofobia szerząca się w tym kraju, zbiegają się z histeryczną reakcją Rosji. Nie chciałbym myśleć, że to zaplanowane akcje Moskwy i Warszawy”. Komentując polską ocenę Ukraińskiej Powstańczej Armii, odpowiedzialnej za eksterminację polskiej ludności na Wołyniu w Galicji Wschodniej w latach 30 XX wieku, lider Swobody Tiahnybok twierdził, że „w Polsce zapominają o systematycznym wielowiekowym terrorze Polaków, skierowanym przeciwko Ukraińcom”. KURIER GALICYJSKI NR 18/2009 „Blok Julii Tymoszenko”, faszystowsko - nacjonalistyczna Partia „Swoboda”, „Ukraińska Partia Ludowa” zgłosiły na sesję Rady Obwodu Lwowskiego projekt uchwały ustanawiającej „dzień ofiar polskiego terroru we wrześniu 1939 roku”, uzasadniając wniosek: „W najbliższych wrześniowych dniach mija 70 lat od tragicznych wydarzeń, szczególnie dla mieszkańców obwodu lwowskiego. Wycofujące się z zachodnio – ukraińskich ziem polskie wojska i policja zniszczyły dziesiątki wsi, zabiły setki pokojowo nastawionych Ukraińców” – podpisał Oleh Pankiewicz, wiceprzewodniczący „Swobody” w lwowskiej radzie obwodowej. KURIER GALICYJSKI nr 17 18 – 28 września 2009 ADAM MICHNIK NA UKRAINIE – SPOTKANIE W STANISŁAWOWIE Z UDZIAŁEM M.IN. REDAKTORA NACZELNEGO „GAZETY WYBORCZEJ” ADAMA MICHNIKA, WYDAWCY „GW” AGORY HELENY ŁUCZYWO, ALEKSANDRA HNATIUKA I RADCY AMBASADY POLSKIEJ W KIJOWIE DR. IGORA HAŁAGIDY / INSTYTUT PAMIĘCI NARODOWEJ GDAŃSK /. TEMAT: „ZMIANA PARADYGMATU W BADANIACH NAJNOWSZEJ HISTORII POLSKI I UKRAINY”. ADAM MICHNIK: MARZĘ BYŚMY POTRAFILI RAZEM ZBUDOWAĆ COŚ WSPÓLNEGO. MOJE MARZENIE: STWÓRZMY COŚ NA KSZTAŁT BENELUXU NP. POLUKR, LUB UKRPOL . JEŻELI ZROBILIBYŚMY WSPÓLNY TWÓR PAŃSTWOWY NA PRZYKŁAD POLUKR LUB UKRPOL, TO BĘDZIEMY PAŃSTWEM Z KTÓRYM BĘDZIE SIĘ MUSIAŁ LICZYĆ KAŻDY I NA WSCHODZIE I NA ZACHODZIE. TO JEST OLBRZYMIA SZANSA. OCZYWIŚCIE ONA NIE JEST NA JUTRO, ONA JEST NA „Z A JAKIŚ CZAS”, ALE ONA JEST REALNA.
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 27
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI „GAZETA WYBORCZA” 17 SIERPNIA 2007 PATRIOTYZM JEST JAK RASIZM.PATRIOTYZM NIE MA ŻADNEGO UZASADNIENIA MORALNEGO. JEST POZOSTAŁOŚCIĄ PO CZASACH GDY HORDY PLEMIENNE WALCZYŁY O TERYTORIUM, ŻYWNOŚĆ I KOBIETY /AUTOR TOMASZ ŻURADZKI – FILOZOF I POLITOLOG, ABSOLWENT UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO I LONDON SCHOOL OF ECONOMICA. PRZYGOTOWUJE DOKTORAT Z ETYKI – PUBLICYSTA „GAZETY WYBORCZEJ”. Rzeczpospolita” z dnia 11 lipca 2011 zamieszcza fotografię trzech modlących się rabinów ilustrującą tekst „PREZYDENT PROSI O WYBACZENIE ZA JEDWABNE” Tekst modlitewno – błagalny ukazuje się w dniu 11 lipca 2011 roku, jako nieuznany przez Sejm „11 LIPCA DNIEM PAMIĘCI MĘCZEŃSTWA KRESOWIAN” i planowane modlitwy wspólnie z wrogim Rzeczpospolitej prezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowyczem, jako, że Administracja prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza i Kancelaria Prezydenta Bronisława Komorowskiego, będą wspólnie upamiętniać ofiary zbrodni dokonanej na Polakach przez OUN – UPA w Ostrówkach na Wołyniu i banderowców, którzy ponieśli śmierć we wsi Sahryń na Lubelszczyźnie. Prezydent, Parlament i rząd RP darują więc, iż wołyńskich Polaków rąbano siekierami, przecinano na pół piłami, rozpruwano brzuchy, wydłubywano oczy, wrzucano do studzien, bito aż do zabicia, krzyżowano na otwartych drzwiach, gwałcono i obcinano genitalia, nie mówiąc o masowych rabunkach. Dzieci patrzyły na kaźń rodziców, rodzice na mękę swoich dzieci, a prezydent Bronisław Komorowski jedzie do Sahrynia pokłonić się zbirom, zwyrodnialcom i katom Narodu Polskiego.
Cała Polska czci tę wschodnią Golgotę, z wyłączeniem prezydenta Rzeczypospolitej Bronisława Komorowskiego, b. premiera Tadeusza Mazowieckiego, rabina Polski Michaela Schudricha, dwóch rabinów incognito, oraz biskupa Mieczysława Cisło z Komitetu ds. Dialogu z Judaizmem Episkopatu Polski, którzy błagają o wybaczenie za Jedwabne . Panowie rabini biorący udział w modlitewno – błagalnej uroczystości zapomnieli, łącznie z prezydentem RP Bronisławem Komorowskim i przedstawicielem Episkopatu Polski bp. Mieczysławem Cisło, iż ofiarami przerażających, okrutnych i zwyrodniałych morderców ukraińskich nacjonalistów OUN – UPA na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej byli nie tylko Polacy, ale też i obywatele polscy narodowości żydowskiej. Nie bardzo rozumiem więc ideę zawartą w tytule „RZ” kogo pan prezydent prosi o wybaczenie i za co. Jeżeli czyni to w imieniu Narodu Polskiego, to jako członek tego Narodu protestuję, ponieważ ani mi się śni nikogo przepraszać, oczekuję więc przeprosin od prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, / jeżeli je przyjmę / za nieuznanie „11 LIPCA DNIEM PAMIĘCI MĘCZEŃSTWA KRESOWIAN”. To historyk Komorowski nie rozróżnia Ostrówek od Sahrynia? Oddziela Kołymę od obozów zagłady? A likwidując 11 Lipca Dzień Męczeństwa Polaków na Kresach jedzie z Janukowyczem do Sahrynia składać hołdy banderowcom. Nie spotkałem w Jedwabnem Henryka Woźniakowskiego wydawcę „Znaku”, który przy okazji innego paszkwilu na Polskę – „Strachu” Jana Tomasza Grossa napisał w przedmowie: - „…podczas okupacji miały miejsce zbrodnie na Żydach dokonywane przez Polaków…” - „…chroniący Żydów nieraz już po wojnie spotykali się ze społecznym ostracyzmem i ukrywali swoje czyny…” -„…ta hańba, jaką był fakt, że po wojnie Polska była jedynym krajem, w którym Żydzi byli zagrożeni fizycznie j a k o Ż
y d z i, zostanie przepracowana należycie przez polskie myślenie…”. - „Strach” – a n t y s e m i t y z m w Polsce tuż po wojnie”. Pierwszy atak terrorystyczny Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi” na Polskę okazał się całkowitym niewypałem, tak merytorycznym jak i prawnym zważywszy, iż postępowanie przygotowawcze w tej sprawie prowadził Instytut Pamięci Narodowej Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku 15-637 Białystok, ul Warsztatowa 1A. Postępowanie przygotowawcze zostało zakończone - Postanowieniem o umorzeniu śledztwa wydanym w Białymstoku, dnia 30 czerwca 2003 r: „Prokurator Radosław J. Ignatiew – Naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu działając w sprawie wzięcia udziału w dokonaniu zabójstw obywateli polskich narodowości żydowskiej w dniu 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem, tj. o czyn art.1 pkt. 1 dekretu z dnia 31 sierpnia 1944 na podstawie art.322& 1 kpk postanowił umorzyć śledztwo w sprawie wzięcia, w dniu 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem, powiat Łomża, b. woj. Białostockie, udziału w dokonaniu masowego zabójstwa nie mniej niż 340 obywateli polskich narodowości żydowskiej, których po uprzednim zgromadzeniu na rynku miejskim, dozorowaniu, doprowadzono następnie w okolice wiejskiej stodoły, gdzie grupę co najmniej 40 osób zabito w nieustalony sposób, a grupę co najmniej 300 osób płci obojga w różnym wieku po zamknięciu we wnętrzu wzmiankowanej stodoły, spalono żywcem, przy czym dokonano uprzednio także pojedynczych zabójstw w bliżej nie ustalonych okolicznościach, a sprawcy dokonali czynu, idąc na rękę władzy państwa niemieckiego, tj. o czyn z ar, 1 pkt. 1 dekretu z dnia 31 sierpnia 1944 r. o wymiarze kary dla faszystowsko – hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludno-
ścią cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego – wobec nie wykrycia sprawców czynu. Dalej następuje szerokie wielostronicowe uzasadnienie z którego precyzyjnie wynika, iż sprawców tego czynu nie wykryto. Wszelkie komentarze, opinie, porady, opisy, źródła, dane z Wikipedii również i obcych np. niemieckiej, artykuły, znawstwa medialne, konferencje, udowadniania, porównywania, wywiady, opinie do uzasadnienia Postanowienia białostockiego Oddziału Instytutu Pamięci, wyroki rodem z bierutowskich „sądów”, przyznawania się do winy sprawców, potem odwoływanie zeznań, tortury sprawców, etc. nie posiadają żadnej legitymacji prawnej, a tym samym prawnej wartości źródłowej i dowodowej w zestawieniu z „Postanowieniem o umorzeniu postępowania z powodu nie wykrycia sprawców” wydanym przez białostocki Oddział Instytutu Pamięci Narodowej z dnia 30 czerwca 2003 roku. Adwersarze tego „Postanowienia o umorzeniu śledztwa z powodu nie wykrycia sprawców” podają jako źródło grafomańską i antypolską książkę Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi” wydaną w 2001 roku, a więc przed umorzeniem postępowania. Tak więc sprawa „Jedwabnego” została umorzona, a kolejni prezydenci RP, najpierw Kwaśniewski 10 lat temu, a na bieżąco Komorowski z rabinami i Episkopatem Polski „błagają o przebaczenie”, wystawiając się na pośmiewisko i upokarzając Naród, jako antysemickich morderców. W obchodach tej błagalno - modlitewnej manipulacji rabinacko - prezydenckiej nie uczestniczyły ani władze miasta, ani mieszkańcy Jedwabnego, zapewne dla pełnego komfortu polskiej prezydencji w UE. A „Rzeczpospolita” pomieszczony na wstępie tekst kończy : „według ustaleń
śledztwa IPN 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem grupa Polaków z inspiracji Niemców zamordowała ponad 300 swoich żydowskich sąsiadów” - podpis –js, pap Te doniesienia medialne opierające się na rzekomych ustaleniach Instytutu Pamięci Narodowej, wbrew cytowanym, należy zaliczyć do kolejnego antypolskiego kłamstwa wymierzonego przeciwko Narodowi Polskiemu i polskiej racji stanu. „Ustalenia” owe należy porównać do pierwszego kłamstwa katyńskiego „Komisji Specjalnej do ustalenia i zbadania okoliczności rozstrzelania przez niemieckich najeźdźców faszystowskich w lesie Katyńskim oficerów polskich” t.zw. Komisji Burdenki ustalonej w Smoleńsku 24 stycznia 1944 r. Pałeczkę od Burdenki w Jedwabnem przejął w 2001 roku wspólnie z „Sąsiadami” Grossa Kwaśniewski, a sztafetę w 2011 roku kontynuuje Komorowski, ”pierwszy niekomunistyczny premier Polski” Mazowiecki, wspólnie i w porozumieniu z Janem Tomaszem Grossem, Ireną Grossową, wyssanym przez Polaków z mlekiem matki antysemityzmem, szmalcownikami i mordercami w celach rabunkowych i antypolskimi, grafomańskimi „Złotymi Żniwami” w tle. Źródła: kresy.pl „Kurier Galicyjski” „Zburzyć Galicję” Marcin Romer, „Rzeczpospolita” „Marsz Swobody” Tatiana Serwentyk, Piotr Kościńki. „Rzeczpospolita” 11 lipca 2011 „Prezydent prosi o wybaczenie za Jedwabne” Salon24.pl „Antypolonizm na Ukrainie” dr Artur Górski – poseł na Sejm RP, „Kurier” Chicago „Lwów dole i niedole” Aleksander Szumański. „Nasza Polska” „Lwów umiera” Aleksander Szumański, firtka.if.ua Towarzystwo Pamięci Narodowej im. Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego – Zarząd Główny.
KORESPONDENCJA KRESOWIAN Z MINISTER EDUKACJI NARODOWEJ Maria i Leszek Jazownikowie W artykule Sejm sobie - MEN sobie zamieszczonym w grudniowym numerze „Nad Odrą” (2010, nr 11-12) informowaliśmy Czytelników o liście otwartym środowisk kresowych do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Miło nam poinformować, że na list ten Minister Katarzyna Hall udzieliła obszernej odpowiedzi. Stwierdziła m.in.: nawiązując do […] listu otwartego dotyczącego uchwały Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 15 lipca 2009 r. w sprawie tragicznego losu Polaków na Kresach Wschodnich przedstawiam następujące wyjaśnienia. 1. Lektury szkolne. Kanon lektur szkolnych przewidzianych dla poszczególnych etapów edukacyjnych określa rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół. Obecnie w klasach I i II szkoły podstawowej oraz w klasach I i II gimnazjum obowiązuje nowa podstawa programowa kształcenia ogólnego (Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół Dz. U. z 2009 r. Nr 4, poz. 17), natomiast w pozostałych klasach wymienionych typów szkół oraz we wszystkich klasach
szkół ponadgimnazjalnych stosuje się dotychczasową podstawę programową kształcenia ogólnego (Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 26 lutego 2002 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół - Dz. U. z 2002 r. Nr 51, poz. 458, z późn. zm.). Nowa podstawa programowa kształcenia ogólnego jest wdrażana sukcesywnie i rok po roku obejmuje kolejne roczniki uczniów aż do zakończenia cyklu kształcenia, w szkołach ponadgimnazjalnych nowa podstawa programowa zacznie być stosowana, począwszy od 1 września 2012 r. Jeżeli chodzi o dobór tekstów kultury, to w kanonie znajdują się przede wszystkim utwory literackie należące do klasyki światowej i polskiej. W nowej podstawie programowej szkolny spis lektur został pomyślany jako propozycja, a nie kanon, co daje możliwość wyboru poszczególnych pozycji przez nauczyciela lub - w starszych klasach - przez nauczyciela wespół z uczniami. Do podstawy programowej wprowadzona jest długa lista pozycji, spośród których nauczyciel może wybierać, jakkolwiek może on zaproponować inne dzieła, przy czym nie może on pominąć autorów i utworów oznaczonych w dokumencie gwiazdką. Lista lektur powinna bowiem uczyć inteligentnej lektury, otwartej na różne interpretacje, a zarazem świadomej granic dowolności interpretacyjnej. Temu służą wymagania zapisane w podstawie programowej. Nauczyciel języka polskiego może za-
proponować wybrany utwór literacki swoim uczniom lub zaakceptować, jeśli z inicjatywą omówienia go wystąpią uczniowie. W związku z powyższym nie ma żadnych przeszkód formalnych, aby nauczyciel omówił z uczniami III lub IV etapu edukacyjnego […] teksty literackie podejmujące tematykę ludobójstwa dokonanego na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej.
2. Teki edukacyjne IPN. Stosunki polsko-ukraińskie w latach 1939 -1947. Ministerstwo Edukacji Narodowej nigdy nie aprobowało tych materiałów – była to autonomiczna inicjatywa Instytutu Pamięci Narodowej, który materiały te, wraz z innymi 10 materiałami przesłał do ok. 10 tysięcy szkół w Polsce. Zgodnie z ustawą z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, instytucja ta ma prawo prowadzić działalność edukacyjną wystawienniczą i wydawniczą (Dz.U.07.63.424, art. 53 p.5). 3. Sprawa podręczników. Gwarancją obecności wzmiankowanej problematyki w programach nauczania i podręcznikach jest Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół (Dz.U. 2009 r. Nr 4 poz. 17). Postawa programowa wychowania przedszkolnego lub podstawa programowa kształcenia ogólnego to zestawy celów, treści nauczania i
Strona 28 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
umiejętności opisanych w formie ogólnych i szczegółowych wymagań dotyczących wiedzy i umiejętności, które powinien posiadać uczeń po zakończeniu określonego etapu edukacyjnego, oraz zadania wychowawcze szkoły, uwzględniane odpowiednio w programach wychowania przedszkolnego i programach nauczania oraz umożliwiające ustalenie kryteriów ocen szkolnych i wymagań egzaminacyjnych. Oto przykłady zapisów nowej podstawy programowej które muszą zostać obligatoryjnie wykorzystane przez autorów programów nauczania i podręczników w celu przedstawienia sytuacji na Wołyniu w czasie II wojny światowej. Gospodarka i społeczeństwo II Rzeczypospolitej. Uczeń: • charakteryzuje strukturę społeczną, narodowościową i wyznaniową odrodzonego państwa polskiego, dostrzegając przyczyny konfliktów społecznych i narodowościowych. Ziemie polskie pod dwiema okupacjami. Uczeń: • porównuje cele i metody polityki niemieckiej i radzieckiej w okupowanej Polsce; • opisuje strukturę polityczną i wojskową oraz działalność polskiego państwa podziemnego i ocenia historyczna rolę Armii Krajowej; • analizuje zmiany terytorialne, straty ludnościowe, kulturowe i materialne
Polski będące następstwem II wojny światowej. Poniżej przykłady podręczników dla szkół ponadgimnazjalnych, napisanych do tzw. „starej" podstawy programowej, w których została poruszona problematyka zbrodni wołyńskich (ze względu na harmonogram wdrażania nowej podstawy programowej nie ma jeszcze podręczników do szkół ponadgimnazjalnych): Historia. Podręcznik klasa III. Wydawnictwo Szkolne PWN, Warszawa 2009 Na wschodzie kraju, zwłaszcza tam gdzie ludność polska była w mniejszości, działała partyzantka radziecka i ukraińska. Oddziały radzieckie korzystały ze zrzutów broni i ludzi z ZSRR. Oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) zasilili masowo policjanci ukraińscy, uzbrojeni wcześniej przez Niemców. Miedzy różnymi ugrupowaniami polskimi, radzieckimi i ukraińskimi dochodziło do spięć, a potem starć zbrojnych. W 1943 r, UPA rozpoczęła „akcję antypolską", której celem było oczyszczenie z Polaków spornych terenów Wołynia i Galicji Wschodniej. Była to akcja ludobójcza: oddziały ukraińskie atakowały polskie wioski, paląc i mordując w okrutny sposób mężczyzn, kobiety i dzieci. Akcja UPA wywołała wojnę domową polsko-ukraińską „wojnę w wojnie", w której ofiarą akcji odwetowych polskich oddziałów zbrojnych padali także niewinni ukraińscy cywile.
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI Komentarz MEN: w podręczniku tym mowa jest o „akcji ludobójczej", pomimo że w przytoczonej uchwale Sejmu RP mowa jest o „mordach o charakterze czystki etnicznej i znamionach ludobójczych". Historia 3. Historia najnowsza. Wydawnictwo Pedagogiczne OPERON, 2004 r. Wojenne straty w Polsce szacuje się na 6 milionów osób, z tego część zginęła w czasie działań wojennych (ok. 644 tysiące), a około 5.1 miliona poniosło śmierć w wyniku działań okupantów - zarówno niemieckiego jak i radzieckiego. W liczbie tej zawiera się liczba ponad 2.5 miliona Żydów polskich. Część Polaków została zgładzona przez nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu. W 1942 r, nacjonaliści ukraińscy rozpoczęli na Wołyniu pierwsze akcje przeciwko polskiej ludności cywilnej. W tym czasie nie działały jeszcze na Wołyniu struktury AK, które mogłyby stanąć w obronie Polaków. Ustalenia polsko-ukraińskiej komisji historyków badającej problem Wołynia dowodzą, że wymordowano tam co najmniej 5060 tysięcy Polaków. W odwecie Polacy wymordowali około 10-20 tysięcy Ukraińców. Fotografia: Pomnik upamiętniający Polaków pomordowanych na Wołyniu. Gdańsk. 4. Komisie podręcznikowe. Jeżeli chodzi o Państwa postulat odstąpienia od uzgadniania treści podręczników historii do chwili, kiedy Strona ukraińska bezwarunkowo uzna swoją odpowiedzialność za akty ludobójstwa, uprzejmie wyjaśniam, że na podstawie Porozumienia o Współpracy pomiędzy Ministerstwem Edukacji Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej a Ministerstwem Oświaty Ukrainy z dnia 12 stycznia 1993 r. działa Polsko - Ukraińska Komisja Ekspertów do spraw doskonalenia treści podręczników szkolnych historii i geografii. Do tej pory odbyło się 13 spotkań Komisji, na których omawiano najbardziej kontrowersyjne wydarzenia naszej wspólnej historii oraz sposób ich przedstawiania w podręcznikach obu państw. Autorzy programów nauczania i podręczników są prawnie zobowiązani do uwzględniania ustaleń Komisji. Działania Komisji służą realizacji postulatu zawartego w cytowanej uchwale Sejmu RP, w której zapisano że przywracanie pamięci historycznej jest zadaniem wszystkich władz publicznych w imię lepszej przyszłości i porozumienia narodów naszej części Europy, w tym szczególnie Polaków i Ukraińców. *** Kresowianie, podziękowawszy za udzieloną odpowiedź, podkreślili, że stanowczo nie podzielają stanowiska kierownictwa resortu oświaty. Sformułowana została więc wypowiedź polemiczna, w której stwierdza się m.in.: I. Lektury szkolne. […] Przedstawiciele środowisk kresowych bacznie obserwują poczynania twórców podstawy programowej. Mają zatem świadomość kierunku, w którym zmierzają rozwiązania wysunięte przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. W szczególności zaś znana jest im oferta programowa w zakresie nauczania języka polskiego. Biorąc pod uwagę tę ofertę, wypadnie stwierdzić, że: 1. Wiele kontrowersji budzi rezygnacja przez resort oświaty z prób wypracowania kanonu, który pozwoliłby ujednolicić wymagania stawiane absolwentom polskiej szkoły. Ponieważ dyskusyjność tego pomysłu wkrótce okaże się dość oczywista, nie będzie się go tu czynić przedmiotem szerszej refleksji. 2. W podstawie programowej oprócz namiastki kanonu, którą stanowią utwory oznaczane asteryksem, wymieniona została ̶ jak zauważa Pani
Minister ̶ długa lista lektur, spośród których nauczyciel może wybierać. Podsuwa się zatem poloniście pewien pakiet propozycji. Teksty w nim ujęte nie mają wprawdzie charakteru lektur obowiązkowych, są jednak traktowane priorytetowo. W obręb tego pakietu weszły utwory dobrane nie tylko z uwagi na ich walory artystyczne, ale także ̶ z uwagi na ich wartości poznawcze. Konstruujący podstawę programową w zakresie nauczania języka polskiego zespół pod kierunkiem Prof. Sławomira J. Żurka z KUL-u (znakomitego znawcy nie tyle może problematyki oświatowej, co zagadnień literatury żydowskiej) uznał, na przykład, że uczniowie powinni czytać w gimnazjum opowiadania Idy Fink, a na wyższym etapie kształcenia ̶ wywiad-rzekę Hanny Krall Zdążyć przed Panem Bogiem oraz opowiadania Grynberga. Mimo nawet znacznej i nie do końca zrozumiałej nadreprezentatywności w podstawie programowej utworów o tematyce żydowskiej (Stryjkowski Austeria i Singer Sztukmistrz z Lublina), postanowiono więc zaproponować polonistom omawianie serii tekstów podejmujących problematykę Holokaustu. A przecież równie dobrze można było przyjąć, że jeśli uczniowie będą zainteresowani tematyką żydowską, a w szczególności ̶ problematyką Holokaustu, to polonista jakiś ciekawy utwór im podsunie. Otóż cały problem polega na tym, że edukacja polonistyczna ma pewne zobowiązania społeczne. Kierując się tym założeniem, twórcy podstawy programowej stwierdzili ̶ zupełnie zresztą słusznie ̶ iż istnieje potrzeba proponowania młodzieży dzieł poświęconych eksterminacji narodu żydowskiego. Autorzy podstawy programowej nie uznali natomiast za zasadne włączenie do zakresu lektur rekomendowanych przez resort oświaty wybranych utworów, które podejmują przemilczaną przez lata problematykę ludobójstwa dokonanego przez bandy OUN-UPA. Tymczasem Uchwała Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej uznająca, że „Tragedia Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej winna być przywrócona pamięci historycznej współczesnych pokoleń”, oraz traktująca to jako „zadanie dla wszystkich władz publicznych” nie powinna ̶ jak się wydaje ̶ być przedmiotem kontestacji czy choćby nawet negocjacji ze strony tej czy innej agendy rządowej. 3. Zakładając, że konstytucyjnym obowiązkiem zarówno poszczególnych resortów rządowych, jak też podległych im struktur, jest rzetelna i wykorzystująca wszelkie możliwe środki realizacja postanowień Sejmu, trudno uznać za zasadne pominięcie w zestawie utworów rekomendowanych przez władze oświatowe naszego państwa dzieł poświęconych Zagładzie Kresów. Co więcej, zupełnie niezrozumiałe staje się usunięcie z dotychczasowej oferty programowej wybitnej powieści Włodzimierza Odojewskiego Zasypie wszystko, zawieje…. Jak była już okazja sygnalizować w poprzednim liście, powieść Odojewskiego funkcjonowała już w programie szkół średnich, ale – niestety – obowiązującym wyłącznie na poziomie rozszerzonym. Jednakże i tu przeszkadzała ona współczesnym twórcom programów. Postanowili więc – całkowicie lekceważąc dążenia polskiego parlamentu do upamiętniania ofiar zbrodni ukraińskich nacjonalistów – usunąć ją z listy lektur. Kontestacja przez twórców podstawy programowej do nauczania języka polskiego Uchwały Sejmu z 15 lipca 2009 r. jest nie tylko niezrozumiała, ale też niedopuszczalna. 4. Środowiska kresowe podtrzymują postulat poszerzenia spisu lektur rekomendowanych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej o wskazane uprzednio utwory o tematyce kresowej. II. Teki edukacyjne IPN Stosunki polsko-ukraińskie w latach 1939-1947. Nie ulega wątpliwości, że Instytut Pa-
mięci Narodowej ma prawo ̶ jak pisze Pani Minister ̶ „prowadzić działalność edukacyjną, wystawienniczą i wydawniczą”. Tego rodzaju przywilej nie jest czymś nadzwyczajnym. Nadawany jest on w zasadzie każdej organizacji pożytku publicznego, która zapisze to swoim statucie. Mają takie prawo na przykład organizacje reprezentujące mniejszości narodowe czy stowarzyszenia religijne. Ma je nawet kościół scjentologów, mimo że nie został zarejestrowany w Polsce jako związek wyznaniowy. Nie oznacza to jednak, ze kościół ten na ma prawo wpływać na model edukacji w polskich szkołach i ma prawo rozprowadzać jakiekolwiek materiały jako aprobowane do użytku szkolnego. Wedle naszego rozeznania takimi uprawnieniami nie dysponuje także IPN. Być może nie mamy dostatecznej wiedzy na temat przyjmowanego obecnie sposobu rozumienia zakresu obowiązków i zakresu pełnomocnictw Ministerstwa Edukacji Narodowej i być może dysponujemy w związku z tym fałszywie wyolbrzymionymi wyobrażeniami na temat odpowiedzialności resortu oświaty za kształt nauczania i wychowania polskiej młodzieży. Wedle naszego rozeznania nic jednak nie zwalnia Ministerstwa Edukacji Narodowej z odpowiedzialności za to, czego i z czego uczona jest polska młodzież. Nikt też nie ma prawa bez porozumienia z Ministerstwem Edukacji i bez jego aprobaty wprowadzać w skali masowej do szkół produkowane przez siebie materiały. Jest to, oczywiście, problem prawny, którego rozwiązanie ̶ jak sądzimy ̶ warto uczynić przedmiotem głębszej refleksji. W każdym razie środowiska kresowe podtrzymują pogląd, że MEN powinno się przeciwstawić stosowaniu w praktyce edukacyjnej i dalszemu upowszechnianiu w szkołach haniebnych Tek edukacyjnych. Trudno bowiem znaleźć racjonalne przesłanki, które uzasadniałyby potrzebę zapoznawania polskiej młodzieży z tym dziwacznym opracowaniem, które obciążone jest tak potężną liczbą błędów i przeinaczeń, że ich redaktor – Grzegorza Motyka – za rozmijanie się z prawdą „wyróżniony” został przez londyński „Głos Emigracji” nagrodą „Oślich Uszu”. Na marginesie należy podkreślić, iż wydawnictwa IPN nie są publikacjami o jakiejś szczególnej randze naukowej. Przeciwnie, częstokroć grzeszą one brakiem rzetelności badawczej. Praca Motyki nie stanowi pod tym względem wyjątku. Potworkiem intelektualnym okazał się na przykład wydany przez IPN w 2008 roku doktorat Moniki Tomkiewicz Zbrodnia w Ponarach 1941-1944. Prezes IPN śp. Janusz Kurtyka po zapoznaniu ze stanowiskiem reprezentującej Stowarzyszenie „Rodzina Ponarska” Heleny Pasierbskiej, która wytykała doktorantce liczne nieścisłości i przekłamania, wynikające z naiwnego i bezkrytycznego odwoływania się do litewskich materiałów (przy pomijaniu polskich źródeł), stwierdził, że wiele uwag zawartych w tym stanowisku całkowicie pokrywa się z odczuciami członków IPN, oraz dodał z ubolewaniem, iż „autorka nie uwzględniła opinii krytycznych (zawartych w Recenzji wydawniczej) [!] i wzięła na siebie ciężar odpowiedzialności za kształt swojej książki”. Trudno wyobrazić sobie, że kiedykolwiek elukubracja Tomkiewicz trafi na ławy szkolne tylko dlatego, że IPN ma prawo do prowadzenia działalności wydawniczej i edukacyjnej. III. Sprawa podręczników historii. […] W naszym odczuciu istnieje poważna obawa, czy wskazane przez Panią Minister zapisy w podstawie programowej są wystarczająco instruktywne, aby dzięki ich urzeczywistnianiu tragedia Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej w istocie została „przywrócona pamięci historycznej współczesnych pokoleń”. Wydaje się, że byłoby korzystniej, gdyby brzmienie tych zapisów bardziej bezpośrednio odpowiadało dezydera-
tom zawartym w Uchwale Sejmu z 15 lipca 2009 r. Oczywiście wiele zależy od podręczników. Te są jednak bardzo różne. Pan Minister była uprzejma wspomnieć podręcznik historii dla klasy trzeciej szkół średnich, opublikowany przez Wydawnictwo Szkolne PWN. W podręczniku tym pojawia się m. in. zapis: W 1943 r, UPA rozpoczęła „akcję antypolską", której celem było oczyszczenie z Polaków spornych terenów Wołynia i Galicji Wschodniej. Była to akcja ludobójcza: oddziały ukraińskie atakowały polskie wioski, paląc i mordując w okrutny sposób mężczyzn, kobiety i dzieci. Akcja UPA wywołała wojnę domową polsko-ukraińską „wojnę w wojnie", w której ofiarą akcji odwetowych polskich oddziałów zbrojnych padali także niewinni ukraińscy cywile. Przywołany przez Panią Minister zapis zasadniczo odpowiada tej wizji historii, o którą upominają się środowiska kresowe. Pewne wątpliwości budzi użyta w podręczniku metafora „wojna w wojnie”, zważywszy, że mowa tu o sytuacji, polegającej przede wszystkim na tym, że szkolone i uzbrajane przez Niemców oddziały ukraińskich nacjonalistów dokonywały pogromów ludności cywilnej, głównie starców, kobiet i dzieci (w tym czasie bowiem polscy mężczyźni w sile wieku walczyli na różnych frontach lub byli przetrzymywani w łagrach i lagrach). Mimo tego zastrzeżenia, z szacunkiem odnosimy się do Autorów podręcznika za to, że zgodnie z prawdą piszą o ludobójstwie, bo taka właśnie kwalifikacja prawna przysługuje rzeziom urządzanym przez nacjonalistów ukraińskich. Zupełnie inaczej przedstawia się drugi z wymienionych przez Panią Minister podręczników ̶ Historia 3. Historia najnowsza Wydawnictwa Pedagogicznego Operon. We wskazanym podręczniku mamy do czynienia z jaskrawymi, skandalicznymi wręcz przejawami mataczenia (czy – jak mówią Kresowianie ̶ „motyczenia”) w badaniach historycznych. W duchu Tek edukacyjnych… Motyki: a/ uwzględnia się w tym podręczniku wyłącznie kilkadziesiąt tysięcy pomordowanych na Wołyniu, pomija się natomiast co najmniej drugie tyle ofiar okrutnych rzezi dokonywanych w Małopolsce Wschodniej; b/ horrendalnie zawyża się liczbę ofiar polskiej działalności odwetowej ̶ bez żadnych dowodów podaje się absurdalnie wysoką liczbę pomordowanych Ukraińców, nie biorąc pod uwagę ani ustaleń prof. P. Wieczorkiewicza czy prof. W. Rezmera (którzy oceniają, że łącznie, a więc nie tylko na terenach Wołynia, zginęło ok. 3 tys. Ukraińców), ani nawet ustaleń komisji wspólnej (która mimo iż nie zawsze uwzględnia to, że wielu Ukraińców w zginęło z rąk OUN-UPA za pomoc udzielaną Polakom lub za przeciwstawianie się ściąganym przez banderowców kontrybucjom, szacuje tę liczbę na co najwyżej kilka tysięcy osób); c/ w podręczniku tym celowo przemilcza się nawet nazwę organizacji odpowiedzialnej za ludobójstwo dokonane na Kresach; d/ zamiast określeń „ludobójstwo”, „zbrodnia” czy choćby „rzeź” stosuje się eufemizmy w rodzaju „problem Wołynia” (znowu pominięte rzezie w Małopolsce Wschodniej!) czy „akcje przeciwko Polakom”; e/ stawia się w istocie znak równości między planowymi (zgodnymi z faszystowską ideologią D. Doncowa) i metodycznie prowadzonymi przez ukraińskich nacjonalistów czystkami etnicznymi a spontanicznymi akcjami odwetowymi Polaków. Biorąc pod uwagę funkcjonowanie takich właśnie podręczników, jak ten, który ufundowało Wydawnictwo Peda-
gogiczne Operon, środowiska kresowe w liście otwartym do Pani Minister postulowały: Dokonanie przeglądu podręczników historii i usunięcie (przynajmniej do czasu wniesienia odpowiednich poprawek) z listy książek szkolnych aprobowanych przez MEN do użytku szkolnego tych publikacji, w których przedstawiony został zafałszowany obraz sytuacji Polaków na Kresach Wschodnich II RP. Postulat ten podtrzymujemy, prosząc Panią Minister o objęcie jego realizacji osobistą pieczą. IV. Komisje podręcznikowe. Polskie środowiska kresowe nigdy nie wątpiły w potrzebę budowania dobrosąsiedzkich relacji między Polską i Ukrainą. Z tego względu przeciwstawiają się nawet mówieniu o konflikcie polsko-ukraińskim. Zakładają bowiem, że stanowiąca 1-2% narodu ukraińskiego grupa zwyrodnialców z OUN-UPA, zaślepionych ideologią Doncowa i zapatrzonych w sukcesy wojenne Hitlera, nie może być traktowana jako reprezentacja narodu ukraińskiego. Kresowianom towarzyszy intencja przebaczenia i pojednania. Jednakże nie lekceważą oni tego, że od czasu zawarcia Porozumienia o Współpracy pomiędzy Ministerstwem Edukacji Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej a Ministerstwem Oświaty Ukrainy (1993) sytuacja na Ukrainie gruntownie się zmieniła. W sąsiednim państwie do głosu doszły siły, które kultywują pamięć zbrodniczych organizacji. Mało sobie one robią z jakichkolwiek ustaleń strony polskiej. Wiedząc o tym, że żaden ośrodek w Polsce nie monitoruje tego, czy na Ukrainie przestrzega się postanowień komisji podręcznikowych, kreują zupełnie odmienną wizję historii. Strona polska wcale nie zadbała o to, aby na Ukrainie upowszechniony został obraz zdarzeń historycznych, który nakreśla choćby cytowany tu podręcznik Wydawnictw Szkolnych PWN: Była to akcja ludobójcza: oddziały ukraińskie atakowały polskie wioski, paląc i mordując w okrutny sposób mężczyzn, kobiety i dzieci. Jakich treści uczy się młodzież zwłaszcza na Zachodniej Ukrainie, wiadomo powszechnie. Wydawało się, że sytuacja ulegnie zmianie po objęciu rządów przez Prezydenta Wiktora Janukowycza. Wprowadzony przez niego minister edukacji szybko jednak został odwołany przez ukraiński parlament. Zastąpił go reprezentant skrajnie szowinistycznej frakcji „Swoboda”. I wszystko wróciło do nienormalności. W obliczu lekceważenia przez stronę ukraińską ustaleń komisji wspólnej siłą rzeczy nasuwa się pytanie, jaki sens ma dalsze funkcjonowanie tej komisji? Jest rzeczą charakterystyczną, że w imię budowania wspólnej przyszłości wcale nie dąży się do tego, aby przedstawiciele organizacji żydowskich w Polsce uzgodnili wspólną wizję Holokaustu z przedstawicielami działającej w Niemczech neofaszystowskiej partii NPD. Tymczasem Kresowianom funduje się próby uzgadniania obrazu historii z nacjonalistami ukraińskimi. Aby przedsięwzięcie było jeszcze bardziej groteskowe, jako reprezentant strony polskiej w komisjach podręcznikowych występuje Grzegorz Motyka ̶ człowiek zaangażowany w poczynania mniejszości ukraińskiej, natomiast nie współpracujący z organizacjami Kresowian i w wielu wypadkach traktowany przez nich jako persona non grata. Widać wyraźnie, że lansowany przez polski resort spraw zagranicznych model „polityki bez charakteru” wywiera swoje negatywne piętno także na polityce oświatowej. W tej sytuacji wypadnie ponowić apel o uzależnienie dalszych prac komisji podręcznikowych od przyznania przez stronę ukraińską, że rzezie dokonane przez zbrodniczą organizację OUN-UPA mają charakter ludobójstwa, i po uzyskaniu zapewnie-
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 29
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI nia, że taki właśnie obraz historii będzie upowszechniany w podręcznikach wydawanych na Ukrainie. Warto, aby młodzież w sąsiednim państwie poznawała nie tę wizję historii, którą serwuje w swoich pracach polski negocjator ̶ Grzegorz Motyka, utrzymujący, iż Zachodnia Ukraina jest najbardziej uświadomionym narodowościowo regionem w całym kraju, oraz podkreślający, że (....) ma w tym swój udział bohaterska i zarazem okrutna UPA, ale tę, którą przedstawiał wybitny badacz ukraiński ̶ Wiktor Poliszczuk w pracy pod znamiennym tytułem Gorzka prawda oraz w wielu innych swych znakomitych publikacjach. Podsumowując, przedstawiciele środo-
wisk kresowych (którzy są współautorami przedkładanego tu pisma) podtrzymują wysuwane w poprzednim liście otwartym prośby do Pani Minister. W opinii tych środowisk: 1. Istnieje konieczność bezpośredniego uwzględnienia w zapisach podstawy programowej utworów podejmujących problematykę kresową (w szczególności: Włodzimierza Odojewskiego Zasypie wszystko, zawieje…, Stanisława Srokowskiego Duchy dzieciństwa lub Repatrianci oraz wybrane opowiadania z tomu Nienawiść, wybrane utwory liryczne Krzysztofa Kołtuna i Kazimierza Józefa Węgrzyna).
2. Wskazane byłoby opatrzenie Tek edukacyjnych IPN (Stosunki polsko-ukraińskie w latach 1939-1947) pod red. G. Motyki klauzulą informująca, że to kuriozalne dzieło nie jest dopuszczone do użytku szkolnego. 3. Pożądane byłoby zainicjowanie i objęcie przez Panią Minister osobistą pieczą prac nad weryfikacją dopuszczonych do użytku szkolnego podręczników szkolnych pod kątem rzetelności przekazywanej w nich wiedzy na temat ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej 4. Konieczne byłoby rozważenie sen-
su funkcjonowania polsko-ukraińskich komisji podręcznikowych, zwłaszcza w obliczu tego, że na Ukrainie realizowany jest szeroko zakrojony program heroizacji OUN-UPA i że sprzyja mu reprezentujący stronę polską Grzegorz Motyka, dostrzegający wielkie bohaterstwo w działaniach sprawców okrutnych rzezi na polskich starcach, kobietach i dzieciach. Rzecz jasna, heroizacja formacji bezpośrednio odpowiedzialnych za zbrodnie, które Sejm Rzeczpospolitej Polski traktuje jako akty „masowych mordów o charakterze czystki etnicznej i znamionach ludobójczych”, stanowi jaskrawe naruszenie polskiego prawa; jest po prostu przestępstwem.
Tylko nieudolność i moralna degrengolada polskiej prokuratury i polskiego wymiaru sprawiedliwości sprawia, że przestępstwo to nie jest surowo ścigane prawem. Nie ma jednak potrzeby, aby Ministerstwo Edukacji Narodowej, spadkobierca chlubnych tradycji Komisji Edukacji Narodowej, biernie przyglądając heroizacji OUN-UPA, sankcjonowało bezprawie. Przytoczonym tu słowom adresowanym do Minister Katarzyny Hall towarzyszy nadzieja, że wreszcie po wielu latach przemilczeń i zafałszowań wiedza o tragedii Kresów będzie rzetelnie przekazywana polskiej młodzieży.
POLSKIE MINISTERSTWO EDUKACJI NARODOWEJ Z ZAFAŁSZOWANĄ UKRAIŃSKĄ HISTORIĄ W TLE Aleksander Szumański
W bieżącym numerze KRESOWY SERWIS INOFRMACYNY zaprezentował KORESPONDENCJĘ KRESOWIAN Z MINISTER EDUKACJI NARODOWEJ KATARZYNĄ HALL AUTORSTWA MARII I LESZKA JAZOWNIKÓW SKIEROWANĄ DO CZYTELNKÓW MIESIĘCZNIKA „NAD ODRĄ” I OGÓLNOPOLSKICH KÓŁ KRESOWYCH. Na wstępie autorzy podają: Szanowni Panowie, przesyłam - zgodnie z obietnicą - tekst szczegółowo referujący korespondencję z min. Hall. Odpowiedzi na ostatnie pismo nie otrzymałem. Myślę, że dobrze byłoby, aby organizacje kresowe wsparły działania wymuszające na MEN należytą realizację prawa. Realizacja uchwał Sejmu jest psim obowiązkiem agend rządowych, stanowiących ciało wykonawcze. Z poważaniem Leszek Jazownik Do owej korespondencji, pomijając fakt braku odpowiedzi na ostatnie pismo autorów skierowane do MEN, mam pewne spostrzeżenia, którymi pragnę podzielić się z autorami Marią i Leszkiem Jazownikami i zapewne z czytelnikami miesięcznika „Nad Odrą” w nawiązaniu do artykułu „Sejm sobie MEN sobie” pomieszczonym w grudniu 2010 w rzeczonym miesięczniku. „MEN działa w oparciu o wymienione w tekście (Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół Dz. U. z 2009 r. Nr 4, poz. 17), natomiast w pozostałych klasach wymienionych typów szkół oraz we wszystkich klasach szkół ponadgimnazjalnych stosuje się dotychczasową podstawę programową kształcenia ogólnego (Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 26 lutego 2002 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w po-
szczególnych typach szkół - Dz. U. z 2002 r. Nr 51, poz. 458, z późniejszymi. zmianami)”.
Zważywszy, iż sam program nauczania budzi tak wiele kontrowersji w szczególności w środowiskach kresowych, czego wyrazem jest zapis autorów: „…wiele kontrowersji budzi rezygnacja przez resort oświaty z prób wypracowania kanonu, który pozwoliłby ujednolicić wymagania stawiane absolwentom polskiej szkoły…”, należałoby dążyć przede wszystkim do zmiany istniejącego prawa w pełni odpowiadającego żądaniom środowisk kresowych w tym zakresie. „…Ponieważ dyskusyjność tego pomysłu wkrótce okaże się dość oczywista, nie będzie się go tu czynić przedmiotem szerszej refleksji…” wydaje się, iż wymuszanie na MEN należytej realizacji prawa jest bezprzedmiotowe i zapis: „…myślę, że dobrze byłoby, aby organizacje kresowe wsparły działania wymuszające na MEN należytą realizację prawa…” należałoby zamienić na konkretne w pełni merytoryczne ustanowienie przez Sejm Ustawodawczy takiego prawa edukacyjnego, które spełni w sposób należyty oczekiwania oświatowych środowisk kresowych. „Teki edukacyjne IPN. Stosunki polsko-ukraińskie w latach 1939 -1947. Ministerstwo Edukacji Narodowej nigdy nie aprobowało tych materiałów – była to autonomiczna inicjatywa Instytutu Pamięci Narodowej, który materiały te, wraz z innymi 10 materiałami przesłał do ok. 10 tysięcy szkół w Polsce. Zgodnie z ustawą z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, instytucja ta ma prawo prowadzić działalność edukacyjną wystawienniczą i wydawniczą (Dz.U.07.63.424, art. 53 p.5)”. Stanowisko MEN jest oczywiście błędne, choćby z tej przyczyny, iż nie posiada ono kompetencji naukowo – historycznych i zostało powołane do zupełnie innych zadań, niż Instytut Pamięci Narodowej – Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (IPN) – instytucję naukową o uprawnieniach śledczych. Podanie przez MEN, iż zgodnie z ustawą z dnia
18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, instytucja ta ma prawo prowadzić działalność edukacyjną wystawienniczą i wydawniczą (Dz.U.07.63.424, art. 53 p.5) jest oczywistą manipulacją, ponieważ cytowany zapis daje inne uprawnienia IPN, niż zapisany w ustawie o nauczaniu w szkołach podstawowych, średnich, gimnazjalnych i ponad gimnazjalnych. Zapisana w cytowanej ustawie działalność IPN to zupełnie inna forma edukacji – wystawiennicza i wydawnicza, z którą MEN nie posiada żadnych historycznych styczności czy zbliżeń i cytowanie tej ustawy w kontekście nauczania podstawowego nie jest zbieżne z zadaniami kompetencyjnymi MEN i zadaniami kompetencyjnymi IPN w zakresie edukacji zasadniczej, a nie wystawienniczej, czy wydawniczej.
waniem historii i nie został zapewne uzgodniony z IPN - Komisją Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, i do takich uzgodnień MEN jest w każdym przypadku niewiedzy historycznej zobowiązane. Nie istniały żadne odwetowe działania polskich oddziałów zbrojnych, była jedynie samoobrona mająca na celu ochronę ludności polskiej przed bestialstwami OUN – UPA. Co oznacza przymiotnik sporny? Tereny Wołynia i Galicji Wschodniej były zawsze polskie a nie „sporne”. Cały ten wpis jest jedna wielką niekonsekwencją historyczną, fałszowaniem historii, manipulacją na styku poglądów Grzegorza Motyki i wielu polskich historyków unikających tematu bestialstwa OUN – UPA jak ognia. Ten wpis jest „poprawnością polityczną” establishmentu polskiego.
„Na wschodzie kraju, zwłaszcza tam gdzie ludność polska była w mniejszości, działała partyzantka radziecka i ukraińska. Oddziały radzieckie korzystały ze zrzutów broni i ludzi z ZSRR. Oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) zasilili masowo policjanci ukraińscy, uzbrojeni wcześniej przez Niemców. Między różnymi ugrupowaniami polskimi, radzieckimi i ukraińskimi dochodziło do spięć, a potem starć zbrojnych. W 1943 r, UPA rozpoczęła „akcję antypolską", której celem było oczyszczenie z Polaków spornych terenów Wołynia i Galicji Wschodniej. Była to akcja ludobójcza: oddziały ukraińskie atakowały polskie wioski, paląc i mordując w okrutny sposób mężczyzn, kobiety i dzieci. Akcja UPA wywołała wojnę domową polsko-ukraińską „wojnę w wojnie", w której ofiarą akcji odwetowych polskich oddziałów zbrojnych padali także niewinni ukraińscy cywile”. Obecnie nie stosuje się już w zapisach historycznych terminów „radziecki”, czy „ZSRR”. Właściwa terminologia historyczna to „sowiecki” czy „ZSRS”. W latach II wojny światowej nie istniała „wojna polsko – ukraińska”, ani też „wojna w wojnie”. To kłamstwo historyczne. Istniało wyłącznie ludobójstwo wykonywane przez nacjonalistów faszystowskich OUN – UPA na ludności polskiej. Zapis ten w MEN jest fałszo-
Ponadto MEN nie odróżnia „mordów o charakterze czystki etnicznej” od „ludobójstwa”, podobnie jak Sejm RP nie odróżnia „znamion ludobójstwa” od „ludobójstwa” kładąc przy tych definicjach znak równości. I tak według prawników sowieckich „Katyń to zbrodnia wojenna, która ma znamiona ludobójstwa". A zbrodnia wojenna ulega przedawnieniu i w tym cała „mądrość”. Polsko – ukraińska komisja historyczna powołana została do jakich ustaleń? Czy w komisji tej biorą udział przedstawiciele IPN? Powołanie takiej historycznej komisji polsko – ukraińskiej przypomina śledztwa katyńskie i smoleńskie. W atmosferze antypolskich, nie tylko lwowskich wieców i demonstracji, stawiania pomników ludobójcom Szuszkiewiczowi, Banderze i batalionom SS Galizien – Nachtigall – mordercom 45 profesorów lwowskich wyższych uczelni 4 lipca 1941 roku na stokach Góry Kadeckiej – Wzgórz Wuleckich we Lwowie działa polsko – ukraińska komisja historyczna. Pracuje na Ukrainie słuchając skandowania nazwisk bandziorów faszystowsko – ukraińskich!!! A tymczasem: „SWOBODA”, „BLOK JULII TYMOSZENKO”, „UKRAIŃSKA PARTIA LUDOWA”
Gdy w lipcu 2009 roku Sejm RP podjął uchwałę w sprawie tragicznego losu ludności polskiej na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej w zapisie „znamiona ludobójstwa” „Swoboda” ostro to potępiła. - „Decyzja Sejmu RP podsyca antyukraińską histerię i obraża godność narodową Ukraińców, którzy od wieków mieszkali na Wołyniu. Termin „Kresy Wschodnie” w ustawie oznacza, że w Polsce nadal istnieją „wrogie nastroje wobec etnicznych ziem Ukrainy w tym Wołynia”. Gdy w Polsce potępiono decyzję prezydenta Wiktora Juszczenki, który nadał tytuł bohatera Ukrainy Stepanowi Banderze, liderowi Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, Tiahnybok w studiu telewizji Kanał 5 mówił: „Polska obraża pamięć Bandery i narodu ukraińskiego. Dziwnym trafem reakcja Polski i ukrainofobia szerząca się w tym kraju, zbiegają się z histeryczną reakcją Rosji. Nie chciałbym myśleć, że to zaplanowane akcje Moskwy i Warszawy”. Komentując polską ocenę Ukraińskiej Powstańczej Armii, odpowiedzialnej za eksterminację polskiej ludności na Wołyniu w Galicji Wschodniej w latach 30 XX wieku, lider Swobody Tiahnybok twierdził, że „w Polsce zapominają o systematycznym wielowiekowym terrorze Polaków, skierowanym przeciwko Ukraińcom”. KURIER GALICYJSKI NR 18/2009 Julia Tymoszenko jest liderką partii „Batkiwszczyna” oraz „Bloku Julii Tymoszenko”. „Blok Julii Tymoszenko”, faszystowsko - nacjonalistyczna Partia „Swoboda”, „Ukraińska Partia Ludowa” zgłosiły na sesję Rady Obwodu Lwowskiego projekt uchwały ustanawiającej „DZIEŃ OFIAR TERRORU POLSKIEGO WE WRZEŚNIU 1939 ROKU UZASADNIAJĄC WNIOSEK: „W najbliższych wrześniowych dniach mija 70 lat od tragicznych wydarzeń, szczególnie dla mieszkańców obwodu lwowskiego. Wycofujące się z zachodnio – ukraińskich ziem polskie wojska i policja zniszczyły dziesiątki wsi, zabiły setki pokojowo nastawionych Ukraińców” – podpisał Oleh Pankiewicz, wiceprzewodniczący „Swobody” w lwowskiej radzie obwodowej.
Zostań korespondentem Kresowego Serwisu Informacyjnego i skontaktuj się z nami:
Redakcja - Bogusław Szarwiło
[email protected] Dział "Barwy Kresów" - Aleksander Szumański
[email protected] Strona 30 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
WYBITNI POLACY KUSTOSZAMI PAMIĘCI NARODOWEJ Aleksander Szumański Kustosz Pamięci Narodowej – nagroda przyznawana za szczególnie aktywny udział w upamiętnianiu historii Narodu Polskiego w latach 1939–1989, a także za działalność publiczną zbieżną z ustawowymi celami Instytutu Pamięci Narodowej; ustanowiona w lipcu 2002 przez Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej prof. Leona Kieresa. Inicjatorem wyróżnienia był prof. Janusz Kurtyka, ówczesny dyrektor Oddziału IPN w Krakowie. Kandydatów do Nagrody mogą wysuwać instytucje, organizacje społeczne i naukowe, oraz osoby fizyczne. Ma charakter honorowy, a jej laureaci otrzymują tytuł Kustosza Pamięci Narodowej. Nagroda ma przywrócić szacunek dla narodowej przeszłości, chronić wartości, dzięki którym Polska przetrwała przez lata zniewolenia. W roku 2011 nagrody otrzymali: - Ewa Siemaszko i Władysław Siemaszko - Adam Macedoński - Adam Borowski - Społeczny Komitet Pamięci Górników - KWK „Wujek” Poległych 16 grudnia 1981 r. - Związek Sybiraków. Laureatami nagrody Kustosza Pamięci Narodowej w 2010 roku byli: Janusz Kurtyka Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski Jan Łopuski Muzeum Sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki Niezależny Komitet Historyczny Badania Zbrodni Katyńskiej Komitet Katyński. Uroczystość wręczenia nagród odbyła się w dniu 14 czerwca 2011 roku w Sali Koncertowej Zamku Królewskiego w Warszawie. Adam Siemaszko i Ewa Siemaszko ojciec i córka – dokumentaliści ludobójstwa dokonanego przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów – Ukraińską Powstańczą Armię na ludności polskiej Kresów Południowo – Wschodnich. Podczas uroczystości zaapelowali do władz państwowych i samorządowych o nieprzemilczanie tych tragicznych wydarzeń, jak to miało miejsce w czasach PRL w odniesieniu do zbrodni katyńskiej. Gdy na Zamku Królewskim w Warszawie w dniu 14 czerwca 2011 roku wraz z moją małżonką składaliśmy Pani Ewie Siemaszko i Panu Władysławowi Siemaszko gratulacje za uzyskane honorowe tytuły Kustosza Pamięci Narodowej szepnąłem Pani Ewie Siemaszko, iż współpracuję publicystycznie z Panią dr Lucyną Kulińską – uśmiechnęła się wówczas do mnie jeszcze chyba bardziej serdecznie. Nie zdążyłem Jej natomiast przekazać o moich już również długich więzach publicystycznych z ks. Tadeuszem Isakowiczem – Zaleskim, co obecnie czynię. Nie byłem wówczas jeszcze członkiem redakcji Kresowego Serwisu Informacyjnego, informuję więc równocześnie, iż portal ks. Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego jest naszym partnerem medialnym, a również ksiądz Tadeusz Isakowicz – Zaleski, jak i Pani Ewa Siemaszko wspierają Kresowy Serwis Informacyjny. Termin "ludobójstwo" (a dokładnie genocide, który później został przetłumaczony na ludobójstwo) wprowadził
polski prawnik Rafał Lemkin (1900– 1959; po emigracji do USA używający imienia Raphaël) w swojej pracy "Axis Rule in Occupied Europe" ("Rządy Osi w okupowanej Europie") wydanej w 1944 r. w USA. Użyto go w akcie oskarżenia w procesie norymberskim (choć Karta Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze nie wymieniała expressis verbis ludobójstwa, lecz jedynie zbrodnie przeciwko ludzkości, których kwalifikowaną postacią jest właśnie ludobójstwo). Do języka prawnego termin ludobójstwo wszedł za sprawą Konwencji ONZ w sprawie Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa podpisanej 9 grudnia 1948 r., której wstępny projekt był współtworzony przez Lemkina. Istnieje jednak różnica w wykładni prawnej ludobójstwa i np. zbrodni wojennej, która ulega przedawnieniu, podczas gdy przedawnienie nie dotyczy ludobójstwa.
Tragiczne zjawisko, jakim były masowe zbrodnie dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej na wschodzie Rzeczypospolitej, a następnie opuszczenie przez setki tysięcy naszych obywateli swych kresowych siedzib, w wyniku przymusowej, zatwierdzonej traktatami ekspatriacji do Polski o nowych granicach, wywarły długoletni traumatyczny wpływ na dużą część naszego społeczeństwa. Dla większości z nich jest to do dzisiaj boląca i nie gojąca się przez dziesięciolecia rana, bo w grę wchodzą dziesiątki, być może nawet setki tysięcy polskich ofiar. Przez lata wiedza o tych faktach była ukrywana, lub fałszowana zarówno za czasów komunistycznych ze względów „klasowych”, internacjonalistycznych”, jak i obecnie z nieszczęsnej dla współczesnej historii Polski „poprawności politycznej” polskiego establishmentu. Polacy, jakby zapomnieli o dramacie Golgoty Wschodu, lub zostali przekonani w przeciągu zaledwie jednego pokolenia, o jakiejś wojnie polsko – ukraińskiej, wbrew oczywistym faktom, tak przedstawianych przez niektórych autowykreowanych historyków. Podręczniki historyczne omijają tę „drażliwą kwestię”, a na fali „przepraszania” rozpoczęliśmy naszą masową ekspiację wobec mniejszości narodowych. Ta narodowa „pokuta” mająca na celu hipokrytyczne „zbliżenie” narodu do Pana Boga, niejednokrotnie staje się szyderczym kłamstwem politykierów, zapewne nie polityków, wobec własnego narodu. Przykłady można mnożyć, jak choćby pogromy - kielecki, czy krakowski, będące udowodnioną prowokacją Służb Bezpieczeństwa PRL ma melodię „polskie dzieci na macę”. Doczekaliśmy się w końcu efektów – zaczęto mordercom budować obeliski chwały, nie tylko w „Swobodnej” Ukrainie. Świadków wydarzeń dokonywanych okrutnych mordów nie tylko na Polakach, ale i na mniejszościach narodowych wtłoczono do zamkniętego kubła obwołując ich nikczemnikami i kłamcami występującymi przeciwko polskiej racji stanu. Taki stan rzeczy wygodny jest oczywiście dla odradzającego się nacjonalizmu – faszyzmu w „bratniej” Ukrainie grożącej „w piątek – świątek” „śmierć Lachom”, „na pohybel Lachom” i uściskami „braterskimi” politykierów z Janukowiczem. Kućmą, czy ober - neokatem nacjonalistycznym Juszczenką, niestety doktorem honoris causa polskiego uniwersytetu. Temu „braterstwu” towarzyszy „bratnia pomoc Rosji” w odkrywaniu przyczyn katastrofy TRAGEDII NARODOWEJ w Smoleńsku i „dokonana już” lustracja i dekomunizacja w Polsce, dla „śmichu – chichu” razwiedki w Polsze, co zapewne potwierdzi niedoceniany przez rządzących red. Stanisław Michalkiewicz. Dr Lucyna Kulińska twierdzi od lat:
„…ŚWIADOMOŚĆ HISTORYCZNA WŁASNEGO NARODU NIE MOŻE BYĆ PRZEZ LATA BUDOWANA NA ZAKŁAMANIU. PRAWDA NAWET PO DŁUGIM CZASIE WYCHODZI NA JAW I MOŻE ZBURZYĆ NAJMISTERNIEJ SKONSTRUOWANE BUDOWLE POROZUMIENIA I WSPÓŁPRACY. KTO ZAPOMINA HISTORIĘ POWTARZA JĄ…”. Dla mnie najbardziej porażające są nie liczby pomordowanych przez OUN – UPA Polaków i mniejszości narodowych z terenów wschodnich II Rzeczypospolitej, dochodzące zapewne do 200 tysięcy zakatowanych ofiar, choć mord ten widzę ogromny. Porażające, otwierające usta w okrzyku przerażenia są sposoby dokonanych mordów. Czy ci mordercy posiadają swoich protoplastów znanych z takich metod mordowania? ZE SZCZEGÓLNYM OKRUCIEŃSTWEM MORDOWALI NACJONALIŚCI UPA – OUN DZIECI: - rozdzierali nóżki z morderczym hasłem – „tyś polski orzeł”, - rozdzierali usta z hasłem „Polska od morza do morza”, - żywym dzieciom wyrywali kończyny, języki, wykłuwali oczy, tak umęczone wbijali na widły. - rąbali siekierami, - przecinali na pół piłami, rozpruwali brzuchy, wydłubywali oczy, wrzucali je studzien, bili aż do zabicia, krzyżowali na otwartych drzwiach, gwałcili i obcinali genitalia, nie mówiąc o masowych rabunkach. Dzieci patrzyły na kaźń rodziców, rodzice na mękę swoich dzieci. ZNALEZIONE W SIECI – LIST STASI STEFANIAK: KOLONIA KATERYNÓWKA GMINA BOŻYSZCZE POW ŁUCK. POMÓŻCIE 5 letniej STASI STEFANIAK!!! (Nie dajcie jej umrzeć po raz drugi!!!) Nazywała się STASIA STEFANIAK. Miała 5 lat, kiedy ją brutalnie zamordowano rozpruwając brzuch i łamiąc ręce i nogi. Tylko za to, że była Polką. Pozwólmy jej, aby o tym opowiedziała: „Miałam 5 latek, kiedy w nocy 8 maja młody Ukrainiec w czapce z ”tryzubem”, pchnął mnie bagnetem w brzuszek i mój malutki dziecięcy świat nagle się zawalił. Zastanawiam się, dlaczego to uczynił, ale nie znajduję odpowiedzi… Może nie umiem jej znaleźć w końcu mam tylko 5 lat… Przebywam od tamtego dnia w „ZACISZU” razem z dwoma moimi chłopczykami, towarzyszami zabaw z podwórka. Nie wiemy, dlaczego nas zabili. Żołnierze bandy o nazwie Ukraińska Powstańcza Armia najpierw zabili chłopczyków. Dwóch miłych roześmianych, blondynków, na zawsze zamykając im buzie… Potem zaatakowali mnie – małą bezbronną dziewczynkę. Jeden z nich mocno mnie chwycił za moje małe rączki po czym wyłamał mi je. Jak bardzo mnie to bolało. Krzyczałam i płakałam. Drugi chwycił mnie za nóżki i połamał je. Mój rozpaczliwy dziecięcy płacz nie przeszkadzał im, śmiali się…. Trzeci, chyba ten najodważniejszy, wbił bagnet w mój mały brzuszek i rozpruł
go. To co był moim w n ę t r z e m znalazło się na z e w n ą t r z. Ofiary napadu UPA na kolonię Katerynówka w nocy z 7 na 8 maja 1943 gmina Bożyszcze. Powiat Łuck: dwóch synków Piotra Mękali i Anieli z Gwiazdowskich, między nimi Stasia Stefaniak lat ok. 5, której rozpruto brzuch i powyłamywano ręce i nogi (córka Polaka i Ukrainki). Mój wygląd musiał ich chyba bardzo śmieszyć, bo zaczęli rechotać wołając jednocześnie: „Tak treba robyty z Lachami !” A ja umierałam w cierpieniu… Zawsze lubiłam żołnierzy i czułam się przy nich bezpiecznie, ale choć byłam taka mała, to przecież wiedziałam, że żołnierze walczą z żołnierzami, ale nigdy z DZIEĆMI. Dlaczego w takim razie zrobili mi to? Dlaczego „walczyli” ze mną – dzieckiem przecież ja nie byłam żołnierzem? Czy to byli naprawdę żołnierze? Patrzę na to, co się dzieje na ziemi, po której już nie stąpam, i płaczę ( w „ZACISZU” się nie śmiejemy – nie nasze roczniki) Bo tym „bohaterom”, „rycerzom” stawia się pomniki, moja kochana ojczyzna pielęgnuje ich pamięć. NIE MOJĄ, zamordowanego bezbronnego dziecka, - a ICH - MORDERCÓW. Mnie nikt nie postawi pomnika (na ogół dzieciom się nie stawia, bo jeszcze nic wielkiego nie zrobiły- ja tylko umarłam w męczarniach). Mój Boże, co ja takiego zrobiłam, że tak strasznie i okrutnie mnie zabili? Czy dlatego to zrobili bo moja Mamusia wyszła za Tatusia, który przecież był dobry i mocno mnie kochał. Tatuś mówił inaczej niż Mamusia po polsku – Mamusia mówiła po ukraińsku. A poza tym, dlaczego wywlekli moje wnętrzności? Do dziś się wstydzę tego wyglądu choć, jak ot przyjęte w „ZACISZU”, nikt nie zwraca na to uwagi. Ze mną jeszcze nie było najgorzej, bo mogę patrzeć i mówić, a co z tymi dziećmi, którym odrąbano siekierami głowy? Poćwiartowano? Spalono żywcem? Ani nie widzą, ani nie porozmawiają, a i poznać ich nie można. Najlepiej jeszcze wyglądają wśród nas ci, których zakopano żywcem, uduszono, lub wrzucono do studni, do lodowatej wody. Patrzę z góry, i martwię się, bo w Polsce wszyscy o nas zapomnieli. Nie chcą pamiętać tysięcy nas, którzy tu jesteśmy w „ZACISZU”, i nie śmiejemy się. Od lat cisi i martwi. Zginęliśmy w wyniku, jak to mówią w naszym dawnym kraju – „wojny bratobójczej”. To znaczy że ja 5 letnia dziewczynka moi chłopcy z podwórka i tysiące innych dzieci walczyliśmy z Ukraińską Powstańczą Armią. I trzeba było nas spalić, poćwiartować, zakopać, udusić, zatłuc, utopić. I to była ta „walka”. A 140 tysięcy przesiedlonych Ukraińców, w dużej części rodzin tych „żołnierzy”, dla naszych polskich przywódców, to ofiary LUDOBÓJSTWA. A ja? NIE JESTEM OFIARĄ tego słowa na „L”, którego tak się boją używać w stosunku do nas? Boże! Ile bym dała żeby być przesiedlona w tym ich „ludobójstwie”, ludobój-
stwie o nazwie akcja „Wisła”. Żyłabym. I pewnie teraz bym dobrze się miała, bo ci wszyscy przesiedleni mają się dobrze. Państwo polskie i rząd o nich pamięta. TO może i o mnie, małej 5 letniej dziewczynce, też by pamiętali. Zbliża się kolejna 65 rocznica mojej śmierci. Jest mi smutno i płakać mi się chce. Bo może znów SEJM naszej ukochanej Ojczyzny Zdradzi pamięć o mnie i moich kolegach z podwórka i tysiącach, dziesiątkach tysięcy innych, zakatowanych w tamtych latach – i odrzuci lub zniekształci PRAWDĘ. I wtedy ja mała 5-letnia dziewczynka, która nie żyła za długo i nie nacieszyła się słoneczkiem, trawką, i innymi miłymi rzeczami na świecie, JA STASIA STEFANIAK lat 5 - u m r ę po raz drugi. A może pan Prezydent i jego żona wstawią się za mną? Przecież też mają córeczkę Może ich córka zaopiekuje się mną? Byłoby mi znacznie lżej. Tu w „ZACISZU” wiemy, że już niedługo umrą ostatni świadkowie i wtedy będzie łatwiej kłamać nacjonalistom ukraińskim w Polsce i na Ukrainie. I nikt już o mnie nie będzie pamiętał; bo nikt nie chce. I będzie to najnikczemniejsza rzecz, jaka się może przytrafić nam w „ZACISZU”. Już nikt w Polsce nie chce być Polakiem, każdy za to chce mieć dużo pieniędzy. Pieniędzy i to jest dla Was najważniejsze? Dla Waszych dzieci? Nie wiem, czy ja się już przez te 65 lat w swoich myślach zatraciłam. Ja już chyba tylko na cud mogę liczyć. Naprawdę, nie wiem. Mój adres obecny: „ZACISZE”, ulica Dzieci Wołyńskich Stasia Stefaniak Kolonia Katerynówka gmina Bożyszcze, powiat Łuck WOŁYŃ 2008- Rok Pamięć POMÓŻCIE 5 LETNIEJ STASI STEFANIAK !!! NIE DAJCIE JEJ UMRZEĆ PO RAZ DRUGI !!! ZE ZBIORÓW W.E. SIEMASZKO / DAR W. ROMANIOWSKIEGO I A. BIELSKIEGO / List otrzymałem w lipcu 2011, dlaczego tak długo trwała przesyłka? Może listonosz schował? A może suszył ten list mokry od łez listonosza, przecież on też ma dzieci? A może chcieli schować ten list przed panem Juszczenką, tylko mój tata go odnalazł bo został zamordowany dwa lata wcześniej od Stasi bo w 1941 roku. Pragnę na ten list odpisać Ale nie mogę Coś mi gardło ściska Może dzwon na trwogę? Źródła dr Lucyna Kulińska – „Co się zdarzyło na Kresach RP w latach 1943 – 1944” dr hab. Wiktor Poliszczuk – „Gorzka prawda – cień Bandery nad zbrodnią ludobójstwa” wyd. Antyk 2006 dr hab. Wiktor Poliszczuk „Ludobójstwo nagrodzone” Toronto 2003 Wiktor Poliszczuk, Ph.D. Prince John Circle Oakville, ON, Canada, L6J 6S 7 Ewa Siemaszko KSI 15 08 2011
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 31
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
W poszukiwaniu „ZAGUBIONEJ PRAWDY”
Bogusław Szarwiło
Jako średnie pokolenie kresowe, przez ostatnie co najmniej 20 lat, zadaję sobie pytanie, jak długo jeszcze prawdziwa historia Kresów II RP , będzie fałszowana i w imię czego? Równolegle zastanawia mnie ilu jeszcze żyję Polaków, posiadających fałszywy zapis w metrykalny- „urodzony w ZSRR” i ilu ich doczeka rzetelnej oceny przeszłości. W tym miejscu muszę przyznać się, że ze smutkiem świętuję każdą następną rocznicę odzyskania niepodległości, ciągle mam wrażenie, że nadal ktoś inny decyduje o naszym losie. Ktoś mądry powiedział, że” ten kto zapomina o przeszłości, ten nie myśli o przyszłości”. Warto aby zrozumieli to nie tylko obecni decydenci „polskiej polityki wewnętrznej i zagranicznej” ale i całe społeczeństwo, komu w wyborach powierza honor naszego kraju i jego spuściznę. Udało mi się trafić na wywiad przeprowadzony przez, Marka Zygmunta z dr. hab. Bogusławem Paziem z Zakładu Historii Filozofii Nowożytnej Instytutu Filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie znalazłem nadzieję na odpowiedź na nurtujące mnie pytanie. Tu wyczytałem o funkcjonowaniu obok „prawdy historycznej” jeszcze „prawdy politycznej” i ruszyłem tym tropem. Pozwolę sobie zaprezentować ten fragment który zwrócił moją uwagę. „(…) Przygotowuje Pan obszerną publikację poświęconą ludobójstwu na Kresach. Co będzie ona zawierała i kiedy się ukaże? - Przygotowuję do druku dość obszerny interdyscyplinarny tom pt. "Prawda historyczna a prawda polityczna w badaniach naukowych. Przykład ludobójstwa na Kresach południowo-wschodnich II RP w latach 1939-1946". Duża część zebranego materiału to efekt ubiegłorocznej konferencji, która odbyła się pod tym samym tytułem na Uniwersytecie Wrocławskim. Łącznie w tomie znajdują się teksty dwudziestu sześciu autorów z: Polski, Kanady, USA, Niemiec, Holandii, Ukrainy i Rosji. Wśród nich jest m.in. trzech prokuratorów z trzech oddziałów IPN, którzy napisali teksty o prawnej kwalifikacji działalności band OUN-UPA i ukraińskich oddziałów SS-Galizien. Trzykrotnie została orzeczona przez nich ta sama kwalifikacja: ludobójstwo. Jest to niezwykle ważne, gdyż zbrodnia tak kwalifikowana nie ulega przedawnieniu i stanowi kategorię prawa międzynarodowego, które daje Polsce duże uprawnienia przy badaniu jej okoliczności np. na terenie Ukrainy. Ponadto mamy w tym tomie podjęte takie zagadnienia, jak kwestia przemilczeń w historii stosunków polsko-ukraińskich lat II wojny światowej, problem tzw. polityki historycznej poszczególnych państw. Osobny rozdział stanowią świadectwa naocznych świadków banderowskiego ludobójstwa. Uwzględniliśmy także różne stanowiska, jakie na Ukrainie zajmują historycy wobec problemu ukraińskiego integralnego nacjonalizmu, który zrodził omawiane ludobójstwo. Oscylują one między radykalną negacją ideologii ukraińskiego faszyzmu i jego krytyką a aprobatą wyrażoną w zacieraniu genetycznego kontekstu i rozmiarów zbrodni. W tomie znalazło się także m.in. niezwykle ciekawe opracowanie poświęcone ukraińskim ofiarom OUN-UPA, które zostały zamordowane z powodu pomocy udzielonej Polakom. Spodziewam się, że tom ukaże się w końcu czerwca br. Co Pana skłoniło do podjęcia tego tematu? Przecież na co dzień zajmuje się Pan dziejami filozofii siedemnastego i osiemnastego wieku? - To prawda, zajmuję się przede wszystkim filozofią nowożytną. Interesuję się szczególnie kwestią prawdy i jej różnorakich kryteriów w tym okresie. Prowadzę też ćwiczenia i wykłady
na temat filozofii kłamstwa. Jedno i drugie zaś pozostaje w pewnym związku z tematem organizowanej przeze mnie konferencji i publikacji na temat ludobójstwa. Bezpośrednim powodem podjęcia prac nad tym tomem było niezwykle groźne zjawisko manipulacji kategorią prawdy historycznej, które ma swoją bazę w postmarksistowskiej formacji znanej pod nazwą postmodernizmu. Postmodernistyczna manipulacja prawdą historyczną nie oznacza już zwykłego fałszowania historii przez wypowiadanie nieprawdziwych sądów o przeszłości, jak w przypadku np. zbrodni katyńskiej, ale realizowana jest niejako dwukierunkowo. Po pierwsze, prawdę klasycznie rozumianą jako zgodność myśli z rzeczą zastępuje się kategorią politycznej poprawności. W myśl postmodernistów, którym wtórują liczni politycy, prawdziwe jest to, co jest zgodne z aktualnym standardem politycznej poprawności. Chyba najbardziej wyrazistą jej formułę wypowiedział znany marksistowski historyk Jerzy Topolski. Pod koniec życia postulował on, aby klasyczną formułę prawdy zastąpić tzw. konsensusem, którego naczelnym kryterium miałoby być sprzyjanie "umacnianiu się korzystnych przekonań". Korzystne przekonania zaś to inna nazwa dla przekonań "politycznie poprawnych". Dawałoby to taki rezultat, że wszelkie opracowania, dokumentujące np. zbrodnie UPA, musiałyby zostać w myśl tego kryterium uznane za nieprawdziwe, gdyż mogą sprzyjać przekonaniom niekorzystnym dla stosunków polsko-ukraińskich. Wszak poprzedni prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko ogłosił bohaterami Ukrainy ludobójców: Romana Szuchewycza, Stepana Banderę wraz SS-Galizien i OUN-UPA. Drugą tendencję w postmodernistycznej historiografii wyraził ten sam wspomniany wcześniej marksista (po 1989 roku nagle stał się postmodernistą), który postulował, aby "odrzucić przeświadczenie, że istnieje jakaś jedna prawda, do której w toku poznawania świata się zbliżamy, oraz przyjąć punkt widzenia pluralizmu prawd". W myśl tej zasady prawdą jest zarówno to, o czym możemy przeczytać w kolejnych opracowaniach IPN na temat zbrodni katyńskiej, jak i to, co o niej pisała wcześniej przez pół wieku sowiecka historiografia. Pomimo absurdalności i niezwykle szkodliwego charakteru takich poglądów, które historię zrównują z mitologią, są one wykładane w instytutach historii już od pierwszego roku studiów.” (1) Do połowy lipca nie udało mi się jednak nigdzie natrafić na żaden ślad o wydaniu w/w opracowania. Zadzwoniłem więc wprost do autora z pytaniem, gdzie i kiedy mogę dotrzeć do tej publikacji? Zaskoczyło mnie wszystko to co usłyszałem, a że autor udzielił wcześniej wywiadu w tym temacie, ograniczę się do jego prezentacji. Ponownie z dr. hab. Bogusławem Paziem rozmawiał red. Marek Zygmunt . Opracowany pod Pana kierownictwem tom interdyscyplinarny pt. “Prawda historyczna a prawda polityczna w badaniach naukowych. Przykład ludobójstwa na Kresach Południowo-Wschodnich II RP w latach 1939-1946″ miał się ukazać pod koniec czerwca br. nakładem Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu Wrocławskiego. Dlaczego do dziś nie został opublikowany? - Sam sobie zadaję to pytanie i nie potrafię na nie odpowiedzieć. W połowie czerwca próbowałem uzyskać wyjaśnienia w tej kwestii od prezesa Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu Wrocławskiego prof. Marka Górnego, ale ten, mimo wcześniej umówionego spotkania, odwołał je na dzień przed terminem, nie podając żadnego powodu. Nie zaproponował też alternatywnej daty naszej rozmowy. Umowa między dziekanem Wydziału Nauk Społecznych a prezesem
Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu Wrocławskiego na wydanie tej publikacji została podpisana w marcu br. Wcześniej wszystko zostało zaakceptowane. Były też dwie pozytywne recenzje: dyrektora Instytutu Historii Uniwersytetu Rzeszowskiego prof. Włodzimierza Bonusiaka i prof. Zdzisława Juliana Winnickiego z Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego. Nie ma też żadnych problemów ze sfinansowaniem tomu, ponieważ uzyskałem dotacje od rektora Uniwersytetu Wrocławskiego prof. Marka Bojarskiego, dziekana Wydziału Nauk Społecznych prof. Jerzego Juchnowskiego, dyrektora Instytutu Filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego prof. Leona Miodońskiego oraz od władz Starostwa Powiatowego w Wołowie. Trudno o bardziej komfortową sytuację dla wydawnictwa. Skąd więc biorą się opory przed dokończeniem prac redakcyjnych? - Trudno tu doszukiwać się jakichkolwiek powodów redakcyjnych. Sądzę, że dzieje się tak dlatego, ponieważ praca uderza aż w pięć głównych elementów obecnych we współczesnym myśleniu o historii Polski. Po pierwsze, zawiera radykalną krytykę nurtu postmodernizmu w historiografii, który neguje pojęcie prawdy jako takiej. Reprezentują go przede wszystkim współcześni postmarksiści. Trzeba przy tym pamiętać, jak ogromnych spustoszeń w naszej humanistyce dokonał marksizm, spychając ją często na zupełny margines światowej nauki. W szczególności dotyczy to etosu samego naukowca, którego naczelną zasadą działania powinno być bezinteresowne poszukiwane obiektywnej, tj. zastanej przez nas i od nas niezależnej, prawdy. Trudno o taki etos u postmodernistów, którzy jak Jerzy Topolski – po 1987 roku “nawrócony” radykalny postmodernista, a wcześniej ortodoksyjny marksista-komunista – wprost postulowali zastąpienie kategorii prawdy polityczną poprawnością. Po drugie, ekspertyzy prawne, jakie w tomie zamieściło trzech prokuratorów pionu śledczego IPN, zajmujących się zbrodniami dokonywanymi przez ukraińskich nazistów z SS-Galizien i OUN-UPA, nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości. To było niepodlegające przedawnieniu ludobójstwo. Taka diagnoza pociąga bardzo konkretne konsekwencje prawnomiędzynarodowe, które są bardzo niekorzystne dla obozu “pomarańczowych” elit, reprezentowanych i finansowanych przez Wiktora Juszczenkę i Julię Tymoszenko. Po trzecie, książka zawiera materiał faktograficzny przedstawiający bestialstwo wspomnianych ukraińskich nazistów. Budzi on po prostu grozę. Po czwarte, w tomie zamieścili swoje prace autorzy z kilku krajów: Stanów Zjednoczonych, Kanady, Holandii, Niemiec, Ukrainy (trzech autorów) i Rosji oraz – oczywiście – Polski. Co ciekawe, pomimo różnic, jakie występują w podejściu do różnych spraw u tych autorów, istnieje praktycznie całkowita zgoda w obrazie ludobójstwa dokonanego na Polakach i innych nacjach na terenie dawnych Kresów. Stąd tak ogromną rolę odgrywa tu sprawa wizerunku. Zarówno żyjący na Ukrainie, jak i działający w Polsce pogrobowcy Stepana Bandery nie mogą nie liczyć się z tym, że umiędzynarodowienie badań nad działalnością banderowskich ludobójców prowadzi do zupełnie innego obrazu ukraińskiego nacjonalizmu niż ten przez nich kreowany. Jakie niesie to w praktyce konsekwencje? - Trudniej będzie im w przyszłości budować na terenie Polski kolejne pomniki ku czci ludobójców z OUN-UPA i wyciągać od naszego państwa
Strona 32 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
pieniądze na swoją działalność, jak to się dzieje obecnie. Wreszcie piąty element, być może najważniejsza ze wszystkich przyczyna problemów, jakie towarzyszą wydaniu omawianego tomu. Jest to wskazanie na całkowite fiasko w polityce wschodniej opartej na tak zwanej doktrynie Jerzego Giedroycia. Jej dzisiejszym skutkiem jest otwarcie antypolska polityka rządu i parlamentu państwa litewskiego, ale także np. odwoływanie się przez działaczy białoruskich z Frontu Narodowego do tradycji nazistowskich formacji kolaboracyjnych. Zjawiska gloryfikacji ludobójców Polaków przez struktury państwa ukraińskiego (m.in. dekrety Juszczenki) chyba nie trzeba przypominać. W tomie można znaleźć analizy, które wykazują, że obecny stan rzeczy w postaci agresywnej antypolskiej polityki naszych wschodnich sąsiadów był po prostu nieunikniony. Nie można się było spodziewać innych efektów, biorąc w polityce wschodniej Polski za wzór Giedroycia. On to jako pracownik polskiej ambasady w Bukareszcie osobiście wręczył w 1940 roku polski paszport Dmytro Doncowowi – czołowemu ideologowi ukraińskiego integralnego nacjonalizmu, miłośnikowi Adolfa Hitlera i tłumaczowi jego “Mein Kampf”. W swej postawie Giedroyc pozostał konsekwentny, do końca życia aktywnie wspierając polakożercze środowiska ukraińskich i litewskich nacjonalistów. Pozytywnie ocenione przez recenzentów teksty spotkały się w wydawnictwie z chłodnym – żeby nie powiedzieć: wrogim – przyjęciem… - Przykro mi o tym mówić, ale rzeczywiście takie fakty miały miejsce. Tej miary niekwestionowani specjaliści jak prof. Czesław Partacz z Koszalina, dr Lucyna Kulińska (AGH) czy prof. Ewa Thompson z USA mogli przeczytać pochodzące od redaktora Wydawnictwa Uniwersytetu Wrocławskiego nie tylko inwektywy pod swoim adresem, ale i żałosne, a niekiedy po prostu głupie komentarze, obnażające ignorancję ich autora. Prezes Marek Górny w rozmowie ze mną na początku czerwca w pełni się zgodził, że miały one skandaliczną formę, która – jak powiedział – “jest niedopuszczalna w wydawnictwie naukowym”. W czasie tej rozmowy kilkakrotnie obiecał mi, ale także rektorowi UWr i dziekanowi Wydziału Nauk Społecznych, że autorzy ci zostaną natychmiast przeproszeni przez wydawnictwo. Niestety, do dzisiaj nie tylko tak się nie stało, ale z posiadanych przeze mnie informacji wynika, że redakcja wycofuje się z tych przeprosin. Myślę, że wydawnictwo postępuje tak celowo, aby po raz kolejny upokorzyć autorów tomu i zmusić ich do rezygnacji z dalszej współpracy przy jego wydawaniu. Rektor Uniwersytetu Wrocławskiego prof. Marek Bojarski wyrażał wcześniej poparcie dla wydania tego tomu, także w formie pomocy finansowej. W obliczu problemów na Pana prośbę ponownie doszło ostatnio do spotkania. Jak zareagował rektor? - Pan rektor z życzliwością wysłuchał moich argumentów i zapowiedział, że zwróci się do prezesa wydawnictwa z prośbą o pilne wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. Na drugi dzień otrzymałem telefon z jego sekretariatu z informacją, że prezes wydawnictwa prześle jak najszybciej stosowne wyjaśnienia dziekanowi Wydziału Nauk Społecznych. Problem w tym, że mamy obecnie okres wakacji i dziekan oraz wielu innych pracowników wydziału są na urlopach. Myślę, że wydawnictwo celowo tak długo zwlekało z wyjaśnieniami, aby nikt z moich władz w porę, tj. przed wakacjami, nie mógł skutecznie zareagować. Na potwierdzenie tej tezy mam inny dowód: dyrektor mojego
instytutu prof. Leon Miodoński kilka tygodni temu wysłał w trybie pilnym pismo, w którym domagał się od prezesa Górnego wyjaśnień dotyczących zaistniałego stanu rzeczy i do dzisiaj nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Rzecznik prasowy uniwersytetu twierdzi, że władze uczelni są zainteresowane wydaniem tej publikacji, pod warunkiem że będzie ona na najwyższym poziomie naukowym. Z kolei z informacji krążących po uniwersytecie wynika, że w piśmie prezesa wydawnictwa do dziekana prof. Jerzego Juchnowskiego jest zawarta sugestia anulowania zawartej umowy. - Myślę, że wydawnictwo stosuje realizowaną z premedytacją obstrukcję. Proszę zwrócić uwagę, że tytułu opracowywanego przeze mnie tomu nawet nie ma w oficjalnym spisie zapowiedzi wydawniczych na stronie Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu Wrocławskiego, choć – jak już wcześniej wspomniałem – umowa o jego wydaniu została zawarta na początku marca br., wydawnictwo zaś zna całą zawartość tomu już od grudnia ubiegłego roku. Natomiast przedstawiciele mediów i organizacji kresowych mówią mi, że dzwoniąc do wydawnictwa, dowiadywali się, że jego pracownikom nic nie wiadomo o przygotowywanym przeze mnie tomie. Postępowanie Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu Wrocławskiego sprzyja tym, którzy dążą do zamazywania okrutnej prawdy o ludobójstwie na Kresach? - Trudno tu mówić o jakimś zamazywaniu prawdy, bo mamy do czynienia wprost z działaniem na rzecz jej przemilczenia. Konkretnie: przemilczenia ogromu banderowskiego ludobójstwa na Kresach w latach 1939-1946. Trzeba mieć na uwadze, że prawda ta dla wielu wpływowych gremiów w naszym kraju jest bardzo niewygodna. Proszę sobie wyobrazić, że funkcjonują w Polsce wpływowe instytucje i środowiska, które dążą np. do tego, aby nasze państwo wypłacało emerytury kombatanckie ludobójcom z OUN-UPA. To jest kolejny praktyczny etap stosowania “grubej kreski” już nie w bieżącej polityce, ale w polityce historycznej. Uniwersytet Wrocławski nosił przez wiele lat imię Bolesława Bieruta. Jakie bariery utrudniają dziś rozwój badań naukowych? - Z siermiężnego upiora Bieruta nie pozostało nic. Teraz na uniwersytetach straszy zupełnie inny upiór. Pisał o nim Zbigniew Herbert w znanym skądinąd wierszu “Potwór Pana Cogito”, iż “pozbawiony jest wymiarów/ trudno go opisać/ wymyka się definicjom”. To oczywiście potwór politycznej poprawności: “jest on jak ogromna depresja/ rozciągnięta nad krajem/ nie da się przebić/ piórem/ argumentem/ włócznią”. Z tym irracjonalnym, a przez to trudnym do zdefiniowania potworem przegrywają wszelki racjonalizm i nauka. Wszyscy jakoś doświadczamy jego obecności (”jest na pewno [...] zatruwa studnie/ niszczy budowle umysłu”). Przykładem może być właśnie mój tom. Okazuje się, że pozytywne opinie napisane przez wybitnych profesorów, posiadających ogromny dorobek naukowy, nie mają dla wydawnictwa żadnego znaczenia. Niemający naukowego dorobku ani stopni naukowych, ale politycznie poprawny redaktor wydawniczy twierdzi bowiem, że np. umieszczony w tomie fragment wydanej w H Harvard University Press książki uznanego holenderskiego historyka Karela C. Berkhoffa “nie spełnia naukowych standardów”. Cóż, warto tu przypomnieć, że jeszcze do niedawna przez pół wieku owych standardów “nauko-
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI wości” nie była w stanie spełnić żadna z prac o Katyniu czy pakcie Ribbentrop – Mołotow. Myślę, że jakikolwiek dodatkowy komentarz jest tu zbyteczny.”(2) Rzeczywiście komentarz jest w tym miejscu zbędny i najlepszym tego wyrazem jest tytuł jaki temu wywiadowi nadano na stronie Myśli Polskiej; „Banderowska V kolumna w Wydawnictwie Uniwersytetu Wrocławskiego?” (3) Warto jednak sięgnąć do tematu głębiej, czyli do konferencji naukowej pt. "Prawda historyczna a prawda polityczna w badaniach naukowych. Przykład ludobójstwa na Kresach II RP w latach 1939-1946", zorganizowana na Uniwersytecie Wrocławskim, która odbyła się w 2o10 r. Jak napisał o tym ks. Tadeusz Isakowicz – Zalewski :
Uchwała Krajowego Prowidu. Nakazuje ona:
(…) „Była to ta sesja, która pod naciskami podwładnych Radka Sikorskiego i ambasady Ukrainy nie mogła się odbyć w ubiegłym roku. Jednak w wyniku ogromnej determinacji jej organizatora, dr. hab. Bogusława Pazia, w końcu doszła do skutku, choć rektor prof. Marek Bojarski bez podania przyczyny odmówił patronatu. Odmówiła go także TVP i "Rzeczpospolita". Formuła konferencji gwarantowała wolność wypowiedzi, nawet tych najbardziej kontrowersyjnych, ale pomimo wystosowanych zaproszeń od udziału uchylili się m.in. greckokatolicki biskup Włodzimierz Juszczak z Wrocławia, Jarosław Hrycak ze Lwowa, piewca ideologii nacjonalistycznej, oraz Bogumiła Berdychowska, organizatorka akcji przeciwko postawieniu pomnika ku czci pomordowanych Kresowian (była ona za to chwalona przez Kongres Ukraińskich Nacjonalistów). Szkoda, bo wszyscy oni mogli publicznie przedstawić swoje racje i poddać je pod dyskusje. Z kolei naczelnik Marek Sosnowski w imieniu Głównej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciw Narodowi Polskiemu odmówił zgody na przyjazd trzech prokuratorów, którzy mieli powiedzieć o prowadzonych przez siebie śledztwach w sprawie ludobójstwa na Kresach. Oczywiście polscy politycy bali się nawet przekroczyć próg uczelni. To wszystko najlepiej pokazuje, do jakiej paranoi doszła Trzecia RP w sprawie prawdy historycznej.. Pomimo to konferencję otworzył dziekan Wydziału Nauk Społecznych prof. Jerzy Juchnowski, a zamknął dyrektor Instytutu Filozofii prof. Leon Miodoński. Przybyli prelegenci z kilku ośrodków akademickich w kraju i z zagranicy. Wśród gości zagranicznych znaleźli się prof. Ihor Iljuszyn i dr Adolf Kondracki z Kijowa, dr Per Rudling, Szwed wykładający w Kanadzie, oraz prof. Shalom Newman z Bostonu, polski Żyd urodzony we Lwowie. Jak zwykle interesujące były referaty polskich specjalistów Ewy Siemaszko, dr Lucyny Kulińskiej, dr. Andrzeja Zięby i prof. dr. hab. Czesława Partacza. Konferencja wrocławska była jedną z pierwszych, która nie była kontrolowana przez zwolenników Bandery i przez polskie środowiska je wspierające. Wstęp był wolny dla każdego i głos w dyskusji też mógł zabrać każdy. Obecnie przygotowywane jest wydanie tomu z wygłoszonymi referatami.(…). (4) Autor zatytułował swój artykuł „ Spór o prawdę będzie trwał ” i jak wynika z wyżej przedstawionego materiału mamy do czynienia zarówno ze specyficznym „sporem” jak i wieloma prawdami. Maria i Leszek Jazownikowie w artykule: „W KRĘGU TZW. UCHWAŁY KRAJOWEGO PROWIDU ORGANIZACJI UKRAIŃSKICH NACJONALISTÓW” rzucają więcej światła na to wszystko co nas otacza. (…)
Idea rozprawiania się z antybanderowskimi poglądami na poczynania Ukraińskiej Powstańczej Armii realizowana jest bardzo skutecznie. Po drugiej wojnie światowej za olbrzymie pieniądze CIA na Ukrainie i poza nią zostały odbudowane struktury UPA jako narzędzie działań sabotażowych wobec ZSRR. Nadto zaś uruchomiony został potężny przemysł wybielający tę formację zbrojną, a w szczególności fabrykujący dowody podporządkowane banderowskiej wizji historii. Dzięki jego funkcjonowaniu na całym świecie rozwinięta została szeroko zakrojona akcja propagandowa.
„W środowiskach polskich badaczy ukraińskiego pochodzenia modny jest dziś termin „polityka historyczna”. Wyrasta on z popularnej zwłaszcza w Rosji idei politycznego gospodarowania prawdą historyczną. Prowadzenie tak pojętej polityki historycznej zaleca
Stanowczo rozprawiać się z antyukraińskimi poglądami na historię działalności UPA […]. Najlepiej to robić piórem samych Polaków, wśród których znajdą się osoby sprzedajne (obiecać wysokie honoraria i stypendia zagraniczne). Wskazane jest opanowanie niektórych polskich pism, w tym "Semper Fidelis", "Tak i nie" i in. Wejść do władz Archiwum wschodnie-go, infiltrować Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich (GKBZHwP), przeszkadzać w zbieraniu obciążających Ukraińców materiałów z wydarzeń drugiej wojny światowej, nie do-puszczać do publikowania materiałów obciążających ukraiński nacjonalizm rewolucyjny OUN .
Tymczasem w naszym kraju w okresie PRL-u nie wolno było pisać o zbrodniach dokonywanych przez ukraińskich nacjonalistów. Nie prowadzono więc systematycznych badań nad tą problematyką. Później sytuacja niewiele się zmieniła. W okresie 22 lat funkcjonowania tzw. wolnej Polski nasza prokuratura nie była w stanie doprowadzić do zatrzymania ani jednego zbrodniarza wojennego spośród masowo ujawniających się na Ukrainie członków UPA. Jest to zdumiewające, zważywszy, że – jak słusznie zauważa Lucyna Kulińska – w UPA nie było ludzi niewinnych, bowiem chrzest bojowy w tej formacji polegał na wykonaniu krwawej egzekucji. Na uwagę zasługuje fakt, że prokuratura częstokroć oświadcza, że skłonna jest ścigać banderowskich zbrodniarzy, ale pod warunkiem, że Kresowianie podadzą ich nazwiska. Jej funkcjonariusze wiedzą, oczywiście, doskonale, że upowcy nie mieli w zwyczaju przed-stawiania się w czasie napadów i pozostawiania innych wizytówek niż ciała pomordowanych. Oczekiwania prokuratury są więc na wskroś groteskowe. Gdyby pies gończy był skłonny łapać szkodniki, ale pod warunkiem, że zostaną mu one przyniesione do budy, to pewnie rozważalibyśmy, czy nie należałoby oddać go do schroniska. Tymczasem nieudolną prokuraturę musimy utrzymywać…. Nie ulega wątpliwości, że nienależycie funkcjonują państwowe ośrodki dokumentacyjne. W roku 1999 powołany został do życia Instytut Pamięci Narodowej. W głowie nie może się pomieścić, że mimo iż ten ośrodek badawczo-śledczy nosi także nazwę Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, to zatrudnia ludzi pokroju Grzegorza Motyki, za-angażowanego bardziej w usprawiedliwianie poczynań UPA niż dokumentowanie zbrodni dokonanych na Polakach żyjących na Kresach. Powszechnie wiadomo, że właśnie pod redakcją Motyki ukazały się haniebne, otumaniające polską młodzież Teki edukacyjne, dotyczące stosunków polsko-ukraińskich w latach 1939-1947. Motyka, któremu czytelnicy londyńskiego pisma "Głos Emigracji'" i "Kwartalnik Kresowy" przyznali za kłamstwa historyczne nagrodę "Oślich Uszu", po wielu protestach środowisk kresowych został z IPN-u zwolniony, ale wkrótce ponownie go tam zatrudniono.
Osoby zakłamujące prawdę o działalności ukraińskich nacjonalistów zaludniają polskie uczelnie. Pracują głównie w instytutach ukrainistyki oraz w instytutach historii i politologii. W zakłamywanie i przemilczanie prawdy o dawnej i dzisiejszej OUN silnie zaangażowana jest polska prasa. W wielu gazetach i czasopismach pomija się milczeniem wszystko, co może okazać się niewygodne dla ukraińskich nacjonalistów. Oto np. od dłuższego już czasu trwa w Kijowie proces przeciwko heroizacji przez Juszczenkę Bandery i UPA. Polski obywatel nie jest w stanie dowiedzieć się o tym procesie ani z prasy, ani z telewizji. Nawiasem mówiąc, przez długi czas IPN odmawiał przekazania stronie ukraińskiej materiałów archiwalnych na temat zbrodni UPA na potrzeby postępowania sądowego zmierzającego do odebrania tej organizacji statusu „walczącej o niepodległość Ukrainy”. Na niedawnej konferencji w Warszawie prokuratorzy IPN-u potwierdzili, że polskie władze państwowe blokują prowadzenie dochodzeń w sprawie ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej. W opisanej tu sytuacji nietrudno o to, aby urzeczywistniał się inny postulat, zawarty w Uchwale Krajowego Prowidu: Wszelkimi siłami dążyć do tego, żeby w różnych naszych kontaktach z Polakami strona polska przyznawała, iż były przykłady palenia wsi ukraińskich i mordowania Ukraińców przez AK, wykazywać podobieństwo między UPA i AK, podkreślając wyższość pod każ-dym względem UPA nad AK . Uroczystości z udziałem oficjeli polskich i ukraińskich uwidaczniają, jak starannie za-ciera się różnice między liczbą Polaków zamordowanych przez UPA a liczbą Ukraińców za-bitych przez AK. Obserwuje się też inne zjawisko. Oto w maju 2006 r. w czasie organizowanych z udziałem Lecha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenki uroczystości w Pawłokomie, gdzie z rąk AK zginęło 150-300 Ukraińców (w tym kobiety i dzieci), hierarchowie odprawiali pokutę "za winy obu narodów". Nie zająknięto się nawet na temat różnicy między systematycznie prowadzoną czystką etniczną, starannie zaplanowanym i skrupulatnie realizowanym ludobójstwem, a spontaniczną akcją odwetową. Nie wspomniano też, że w Polsce zbrodnia w Pawłokomie została osądzona przez samych Polaków, a jej sprawców traktuje się jako ludzi okrytych hańbą, gdy tymczasem na Zachodniej Ukrainie zwykłych zwyrodnialców, bestialskich riezunów uznaje się za bohaterów narodowych. Na skutek tego rodzaju przedsięwzięć „Gazeta Wyborcza” może pisać o ,„konflikcie polsko-ukraińskim" i „o bezmyślnej jatce dwóch nacjonalizmów". Może także – jak Prowid przykazał – ukazywać wyższość UPA nad AK. Okazuje się bowiem, że „UPA walczyła o nie-podległość", a tymczasem „AK mordowała". Oczywiście jest to woda na młyn dla neobanderowców. W jednym z wywiadów udzielonych prasie zachodniej Wiktor Juszczenko stwierdził w duchu pojednania, że Ukraińcy już wybaczyli Polakom popełnione przez nich mordy. O mordach dokonanych przez UPA nie wspomniał. W Polsce realizuje się także inną strategię. Dąży się mianowicie do eksponowania podobieństw między AK i UPA. Niedawno na temat analogii między tymi formacjami oraz na temat ich współdziałania w okresie II wojny światowej długie wywody snuł założyciel Ruchu Odbudowy Polski, doradca polityczny Lecha Kaczyńskiego – mecenas Jan Olszewski . Środowiska kresowe były zaszokowane postawą
byłego premiera. Przestaje ona budzić zdziwienie, gdy uwzględni się, że Jan Olszewski to były działacz KOR-u, z dość typową dla tego środowiska biografią. Doprawdy jest żałosne to, że były premier polskiego rządu, człowiek stojący na czele Ruchu Odbudowy Polski – partii deklarującej podtrzymywanie tradycji patriotycznych, nie dostrzega różnicy między Stepanem Banderą a Józefem Piłsudskim oraz między AK (organizacją wojskową powołaną do walki z hitlerowskim okupantem) a UPA (organizacją terrory-styczną, wyrastającą ze skrajnie nacjonalistycznej ideologii Dmytra Doncowa, szkoloną i dozbrajaną przez hitlerowców, odpowiedzialną za masową eksterminacją ludności cywilnej). Idąc dalej w rozważaniach, zwróćmy uwagę, że Uchwała Krajowego Prowidu zaleca, aby – równocześnie z rehabilitowaniem UPA – Wymuszać na Polakach przyznawanie się do antyukraińskich akcji, potępienia przez nich samych pacyfikacji i rewindykacji przed wojną i haniebnej operacji „Wisła” po wojnie . Dziwnym trafem także i ten dezyderat jest starannie w Polsce realizowany. W wielu wypowiedziach i publikacjach pojawiły się próby usprawiedliwiania poczynań banderowców oraz przekonywania, że były one konsekwencją wadliwej polityki II RP wobec ukraińskiej mniejszości narodowej. Nadto zaś doprowadzono do napiętnowania tzw. akcji Wisła. W 1990 akcję tę potępił Senat Rzeczypospolitej Polskiej. W roku 2002 z jej krytyką wystąpił Aleksander Kwaśniewski. W styczniu 2007 roku Światowy Kongres Ukraińców zażądał od Polski oficjalnych przeprosin za akcję "Wisła", jak również wypłacenia odszkodowań dla jej ofiar. 27 lutego 2007 r. Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko we wspólnym oświadczeniu potępili tę akcję, podkreślając, że była ona sprzeczna z podstawowymi prawami człowieka. Słusznie uznano, iż operacja „Wisła” była rezultatem stosowania odpowiedzialności zbiorowej. Siłą rzeczy, dotknęła wiele niewinnych osób pochodzenia ukraińskiego, łemkowskiego i bojkowskiego. Przy całościowej jej ocenie nie można jednak nie brać pod uwagę tego, że stanowiła operację militarną realizowaną w stanie wyższej konieczności. Podjęcie tej operacji podyktowane było koniecznością utrzymania integralności granic państwa polskiego oraz zapewnienia bezpieczeństwa jego obywatelom. Użycie wszelkich możliwych środków umożliwiających realizację tego celu jest niezbywalnym prawem każdego państwa, bez względu na jego ustrój. Nawiasem mówiąc, projektodawca operacji „Wisła” – gen. Stefan Mossor – został przez stalinowców zdegradowany i skazany na dożywocie. Ich wnukowie mogą go więc spokojnie opluwać na łamach „Gazety Wyborczej”. Uchwała Krajowego Prowidu zakłada, że rehabilitacji UPA powinno towarzyszyć za-cieranie śladów polskości na Kresach. Głosi więc: Przede wszystkim należy narzucić Polakom nasz punkt widzenia na historię i na sto-sunki ukraińsko-polskie. Nie dopuścić do głoszenia, że Lwów, Tarnopol, Stanisławów, Krzemieniec i in. kiedykolwiek odgrywały rolę polskich ośrodków kultury. Zawsze były to ośrodki kultury ukraińskiej. Polacy nie odgrywali w nich najmniejszej roli, a to, co o nich głosi się dzisiaj, zaliczyć należy do polskiej szowinistycznej propagandy . W rzeczy samej dokłada się wielu starań, aby na Zachodniej Ukrainie znikały znaki polskości. Jest to szczególne
bolesne, gdy zważyć, iż po rozpadzie Związku Radzieckiego wymienione miejscowości mogły z powrotem należeć do Polski. Według Żydówki z Drohobycza, a zarazem wielkiej polskiej patriotki doc. dr Dory Kacnelson na początku pieriestrojki odzyskanie Kresów Wschodnich było w zasięgu ręki. Kiedy bowiem Związek Sowiecki zaczął się rozpadać, w rosyjskich stacjach radiowych i telewizyjnych wystąpił wojewoda petersburski, prof. prawa międzynarodowego Anatol Sobczak i stwierdził, iż zgodnie z prawem międzynarodowym, jeśli federacja kilku zjednoczonych krajów rozpada się, terytoria, które dołączono później, mają prawo wrócić do ich poprzedniego statusu. Gorbaczow chciał więc Polsce oddać: Lwów, Wilno, Stanisławów, Grodno i Tarnopol. Informację podaną przez doc. Kacnelson podtrzymał prof. Edward Prus, podkreślając jednocześnie, że na przeszkodzie planom Gorbaczowa stanęli Michnik, Geremek, Mazowiecki i Kuroń, którzy na kolanach błagali rosyjskiego przywódcę, aby tego nie czynił . Powracając na do głównej linii rozważań, należy podkreślić, iż tam, gdzie znikają znaki polskości, natychmiast upowszechnia się symbolika faszystowska. Dzieje się to na oczach przedstawicieli polskiego MSZ. Radosław Sikorski jest zbyt dyplomatycznym dyplomatą, aby stanowczo przeciwdziałać wskazanym zjawiskom. Jak dalece środowiska nacjonalistyczne na Ukrainie uwrażliwiane są na to, aby nikt nie śmiał przypominać o polskiej kulturze na Kresach, świadczy choćby incydent, do którego doszło przy okazji meczu piłkarskiego reprezentacji Polski i Ukrainy, rozgrywanego na stadionie Widzewa w Łodzi 4 września 2010 roku. Pracownicy firmy ochroniarskiej na żądanie ukraińskich piłkarzy bezpardonowo zerwali jedną z flag kibiców polskiej reprezentacji. Było to płótno w barwach Polski, z godłem narodowym, napisem “Lwów – kolebka polskiej piłki” i herbami przedwojennych polskich klubów wywodzących się z tego miasta. Tymczasem władze Lwowa postanowiły nadać stadionowi, na którym rozgrywane będą mecze w ramach Euro 2012, imię Stefana Bandery. Pozwoli to ukazać całemu światu, jak polscy kibice tańczą na grobach przodków. Prawdopodobnie imię Bandery zostanie przez władze Lwowa nadane tuż przed rozpoczęciem Mistrzostw Europy, aby nie można było temu przeciwdziałać. Natomiast polską opinię publiczną z łatwością się urobi, no bo od czego ma się Michnikowską gazetę…” (…..) (5) Na podsumowanie , muszę powiedzieć, że fakt zaangażowania się tak wielu wybitnych naukowców i co warte podkreślenia , nie tylko historyków, jest szansą na przełamanie dotychczasowego impasu w udowodnieniu jednej tej najważniejszej prawdy, czyli niepodważalnych faktów. 1) Środa, 27 kwietnia 2011, Nr 97 (4028) Więcej na : http://www.naszdziennik.pl/ 2) Czwartek, 28 lipca 2011, Nr 174 (4104) http://www.naszdziennik.pl/ 3)http://mercurius.myslpolska. pl/2011/07/banderowska-v-kolumnaw-wydawnictwie-uniwersytetuwroclawskiego/ 4) Spór o prawdę będzie trwał -ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Gazeta Polska 5) Więcej na: h t t p : / / w o l y n . o rg / i n d e x . p h p / p u b likacje/250-w-krgu-tzw-uchwayk r a j o w e g o - p r o w i d u - o rg a n i z a c j i ukraiskich-nacjonalistow.html
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 33
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
Obchody 70 rocznicy apogeum ludobójstwa....?? Andrzej Łukawski W poprzednim wydaniu Kresowego Serwisu Informacyjnego zamieściliśmy relację z obchodów 68 apogeum ludobójstwa na Wołyniu, a w naszych serwisach internetowych informowaliśmy o planowanych na 11 lipiec 2011 przedsięwzięciach związanych z obchodami "Lipca 43". Informacje o planowanych obchodach zamieściliśmy z odpowiednim wyprzedzeniem, by każdy mógł sobie zaplanować uczestnictwo w obchodach. Liczyliśmy na to, że w tegorocznych obchodach weźmie udział co najmniej kilka tysięcy uczestników z ok. ośmiomilionowej populacji Polaków których "korzenie" sięgają Kresów II RP. Przeliczyliśmy się. Udział w Marszu Pamięci który odbył się w Warszawie wzięło udział zaledwie ....?!?!?! ok. 30 - 40 osób. Podobnie wyglądało to w "terenie". To smutne, że oto kolejna już rocznica potwornej i z premedytacją zaplanowanej przez OUN-UPA rzezi ludności polskiej na Wołyniu nie doczekała się w bieżącym roku godnych obchodów. Pytanie "dlaczego jest nas tak mało" krążyło wśród zbierających się pod budynkiem PASTy uczestników tegorocznego "Marszu Pamięci". To wówczas po raz kolejny usłyszałem, że podobno "ktoś, gdzieś i kiedyś" planuje powstanie kolejnych i kolejnych Komitetów Obchodów ale..!?!? 70 Rocznicy "Lipca 43". Lato ci u nas tropikalne a kampania wyborcza w "dołkach startowych" więc należy spodziewać się wielkiego urodzaju na "komitety", biura, telefony, sekretarki, dotacje........." Zanosi się też na ostrą "jazdę bez trzymanki i po bandzie" w celu wykazania, że oto "mój Komitet jest ważniejszy" a więc rozbijanie Kresowiaków trwa nadal. A gdzie byliście Panie i Panowie planujący kolejne Komitety w dniu 11 lipca 2011.....???? Co zrobiliście, by tegoroczne obchody nie wyglądały tak jak właśnie wyglądały a raczej "nie wyglądały"? Czy Dzień Pamięci Męczeństwa Kresowian ma być obchodzony tylko z okazji okrągłych rocznic? Czy aby komuś nie zaczęły dokuczać tropikalne duszności które ostatnio coraz częściej nawiedzają Polskę? A może czekająca kraj kampania wyborcza jest tu stosownym "dopalaczem" o istotnym znaczeniu dla organizatorów takich Komitetów? Kresy są jedne więc nie rozumiem "dzikiego ciągu" na to, by w jednej i wspólnej sprawie tworzyć steki bytów i niebytów stowarzyszeniowych z których nic dobrego dla Kresów nie może wyniknąć. Stare porzekadło głosi: "gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść" więc nie zaszkodzi od czasu do czasu pochylić się nad mądrościami ludowymi bo warto. Brak jedności w narodzie którego "składową" jest m.in wielomilionowa rodzina Kresowiaków jawi się ogrom-
nymi i cały czas krwawiącymi jeszcze ranami i przy takim postępowaniu nie widzę skutecznej metody na opatrzenie i złagodzeniu bólu z takich ran wynikającego. Od stuleci jako NARÓD dzielimy się i przez całe stulecia nie potrafimy z tego wyciągnąć właściwych wniosków. To przez wewnętrzne konflikty i podziały nasz kraj jest najeżdżany, rozbierany, wykorzystywany, grabiony.... a my przez całe stulecia nie potrafiliśmy i nadal nie potrafimy znaleźć na to skutecznej recepty. Zapominamy albo raczej udajemy że nie widzimy zagrożeń wynikających z sąsiedztwa z krajami których nie wybieraliśmy sobie za sąsiada. W wyniku "pierestrojki" doszli nam kolejni sąsiedzi ale czy jest to sąsiedztwo takie jakie usiłują wmówić nam kolejne elity rządzące? Zaogniają się stosunki Polsko-Litewskie, Łukaszenko na Białorusi nadal szaleje a od ukraińskich nacjonalistów możemy pobierać lekcję jak się jednoczyć. Tam, na Ukrainie rozwija się się potężny ruch nacjonalistyczny skupiony wokół żyjących jeszcze członków OUN-UPA gloryfikujących dzisiaj coraz głośniej swoich "bohaterów" z lat II Wojny Światowej, którzy dokonywali eksterminacji ludności narodowości polskiej zamieszkałej na Kresach II RP. 31 października 2010 roku w wyborach samorządowych partia Ogólnoukraińskie Zjednoczenie Swoboda zwyciężyła na Ukrainie zachodniej, po czym lider tej partii - Ołeh Tiahnybok w swoim powyborczym wystąpieniu ogłosił, że będzie starał się o rozszerzenie granic państwa ukraińskiego, ponieważ obecne są "niesprawiedliwe". To brzmi groźnie i nie udawajmy że nie pamiętamy austriackiego kaprala który też uważał, że podział ówczesnej Europy jest niesprawiedliwy po czym został Kanclerzem III Rzeszy i podpalaczem Świata. Podczas gdy Swoboda organizuje pikiety, stawia pomniki dowódcom UPA, organizuje marsze i parady z pochodniami my tworzymy kolejne komitety i stowarzyszenia z których nic dobrego nie wynika bo i wyniknąć nie może. Czy te marne grosze uzyskane z dotacji na komitety lub stowarzyszenia warte są rozbijania naszej Wielkiej Kresowej rodziny? Czy tak mamy czcić pamięć o zamordowanych na Kresach Polakach których szczątki kryją tysiące bezimiennych mogił? Po raz kolejny cała para idzie w gwizdek lub papierosowy dym towarzyszący gadaniu i "będziołkowaniu" na zebraniach, naradach i konsultacjach, bo przecież jak są komitety to i muszą być narady, posiedzenia, debaty, zebrania bo co jak co, ale w tym zakresie jesteśmy Mistrzami Świata. Żeby nie wyjść na malkontenta chcę na łamach działu PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI zaproponować dyskusję na temat utworzenia w parlamencie Koła Parlamentarnego Kresowiaków
Polecamy
Serwis w całości poświęcony tematyce wołyńskiej. Znajdziesz tu drogi czytelniku informacje o hi-
storii Wołynia, jego mieszkańcach, kulturze, zabytkach, i wiele, wiele innych. Chociaż serwis powstał za-
ale z tym wiąże się pewien problem, bo trzeba najpierw założyć partię kresową i wygrać wybory a na to się niestety nie zanosi. Porozumienie Pokoleń Kresowych powinno mieć swój udział w pracach parlamentu, bo tego wymaga potrzeba chwili i na to czekają same Kresy, tysiące, tysiące Kresowiaków jak też pamięć o naszych przodkach spoczywających na Kresach. Żeby tak się stało, to należy do tego podejść w sposób zdecydowany i gwarantujący skuteczność. Zamiast wiązać się w niepewne komitety Obchodów "Lipca 43" których przed wyborami powstanie zapewne tyle ile jest partii politycznych można pomyśleć o własnej, bo Kresowej reprezentacji w Sejmie. Dzisiejsze Pokolenie Kresowiaków z powodzeniem oddaje się swojej kresowej pasji oddając Kresom swoje serca więc jeżeli się to udaje w skali mikro dlaczego nie spróbować w skali makro? Przecież nie brakuje Kresowiaków chętnych zrobić coś wielkiego dla i w sprawie Kresów i to już widać. Bez biurek, bez prezesów i za własne skromne środki powstają kresowe grupy rekonstrukcyjne, kresowe muzea, kresowe strony internetowe, na Ukrainę wysyłane są paczki świąteczne, porządkowane są pojedyncze mogiły i całe cmentarze na Kresach, w szkołach organizowane są spotkania pokoleniowe i wiele wiele innych przedsięwzięć jak chociażby Kresowy Serwis Informacyjny wydawany przez coraz większą grupę ludzi z pasją która stale powiększa się o ich serca oddane Kresom. Z tym co czujemy my-Kresowiacy nie jest w stanie konkurować żaden komitet. To my sami zdecydujemy kiedy i jak mamy obchodzić dzień męczeństwa Kresowian. Żaden Komitet, Prezydent, Sejm i partie polityczne nie mają prawa decydować czegoś za nas samych więc czas podziękować im za łaskę i wziąć sprawy w swoje ręce. Jesteśmy sami ale mamy gorące i oddane Kresom serca, mamy siebie i mamy pamięć naszych przodków a to dużo, to cholernie dużo. Nie potrzebujemy więc publicznego radia i telewizji które nagle zapomniały o rzezi na Wołyniu z 11 lipca 1943. Nie uwierzę w to, że redakcje nagle zapomniały o ludobójstwie na całych Kresach II RP. Nie uwierzę w czyste intencje parlamentarzystów którzy "za chwilę" i w wyborczej gorączce przypomną sobie nagle o Kresach i milionach wyborców z kresowymi korzeniami. Jeszcze nie tak dawno żaden z nich nie zrobił nic w sprawie Uchwały Sejmu o uchwalenie Dnia Pamięci Męczeństwa Kresowian której głosowanie najpierw było przesuwane by ostatecznie spaść z obrad Sejmu. Albo się jest sprzymierzeńcem Kresów albo się Kresami gra na co nie może być przyzwolenia samych Kresowiaków. To czysta i zerojedynkowa informacja w której nie występuje i nie ma miejsca na inna opcję.
ledwie kilka miesięcy temu cieszy się ogromną popularnością. Wśród naszych publikacji znaleźć można perły w postaci nigdzie dotąd nie publikowanych wspomnień Wołyniaków o których „pióro” nieustannie zabiegamy. Przypominam więc, że cały czas trwa akcja zainicjowana przez „Pokolenia żołnierzy 27 WDP AK i Wołyniaków Dziadku opowiedz mi o Wołyniu. To ważne, by jeszcze za życia Wołyniaków spisać jak najwięcej ich wspomnień bo wiedzą jaką posiadają jest dla historii Polski bezcenna. „Ocalić Wołyń od zapomnienia” - na tym skupia się zespół redakcyjny i czytelnicy.
Strona 34 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
Kto i dlaczego mordował ludność Polską na Wołyniu? Redakcja
Każdy kto przeczytał chociaż kilka z opublikowanych w naszym serwisie wspomnień, zastanawia się, nie tylko dlaczego mordowano Polaków na Kresach, ale z jakiego powodu obok „Prawdy historycznej” funkcjonuje zakłamana „Prawda polityczna”. W tym miejscu prezentujemy artykuł , który w bardzo przystępny sposób już w 2003 r. jego autor odpowiedział na postawione w tytule pytania.. Przede wszystkim wskazał na przyczyny istniejącego zakłamania w temacie. Cytuję:” Za mający miejsce zalew kłamstw co do tragicznych wydarzeń na Wołyniu i w Halicji w dużej części winę ponosi nauka polska, która nie odseparowała się od polityki i która nie prowadzi samodzielnych, opartych na dokumentach z archiwów ukraińskich badań, która, jak to widać z prac historyków -pracowników Biura Edukacji Publicznej IPN -swoją wiedzę czerpie od ukraińskich nacjonalistycznych historyków. Ujawnienie danych o co najmniej 80 tys. ukraińskich ofiar OUN Bandery powinno spowodować zmianę kierunku myślenia i działania zarówno polskiej nauki, jak i polskich polityków” Każdy z czytelników zauważył chyba, że nadal władze polskie, niestety, oraz znaczna część elit intelektualnych gorliwie współpracują w zakłamywaniu pamięci o mordach Polaków, a istnieją wystarczające dowody na udzielenie odpowiedzi na postawione w tytule pytanie: kto i dlaczego mordował ludność polską? Mamy nadzieję, że niżej prezentowany artykuł przekona o tym naszych czytelników. Oddajemy głos autorowi a jest nim Wiktor Poliszczuk. Pisząc o Wołyniu roku 1943, mam też na myśli Halicję, w której w 1944 roku równie okrutnie i też w sposób masowy mordowana była ludność polska. Kto mordował Polaków i dlaczego? Od wielu lat twierdzę, że nie ma narodów zbrodniczych, są zbrodnicze ideologie i organizacje. To motto przyświeca wszystkim moim pracom. (…) Do dziś nauka polska nie udzieliła odpowiedzi na pytanie, kto i dlaczego mordował Polaków, chociaż problem winy i sprawców jest klarowny, znany od szeregu lat, napisałem o nim w swej "Gorzkiej prawdzie" dziesięć lat temu. Trzy lata temu szczegółowo, z powołaniem się na dokumenty archiwalne, opisałem zarówno sprawców zbrodni, jak i przyczyny jej popełnienia, zaś w ostatnim roku na potwierdzenie tej tezy, na ponad 1600 stronach formatu A-4, w trzech tomach, opublikowałem 548 dokumentów archiwalnych. To, co się dzieje wokół obchodów rocznicy mordów wołyńskich, woła o pomstę do nieba, na naukę polską kładzie głęboki cień stronniczości, ulegania polityce, wreszcie indolencji, przy jednoczesnym stosowaniu przez niektórych historyków inwektyw pod adresem tych, którzy mówią prawdę o tej straszliwej zbrodni, dokonanej nie tylko na ludności polskiej, ale też ukraińskiej. Nauka polska bierze udział w tuszowaniu prawdy o zbrodni, w sposób wyraźny broni jej sprawcy -dowodem na to są wyniki kilkudziesięciu seminariów naukowych(…)prowadzonych wspólnie z eksponentami i wyraźnymi obrońcami nacjonalizmu ukraińskiego. Od dziesięciu lat twierdzę, że zbrodnię ludobójstwa na ludności polskiej zaplanowała Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów już w roku 1929. Czym była ta organizacja, jakimi kryteriami ideologicznymi i politycznymi się kierowała? Ideologia i cele polityczne
OUN . Już na I Kongresie OUN w 1929 roku podjęta została uchwała, zgodnie z którą "w toku rewolucji narodowej ma nastąpić całkowite usunięcie z ziem ukraińskich wszystkich okupantów", do których, jak to wynika z ukraińskiej nacjonalistycznej historiografii, zalicza się ludność nie ukraińską, w konkretnym przypadku ludność polską. Wołyń i Halicję nacjonalizm ukraiński traktował jako etniczne ziemie ukraińskie, a polskich mieszkańców tych ziem jako okupantów. Słowo "usunięcie" w języku ukraińskim oznacza "doprowadzenie do nieistnienia", nie jest ono równoznaczne "odsunięciem", "przesunięciem" lub "wypędzeniem". "Usunięcie" oznacza zniszczenie, w tym przypadku wymordowanie, bo wypędzony może powrócić, a zamordowany nie. "Rewolucja narodowa", o której mowa, zgodnie z wytycznymi politycznymi OUN Bandery z maja 1941 roku, nastąpić miała w okresie przełomowym w wojnie niemiecko-radzieckiej. Przełom taki nastąpił po klęsce stalingradzkiej, wczesną wiosną 1943 roku. Wtedy to OUN Bandery na swej III konferencji z lutego 1943 roku podjęła decyzję o stworzeniu zbrojnych bojówek, które od lata 1943 r. przyjęły nazwę Ukraińska Powstańcza Armia. Ich zadaniem była realizacja wspomnianej wyżej uchwały z 1929 roku. OUN Bandery przystąpiła do doktrynalnego, planowego mordowania ludności polskiej. Powstała w 1929 roku Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) od samego początku stanowiła ruch typu faszystowskiego. O jej faszyzmie decydowała przede wszystkim ideologia przyjęta w postaci doktryny Dmytra Doncowa. Ksiądz greckokatolicki, doktor filozofii Jurij Fedoriw w wydanej w Toronto książce napisał, iż ideologia ta wymagała od swoich wyznawców "zaprzeczenia wszystkiego: ojca i matki, Boga i sumienia, prawa i etyki, miłości bliźniego i osobistych uczuć ludzkich", ponieważ zgodnie z tą doktryną nacja, naród jest gatunkiem w przyrodzie, tak jak gatunkiem w niej jest pies, kot, lew, żmija, i dlatego nacje-narody walczą między sobą nieustannie o byt i przestrzeń. W walce tej dozwolone są wszystkie chwyty, gdyż doncowska doktryna "odrzuca tę moralność, która zabraniała szkodzić innym, która życie ceniła ponad wszystko, która potępiała drapieżne instynkty". Zgodnie z tą moralnością, jak mówi Doncow, "całej walce o byt obce jest moralne pojęcie sprawiedliwości. Tylko filistrzy mogą odrzucać i potępiać moralnie wojnę, mordowanie, gwałt". Zgodnie z ideologią OUN i stosowaną przez ten ruch praktyką, na czele OUN stał wódz, który jednocześnie miał być wodzem całego narodu ukraińskiego. Miał do swej dyspozycji "elitę", "warstwę lepszych ludzi", to znaczy członków OUN, którzy wobec pozostałej części narodu ukraińskiego, w terminologii ideologii nacjonalizmu ukraińskiego "plebsu", "tłumu", "nieokiełznanego bydła", mieli stosować "twórczą przemoc". W OUN panował terror nawet wobec jej członków, za niesubordynację wobec zasad ideologicznych i założe programowych, nawet wśród osadzonych w więzieniu nacjonalistów groziła śmierć przez zastrzelenie. Broń stanowiła część osobowości członka OUN, przysięgę na wierność składano nie na krzyż, a na pistolet. Taka ideologiczno-polityczna organizacja była organizacją typu faszystowskiego. To ona, realizując nakaz uchwały OUN z 1929 roku, w lutym 1943 roku doszła do wniosku, że nastąpił czas rewolucji narodowej, a więc "usuwania", to znaczy mordowania ludności polskiej. Przy tym cały czas należy mieć świadomość,
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI że nacjonalizm ukraiński jako odmiana faszyzmu jakościowo różni się od nacjonalizmów w powszechnym tego słowa znaczeniu. Mordowanie ludności polskiej .Masowe, o podłożu doktrynalnym, planowe mordowanie ludności polskiej zaczęło się wczesną wiosną 1943 roku. Wtedy wymordowana została ludność polska Janowej Doliny, co stało się w Wielki Piątek według kalendarza juliańskiego. Jeszcze w Wielkanoc według tego kalendarza bojówki OUN-UPA "hulały po okolicznych wioskach, wykańczały Lachów", jak napisano w sprawozdaniu z tej ludobójczej akcji. Potem nastał lipiec 1943 roku, dzień świętych Piotra i Pawła według starego stylu. W dniu tym bojówki OUN-UPA dokonały planowych napadów na ponad sto wsi polskich, mordując w nich ludność polską, nawet modlącą się w kościołach, z księżmi włącznie. Mordowanie w święta greckokatolickie i prawosławne świadczy o pozbawieniu uczestników OUN-UPA wiary chrześcijańskiej. Zgodnie z doktryną Doncowa nacjonalizm ukraiński był ruchem neopogańskim. W sierpniu 1943 roku na Wołyniu miała miejsce trzecia fala zorganizowanych mordów na ludności polskiej. Same tylko oddziały podległe Jurijowi Stelmaszczukowi w dwóch dniach wymordowały około 15 tys. Polaków. Na początku 1944 roku fala mordów na ludności polskiej przeniosła się do Halicji, jej organizatorem i wykonawcą też była OUN Bandery i jej zbrojne struktury. Dziś obrońcy zbrodniczego nacjonalizmu ukraińskiego usiłują wytłumaczyć ten masowy mord zaszłościami historycznymi, szczególnie niedemokratyczną polityką II Rzeczypospolitej. Z całą stanowczością należy odrzucić tę tezę, gdyż, po pierwsze, w narodzie ukraińskim, w masie swej będącym chłopstwem, nie funkcjonowała świadomość historyczna sprzed wieków, nie mówiąc już o tym, że bunty i powstania kozackie nie miały charakteru narodowego. Po drugie, gdyby polityka II RP miała być przyczyną spontanicznych mordów na ludności polskiej, to masowe mordowanie zaczęłoby się we wrześniu 1939 lub najdalej w czerwcu-lipcu 1941 roku. Po trzecie, polityka II RP była jednaka wobec Ukraińców, jak i wobec Białorusinów, w Berezie Kartuskiej nacjonaliści ukraińscy stanowili 4 proc. W swoim tłumaczeniu mordów wołyńskich nacjonaliści ukraińscy znajdują sojuszników wśród wielu historyków polskich (…) , wyraźna stała się tendencja zmierzająca do uwolnienia OUN Bandery od zarzutu zorganizowania i dokonania ludobójstwa na ludności polskiej. Winę za tę zbrodnię usiłuje się przerzucić na chłopów wołyńskich. Sugeruje się, że mordów dokonali chłopi wołyńscy będący prawosławnymi, podczas gdy haliczanie są grekokatolikami. A przecież organizatorami UPA i innych struktur OUN na Wołyniu byli haliczanie, wśród nich najważniejsi -Mykoła Łebed', Dmytro Klaczkiwśkyj, Roman Szuchewycz; kadra OUN-UPA na Wołyniu składała się z haliczan -byłych oficerów, podoficerów i żołnierzy batalionów Nachtigall i Roland, jak też z w większości utworzonej z haliczan ukraińskiej policji pomocniczej w służbie niemieckiej, którzy na rozkaz OUN Bandery w marcu-kwietniu 1943 r. przeszli "do lasu". Do obrońców OUN Bandery przyłączył się też pracownik Biura Edukacji Publicznej Grzegorz Motyka, który wobec niemożności całkowitego obronienia tej zbrodniczej organizacji usiłuje winę za mordy wołyńskie przerzucić na poszczególnych dowódców OUN-UPA, takich jak Dmytro Klaczkiwśkyj, który rzekomo osobiście, wbrew stanowisku przywództwa OUN Bandery, podjął decyzję o mordowaniu ludności polskiej. Nie wytrzymuje również krytyki doszukiwanie się przyczyny nieistniejącego w rzeczy samej "konfliktu polsko-ukraińskiego" na Wołyniu na początku 1943 roku w polityce Niemiec i Sowietów, w polityce tzw. divide et impera -dziel i rządź. Niemcy, poczynając od maja 1943 roku, Sądali od nacjonalistów ukraińskichzaprzestania mordowania ludności pol-
skiej. Takie żądania ponawiane były w toku rozmów niemiecko-banderowskich do końca przebywania wojsk niemieckich na Wołyniu i w Halicji. Każdemu okupantowi na każdym terenie i w każdym czasie zależy na utrzymaniu spokoju na okupowanym terytorium, a nie na chaosie. Partyzantka sowiecka też nie miała powodu do rozbudzania konfliktu polsko-ukraińskiego. Nie znajdują poparcia w dokumentach, w tym autorstwa OUN Bandery, twierdzenia o sowieckiej prowokacji, której następstwem miało być mordowanie ludności polskiej. Niestety, nauka polska jest obiektywnie pomocna w takim fałszowaniu historii, sprzyja ona nieuzasadnionym tezom ukraińskiej nacjonalistycznej propagandy, ponieważ wysuwane przez nią przyczyny mordów wołyńskich należy zaliczyć do propagandy, a nie do nauki. Kto faktycznie mordował ludność polską? Przykro jest mi to twierdzić, ale zgodnie z prawdą, nauka polska do dziś nie zna ani składu, ani sposobu tworzenia tzw. UPA. Nauka polska nic nie wie o istnieniu i działaniu formacji o nazwie "Służba Bezpeky" OUN Bandery (SB), chociaż była to formacja podobna do hitlerowskich SS, SD i gestapo oraz do bolszewickich CzeKa, KWD, KGB. To o jej członkach wypowiada się świadek wydarzeń, instruktor polityczny w OUN-UPA Danyło Szumuk. Pisze on, Se byli to tępi mołojcy, w większości haliczanie, ale byli wśród nich też miejscowi, często 16-letni chłopcy wołyńscy, wyposażeni przez banderowców w karabiny i pistolety oraz w prawo i obowiązek rozstrzeliwania wszystkich "wrogów" OUN. Byli nimi Polacy, Czesi, Żydzi, niesubordynowani Ukraińcy. Gdy się czyta polską literaturę, nawet autorstwa polskich historyków, to wynika z niej, że ludność polską mordowali upowcy. Tymczasem prawda jest taka, Że OUN Bandery, organizując masowe mordy, często stosowała taktykę okrążania wsi polskich trzema pierścieniami. Pierwszy z nich składał się nie z upowców, a z esbistów, członków "Służby Bezpeky" OUN -to przede wszystkim oni mordowali ludność polską. Drugi pierścień składał się ze zmobilizowanych miejscowych upowców, którzy dokonywali rabunku pomordowanych, trzeci zaś pierścień, składający się często z upowców-haliczan, ale też ze zmobilizowanych wołyńskich chłopów, podpalał zabudowania, w których spalały się ciała pomordowanych. Inną taktyką mordowania ludności polskiej było spędzanie jej do budynków lub wyprowadzanie poza wieś. Zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku samego mordu na ludności polskiej dokonywali esbiści, to znaczy członkowie "Służby Bezpeky" OUN Bandery, a rola upowców ograniczała się do spędzania ludności i pilnowania, żeby Polacy nie uciekli przed mordem. Upowcy i członkowie tzw. Samoobronnych Kuszczowych Oddziałów (SKW) dokonywali też rabunku mienia ofiar. Członkowie UPA brali także udział w dużych antypolskich akcjach, jak na przykład w napadzie na Janową Dolinę czy Hutę Stepańską i okoliczne wsie. W ukraińskiej nacjonalistycznej historiografii nie ma nawet śladu omówienia "Służby Bezpeky" OUN Bandery. Temu problemowi nie poświęcił wysiłku żaden z historyków polskich. Sytuacja ludności ukraińskiej w trakcie działań OUN Bandery Nie jest prawdą, Se dla ludności ukraińskiej Wołynia i Halicji OUN-UPA stanowiła formację narodowowyzwoleńczą narodu ukraińskiego. Wszelkie ruchy powstańcze, wszelkie ruchy sprzeciwu wobec okupanta składają się z ochotników, tymczasem UPA, poza kadrą ounowską z Halicji, już w maju 1945 roku w ponad 50 proc. składała się z wcielonej do niej terrorem ludności ukraińskiej Wołynia. Pod koniec tego roku na Wołyniu UPA w ponad 90 proc. tworzyli "zmobilizowani". Za ucieczkę z UPA schwytanego rozstrzeliwano, a niekiedy odrąbywano mu głowę na oczach oddziału. OUN Bandery zaprowadziła terror wśród ludności ukraińskiej, stworzyła ona strukturę terenową w postaci obwo-
dów, nad rejonów, rejonów, SKW (dwie, trzy wsie ukraińskie) i stanic, to znaczy wsi. W każdej z tych struktur, jak zresztą i w każdej bojówce UPA, osadzeni byli członkowie "Służby Bezpeky", w każdej stanicy działali banderowscy dziesiętnicy, którzy mieli obowiązek donoszenia o tym, co ludność robi, z kim się kontaktuje, o czym rozmawia. W takiej sytuacji pomoc ludności ukraińskiej dla Polaków przyrównać można do pomocy udzielanej przez Polaków Żydom w czasie okupacji hitlerowskiej -za pomoc w postaci ukrywania Polaków lub ich ostrzegania przed zaplanowanym wymordowaniem groziła śmierć. Mojego teścia, Władysława Medunę, który z rodziną uciekł z Klesowa na Polesiu najpierw do Sarn, a potem do wsi Uhorsk w powiecie krzemienieckim, o mającym nastąpić wymordowaniu jego rodziny uprzedził znajomy Ukrainiec. Ktoś, być może dziesiętnik, zauważył jego kontakt z Meduną. Teść z rodziną uciekł do Krzemieńca, a ten Ukrainiec został powieszony za zdradę tajemnicy zaplanowanego mordu. OUN Bandery nakładała na ludność ukraińską kontyngenty -obowiązek dostarczania żywności, odzieży, obuwia, podwód, w tym podwód do przewożenia mienia zrabowanego po pomordowanych Polakach. Wobec zbliżania się frontu OUN Bandery nakazała robienie zapasów dla UPA. Chłopom odbierano wszystko, co do jednego prosiaka, trzodę chlewną oraz bydło, z wyjątkiem jednej krowiny. Chłopi ukraińscy musieli oddawać na potrzeby OUN-UPA-SB kożuchy, wełnę, bieliznę, buty, wozy, sanie, konie. Kto zna stan majątkowy oraz mentalność chłopa wołyńskiego, ten wie, Se w takiej sytuacji nie mógł on dobrowolnie popierać OUN-UPA. Jak wynika z dokumentów, ludność ukraińska Wołynia i Halicji gorzej bała się "Służby Bezpeky" OUN Bandery niż gestapo czy NKWD .Poza tym chłop ukraiński wiedział, że na Wołyń wróci władza sowiecka i za pomoc dla UPA nagrody nie będzie. Dziś, w rocznicę mordów wołyńskich, w następstwie ulegania nauki polskiej polityce, w następstwie braku samodzielnych, opartych na dokumentach archiwalnych badań tego, co w latach 1943-1944 wydarzyło się na Wołyniu i w Halicji, podejmowane starania o "wyrównanie" win polskich i banderowskich. Jacek Kuroń, "Gazeta Wyborcza" ze skóry wyłażą, aby tylko uwolnić OUN Bandery od winy ludobójstwa. Prasa za PAP z uporem powtarza kłamstwo o 10, 20, a nawet 30 tys. ukraińskich ofiar, które rzekomo padły z rąk polskich. Paweł Smoleński, jawny apologeta nacjonalizmu ukraińskiego, twierdzi nawet, że Ukraińcy byli mordowani przez Polaków dlatego tylko, że byli Ukraińcami. Jest to ohydne, zamierzone kłamstwo i potwarz, za którą winien odpowiadać przed sądem. Prowadzone przeze mnie przez ponad 20 lat badania pozwalają na stwierdzenie, zgodnie z którym na Wołyniu i w Halicji z rąk struktur OUN Bandery męczeńską śmiercią zginęło co najmniej 120 tys. bezbronnej ludności polskiej, zaś z rąk polskich, w toku wymuszonego zdobywania żywności dla otoczonych przez wsie ukraińskie samoobron, na Wołyniu mogło zginąć około 600 Ukraińców, a w Halicji około 1800. Zginęli nie dlatego, że byli Ukraińcami. W przeciwieństwie do OUN, żadna polska struktura podziemna, żadne polskie ugrupowanie nie miało charakteru faszystowskiego, które zakładałoby prowadzenie czystek etnicznych. Z czyich rąk ginęli Ukraińcy? W wywiadzie z min. M. Siwcem Paweł Smoleński, stwierdzając, że na Wołyniu ginęli też Ukraińcy, zapytał retorycznie: "To co, Ukraińcy ich zamordowali?". Odpowiem temu obrońcy nacjonalizmu ukraińskiego: tak, tych Ukraińców mordowali Ukraińcy bojówkarze OUN Bandery. W ostatnim czasie dotarłem do dokumentów w postaci wykazów ponad 5 tys. ukraińskich ofiar OUN Bandery, wymordowanych w latach 1941-1950 w sposób nie mniej okrutny od mordowania ludności polskiej. Zasięg terytorialny ofiar z tych wykazów (nazwiska, imiona, daty urodzenia, miejscowości,
daty zamordowania, za co mordowano, czasem kto mordował) pozwala na dokonanie szacunku, zgodnie z którym z rąk bojówek OUN Bandery padło co najmniej 80 tys. ludności ukraińskiej. Do roku 1950 bojówki OUN Bandery, działając z ukrycia -ze schronów, bunkrów leśnych, najczęściej w nocy -mordowały przewodniczących i sekretarzy wiejskich rad narodowych, nauczycieli, traktorzystów, komsomolców, byłych członków KPZU, tych, którzy odmawiali pomocy bojówkom, a także ich rodziny -starców, kobiety, dzieci, z niemowlętami włącznie. O męczeńskiej śmierci Ukraińców z rąk bojówek OUN Bandery nikt dotychczas nie wspomniał, tak jakby takich ofiar w ogóle nie było. Jest to następstwo całkowitej znieczulicy, zupełnego upadku moralności ukraińskich nacjonalistycznych historyków i polityków. Trudno uwierzyć, aby o nich nie wiedział pochodzący z Wołynia b. prezydent Ukrainy Leonid Krawczuk, Mykoła Żułynśkyj czy haliczanin Dmytro Pawłyczko, który swego czasu był obecny przy wydobywaniu ukraińskich ofiar OUN Bandery z głębokich studni w Dermaniu. Za mający miejsce zalew kłamstw co do tragicznych wydarzeń na Wołyniu i w Halicji w dużej części winę ponosi nauka polska, która nie odseparowała się od polityki i która nie prowadzi samodzielnych, opartych na dokumentach z archiwów ukraińskich badań, która, jak to widać z prac historyków -pracowników Biura Edukacji Publicznej IPN -swoją wiedzę czerpie od ukraińskich nacjonalistycznych historyków. Ujawnienie danych o co najmniej 80 tys. ukraińskich ofiar OUN Bandery powinno spowodować zmianę kierunku myślenia i działania zarówno polskiej nauki, jak i polskich polityków. Wykazy ponad 5 tys. tych ofiar opublikowane zostały w mojej pracy pt. "Nacjonalizm ukraiński w dokumentach" (t. V, Warszawa, 2003). Przesłałem je drogą elektroniczną do MSZ, Kancelarii Prezydenta, do ośrodków naukowych w Polsce i na Zachodzie, a także do polskich i ukraińskich redakcji, które jak dotychczas "specjalizują się" w zakłamywaniu prawdy historycznej o ludobójstwie dokonanym przez OUN Bandery na ludności polskiej i ukraińskiej. Z wyjątkiem polskiego MSZ nikt nie zareagował na ten ważki dokument, a przecież zbrodnia ludobójstwa nie ulega przedawnieniu, nie usprawiedliwi się jej milczeniem. Wskazując na OUN Bandery jako na organizatora i wykonawcę mordów masowych na ludności polskiej i ukraińskiej, dostarczam dowodów na to, że nie naród ukraiński, nie chłopi wołyńscy czy haliccy winni są tej zbrodni, a ideologicznie i politycznie ukierunkowany ukraiński ruch nacjonalistyczny, którego postacią zorganizowaną była i jest nadal Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów -w okresie międzywojennym członek międzynarodówki faszystowskiej. Istnieją wystarczające dowody na udzielenie odpowiedzi na postawione w tytule pytanie: kto i dlaczego mordował ludność polską? Ludność polską mordowały bojówki OUN Bandery w ramach teoretycznie zaplanowanej i ideologicznie uzasadnionej w 1929 roku czystki etnicznej. W wykazach ukraińskich ofiar OUN Bandery są też dane o polskich ofiarach, przy których autorzy wykazu podają wiele mówiącą informację: "zamordowany za przynależność narodową". Ludność ukraińską mordowały te same struktury, ponieważ stała ona na przeszkodzie realizacji celów OUN. Wiktor Poliszczuk Autor był mieszkającym w Kanadzie doktorem habilitowanym nauk humanistycznych, prawnikiem i politologiem. Opublikował kilkanaście prac naukowych, w tym cykl pt. "Integralny nacjonalizm ukraiński jako odmiana faszyzmu" -t. I "Zasady ideologiczne i założenia programowe OUN"; t. II "Dowody zbrodni OUN i UPA"; t. III, IV i V "Nacjonalizm ukraiński w dokumentach www.naszdziennik.pl Redakcja wykropkowała (…) fragmenty związane z 60 rocznicą obchodów.
RADIO PRZEZ SATELITĘ Czas warszawski 07.00 - 07.59 SAT 09.00 - 09.59 SAT 12.30 - 12.59 mkHz 31.769445 41.187285 SAT 17.30 - 18.29 mkHz 48.856140 SAT 23.00 - 23.59 mkHz 49.586050 31.059660 SAT 00.00 - 00.59 SAT SAT - program Polskiego Radia dla Zagranicy rozpowszechniany jest w systemie DVB przez satelitê HOT BIRD, pozycja orbitalna 13ºE, czêstotliwooeæ odbiorcza 10,892 Ghz, polaryzacja pozioma (H) FEC, SR 27500, Audio PID 119. Audycje Polskiego Radia dla Zagranicy emitowane s¹ przez platformê cyfrow¹ Cyfra+ Ukraina - Lwów – Radio Niezale¿nist UKF 106,7 MHz - Winnica - Radio TAK 103,7 FM - Chmielnicki Radio Podilla Center 104,6 FM- Równe - Radio Kraj 68,2 FM- ¯ytomierz – Radio ¯ytomyrska Chwyla 71,1 FM i 103,4 FM - Dibrowica Radio Melodia 105,3 FM
RADIO WNET – słychać nas od 7,07 – 9.00 w dniu powszednie, w piątki 7,07 – 10.00 na falach 106,2 fm lub bezpośrednio z naszej strony internetowej www.radiownet. pl – po wejściu w zakładkę menu „słuchaj”. Jest tam również rozpisana ramówka radia. W czasie audycji Krzysztofa Skowrońskiego jesteśmy osiągalni na Skype: radiownet.antena. Prosimy słuchaczy o sygnalizowanie swojej obecności na Skype. Zasięg przez radio – Warszawa i okolice. W pozostałych regionach prosimy o słuchanie nas przez Internet.
Audycje o Polakach na Ukrainie w Radiu Opole Kliknij: http://www.radio. opole.pl/moduly/akcje/ ukraina/ Do poprawnego odtworzenia audycji polecamy program WinAmp. Do pobrania ze strony: www.winamp.com Klikaj¹c na: http://www. radio.opole.pl/moduly/ akcje/ukraina/ mo¿na pos³uchaæ o osobach, zwi¹zanych ze Stanis³awowem
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 35
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
Kto ma uszy, niechaj słucha Redakcja Tytuł niniejszej publikacji zaczerpnięty został z zamieszczonej poniżej homilii wygłoszonej 10 lipca w Legnicy w kościele pw. św. Jana , przez ks. Krzysztofa Bojko, duszpasterz Kresowian diecezji legnickiej. Nasi politycy i rządzący zapewne mają uszy, ale czy usłyszą? „Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, niektóre ziarna padły na drogę, inne padły na miejsca skaliste, inne znowu padły między ciernie. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały.” Ziarno chrystusowego słowa pada na różną glebę. Tylko niektóre z nich jednak wydają plon. Większość zostaje zniszczona, zatracona. Tą glebą są ludzkie serca, które nie przyjmują prawdy o miłości Boga i człowieka. Można tu zapytać, do czego to może doprowadzić? Przekreślenie w ludzkim sercu Bożej Miłości zawsze skutkuje tragedią, jaką ludzie powodują w relacjach między sobą. Zagłusza ją nienawiść i wrogość, zło, które wypala w sumieniach ludzkie odruchy czyniąc człowieka straszliwym narzędziem zbrodni. Tak stało się w latach II wojny światowej, gdy życie ludzkie przestało mieć w oczach zbrodniarzy jakąkolwiek wartość. Potrafili chwycić za siekierę, nóż, karabin i bezlitośnie zabijać, zabijać, zabijać bezbronne dzieci, starców i kobiety tylko dlatego, że nie należały do narodu, społeczności, do której oni należeli. Zamiast Bożych słów zasiane w nich było ziarno szatana, który zniewalał w amoku zbrodni już nie tylko poszczególnych ludzi ale całe narody. A gdy ktoś spośród nich budził się, uświadamiając sobie ogrom zbrodni, sprzeciwiał się barbarzyństwu, podzielał los ofiar, stając się winnym tego, że miał sumienie. Dzisiaj patrzymy na te odległe, ale jakże ciągle bliskie czasy, z przerażeniem i niedowierzaniem. To niemożliwe, by człowiek był do tego zdolny. Czy można wyzbyć się tak zupełnie, absolutnie człowieczeństwa, czy wszyscy ci ludzie, należący do narodu ukraińskiego, byli do tego zdolni? Zapewne nie. Jedni zaślepieni szatańską nienawiścią odrzucili Chrystusa w swoim sercu, choć i oni niekiedy deklarowali, że czynią to w imię Boże. Inni przyłączali się do nich ze strachu, tłumiąc w sobie ludzkie odruchy, by nie być podejrzanym o sprzyjanie wrogom, by nie podzielić losu ofiar. Jeszcze inni patrzyli na to obojętnie, a może z diabelską satysfakcją, licząc, że uda się im zdobyć dla siebie ich mienie, ich dobytek. Czy byli tacy, którzy skrycie lub oficjalnie sprzeciwiali się tej rzezi? Tak byli i tacy, w których ludzkie
odruchy, karmione słowami Chrystusa, pozostawały i starali się ratować, pomagać często bliskim sobie ludziom, sąsiadom, krewnym, przyjaciołom. Ilu z nich przypłaciło to życiem, tego nie wiemy. Bóg to wie. Chrystusowe słowo padało także i na glebę żyzną przynoszącą plon. Tym plonem była obrona godności człowieka, obrona wartości, sprzeciw wobec zła. Ten sprzeciw wyrażał się zarówno obroną tych wiosek i miasteczek na Wołyniu, Podolu, w Ziemi Lwowskiej, z bronią w ręku Straży Obywatelskiej, która nie chciała dopuścić do kolejnych rzezi, jak też modlitwą za swoje dzieci, rodziców, dziadków tych wszystkich, którzy byli mordowani. Ilu z nich modliło się za swoich oprawców, tego nikt nie wie. Bóg to wie. Jakie tego były plony? Tysiące ocalonych, którym udało się uniknąć śmierci, zebrani razem w różnych miejscach bronionych przed bandami UPA i OUN. I ci wszyscy, którzy zginęli, a których jak wierzymy, Bóg przyjął do swojej chwały, bo ponieśli śmierć męczeńską za wiarę i za miłość do Ojczyzny, za miłość do swojej Ojcowizny – za miłość do dzieci, rodziców i dziadków. To święci męczennicy nie znani z imienia i nazwiska – księża, siostry zakonne, rolnicy, urzędnicy, żołnierze, artyści, nauczyciele, policjanci, Polacy. Ziarno Bożego Słowa padało i pada w ludzkie serca. Pada także w nasze serca. I dzisiaj jest ono zagłuszane, wypalane, odrzucane, gdy nie jest po myśli ludzkim dążeniom i oczekiwaniom. Bo te słowa są niekiedy zbyt trudne do przyjęcia dla tych, którzy żyją w kłamstwie i grzechu. W przeszłości i dzisiaj są ludzie, którzy nie chcą uznać prawdy o człowieku i tym, który zhańbił się zbrodnią ludobójstwa i tym, który stał się bohaterską, ofiarą męczeństwa za wiarę i za Polskę. Wielu chce tę prawdę ukryć, wymazać z pamięci, bo przeszkadza w obecnych stosunkach, układach i sojuszach. Naiwni sądzą, że na kłamstwie o przeszłości będą wstanie zbudować bezpieczną teraźniejszość i przyszłość. Tak się jednak nie da. Cienie przeszłości pozostają. I dzisiaj tkwi w wielu sercach nienawiść odziedziczona po zbrodniach ojców i dziadów. Tego nie da się zagłaskać poklepywaniem po plecach i deklaracjami o przyjaźni. Jedni i drudzy muszą otworzyć karty historii, te nawet najboleśniejsze i odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie tkwi źródło tych zbrodni? Odpowiedź jest prosta. Podałem ją na początku kazania. Przekreślenie Prawa Bożego, Chrystusowej Ewangelii Miłości doprowadziło do tej straszliwej rzezi na wschodnich Kresach Rzeczypospolitej. Poznanie możliwie wszystkich faktów, określenie każdego losu człowieka, który poniósł śmierć, poznanie spraw-
ców zbrodni, da rzeczywistą odpowiedź kto jest winny, kto jest odpowiedzialny. Nie można równoważyć katów z ofiarami, nie wolno przyrównywać masowej zbrodni, która pochłonęła 200 tyś ofiar, planowo i systematycznie zabijanych według określonych z góry planów, sposobów i metod, z reakcją obrony, odwetu i bezsilnej rozpaczy, która zaowocowała walką osaczonych i mordowanych z tymi, którzy zagrażali ich egzystencji. Nie wolno ziarna prawdy mieszać z plewami chwastów, mających zagłuszyć głos historii. Dla nas dzisiaj jakże ważne są słowa Chrystusa wypowiedziane na końcu dzisiejszej Ewangelii: ”Ziarna…padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha”. My jesteśmy tą żyzną ziemią, która wydaje plon. Dla jednych z nas ten plon będzie stokrotny, gdy przyjmiemy za program swego życia głoszenie prawdy o tym co się stało 68 lat temu i w latach kolejnych, bez względu na to czy się to komu podoba czy też nie. Inni z nas przyjmą tylko 60% z tego co usłyszeli, inni 30%. Nie można jednak pozostać na to obojętnym, twierdząc, co mnie to obchodzi, to mnie nie dotyczy. Jezus jasno powiedział: „Kto ma uszy niechaj słucha!” Nie można, nie wolno być na to głuchym. Jeżeli to słyszysz, to musi cię to poruszyć, wstrząsnąć. Bo to jest ostrzeżenie, wezwanie, apel, by nigdy się to nie powtórzyło. Ktoś powie: żyjemy w innych czasach, ludzie dzisiaj są inni. Czyżby? Zobacz co się dzieje na świecie, w Afryce, w Afganistanie, w Pakistanie, na Białorusi. Czy myślisz, że jesteśmy samotną wyspą, do której żadne niebezpieczeństwo nie dotrze? Ludzie zaślepieni swoim dobrobytem, wygodą życia do końca nie chcą widzieć tego co jest nieprzyjemne. Zgadzają się krok po kroku na to co ponad nimi się decyduje o ich losie, uważając, że przecież będą się mogli dostosować do nowych warunków. Nie odezwie się w nich sygnał, dzwonek alarmowy wzywający do sprzeciwu wobec zła, które raptem może się pojawić u progu ich domów, gdy ktoś powie, jeśli za godzinę nie opuścisz swego domostwa, zginiesz, tak jak to przeżywali Polacy 70 lat temu. Tylko poznanie przyczyn zła, odkrycie prawdy o człowieku, do czego jest zdolny, a to dzieje się na bazie przeszłości, daje nam instynkt samozachowawczy, który potrafi określić jakie może pojawić się niebezpieczeństwo w przyszłości. Poznanie historii to najlepsza nauka, określająca naszą teraźniejszość i przyszłość. I nie myśl, że cię tylko straszę,
Kilka słów o statystyce zbrodni na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej Ewa Siemaszko Nim oddamy głos autorce artykułu, musimy wyjaśnić naszym czytelnikom skąd taki a nie inny tytuł niniejszej publikacji. Otóż przeprowadziliśmy rozmowę z panią Ewą Siemaszko, dzieląc się z nią naszymi spostrzeżeniami i uwagami niektórych czytelników naszych wcześniejszych numerów. Jak zapewne wszyscy pamiętają jednym pierwszych listów do redakcji pochodził od pana Szczepana Siekierki. Pozwolimy sobie zaprezentować istotny fragment:”… proszę o sprostowanie mylnie podanej informacji o ponad 130 tys. zamordowa-
nych rodaków na Kresach II RP. Podobne informacje o liczbie zamordowanych pokazują się różne i niepoparte żadnym warsztatem badawczym. Kompleksowo tą sprawą od ponad 20 lat zajmuje się Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu i w oparciu o zgromadzone dowody, ustaliło, że na Kresach Południowo - Wschodnich i w powiatach południowo - wschodnich obecnego państwa polskiego zamordowano minimum 200 tysięcy samych Polaków nie licząc innych narodowości.” Sami również napotykaliśmy na bardzo różne cyfry w różnych publikacjach. Ponadto spotkaliśmy się z twierdzeniem, że pod
koniec sierpnia 1943 roku liczba ofiar wśród ludności polskiej w wyniku nacjonalistycznych mordów OUN-UPA była wyższa niż w lipcu tegoż roku. Pytania w/w sprawach zadaliśmy pani Ewie Siemaszko której w tym gronie chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Tu oddajemy głos autorce . Liczba 60 tys. zamordowanych jest dość często podawana przez media jako liczba ujmująca wszystkie ofiary ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA, co wynika albo z niewiedzy, albo ze świadomej manipulacji, która ma na celu pomniejszanie zbrodni w celu oszczędzenia wizerunku nacjona-
Strona 36 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
wprowadzam w stan paniki. Nie, ja Cię tylko ostrzegam, uczę w oparciu o to co mówi Chrystus. Musimy być ziemią, która przynosi plon obfity. Ziarno prawdy jest zaczynem tego co przyniosą plony zasiane przez siewcę, przez Boga. Jakie będą plony słów, które dzisiaj padają do naszych serc, przekonamy się już wkrótce. Przeżywamy dzisiaj kolejną rocznicę rzezi wołyńskiej. Czy tylko po to by rozpamiętywać przeszłość? Nie. Przeżywamy ją po to by wyciągać wnioski, by na przemyśleniu i zrozumieniu jej przyczyn, uczynić wszystko co możliwe, by do podobnych sytuacji nigdy nie doszło. Musimy jednak dokładnie je rozpoznać w oparciu o doświadczenie historii, by stać się mądrzejszymi od tych, którzy nie chcąc znać prawdy stają się głupcami, których można oszukać, zniewolić, sobie podporządkować by stali się narzędziami przyszłego zła, które może być jeszcze straszniejsze od tego, którego zaznali nasi Rodacy 68 lat temu. Nie pozwólmy się oszukać. Nie dajmy się zastraszyć poglądom, że to niemodne, niebezpieczne, zacofane, oszołomskie, niepopularne. To my znamy prawdę i ona stanie się podstawą do budowania naszej przyszłości, przyszłości naszej Ojczyzny, dumnej, niepodległej, wolnej. Ks. Krzysztof Bojko Redakcja Kresowego Serwisu Informacyjnego nie podejmuje się w tym miejscu komentarza wyżej przedstawionego tekstu, po pierwsze, że jest on dostatecznie czytelny a dwa , znaleźliśmy w sieci wspaniałą opinię na jego temat, którą niżej prezentujemy. To, co rosło wraz ze mną; świadomość utraty korzeni rodzinnych, poczucie emigranta we własnym kraju, który nie ma grobów przodków, a świeczkę zapala na grobach rodziców w mieście, w którym minęło, co prawda, dzieciństwo, ale nigdy nie stało się prawdziwą Ojczyzną, ma swoje konkretne przyczyny. Jest nią, między innymi, wojna, na którą pozwolili możni tego świata, bo wydawało się im, że ich obywateli ona nie dotknie. Milczeli, gdy sowiecka zaraza bez wypowiedzenia wojny zajęła Kresy Rzeczpospolitej, bo tego wymagała podobno taktyka walki z Niemcami. Ostatecznie winna jest zmowa w Moskwie, Teheranie i Jałcie, którą wielu nazywa piątym rozbiorem Polski. Ale jest i inna, konkretna przyczyna. Kiedy plan ludobójstwa na Polakach po wsiach, został wykonany przez wyznawców ideologii Dmytro Doncowa z nawiązką, przyszła kolej na mieszkańców miast, zwłaszcza na ich krańcach. Ci, których nie wymordowali Niemcy, nie rozstrzelali, nie wywieźli Sowieci, niewielki mieli wybór; wyjazd albo śmierć.
listów ukraińskich. Tymczasem około 60 tys. Polaków , jak wynika z szczegółowych badań przeprowadzonych przez mnie i mego ojca Władysława Siemaszkę, OUN-UPA zamordowały tylko na Wołyniu - zbliżone dane do tej liczby odnośnie Wołynia można napotkać w dokumentach Polskiego Państwa Podziemnego, co utwierdza w prawidłowości ustaleń po kilkudziesięciu latach. Łączna liczba ofiar na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej to ok. 130 tys. Polaków. Około 70 tys. Polaków zamordowanych w Małopolsce Wschodniej wynika z dokumentacji zbrodni sporządzonej przez Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu i opublikowanej w 3 cennych monografiach (każdy tom poświęcony jest ludobójstwu w innym województwie, tj. tarnopolskim, lwowskim i stanisławowskim). Spotyka się również w publikacjach i wypowiedziach Kresowian jeszcze wyższe liczby zamordowanych na Wołyniu i w Małopolsce, a mianowicie łącznie 200 tys. Polaków. Pożądane jest w tej sytuacji opublikowanie szcze-
Przez ponad 20 lat, podobno wolnej Polski, nie mogą się Kresowiacy doprosić nie tylko osądzenia winnych (o tym już nawet nie śmią myśleć), ale nawet hołdu ofiarom, złożonego bez przemilczeń i relatywizacji wydarzeń i bez manipulowania liczbami ofiar. Nawet publikacja opracowań historycznych na ten temat jest utrudniana, a artykuły cenzurowane. Kresowiacy w swojej ojczyźnie czują się obywatelami drugiej kategorii. Nie mają prawa do własnego muzeum i do własnej historii. Nie mają prawa do uroczystych obchodów i sesji naukowych upamiętniających ludobójstwo na kresach południowo-wschodnich RP w latach 1939 – 1946 http://www.kresy.pl/ W wielu miejscach Polski w dniach tragicznej rocznicy nasi współobywatele, nierzadko nasi sąsiedzi - Ukraińcy organizują huczne festyny, na które przybywają ich kandydaci do Parlamentu. Na nienawiści do Lachów budują swój elektorat, a z bandytów robią bohaterów. Wszystko to dzieje się w imię dobrosąsiedzkich stosunków z zaprzyjaźnioną Ukrainą i przy milczącej aprobacie polskich partii, bo przecież trzeba wygrać wybory, trzeba podlizać się ukraińskim nacjonalistom. Dla tych stosunków i dla takiej polityki wewnętrznej w mediach i w polityce przemilczany jest od lat odradzający się ukraiński nacjonalizm na Ziemiach Odzyskanych. Polski Marsz Niepodległości nazwany został w wiodących mediach marszem faszystów, ale robienie z Bandery bohatera narodowego, nazywanie ulic imionami banderowców dziennikarzom i politykom nie przeszkadza. Dlaczego tak się dzieje i czy powinniśmy się z tym godzić? Moją osobistą i wszystkich Kresowiaków odpowiedź zawarł w kazaniu ks. Krzysztof Bojko, duszpasterz Kresowian diecezji legnickiej, wygłoszonym w Legnicy w kościele pw. św Jana w 68 rocznicę rzezi wołyńskich, podolskich i małopolskich. Tu chcę wyrazić ogromną wdzięczność blogerowi Mohort za umieszczenie tego kazania w swoim blogu w salonie24. „To my znamy prawdę...” - 68 rocznica rzezi wołyńskich http://lubczasopismo. salon24.pl/ Ponieważ i ja czuję się adresatką słów ks. Krzysztofa Bojko, pozwalam sobie na przeczytanie tego tekstu w Niepoprawnym Radiu Pl. Niech słowa te również tą drogą dotrą do Polaków i do polityków, by dobrze je zapamiętali i uczynili rachunek sumienia ze swej postawy wobec tej straszliwej zbrodni, zanim przyjdzie powtórka z tragicznej historii. Katarzyna, czw., 14/07/2011 http://blogpress.pl/node/9131 Homilię opublikował bloger ; Mohort na http://lubczasopismo.salon24.pl/prezydentdlawarszawy gółowych ustaleń, które zostały dokonane już po ukazaniu się dotychczasowych publikacji o ludobójstwie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Jeśli chodzi o Wołyń, którym nieustannie się zajmuję, to z zebranych danych po ukazaniu się książki o ludobójstwie wołyńskim nie wynika, by liczba ofiar była wyższa niż 60 tys., natomiast dzięki kontynuacji badań przybyło ofiar znanych z nazwiska. Inaczej może być w przypadku Małopolski Wschodniej, a więc wysoce wskazane jest by kompetentni badacze przedstawili dokładne wyliczenia na podstawie zebranych nowych informacji. Na Wołyniu były dwa szczególne nasilenia napadów i masowych zbrodni - w lipcu 1943 r. i w sierpniu 1943 r. Dotychczasowe badania wykazują, że w lipcu było więcej ofiar i miejscowości, w których zginęli Polacy z rąk OUN-UPA, niż w sierpniu, choć skala zbrodni była podobna. O obu falach zbrodni pisaliśmy w książce „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”, a ja pisałam też w wielu artykułach.
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
Co mamy zrobić ze zbrodniami na Wołyniu? Paweł Zubjuk
eksterminację wsi ukraińskich w Tawrii pod hasłem „zabierajcie się do swojej Ukrainy”, prawda?
Więc zacznę od niepopularnej w nacjonalistycznych (narodowo-demokratycznych, patriotycznych itd.) środowiskach tezy: OUN-UPA popełniła zbrodnie przeciwko ludności cywilnej.
Jakakolwiek wojna - czy to „narodowo - wyzwoleńcza” jak i „imperialistyczna” - ma pewne ograniczenia, poza którymi - bez względu na szlachetność celu działania wojskowe stają się zbrodniami.
Dotyczy to zarówno zabójstw na tle etnicznym jak i ideologicznym: ofiarami OUN i UPA były tysiące Polaków i etniczni Ukraińcy, których poglądy zostały uznane przez odpowiednie banderowskie „organy” za wrogie. Tych faktów żaden z naszych historyków nie neguje, po prostu starają się oni w jakikolwiek sposób usprawiedliwić te zbrodnie. Usprawiedliwianie opiera się głównie na prawie narodu ukraińskiego do walki wyzwoleńczej. Sprawia się wrażenie, że dawno temu na terenach Galicji i Wołynia żyli wyłącznie etniczni Ukraińcy, którzy mieli własne państwo, a potem nadeszli polscy najeźdźcy, którzy zniszczyli ukraińską państwowość i przez długi czas wyzyskiwali Ukraińców. Następnie Ukraińcy zbuntowali się i przepędzili okupantów z powrotem do Polski. W rzeczywistości, wszystko było o wiele bardziej złożone i mniej jednoznaczne. Za czasów Rusi było mało prawdopodobne, aby lokalne plemiona czuły się „Polakami” czy „Ukraińcami” - jakieś podziały pojawiły się dopiero po nadejściu chrześcijaństwa, podczas licznych konfliktów pomiędzy Polska i Rusią, podczas katolickiego i prawosławnego opanowywania ziem dawniej pogańskich. I Polacy (katolicy) pojawili się na terytorium współczesnej Ukrainy niewiele później niż Ukraińcy (prawosławni). Dlatego traktowanie Polaków wyłącznie jako takich sobie kolonistów - cudzoziemców jest delikatnie mówiąc, niewłaściwe. Oczywiście, był polski kolonializm - ale nie różniący się bardzo od kolonializmu Ukraińców, którzy opanowywali dawne stepy tatarskie. Niewielu z patriotów ukraińskich zgodzi się, że walka narodowo - wyzwoleńcza Tatarów może logicznie zakładać
Sowiecki partyzant Wasyl Kononow ze swoim oddziałem zabił dziewięciu mieszkańców wioski Małe Baty na Łotwie, za co został uznany przez sąd łotewski za zbrodniarza wojennego. Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał ten wyrok za sprawiedliwy - mimo, że niektórzy z zamordowanych mieszkańców wsi współpracowali z okupacyjną policją. Jak w świetle takiego wyroku można ocenić niszczenie przez banderowców polskich wsi z powodu obwiniania o „pragnienie odbudowy przedwojennej Polski”? Logika prosta: po pierwsze jeśli to Polacy - to znaczy, że chcą tutaj Polski, a skoro chcą Polski - to trzeba ich zlikwidować. Cóż tu można powiedzieć: Kononow jest tylko zwykłym amatorem w porównaniu z niektórymi z dowódcami UPA, którzy pisali w raportach zupełnie otwarcie: „Po przeprowadzeniu czystki Polaków w terenie rzadko można spotkać jakiegoś Laszka” lub „Zabito ponad 180 Lachów, poraniono około 200, reszta spaliła się w ogniu. Wieś spalono w 80%. przetrwały tylko domy murowane i Kościół”. Istnieje nawet instrukcja Centralnego Prowydu na temat likwidacji wszystkich dorosłych mężczyzn Polaków: „Biorąc pod uwagę oficjalne stanowisko polskiego rządu w sprawie współpracy z Sowietami, Polacy z naszego kraju powinni zostać usunięci. Proszę rozumieć to tak: nakazać ludności polskiej wysiedlenie na ziemie rdzennie polskie. Jeśli ona tego nie wykona, należy wysłać bojówki, które będą likwidować mężczyzn, a domy i mienie palić (rozbierać).” Tak więc w rzeczywistości Polacy zostali uznani za zakładników polityki
rządu państwa, które istniało około 20 lat - nie zważając na fakt, że większość z nich mieszkała w Galicji i na Wołyniu od wielu pokoleń, na długo przed powstaniem tego państwa. Przypominam, że zabójstwo mężczyzn ze względu na pochodzenie etniczne w bośniackiej Srebrenicy zostało uznane na arenie międzynarodowej za ludobójstwo. Przejdźmy do represji wobec etnicznych Ukraińców. Jak wiadomo, podczas niesławnej pacyfikacji w 1930 roku zabito kilkunastu Ukraińców, przy czym niektórzy z nich byli członkami OUN i wystąpili przeciwko pacyfikatorom z bronią w ręku. Porównajmy te liczby ofiar ze wspomnieniami Danyły Shumuka, a konkretnie z jego rozmową z rejonowym referentem SB OUN „Czumakiem”. „- (...) Oto co mnie interesuje. Wczoraj byłem za rzeczką, ot na tamtych chutorach - pokazałem głową w kierunku chutorów - tam dowiedziałem się strasznych rzeczy. W tej wsi 16 rodzin całkowicie zniknęło, ze starcami i z dziećmi. Chciałbym wiedzieć, dlaczego i w imię czego takie niewypowiedziane okropności są popełniane? - Jestem zaskoczony, że Wy z takimi pytaniami przyszliście do mnie. Wy przecież spotykacie się czasami nawet z naszymi największymi zwierzchnikami, więc ich pytajcie - odpowiedział Czumak. - To „najwyższe” dowództwo nie rozkazywało Wam zlikwidować tych 16 rodzin, to już wasza bezpośrednia robota. - Ja tylko wykonuję rozkazy i to wszystko! Zrozumiano? - Wy rozstrzygacie losy ludzi - czy mają żyć czy umrzeć i kto dokładnie. Wy zabijacie dzieci. Czy Wy rozumiecie, co to znaczy zabijać dzieci? - powiedziałem z oburzeniem, i nie żegnając się, wyszedłem.” Tak oto, tylko w jednej wsi zlikwidowano 16 rodzin - co najmniej trzy razy więcej Ukraińców niż zginęło z rąk polskich pacyfikatorów w 1930 roku w całej Galicji i na Wołyniu. Co było przy-
czyną wymordowania całych rodzin? O tym poniżej.
„Opowiedziałem im obydwóm wszystko od początku. O tym, że zlikwidowano 16 rodzin bez sądu i dochodzenia, wraz z małymi dziećmi, i o swojej rozmowie z rejonowym referentem Bezpieczeństwa - Czumakiem. Mytła chmurzył się cały czas i wyłamywał palce, aż trzeszczały. Kryłacz także słuchał mnie z jawną niechęcią. - Sowieci niebawem zagarną cały Wołyń, więc - jakbyście chcieli, żebyśmy im zostawili gotową siatkę agenturalną? - Dopóki jest to możliwe, powinniśmy wyrywać z korzeniami wszystko to, co może umacniać władzę sowiecką - powiedział Mytła.” Oczywiście, można założyć, że Szumuk kłamie i że nic takiego nie miało miejsca. Jednak represje wobec inaczej myślących („odstępców” „wykrywano” w marszu, nawet nie przy udziale osławionych „trójek”, lecz robili to indywidualnie lokalni referenci SB) ukryć trudno: można je zobaczyć i w raportach SB, i we wspomnieniach mieszkańców wsi. Nic dziwnego, że w wielu wsiach na Wołyniu (w Galicji nie widziałem, więc nie twierdzę) stoją dobrze utrzymane pomniki ofiar nacjonalistów. Pomnik sowiecki w jednej ze wsi powiatu Radziwiłów (na granicy Wołynia i Galicji). Warto zwrócić uwagę na liczbę kobiet wśród ofiar nacjonalistów. Zdjęcia autora. I znowu: porównajmy 16 rodzin z „sukcesem” czerwonego partyzanta Kononowa, który zamordował „tylko” dziewięciu wieśniaków. Dlatego zdecydowanie nie uda się zrzucić wszystkiego wyłącznie na „niektóre ekscesy” walki wyzwoleńczej i „prowokacje przebranych eNKaWuDzistów”. Zbrodnicze rozkazy kierownictwa OUN-UPA - to fakt, zbrodnicze działania jednostek bojowych - to też fakt. Powstaje pytanie, jak się do tego ustosunkować.
Można spróbować przekonać Europę i wschód Ukrainy, że banderowska frakcja OUN była tak wspaniała, że miała prawo do eksterminacji mieszkańców Ukrainy według własnego uznania w imię wolności narodu ukraińskiego. Tyle że trudno wytłumaczyć w sposób logiczny, kto dał to prawo jednej z frakcji, w jednej z organizacji. I dlaczego nacjonaliści w imię świetlanego celu mogą zabijać Ukraińców, a komuniści w imię świetlanego celu - zabijać ich nie mogą. Nowoczesna Europa nie ma jednej interpretacji historii: na te same wydarzenia Francuzi i Brytyjczycy mogą mieć różne poglądy. Jednak pojęcie zbrodni - zwłaszcza w XX wieku - jest określone w sposób jednoznaczny. Wątpliwe więc, czy komukolwiek uda się przekonać Europejczyków, że ukraińscy nacjonaliści mają specjalny system wartości, który w cudowny sposób odpuszcza im zbrodnie popełnione dla szczytnego celu niezależnej zjednoczonej państwowości. Trudno jest przekonać do czegoś podobnego i Ukraińców na Wschodzie zwłaszcza ze względu na informacyjny wpływ Moskwy. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem samoponiżania się w imię „integracji” lub „jedności Ukrainy” - ale w tej sytuacji samoponiżaniem się jak raz nie jest potwierdzenie oczywistości, lecz maniakalne trwanie przy „jasnym i doskonałym” obrazie „narodowo - wyzwoleńczej walki OUN-UPA” - wbrew ogólnie znanym i powszechnie dostępnym faktom. Nadszedł czas, aby przekroczyć granicę, która oddziela piękną propagandową bajkę od surowej, ale realnej prawdy historycznej. I przekraczanie tej granicy - to pierwszy krok do wyjścia z beznadziejnej „nacjonalistycznej” marginalizacji. Artykuł ukraińskiego geografa z Kijowa opublikowany, 22 lipca 2011 r na stronie; http://www.istpravda.com.ua/ columns/2011/07/22/46394/ Tłumaczenia dokonał: Wiesław Tokarczuk
Ukraina potrzebuje prawdy o Wołyniu
Redakcja
Pod takim tytułem jest ukazała się rozmowa Maria Przełomiec z z prof. Myrosławem Popowyczem kierownikiem katedry filozofii Akademii Kijowsko-Mohylańskiej. My jednak prezentujemy naszym czytelnikom, oprócz wspomnianego artykułu jeszcze dwa inne, godne przeczytania. Z góry zastrzegamy, że nie zamierzamy ich komentować, ale wybraliśmy celowo bo wiążą się z treścią historyczną bieżącego numeru serwisu. Na początek zamieszczamy kilka cytatów:” 1) Było, minęło... Nie, tak być nie może, sprawiedliwości musi stać się zadość. Musi być jakaś moralna odpowiedzialność za to, co się wtedy działo. To jest potrzebne przede wszystkim nam, Ukraińcom.”- Myrosław Popowycz (art. Ukraina potrzebuje prawdy o Wołyniu) 2)”Po prostu jestem przekonany, że prawda o historii naszego Wołynia w pierwszej kolejności potrzebna jest nam, nie Polsce, Rosji czy Watykanowi. To – nasza ziemia. I jesteśmy wystarczająco silni, aby nie zniekształcać jej historii w stylu sowieckiej propagandy. Spróbujmy nie myśleć szablonowo, nazywajmy rzeczy po imieniu.”- Pawło Zubjuk (art. Czy mamy prawo zabijać Polaków?) 3)” Ale dokumenty ukraińskiego podziemia dowodzą, że właśnie działalność
części miejscowych Polaków popchnęła OUN-b do podjęcia decyzji o przeprowadzeniu „depolonizacji” na Wołyniu (…)Natomiast, według danych wołyńskiego dowództwa AK, polskie oddziały partyzanckie liczyły nie więcej niż 1300 żołnierzy. Jeszcze około 3600 osób działało w bazach samoobrony. To umożliwia wyjaśnienie uderzającej różnicy w liczbie ofiar tragedii. Po stronie ukraińskiej – kilka tysięcy, z polskiej – kilka dziesiątków tysięcy” - Igor Iljuszyn (art. Tragedia Wołyńska w latach 1943-1944,: poszukiwania pomiędzy „dwoma prawdami”)
Ukraina potrzebuje prawdy o Wołyniu Myrosław Popowycz,
- kierownik katedry filozofii Akademii Kijowsko-Mohylańskiej Debata na temat ukraińskiej odpowie-
dzialności za zbrodnie popełnione na Polakach w 1943 r. nie zaszkodzi Euro 2012 - z prof. Myrosławem Popowyczem kierownikiem katedry filozofii Akademii Kijowsko-Mohylańskiej rozmawia Maria Przełomiec, autorka programu "Studio wschód" w TVP Info Niedawno na łamach znanego internetowego portalu "Ukraińskiej Prawdy" ukazał się komentarz Bohdana Czerwaka z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, który twierdzi, że "takie antyukraińskie działania" jak obchody 65. rocznicy rzezi na Wołyniu mogą poważnie zagrozić wspólnym polsko-ukraińskim przygotowaniom do mistrzostw Europy w piłce nożnej. Na pewno nie. Jedną sprawą są rocznice upamiętniające różne wydarzenia naszej wspólnej historii, w tym ocena rzezi wołyńskiej, a zupełnie czym innym jest dzień dzisiejszy. Reakcja pana Czerwaka to bardzo specyficzne stanowisko ludzi uważających się za spadkobierców OUN, stanowiących jednak naprawdę niewielką część naszego społeczeństwa. A co do wydarzeń wołyńskich - to była wielka tragedia, którą trzeba wreszcie zakończyć, czyli ostatecznie wyjaśnić, kto odpowiada za tę zbrodnię i kto z ówczesnego kierownictwa OUN podejmował decyzje. Bo przecież nie można obwiniać całej Ukrainy. Nie można identyfikować dzisiejszego ukraińskiego państwa z tymi, którzy mordowali
Polaków w 1943 roku. To prawda, ale to prezydent Ukrainy nazywa bohaterem narodu jednego z przywódców OUN Romana Szuchewycza. To Stepan Bandera, współtwórca Ukraińskiej Powstańczej Armii obarczanej współodpowiedzialnością za wołyńskie rzezie, doczekał się we Lwowie swego pomnika i jest uważany za jednego z twórców ukraińskiej niepodległości. Nie popieram tych decyzji, ale cóż mogę powiedzieć. Politycy w różny sposób starają się zapewnić sobie popularność. Jednym z tych sposobów jest gra historią, pamięcią o walkach o ukraińską niepodległość. Mamy swoich nacjonalistów i mamy polityków, którym zależy na ich poparciu. Chciałbym, żeby tak nie było, ale jest. Był Pan jednym z sygnatariuszy listu 59 ukraińskich intelektualistów, który mówi o potrzebie pojednania na gruncie rzetelnej wiedzy o zbrodni i o prośbie o wybaczenie. Jakie znaczenie dla stosunków polsko-ukraińskich ma Pana zdaniem sprawa Wołynia? To wszystko jest bardzo skomplikowane. Mamy do czynienia z dwoma rzeczami. Jedna to odpowiedzialność przywódców OUN i UPA, którzy podjęli taką, a nie inną decyzje polityczną, druga to zachowanie zwykłych ludzi. Bo przecież wiemy, że byli Ukraińcy, którzy nawet bez specjalnych rozkazów
ze strony kierownictwa OUN, z własnej inicjatywy uczestniczyli w tych mordach i potem się z tym afiszowali. To jest dla nas bardzo trudne, chociaż wiemy, że nie chodzi o karanie konkretnych sprawców, ale o jakąś rekompensatę moralno-polityczną. Przy czym pamiętać trzeba, że ze strony polskiej też byli ludzie, którzy z własnej inicjatywy mordowali swoich ukraińskich sąsiadów. Ale ze strony OUN to była decyzja polityczna, chodziło o zniszczenie polskiego elementu na terenach uważanych za rdzennie ukraińskie. Natomiast rozkazy polskiego podziemia były jednoznaczne - samoobrona tak, ale nie zabijanie kobiet i dzieci. Bilans zresztą jest dosyć jasny: 50-60 tysięcy wymordowanych Polaków i 2-3 tysiące Ukraińców. To prawda, ale z drugiej strony nie mamy żadnych dokumentów bezpośrednio dowodzących winy OUN. Możemy tylko wyciągać wnioski z instrukcji i sprawozdań, które przywódcy poszczególnych oddziałów wysyłali wyżej. Stąd wiemy, że to nie była samowolna inicjatywa, ale zaplanowana akcja. A co do samego kierownictwa OUN i UPA, to o ile mi wiadomo, oni wtedy zaprzeczali, jakoby inicjowali te morderstwa. Czyli kto zawinił? Jednak oni, i to podwójnie - jako rozkazodawcy i bezpośredni mordercy. Ale i
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 37
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI tutaj musimy pamiętać o jeszcze jednym - odpowiedzialnością za wołyńskie mordy nie można obarczać całej Ukraińskiej Powstańczej Armii. Tam było wielu ludzi naprawdę wspaniałych, którzy wstąpili do UPA, by walczyć za wolną Ukrainę z dwoma okupantami - hitlerowskim i radzieckim. Na nich żadne zbrodnie nie ciążą. Tragedia polega na tym, że stali się ofiarami zbiorowej odpowiedzialności. Innymi słowy, wszyscy żołnierze płacą za rozkazy wydane przez część przywódców, a wykonywane przez ludzi, którzy często członkami UPA nie byli. Może więc jakimś sposobem na oddanie sprawiedliwości byłoby jasne potępienie eksterminacyjnych zaleceń władz OUN i UPA? Pięć lat temu jeździłam po Wołyniu i większość tamtejszych mieszkańców, tych pamiętających II wojnę, przekonywała mnie, że żadnych rzezi nie było, a jeżeli już, to zaczęli Polacy. To jest reakcja zrozumiała, ale to nie jest reakcja dobra. Uczestniczyłem w kilku konferencjach poświęconych Wołyniowi i spotykałem ludzi, którzy mówili, że nie chcą o tym ani wiedzieć, ani słyszeć, tak jakby nie mogli znieść tych wspomnień. Ja sam wojnę spędziłem za rzeką Horyń, czyli na wschodzie Ukrainy - tam żadnych podobnych wydarzeń nie było. Ale gdy słyszę o Wołyniu, czuję wstyd. Inna sprawa, że mnie może być łatwiej, byłem daleko. Może rzeczywiście dać sobie spokój z wypominaniem historii? Było, minęło... Nie, tak być nie może, sprawiedliwości musi stać się zadość. Musi być jakaś moralna odpowiedzialność za to, co się wtedy działo. To jest potrzebne przede wszystkim nam, Ukraińcom. Inaczej stracimy coś dużo, dużo ważniejszego niż Euro 2012. http://www.polskatimes.pl/opinie /19030,ukraina-potrzebuje-prawdy-o-wolyniu,id,t.html _____
Czy mamy prawo zabijać Polaków? Pawło Zubjuk Zapytałem kiedyś dziewczynkę ze wsi Huta w rejonie Równe, co wie o wydarzeniach z 1943 roku, o konflikcie z miejscowymi Polakami. “A to u nas tutaj byli Polacy?” – zdziwiła się. Właśnie, ta odpowiedź bardzo dobrze ilustruje świadomość młodego pokolenia Wołynian na temat wydarzeń, które w sąsiedniej Polsce są wątpliwą “wizytówką” Wołynia. Największe natężenie tych wydarzeń przypada na lato 1943 roku. Więc teraz akurat jest czas, aby pomyśleć: co wtedy się wydarzyło i kto temu jest winien. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że wielu czytelników natychmiast uzna moje rozważania za zdradę. Zgodnie z ich logiką, prawda jest tylko jedna: Polacy – to okupanci – ciemiężyciele, Ukraińcy – to niewinne ofiary, które miały prawo do obrony. Jakiekolwiek odchylenie, na milimetr w lewo lub w prawo od tej bezapelacyjnej prawdy – to “pełzanie przed polskimi sponsorami„ i ”narodowe samobiczowanie”. Ach tak, jeszcze „tolerastja”. Termin ten, ukuty przez rosyjskich szowinistów, nasi „patrioci” najbardziej ukochali i używają przy każdej okazji. Myślę, że z takimi nie ma sensu dyskutować. Zalecam tej kategorii czytelników zaprzestanie czytania w tym momencie. A wszystkich pozostałych chcę poinformować, że nie jestem historykiem, więc nie usiłuję dokonywać jakichś precyzyjnych naukowych wniosków. To po prostu rozmyślania człowieka, który stara się zrozumieć historię ubiegłego wieku – ponieważ akurat ta historia ma bezpośredni wpływ na naszą współczesność. Więc zacznijmy od tego, skąd w ogóle wzięli się Polacy na Wołyniu. Najprościej jest założyć, że od stuleci
pomiędzy Chełmem a Lublinem istniała swego rodzaju „granica etniczna”, na wschód od której mieszkali Ukraińcy, a na zachód – Polacy. Następnie polscy ciemiężyciele naruszyli tę granicę, wtargnęli na ukraińskie ziemie etniczne, gdzie przez wiele stuleci – aż do 1943 roku – uciskali biednych chłopów ukraińskich. Tu pojawia się jednak pytanie: kim są Ukraińcy i Polacy? To narody słowiańskie, które ukształtowały się z różnych plemion. Tym, co je zasadniczo różniło, była, oczywiście, religia: prawosławna i katolicka. Wynika stąd, że przez wieki na terenach wpływów Rusi, Polski, Litwy, Imperium Rosyjskiego relacje pomiędzy katolikami i prawosławnymi zmieniały się pod wpływem okoliczności zewnętrznych: ludzie przyjmując chrzest według tej lub innej religii, uznawali się albo za „Polaków”, albo za Rusinów. Dlatego jestem gotów zaryzykować przypuszczenie, że znaczna część wołyńskich Polaków nigdy nie miała innej ojczyzny poza Wołyniem, a ich przodkowie byli kiedyś wyznawcami prawosławia, a jeszcze dawniej – miejscowymi poganami. Oczywiście, jest jeszcze temat osadników. Kim byli osadnicy? To osiedleńcy, którym władze państwa Rzeczpospolita Polska (RP) przydzielała ziemię na Wołyniu. Osadnicy dzielili się na dwie kategorie: wojskowi i cywilni. Pierwsi – to weterani wojenni z lat wojny 1918-21, którzy mieli prawo do noszenia broni i byli traktowani przez władze Polski jak filar polskiej państwowości na ziemiach ukraińskich. Właśnie osadnicy wojskowi byli podstawą polskich organizacji patriotycznych, aktywnie uczestniczyli w „pacyfikacji” i w największym stopniu dali się we znaki Ukraińcom. Ale oni stali się ofiarami represji sowieckich po “złotym wrześniu”, ponieważ polskich nacjonalistów Stalin “kochał” nie mniej niż nacjonalistów ukraińskich. “Tylko w okresie sześciu miesięcy, od października 1939 do kwietnia 1940 roku, na Zachodniej Ukrainie poddano represjom 1.120.137 osób” – to zdanie w różnych wariantach często lubią powtarzać nasi miłośnicy historii. Więc nie zapominajmy, że znaczną część tych represjonowanych stanowili polscy osadnicy-pacyfikatorzy i ich rodziny, a także polska policja, byli wojskowi, harcerze i inni. To oznacza, że w 1943 roku na Wołyniu nie zostało już tak wielu polskich nacjonalistycznych aktywistów. Czy polski rząd emigracyjny wykorzystywał ich w celu utrzymania Wołynia w granicach Państwa Polskiego? – Bezsprzecznie – wykorzystywał. Czy brali oni udział w likwidowaniu działaczy ukraińskich organizacji nacjonalistycznych? – Bezsprzecznie – brali. Czy można było na podstawie ich działalności podejmować decyzję o likwidacji całej ludności polskiej jako „okupantów” Wołynia? – A, tu już niech każdy rozsądzi sam. Oczywiście, możemy twierdzić, że nikt Polaków nie likwidował, tylko zaproponowano im, by zabierali się do Polski. Ale nie zapominajmy, że drogi w tym czasie były kontrolowane przez hitlerowców, a lasy – przez banderowców. I skutecznego przemieszczenia Polaków z pod Równego do Lublina nikt zabezpieczał ani nie gwarantował, wręcz przeciwnie: szanse były znikome. Dlatego propozycja “zabierajcie się do Polski” była z góry niewykonalna. Niektórzy próbowali ukryć się w miasteczkach, ale i tu nie było gwarancji bezpieczeństwa. Po pierwsze, głód, przecież hitlerowcy nie zaopatrywali miejscowej ludności w zbyt wielkie ilości żywności. Po drugie, hitlerowcy nie bardzo starali się chronić ludność polską, zwłaszcza w mniejszych miasteczkach. 11 lipca 1943 roku oddział UPA całkowicie zniszczył miasteczko Poryck, z którego pozostała tylko ukraińska dzielnica Pawliwka. Właśnie tam znajduje się znany pomnik, pod którym złożyli
kwiaty Kuczma i Kwaśniewski. W tym miasteczku wiele osób zginęło podczas mszy w miejscowym Kościele, ponieważ właśnie wtedy przypadał dzień świętych Piotra i Pawła: obrzucili ich granatami, następnie dobili rannych. Nie jestem ekspertem od chrześcijaństwa, ale wątpię, aby chrześcijanin mógł na poważnie uznać taki postępek za “walkę z przeklętymi ciemięzcami”. Nawiasem mówiąc, dwa lata przedtem w taki sam sposób likwidowali „wrogów” w łuckim więzieniu inni “bojownicy o szczęście ludu pracującego” – eNKaWuDziści. Cel uświęca środki?!… Komiks o historii UPA z 1953 roku (przy okazji, „Historyczna Prawda” przygotowuje jego opublikowanie w dziale „Artefakty”). Za winnych masakry na Wołyniu zostali uznani Niemcy. Tak, chciałbym jeszcze wspomnieć, że wiem o symetrycznych działaniach polskich formacji paramilitarnych w stosunku do ludności ukraińskiej. I wiem, że wszystkie debaty na ten temat sprowadzają się do dyskusji, kto pierwszy zaczął, kto więcej ludzi zamordował, i kto powinien prosić o wybaczenie. Ja nie chcę nikogo przepraszać i nie domagam się przeprosin od nikogo: zresztą, to nie wskrzesi umarłych. Po prostu jestem przekonany, że prawda o historii naszego Wołynia w pierwszej kolejności potrzebna jest nam, nie Polsce, Rosji czy Watykanowi. To – nasza ziemia. I jesteśmy wystarczająco silni, aby nie zniekształcać jej historii w stylu sowieckiej propagandy. Spróbujmy nie myśleć szablonowo, nazywajmy rzeczy po imieniu. Nie kreślmy obrazu sąsiednich narodów jako burżujów w cylindrach, panów z nahajkami, katów z bałałajkami i tym podobnych. Nie wyobrażajmy sobie wszystkich ukraińskich organizacji, partii i instytucji wojskowych jako takich sobie niedoścignionych, idealnych rycerzy – bohaterów. Dostrzegajmy błędy zarówno w naszej przeszłości, jak i w naszej współczesności. Może wtedy w końcu nauczymy się wyciągać prawidłowe wniosek. I zdobędziemy prawo do ludzkiej przyszłości. Artykuł ukazał się na ukraińskim portalu „Ukrainska Prawda”, w dodatku historycznym „Historyczna Prawda”: http://www.istpravda.com.ua/columns/2011/06/8/41972/ Tłumaczenie: Wiesław Tokarczuk _______
Tragedia Wołyńska w latach 1943-1944,: poszukiwania pomiędzy „dwoma prawdami”. Igor Iljuszyn Doktor nauk historycznych, profesor Igor Iljuszyn wchodzi w skład grupy roboczej ekspertów przeprowadzających dodatkowe badania tragicznych wydarzeń na Wołyniu w latach 1943 – 1944 roku, a w środowisku naukowym jest uważany za największego specjalistę z kwestii konfliktu polsko-ukraińskiego w czasie II wojny światowej. Łaskawie zezwolił Historycznej Prawdzie na przedruk jednego z jego starych tekstów o tamtych tragicznych wydarzeniach, których rocznica upływa w połowie lipca. Gdzie będzie przebiegała wschodnia granica Polski. Jedną z głównych przyczyn polsko-ukraińskiego konfliktu między – etnicznego w czasie wojny był fakt, że Polacy ani przez chwilę nie mieli wątpliwości: to terytorium jest polskie. Oni wysoko oceniali swój własny, faktycznie bardzo istotny gospodarczy i kulturalny wkład w rozwój zachodniego ukraińskiego terytorium, i błędnie uważali, że wkładu tego nie zaneguje jakikolwiek kraj. Według strony polskiej, jedynym narodem, z którym należy się liczyć przy
Strona 38 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
ustalaniu powojennego statusu Wołynia i Galicji Wschodniej, byli miejscowi Ukraińcy. Ponadto czołowe polskie wojskowe i polityczne kręgi rozpatrywały ten problem, po pierwsze, jako wewnętrzną sprawę Polski, ignorując istnienie „Wielkiej Ukrainy”, a po drugie, w trakcie negocjacji w kwestii rozwiązania sporów terytorialnych, traktowali miejscowych ukraińskich partnerów jako nierównoprawnych. Od tych ostatnich wymagano przede wszystkim, aby ??pozostali lojalni do Polski jako jej dawni obywatele. O podobnym stanowisku świadczy działalność polskiego rządu na emigracji oraz podległego mu podziemia Armii Krajowej (AK), która funkcjonowała na zachodniej Ukrainie. A to było sprzeczne z planami najbardziej wpływowej w tym czasie w społeczeństwie zachodniej Ukrainy siły politycznej – Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) frakcji Bandery: ona chciała stworzyć na wszystkich, bez wyjątku, ukraińskich etnicznych ziemiach ukraińskich jednolite niepodległe państwo. Spowodowało to napięcia w stosunkach polsko-ukraińskich, a były one nie lada wyzwaniem nawet w przedwojennych czasach. W 1943 roku kierownictwo krajowe OUN-b na Wołyniu i Polesiu zostało zmuszone do zorganizowania na szeroką skalę akcji depolonizacji ziem Zachodniej Ukrainy, której celem było usunięcie stamtąd miejscowych Polaków. Na początku działania ukraińskich powstańców były skierowane przeciwko polskim współpracownikom niemieckiej administracji, którzy pracowali w służbie ochrony lasów, szlaków komunikacyjnych i gospodarstw państwowych. Stopniowo rozprzestrzeniły się na polskich chłopów – przy czym zarówno na kolonistów okresu międzywojennego, jak i na autochtonów. Od lutego 1943 antypolskie akcje ogarnęły wschodnie powiaty Wołynia – Sarny, Kostopol, Równe i Zdołbunów. W czerwcu morderstwa zdarzały się w powiatach Dubno, Krzemieniec i Łucku, w lipcu – Horochów, Włodzimierz i Kowel, a pod koniec sierpnia – w ostatnim powiecie Wołynia – Luboml. Polskie zagrożenie i jego przeciwnicy. Od drugiego kwartału 1943 roku mordy na Polakach na Wołyniu rzeczywiście stały się masowe. Banderowcy tworzyli własne powstańcze oddziały, wspierała ich część miejscowych Ukraińców. Ważną przyczyną akcji antypolskiej było także założenie kierownictwa OUN-b, że wojna dobiega końca. W przeddzień decydujących dla obu narodów wydarzeń należało zneutralizować chęć potencjalnego pretendenta do przywrócenia władzy nad ukraińskimi etnicznymi terytoriami, gdzie w tym czasie nadal mieszkali razem i Ukraińcy, i Polacy. W marcu i kwietniu 1943 r. do szeregów UPA przyłączyło się około pięciu tysięcy uzbrojonych policjantów ukraińskich, którzy wtedy byli w służbie niemieckiej. Dołączyła do niej młodzież ukraińska, której groziło wywiezienie na roboty przymusowe do Rzeszy. Wkrótce UPA podporządkowała sobie formacje wojskowe politycznych przeciwników banderowców, w tym oddziały UPA („Poleska Sicz”) Tarasa Bulby-Borowcia, która od końca 1942 roku działała na terytorium powiatów Sarny i Kostopol a także oddziałów OUN-Melnyka. W połowie 1943 r. w UPA było do 10-12 tysięcy osób. Ale daleko nie wszyscy, nawet w Krajowym Prowydzie OUN-b na Wołyniu i Polesiu, jak również w Centralnym Prowydzie, nie wspominając o politycznych przeciwnikach banderowców, podzielali opinią jego kierownika Kłyma Sawura (Dmytro Kłaczkiwskij) o konieczności “oczyszczenia powstańczego terytorium z polskiej obecności”. Dokumenty wskazują, że wystąpił przeciwko temu Maksym Ruban (Mykoła Łebiedź), Serhyj (Mychajło Stepaniak) i inni. Szczególnie ostro wystąpił Taras Bulba-Boroweć. Zwrócił się z listem otwar-
tym do członków kierownictwa OUN-b, w którym stwierdził: “Już w trakcie negocjacji, zamiast prowadzić akcję zgodnie z wspólnie wytyczoną linią, oddziały wojskowe OUN pod marką UPA, a także rzekomo z rozkazu Bulby, szły niszczyć w haniebny sposób polską ludność cywilną i inne mniejszości narodowe… Czy prawdziwy rewolucjonista – państwowiec może podporządkować się Prowydowi partii, która rozpoczyna budowę państwa od wyrżnięcia mniejszości narodowych i bezsensownego palenia ich domów? Ukraina ma groźniejszych wrogów niż Polacy. Każde dziecko wie, że poprzez zagładę setek Polaków w niektórych obwodach nie zostanie zlikwidowane polskie zagrożenie dla Ukrainy. Naród polski mimo wszystko nadal istnieje, i jak długo będzie on w tej samej niewoli, co my, tak długą siłą okoliczności nie jest naszym wrogiem, lecz sojusznikiem.” Jeden z badaczy działalności UPA („Poleska Sicz”) A. Żukowskij uważa nawet, że ??właśnie niszczenie polskiej ludności przez formacje banderowskie, które przywłaszczyły sobie nazwę UPA, zmusiło atamana do rezygnacji z tej nazwy, aby odciąć się od tego typu działań. W czerwcu 1943 roku Boroweć publiczne potępił mordowanie Polaków i zwrócił się do delegatury polskiego emigracyjnego rządu na Wołyniu z ofertą współpracy. “Gniew narodu ukraińskiego spadnie na Polaków”. Jednak antypolską akcję UPA wsparła część miejscowych Ukraińców. Przede wszystkim przez politykę rolną kierownictwa OUN-b na Wołyniu, odebraną Polakom ziemię rozdzielano wśród ukraińskich chłopów. Bez żadnych wątpliwości, właśnie wspieranie UPA przez ludność cywilną uzbrojoną w kosy, widły, siekiery i noże, nadało wydarzeniom na Wołyniu szczególnie krwawy charakter. Kierownictwo OUN-b uzasadniało konieczność antypolskich wystąpień także innymi czynnikami, w tym: - haniebną polityką rządów II Rzeczypospolitej w stosunku do mniejszości ukraińskiej; - współpracą części miejscowych Polaków z Niemcami, który poszli do służby niemieckiej (po ucieczce z niej ukraińskich szucmanów) głównie po to, aby otrzymać broń i zemścić się na Ukraińcach; - współpracą z sowieckimi oddziałami partyzanckimi, które często z polskich osad robili swoje bazy zaopatrzeniowe i żywnościowe; - zabójstwami dokonywanymi przez polskich partyzantów na ukraińskich działaczach społecznych na Chełmszczyźnie w latach 1942-1943 podczas przesiedleń i ustanawiania niemieckiego terytorium osadniczego (tzw. Himmlerstadtu). W tym ostatnim przypadku zauważmy, że dziś już trudno jest ustalić szczegółowo, w jakim stopniu anty – ukraińskie działania Polaków na Chełmszczyźnie i Hrubieszowszczyźnie wpłynęły na ogromny antypolski terror oddziałów UPA na Wołyniu. Ale dokumenty ukraińskiego podziemia dowodzą, że właśnie działalność części miejscowych Polaków popchnęła OUN-b do podjęcia decyzji o przeprowadzeniu „depolonizacji” na Wołyniu. Jednym z dokumentów najbardziej to ilustrujących jest odezwa Krajowego Prowydu OUN na Wołyniu i Polesiu w dnia 18 maja 1943 roku z apelem do lokalnej społeczności polskiej, aby wpłynęła na rodaków i zmusiła ich do opuszczenia służby w niemieckich organach administracji i policji. Jeśli nie, to “… gniew narodu ukraińskiego spadnie na wszystkich tych Polaków, którzy mieszkają na ziemi ukraińskiej”. Apel ten pozostał bez odpowiedzi. “Darujcie nam życie…” Tragedia sytuacji polegała przede wszystkim na tym, że całkowicie uza-
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI sadniona z punktu widzenia ukraińskich interesów narodowych antypolska akcja wkrótce nabrała nie widzianych kiedykolwiek rozmiarów, ostatecznie wciągnęła w swój krwawy wir całe społeczeństwo Ukrainy Zachodniej. Ten tragizm potwierdzają archiwalne dokumenty. Zacytujmy fragment sprawozdania z antypolskiego napadu ukraińskiego na wioski Górka Połonka i Horodyszcze w powiecie Łuck w czerwcu 1943 r. Jego autor, który nie podał swojego nazwiska ani pseudonimu, informuje: “Dostałem rozkaz, aby zniszczyć dwa folwarki Górkę Połonkę i Horodyszcze… Bez żadnego wystrzału wdzieramy się w środek folwarku. Spod stajni pada strzał wartownika. W odpowiedzi zabrzmiały nasze strzały. Rozpoczęła się krótka, ale zawzięta walka. Polacy ostrzeliwują się spoza murów. Dla lepszej orientacji, by widzieć, skąd wróg uderza, zapaliliśmy słomę. Lachy zaczęły uciekać z folwarku. Powstańcy zdobywali budynek za budynkiem. Spod budynków wyciągali Lachów i rżnęli ich, mówiąc: “To dla Was za nasze wioski i rodziny, które wyście spalili.” Polacy wili się na długich sowieckich bagnetach, błagali: “Na miłość Boga, darujcie nam życie! ja nic nie jestem winien i ja nic nie jestem winna”. A z tyłu czotowy O., z rozbitą głową, wydziwia: “Nasze dzieci, nasi starcy, czy oni byli winni, że wrzucali ich żywcem do ognia?” I robota idzie dalej… Po krótkiej walce podpaliliśmy domy z Lachami, gdzie oni się spalili.” Po 11-13 lipca 1943 roku, kiedy niemal równocześnie oddziały UPA zaatakowały ponad sto polskich osiedli, ich mieszkańcy zaczęli szukać ocalenia w sowieckich partyzantów. Tak więc, polsko-ukraińskich stosunki pogorszyły się jeszcze bardziej. Na Wołyniu w składzie sowieckich oddziałów partyzanckich walczyło kilkanaście tysięcy polskich chłopów. Inną konsekwencją masowych antypolskich lipcowych ataków stało się to, że dowództwo AK Okręgu Wołyńskiego zdecydowało się wreszcie na częściową dekonspirację swoich sił i zastosowanie radykalnych środków w celu stawienia oporu oddziałom UPA i miejscowym Ukraińcom. Do tego momentu AK na Zachodniej Ukrainie za główne swoje zadanie uważała przygotowanie się do powszechnego powstania przeciw Niemcom, także gromadzenie broni, szkolenie wojskowe przyszłych powstańców, opracowanie odpowiednich planów itp.
Powstanie powinno wybuchnąć w najbardziej odpowiednim momencie w centralnych regionach Polski. Podziemie Armii Krajowej w tym czasie dopiero się organizowało i zlokalizowane było głównie w miastach, a zatem nie mogło w porę zapewnić pomocy dla polskich chłopów. Radykalne środki zostały zastosowane dopiero w drugiej połowie 1943 roku. Stworzono własne oddziały partyzanckie, włączono oficerów i szeregowych żołnierzy z kadry AK do zakładania w polskich osiedlach baz samoobrony. Jednak ośrodki samoobrony już istniały. Stworzyli je mieszkańcy bez jakiejkolwiek pomocy ze strony Armii Krajowej. Pierwsze pojawiły się już w kwietniu. Do najpotężniejszych polskich baz samoobrony można zaliczyć te, które powstały miejscowościach Przebraże (do 1921 – Przebrodź) w regionie łuckim, Huta Stepańska i Huta Stara w regionie kostopolskim, Pańska Dolina w regionie dubieńskim, Zasmyki w regionie kowelskim, Bielin koło Włodzimierza i wiele innych. Zdecydowana większość punktów polskiego oporu nie przetrwała naporu jednostek UPA i została zniszczona. Polacy uciekali przez granicę do Generalnego Gubernatorstwa (administracyjnej jednostki w III Rzeszy, która obejmowała ziemie południowej Polska i Galicji – Historyczna Prawda) lub zgadzali się na dobrowolny wyjazd na roboty do Niemiec. Przetrwać w walkach z ukraińskimi formacjami zbrojnymi udało się tylko kilku bardzo licznym i dobrze wyszkolonym polskim bazom samoobrony i tym, którzy korzystali z pomocy partyzantów sowieckich (szczególnie w zalesionych regionach wschodniego i północnego Wołynia). Niektórym polskim wioskom na Wołyniu broń dawali Niemcy lub polska policja pomocnicza, aby Polacy mogli bronić się samodzielnie. Z reguły zdarzało się to na tych obszarach (głównie Łuck, Krzemieniec, Horochów), skąd okupanci wywozili ziarno (na przykład kolonia Gali w pobliżu Sarn). Dzięki temu Polacy, na przykład w miejscowości Huta Stepańska, mogli utrzymać obronę przed atakami bojówek UPA od 16 do 18 lipca 1943 roku. Najeźdźcy próbowali wykorzystywać polską samoobrony także do walki z UPA, która wciąż rosła w siłę oraz przeciwko tym Ukraińcom, którzy wspierali jej działania. 28 lipca 1943 r. wołyński przedstawiciel polskiego rządu emigracyjnego zaapelował do Polaków “w
żadnym wypadku nie wspierać Niemców”. W apelu podkreślono: “Wszyscy Polacy, kobiety i mężczyźni, powinni być w szeregach polskiej niezależnej samoobrony… należy zrobić wszystko, aby Niemcy jako najmniej osób wywieźli na roboty. Wstępowanie do niemieckiej policji i żandarmerii jest ciężkim przestępstwem przeciwko narodowi polskiemu. Policjanci – Polacy, którzy biorą udział w niszczenie domów a także w mordowaniu ukraińskich kobiet i dzieci zostaną wykluczeni z narodu polskiego i surowo ukarani… Współpraca z bolszewikami jest takim samym przestępstwem jak współpraca z Niemcami. Wstępowanie do sowieckich oddziałów partyzanckich jest przestępstwem. Żaden Polak nie powinien tam być”. Jednak nie wszyscy Polacy zastosowali się do rad lokalnych przedstawicieli polskiego rządu emigracyjnego lub dowódców z AK. Decydującym czynnikiem nie były rozkazy przywódców podziemia, lecz instynkt samozachowawczy. Polscy nacjonaliści na Ukrainie nie byli bez winy. Niemiecka administracja okupacyjna i sowieccy partyzanci byli jedyną siłą, jak się Polakom wydawało, na którą mogli liczyć. Właśnie za sprawą udziału polskich policjantów i żandarmów (wśród tych ostatnich było wielu przywiezionych przez Niemców z Generalnej Guberni) ucierpiało na Wołyniu najwięcej miejscowych Ukraińców. Jednak społeczeństwo polskie, tak samo jak i ukraińskie, nie powinno ponosić odpowiedzialności za działania tych, którzy przeszli na służbę niemieckiego nazistowskiego reżimu. Należy ich zbrodnie uważać za zbrodnie tego reżimu. Nacięcia (karby) na karabinie. Poza głównym swoim celem – obroną ludzi, członkowie polskich baz samoobrony, szczególnie najsilniejszych z nich, podejmowali inne akcje. Od połowy lata, a zwłaszcza jesienią 1943 r. organizowali oni „prewencyjne” napady na ośrodki UPA lub napady odwetowe w odpowiedzi na działania oddziałów UPA, wreszcie atakowali sąsiednie wsie ukraińskie rozwiązując w ten sposób problemy zaopatrzenia w żywność Polaków zgromadzonych w punktach oporu. W wyniku takich działań często cierpieli ukraińscy cywile, którzy nie uczestniczyli w antypolskich napadach. Jednak w 1943 roku to miejscowi Polacy byli stroną, która się broniła. Siły UPA pod koniec roku osiągnęły 15-20 tysięcy lu-
dzi. Ponadto antypolskie działania UPA wspierali miejscowi Ukraińcy, a to prawie 80% ludności na Wołyniu, podczas gdy Polacy – to nie więcej niż 15%. Natomiast, według danych wołyńskiego dowództwa AK, polskie oddziały partyzanckie liczyły nie więcej niż 1300 żołnierzy. Jeszcze około 3600 osób działało w bazach samoobrony. To umożliwia wyjaśnienie uderzającej różnicy w liczbie ofiar tragedii. Po stronie ukraińskiej – kilka tysięcy, z polskiej – kilka dziesiątków tysięcy. Dopiero utworzenie w pierwszych miesiącach 1944 roku tzw. 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK uratowało część Polaków od śmierci i wsparło działania polskich formacji zbrojnych, wskutek czego wzrosła liczba ofiar – Ukraińców. Dostępne dokumenty obalają twierdzenia niektórych polskich autorów, że działania tej dywizji, przeznaczonej do walki z nazistami w ramach tzw. planu „Burza” nie miały charakteru “działań odwetowych” i były spowodowane wyłącznie koniecznością „oczyszczenia” terenu od oddziałów UPA. Na poparcie tego twierdzenia zacytujmy fragment raportu skierowanego do przedstawiciela polskiego rządu emigracyjnego na Wołyniu. Jeden z podwładnych informował go w dniu 31 stycznia 1944 roku: “To, co się teraz dzieje w miejscowościach wiejskich, niczym nie różni się od zezwierzęcenia, które do niedawna przejawiały ukraińskie bandy w swoim stosunku do Polaków. Polskie oddziały partyzanckie organizują napady na ukraińskiej wioski, wypędzają z nich Ukraińców, odbierają inwentarz a wsie palą w całości. Tych Ukraińców, którym nie udało się uciec, zastrzelili w miejscu, nie robiąc wyjątku, jak się wydaje, nawet dla kobiet i dzieci.” W innym dokumencie uczestnik tych wydarzeń podkreślił: “Polacy w swoich działaniach zastosowali zasadę odpowiedzialności zbiorowej i na napady, rozbój i rabunek odpowiadali zabójstwami, rekwizycjami, rabunkiem. Zabójstwa zostały uznane za sprawę honoru. Młodzi chłopcy, którzy stracili rodziny, na kolbach karabinów robili nacięcia, licząc swoje ofiary. Ludzka sprawiedliwość przekształciła się w zwierzęcą zemstę.” Jakie będzie zadośćuczynienie ? W okresie powojennym dla uzasadnienia zbrodni wojennych często powoływano się na niezgodne z prawem postępowanie przeciwnej strony jako podstawę dopuszczalności tych zbrodni. Jednak w Konwencji Genewskiej z
1949 r., która z kolei opiera się na normach XXII artykułu Konwencji Haskiej z 1907 r. dotyczącego praw i zwyczajów wojennych, jasno sformułowano zasadę ograniczenia walczących w doborze środków i metod prowadzenia działań bojowych i przewidziano kary za naruszenie tych ograniczeń. Ponadto, w tym przypadku chodzi o odpowiedzialność karną wszystkich osób, które dopuściły się zbrodni wojennych, niezależnie od tego, czy były one przedstawicielami rządu, funkcjonariuszami publicznymi czy też osobami prywatnymi. Jednak w praktyce wszystko jest to o wiele bardziej złożone. Bardzo wątpię, czy Komisja do spraw ścigania zbrodni przeciwko narodowi polskiemu Instytutu Pamięci Narodowej, która od 1990 roku prowadzi śledztwa w sprawach masowych mordów w czasie wojny dawnych obywateli II Rzeczypospolitej (zarówno Polaków jak i Ukraińców), może pociągnąć kogokolwiek do odpowiedzialności karnej. Wiele osób zaangażowanych w te zabójstwa zostało już ukarane swego czasu na Ukrainie i w Polsce. Ci, którym udało się uniknąć kary, zmarli. Obciążanie odpowiedzialnością karną narodowo-wyzwoleńczych formacji UPA i AK, do których należały praktycznie wszystkie oddziały, które brały udział w zabójstwach cywilów – to ścieżka niebezpieczna. Przecież wtedy odpowiedzialność za zbrodnie wojenne może spaść na ludzi, którzy prowadzili świętą walkę przeciwko prawdziwym okupantom i nie brali udziału w akcjach przeciwko nieuzbrojonej ludności cywilnej innej narodowości. Teraz, gdy polska strona domaga się od Ukrainy pewnej satysfakcji “za zbrodnie popełnione przez Ukraińców na Polakach”, kompromisowy krok, według mojej opinii, powinien być taki. Ukraina powinna uznać fakt mordu na Wołyniu w latach 1943-1944, popełnionego na tysiącach niewinnych Polaków, nazywać to zbrodnią i bez zastrzeżeń ją potępić. Dopiero wtedy, moim zdaniem, można oczekiwać takiego samego ruchu ze strony polskiej – potępienia morderstw popełnionych przez Polaków na ukraińskich cywilach w czasie wojny. Tekst ukazał się pierwotnie na stronach internetowych ukraińskiej prawdy, 13.07.2011, pod tytułem: Tragedia Wołyńska w latach 19431944,: poszukiwania pomiędzy „dwoma prawdami”. Tłumaczył: Wiesław Tokarczuk
Informacja bez komentarza Sahryń nie był ludobójstwem
Redakcja
W 68 rocznicę „Rzezi na Wołyniu” doszło w Warszawie do ciekawego spotkania, wstrzymamy się od komentarza, niech czytelnicy sami to uczynią. Warszawa: Robocze spotkanie NOP i „Swobody” W dn. 29 lipca w Warszawie doszło do roboczego spotkania przedstawicieli władz Narodowego Odrodzenia Polski i partii Ogólnoukraińskie Zjednoczenie „Swoboda”. Zaproszenie do Warszawy było odpowiedzią na deklarację nawiązania współpracy wysuniętą w stosunku do NOP przez stronę ukraińską. Narodowe Odrodzenie Polski reprezentowali Adam Gmurczyk i Konrad Bednarski, „Swobodę” – Vasyl Pavlyuk, sekretarz Rady Miejskiej m. Lwowa, Taras Osaulenko z Kijowa, szef wydziału zagranicznego partii oraz Stanisław Stohniy, przedstawiciel OZ „S” w Polsce. Omówiono m.in. stan projektów polsko-ukraińskich realizowanych we Lwowie na rzecz polskiej społeczności. Wskazano na wspólne dla obu narodów
zagrożenia, płynące ze strony Unii Europejskiej, NATO i odradzającego się imperializmu rosyjskiego. Przedstawiciele „Swobody” potwierdzili swoje dążenie do realizowania wytycznych,
nym, promocję wartości narodowych i sprzeciwianie się tendencjom szowinistycznym w Europie (temat omówiony także w kontekście historycznych stosunków polsko-ukraińskich).
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski Po opublikowaniu felietonu "Prezydent przeciwko chłopom" dostałem wiele listów. Ich autorzy protestują przeciwko pomysłowi prezydenta Bronisława Komorowskiego i m.in. Andrzeja Kunerta, aby w ramach upamiętnienia tysiąca Polaków, wymordowanych przez UPA w sierpniu 1943 r. we wsiach Ostrówki i Wola Ostrowiecka na Wołyniu, postawić znak równości pomiędzy tą zbrodnią a wydarzeniami w Sahryniu k. Hrubieszowa. O co toczy się spór? Zagłada owych dwóch wsi wołyńskich była częścią ludobójstwa dokonanego na Kresach, w czasie którego Polaków zabijano tylko dlatego, że byli Polakami. Tak jak Żydów w czasie Holokaustu zabijano tylko dlatego, że byli Żydami. Była to więc zbrodnia przeciwko ludzkości.
prezentowanych przez Narodowe Odrodzenie Polski i pozostałe europejskie ugrupowania nacjonalistyczne stojące na gruncie zasad Trzeciej Pozycji – dążenie do budowy Europy Wolnych Narodów, walkę z systemem globalistycz-
http://www.nop.org.pl/2011/07/31/ warszawa-robocze-spotkanie-nop-i-swobody/
Wydarzenia w Sahryniu były walką zbrojnych oddziałów. Miejscowość ta, zamieszkana w większości przez Ukraińców, była bazą wypadową tak dla policjantów ukraińskich na żołdzie Hitlera,
jak i oddziałów UPA. Formacje te dokonywały ustawicznych zbrodni na okolicznej ludności polskiej. Chcąc chronić tę ludność, dowództwo AK postanowiło zniszczyć wrogą bazę. Ataku tego w nocy z 9 na10 marca 1944 r. dokonał kilkusetosobowy oddział pod dowództwem por. Zenona Jachymka ps. "Wiktor". Oficer ten, chłopski syn spod Tomaszowa Lubelskiego, walczył w 1939 r., a następnie w oddziałach partyzanckich. Przed uderzeniem na Sahryń wydał rozkaz oszczędzenia ludności cywilnej. Fakt ten potwierdza nawet Grzegorz Motyka, gloryfikator UPA. Niestety, mimo tego rozkazu doszło do śmierci ukraińskich cywili. Śp. prof. Józef Wysocki z Wrocławia tak to opisuje: "Po wystrzeleniu rakiety, Ukraińcy zostali wezwani do poddania się lub wyjścia kobiet i dzieci. Krzyknięto im, że są otoczeni i nie mają szans. Na te wezwania faszyści odpowiedzieli chaotycznym ogniem, nie czyniąc oblegającym żadnej szkody, gdyż ci byli na to przygotowani. Wówczas oddziały polskie otworzyły zmasowany ogień na wieś, która natychmiast stanęła w pło-
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 39
PUBLIKACJE-POGLĄDY-POLEMIKI
mieniach. Niestety, >>kule nie wybierają<< i w trakcie tej palby mogli zginąć niewinni cywile. Polacy zdobywali dom po domu, a pochowane w piwnicach kobiety i dzieci były zwalniane. Upowcy, policjanci i esesmani (najprawdopodobniej dezerterzy z dywizji SS-Galizien) ostrzeliwali się, ale nie mieli szans wobec dziesięciokrotnej polskiej przewagi. Zginęli wszyscy, około stu mężczyzn i bliżej nieznana ilość kobiet i dzieci, które zginęły od kul zabłąkanych. Po zdobyciu wsi dopiero okazało się, że Sahryń stanowił koszary UPA. W stodołach były piętrowe łóżka, duża kuchnia polowa, w bunkrach pod niemal każdą chałupą były magazyny broni, amunicji, żywności itp. Po dokonaniu tego prewencyjnego ataku, w okolicy zapanował spokój". Propaganda neobanderowców lansuje tezę, że Sahryń to anty-Wołyń. W podobny sposób postępują także Rosjanie, traktując naturalne zgony jeńców bolszewickich w 1920 r. jako anty-Katyń. Obłuda do kwadratu. W tej sprawie zaskakująca jest postawa Kancelarii Prezydenta RP, która to instytucja zamiast bronić godności żołnierzy Polski podziemnej, skłania się ku tej propagandzie. Ale po wypowiedzi Bronisław Komorowskiego w sprawie Jedwabnego, nie powinno to nikogo dziwić. Uczciwie zachował się IPN, który 20 kwietnia br. na spotkaniu Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowościowych na wniosek mniejszości ukraińskiej przedstawił następujące stanowisko: "Po przeprowadzeniu szeregu czynności procesowych w tej sprawie oraz wyczerpaniu inicjatywy dowodowej, postanowieniem z dnia 19 marca 2010 r. śledztwo w tej sprawie umorzono (...) oraz na podstawie art. 17 § 1 pkt 6 kpk (wobec braku ustawowych znamion zbrodni przeciwko ludzkości i przedawnienia karalności czynu) oraz na podstawie art. 322 § 1 kpk (wobec niewykrycia sprawców przestępstwa). Postanowienie o umorzeniu śledztwa - zgodnie z wymogami procesowymi doręczono ustalonym w toku postępowania 42 pokrzywdzonym. Do chwili obecnej do Oddziałowej Komisji nie wpłynęły zażalenia od stron tego postępowania". Oznacza to jednoznacznie, że ludobójstwa w Sahryniu nie było. Dodam też, że wspólny protest przeciwko bezczeszczeniu pamięci żołnierzy AK i BCh ogłosili m.in. Sławomir Zawiślak, prezes Światowego Związku Żołnierzy AK Okręg Zamość, Janina Kalinowska, prezes Stowarzyszenia Upamiętnienia Polaków Pomordowanych na Wołyniu, oraz Jerzy Krzyżewski, prezes Hrubieszowskiego Towarzystwa Regionalnego. W proteście swoim napisali: "Z całą stanowczością oświadczamy, że tego rodzaju informacje są nieprawdziwe i tendencyjne, stając się tym samym dogodnym środkiem w rękach wrogich naszemu Narodowi ukraińskich nacjonalistów, dokonujących manipulacji polską historią. Wyrażamy szczególny żal pod adresem tych polskich środków masowego przekazu, które te niesprawiedliwe i bezczeszczące pamięć por. >>Wiktora<< i jego żołnierzy informacje przekazywały w ostatnim czasie". Z dobrych spraw trzeba wspomnieć pielgrzymkę byłych mieszkańców Huty Stepańskiej i ich potomków, w czasie której z inicjatywy Janusz Horoszkiewicza z Zarzecza i Grzegorza Naumowicza z Opola, przy wsparciu bp. Marcelego Trofimiaka z Łucka, postawiono krzyże w kilku miejscach zagłady na Wołyniu, m.in. w Janowej Dolinie, Stepaniu, Chołoniewiczach oraz poświęcono tablice pamiątkowe w kościele w Sarnach. Wielkie słowa uznania. 6 sierpnia w Czarnym Lesie pod Stanisławowem odbędą się uroczystości upamiętniające 70. rocznicę wymordowania tam polskiej inteligencji. Sprawę opiszę w następnym felietonie.
Bitwa narodów -Kresowianie w Powstaniu Warszawskim ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski W 1944 r. - w Powstaniu Warszawskim - obok Polaków i Niemców walczyli także przedstawiciele innych nacji, i to zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie powstańczych barykad. Kolejna rocznica Powstania Warszawskiego jest dobrą okazją do odsłonięcia mało znanych kart jego historii, wśród których jest udział w walkach cudzoziemców. Po stronie powstańców było ich bardzo niewielu - jedyną odrębną formacją, którą tworzyli, był 535. pluton AK, składający się w większości ze Słowaków. W odróżnieniu od innych powstańców nosił oni opaski biało-niebiesko-czerwone z godłem Słowacji. Pluton walczył dzielnie na Czerniakowie. W innych plutonach znajdowali się pojedynczy Węgrzy, Czesi, Francuzi, Gruzini i Ormianie, było także kilku Holendrów i Belgów, a nawet jeden Australijczyk. Byli to zbiegli jeńcy, dezerterzy z wojsk hitlerowskich lub osoby, które założyły tu rodziny i od dawna mieszkały w polskiej stolicy. Do oddziałów powstańczych przyłączali się także Żydzi, oswobodzeni z obozu "Gęsiówka", pochodzący z Węgier, Rumuni i Grecji. Do cudzoziemców niosących pomoc powstańcom należy zaliczyć także lotników alianckich z Wielkiej Brytanii, Kanady, Nowej Zelandii i Afryki Południowej, którzy jako ochotnicy brali udział w lotach z zaopatrzeniem zrzucanym na spadochronach. Były to misje wręcz samobójcze, ponoć tak ryzykowne jak atak samolotów torpedowych na japońskie pancerniki. Dlatego też wielu z nich poległo. Będąc w tym roku w Ottawie, widziałem pomnik ku czci kanadyjskich pilotów, którzy nieśli pomoc naszej stolicy i nad nią zginęli. Jednego z wielkich zrzutów dokonali również Amerykanie, ale okazał się niecelny - w 85 proc. wpadł w ręce niemieckie. W ostatniej fazie powstania latali także Rosjanie, ale oni zrzucali ładunki bez spadochronów, dlatego większość zaopatrzenia docierała do powstańców całkowicie zniszczona. Osobną sprawą jest udział Kresowian w walkach o Warszawę. Ci oczywiście cudzoziemcami nie byli, choć niektó-
rzy pochodzili z rodzin mieszanych. Walczyli oni w oddziałach armii Berlinga, która próbowała przeprawić się przez Wisłę, idąc na pomoc walczącej stolicy. Wielu z nich zginęło, gdyż nie mieli żadnego doświadczenia w walkach ulicznych. Poza tym dowództwo radzieckie nie wsparło utworzonych przyczółków. Kresowianie walczyli także w szeregach zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego AK, słynnego partyzanta, por. Adolfa Pilcha "Doliny", które jako jedyne przebiło się do Warszawy. Poniosło ono ciężkie straty w walkach o Dworzec Gdański. Całkiem inaczej sytuacja wyglądała po stronie niemieckiej, gdzie formacji cudzoziemskich było sporo. Jeszcze przez wybuchem powstania na terenie Warszawy stacjonowały oddziały policji i SS złożone z kolaborujących obywateli Związku Radzieckiego. Po 1 sierpnia gen. Erich von dem Bach-Zelewski (zgermanizowany Pomorzanin z Lęborka) sprowadził nowe oddziały, bezlitosne dla ludności cywilnej. Najbardziej okrutna spośród nich była RONA
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Gazeta Polska, 3 sierpnia 2011 r
Strona 40 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
(Russkaja Oswoboditielnaja Narodnaja Armia), czyli Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa. Dowodził nią pół-Polak Bronisław Kamiński, urodzony pod Witebskiem, swego czasu oficer sowiecki, później organizator milicji kolaboranckiej w okolicach Briańska na Białorusi. Była to formacja składającą się głównie z Rosjan, Ukraińców i Białorusinów, dobrze uzbrojonych przez hitlerowców. Nie należy mylić jej z ROA (Russkaja Oswoboditielnaja Armia), dowodzoną przez gen. Andireja Własowa, choć wszystkich rosyjskich kolaborantów popularnie nazywa się "własowcami". W trzecim dniu powstania wydzielone oddziały RONA w liczbie 1700 żołnierzy, dowodzonych przez mjr. Jurija Frołowa, zostały przerzucone na Ochotę. Tutaj w ciągu kilkunastu dni dokonały potwornych mordów na cywilach, w tym w szpitalach, które wpadły w ich ręce, oraz na tzw. Zieleniaku, czyli bazarze przekształconym w obóz dla jeńców. Zgładzono prawie 10 tys. bezbronnych osób. Mordy te
połączone były z rabunkiem. Sam Kamiński zgromadził całą skrzynię złota i precjozów. W końcu został uwięziony przez samych Niemców i zgładzony. Inną złowieszczą formacją były oddziały złożone z muzułmańskich żołnierzy, także radzieckich obywateli. Ci byli szczególnie okrutni wobec kobiet. Chodzi o dwa bataliony azerbejdżańskie, podporządkowane złożonej z kryminalistów brygadzie Oskara Dirlewangera. Dołączono do nich 3. pułk doński. W ten sposób powstała szturmowa formacja będąca mieszaniną pospolitych przestępców, kolaborujących Azerów i Turkmenów oraz rosyjskich Kozaków. Tylko na Woli wymordowali oni 40 tys. osób. W Warszawie walczył także Legion Wołyński. Jego dowódcą był Petro Diaczenko, postać ponura. Urodzony pod Połtawą, walczył po 1917 r. w formacjach ukraińskich. Cztery lata później, tak jak wielu innych żołnierzy, został internowany w naszym kraju. Stworzono mu możliwość służby w polskiej armii. Ukończył Wyższą Szkolę Wojenną w Warszawie, uzyskując stopień majora dyplomowanego. Był oficerem kontraktowym w 3. pułku szwoleżerów mazowieckich. Po kampanii wrześniowej przeszedł na stronę niemiecką. Legion składający się wyłącznie z Ukraińców dokonał krwawych rzezi polskich wsi. We wrześniu 1944 r. został przerzucony na Czerniaków, gdzie również dopuścił się okrucieństw. Rzecz ciekawa, po wojnie Diaczenko przeszedł na służbę wywiadu amerykańskiego - stał się jej płatnym agentem. Do końca swoich dni żył spokojnie pod Nowym Jorkiem, a rząd polski nigdy nie wystąpił o jego ekstradycję. Z kolei gen. von dem Bach-Zelewski wprawdzie zmarł w więzieniu, nie został jednak skazany za wymordowanie setek tysięcy Polaków i Żydów, lecz za zabicie... sześciu niemieckich komunistów. Opublikowane; sierpnia 2010
Gazeta Polska, 4
W artykule wykorzystano zdjęcia Katarzyny Krzykwy z inscenizacji z dnia 1.08.2011
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
Jest takie radio Andrzej Łukawski
prawdziwie wyjątkowy portal.
Podczas gdy media publiczne w swoich czasach antenowym zabiegają o pieniądze podatnika (abonament RTV), są media które nie oglądając się na abonament i dotacje ROBIĄ SWOJE. W bieżącym wydaniu KSI, w dziale "Barwy Kresów" zaprezentujemy Państwu prawdziwe media publiczne "RADIO WNET".
To szansa dla myślących bo każda myśl, głęboka, oryginalna, ciekawa czy po prostu zabawna znajdzie tu swoje miejsce i zyska uznanie! Warto być w Portalu, warto być w radiu, warto być – Wnet!
Zespół redakcyjny Radia Wnet pisze o sobie: Radio Wnet to interaktywny multimedialny portal społecznościowy i radio internetowe… ale przede wszystkim to idea - to miejsce i szansa! Radio Wnet powstało z myślą o stworzeniu mediów prawdziwie publicznych. Radio Wnet to inicjatywa Krzysztofa Skowrońskiego i ludzi od lat związanych z mediami Grzegorza Wasowskiego, Moniki Wasowskiej, Jerzego Jachowicza, Katarzyna Adamiak - Sroczyńskiej i Wojciecha Cejrowskiego, osób których ścieżki spotkały się w radiowej Trójce. Z tego spotkania wyrósł pomysł na całkiem nową jakość. Radio Wnet to idea, to pomysł na to co z pozoru jest sprzecznością! To idea połączenia prawdziwego doświadczenia z młodzieńczą pomysłowością, bo Radio Wnet to profesjonalne medium, które jest otwarte na początkujących! To miejsce, gdzie publikować może każdy! Wirtualne bo dostępne za pomocą , ale i realne, prawdziwe – radiowo - studyjne . Radio Wnet łączy ulotność słowa żywego z trwaniem tego co wypowiedziane - Wnet to radio, którego głos nie milknie. Trwa w portalu i zapisuje swoją historię na stałe. To wyjątkowe radio i
Fotoreportaż z manifestacji w obronie Polaków na Litwie
Zaproszony przez red. Zofię Wojciechowską byłem gościem radia Wnet, gościem audycji "Zielone" którą prowa-
dzi Pani Zofia. Nie mogę przemilczeć niesamowitego wrażenia jakie wywarło na mnie Radio Wnet. Nie było "przygotowanych" pytań, nie było "przygotowanych" odpowiedzi tak więc to co o sobie mówi redakcja sprawdza się. To prawdziwie społecznościowe i niezależne radio internetowe do którego każdy może przyjść i bez pomocy "jedynie słusznych suflerów" powiedzieć to co ma do powiedzenia. Miałem okazję uczestniczyć w audycji
w której była mowa m.in o Polakach i dzieciakach "na wschodzie", o Kresach II RP i wreszcie o 17 Festiwalu Kultury Kresowej który odbył się w czasie gdy bieżący numer KSI leżał jeszcze na stole montażowym, i nie mogliśmy zareklamować tej barwnej imprezy ale zapraszamy do fotorelacji w dziale "Barwy Kresów". Jak można słuchać Radia Wnet..? Tego drogi czytelniku dowiesz się odwiedzając stronę www radia: http://www.radiownet.pl/sluchaj/
Wczoraj odbył się zapowiedziany protest pod Kancelarią Premiera. Depesza PAP i zdjęcia Jacka Marczyńskiego. "Stop dyskryminacji Polaków na Litwie" - pod takim hasłem odbył się w Warszawie przed Kancelarią Premiera Donalda Tuska protest, którego organizatorem było Stowarzyszenie Memoriae Fidelis. Protestujący wypuścili balon z listem do premiera Andriusa Kubiliusa. - Przez 20 lat wszystkie rządy niezależnie od tego, jaka partia polityczna sprawowała władzę w naszym kraju, bały się poruszać temat dyskryminacji Polaków na Litwie. Dzisiaj zwracamy się do premiera Donalda Tuska o aktywne działanie - mówił prezes Stowarzyszenia Aleksander Szycht. Jak zaznaczył, Tusk choć zapewnia, że polski rząd będzie przeciwdziałał dyskryminacji Polaków, to jednocześnie nawołuje do cierpliwości i wyrozumiałości wobec Litwinów.
mówią, iż podzielają polski punkt widzenia, faktycznie nie chcą załatwić problemu. - Prezydent podpisała antypolską uchwałę o szkolnictwie wbrew
prezydencji w UE z prośbą o podjęcie działań, które powstrzymają "prześladowania mniejszości narodowych w UE, a szczególności dyskryminowanie Pola-
swoim obietnicom, a premier Kubilius cynicznie stwierdził, że to w trosce o polskie dzieci, bo nauka języków to skarb - powiedział Szycht.
ków na Litwie". Dzisiaj Stowarzyszenie zwróciło się z podobnym apelem do premiera Polski, która obecnie przewodniczy UE. - Nasz apel dotyczy naruszeń praw człowieka i dyskryminacji mniejszości narodowych na obszarze Unii - mówił Chajewski. Podkreślił, że kwestia poszanowania praw człowieka, w tym obrona praw mniejszości - to filary, na których zbudowana jest Unia. UE traktuje te wartości jako uniwersalne. Ale jednocześnie toleruje łamanie praw przez Litwę - dodał.
- Jak długo można mieć cierpliwość, jeśli przez 20 lat nie udało się załatwić problemu dyskryminowania Polaków, jeśli władze litewskie zamykają polskie szkoły, zabierają ziemię naszym rodakom, a Polacy obawiają się swobodnie rozmawiać po polsku - pytał Szycht. Według niego, ani prezydent Litwy Dalia Grybauskaite, ani premier tego kraju Andrius Kubilius, mimo że oficjalnie
- Zero wyrozumiałości dla łamania praw człowieka przez litewskie władze - podkreślił Szycht. Protestujący skandowali: "precz z litewskim szowinizmem", "pozwólcie wilniukom być Polakami", "wspólna sprawa Wilno-Warszawa", "język polski w polskich szkołach". Wiceprezes Federacji Organizacji Kresowych Adam Chajewski poinformował, że w połowie maja organizatorzy sobotniego protestu wystąpili do premiera Węgier jako szefa węgierskiej
Protestujący wypuścili balon z listem do premiera Kubiliusa. Za : http://www.isakowicz.pl/index. php?page=news&kid=8&nid=4618
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 41
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
Obchody ku czci polskich kapłanów męczenników na Białorusi Obchody ku czci polskich kapłanów męczenników na Białorusi Korespondencja KAI z Mińska. Pytanie zasadnicze - kiedy odbędzie beatyfikacja kapłanów rzymskokatolickich zgładzonych przez bandy UPA? Czyżby krew pomordowanych przez Niemców różniła się od krwi pomordowanych przez Ukraińców? Bł. ks. Jerzy Kaszyra i bł. ks. Antoni Leszczewicz Błogosławieni księża Jerzy (po białorusku Juryj) Kaszyra (1904-43) i Antoni (Antonij) Leszczewicz (1890-1943) pochodzili z Kresów, należeli do Zgromadzenia Marianów. Pracowali duszpastersko na tych terenach, a ostatnią ich placówką była parafia w Rosicy na wschodzie dzisiejszej Białorusi. W okresie niemieckiej okupacji tych ziem nie opuścili swych wiernych i pozostali z nimi do końca. Zginęli z nimi 17 i 18 lipca 1943 r., spaleni żywcem z kilkudziesięcioma osobami w miejscowej stodole. Błogosławionymi ogłosił ich wraz ze 106 innymi ofiarami II wojny światowej Jan Paweł II podczas Mszy św. na Placu Piłsudskiego w Warszawie 13 czerwca 1999 r. Krew męczenników z Rosicy
Nacjonaliści czczą pamięć esesmanów
Korespondencja z Kijowa - Eugeniusz Tuzow-Lubański, Spadkobiercy OUN-UPA czczą pamięć żołnierzy ukraińskiej 14 Dywizji „SS Galizien”, którzy zginęli w lipcu 1944 roku podczas bitwy pod Brodami z Armią Sowiecką. W tej bitwie żołnierzy sowieccy zlikwidowali całą dywizję ukraińskich esesmanów, która praktycznie przestała istnieć. Służba prasowa Rady Obwodu Lwowskiego (ROL), gdzie większość stanowią neobanderowcy organizacji „Swoboda”, powiadomiła, iż ukraińska organizacja „Pamięć” i „Brody-Lew” poszukują szczątki żołnierzy Dywizji „SS Galizien”, aby je pochować z honorami. Zdaniem ROL, gdyby nie UPA i oddziały wojskowe ukraińskich esesmanów, to zwycięstwo nad Niemcami hitlerowskimi nie nastąpiło tak szybko. Dlatego do memoriału na Górze Żbyr w wiosce Jaseniw niedaleko Lwowa z udziałem władz regionalnych i weteranów 14 Dywizji „SS Galizien” i wojaków OUN-UPA odbył się mityng pamięci i składni wieńców. W wiosce Czerwone, obwodu lwowskiego odbył się także pogrzeb szczątek żołnierzy hitlerowskiego Wehrmachtu i ukraińskich esesmanów. Radny ROL Andrij Cholewka podczas uroczystości zarzucił władzom w Kijowie, iż teraz na Ukrainie odbywa się falsyfikacja historii II wojny światowej. Zamiast uczczenia bohaterskiego czynu 14 Dywizji „SS Galizien” w walce z sowieckim i niemieckim najeźdźcą pró-
buje się poniżyć tych bohaterów walki o ukraińską niepodległość. Ale na mityngu neobanderowców nikt nie zadał pytania – dlaczego o wolną Ukrainę walczono pod swastyką nazistowską i składano przysięgę na wierność Hitlerowi? Eugeniusz Tuzow-Lubański, Kijów „Swoboda” zdobywa władzę na Ukrainę W związku ze zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi na Ukrainie skrajnie nacjonalistyczna organizacja „Swoboda” oświadczyła, iż największa rywalizacja między opozycyjnymi opcjami politycznymi będzie w zachodnich regionach kraju. Neobanderowcy, którzy mają większość w radach obwodowych Ukrainy Zachodniej, uczynią wszystko, aby te pozycje zachować. Dlatego nacjonaliści, mający poparcie ludności regionu nie będą, jednoczyć się z siłami opozycyjnymi, żeby nie stracić miejsca w radach obwodowych Lwowa, Tarnopola i Iwano-Frankowska – oświadczył rzecznik prasowy „Swobody” Jurij Syrotiuk. Neobanderowcy będą wystawiać swoje kandydatury na wyborach parlamentarnych tak w jednomandatowych okręgach, jak i na listach partyjnych. Aby wejść do parlamentu „Swoboda” pod wodzą Oleha Tiahnyboka pilnie poszukuje sponsorów finansowych i
dostępu do środków masowego przekazu. Z kolei urzędowa Partia Regionów Ukrainy udaje, iż walczy z faszyzmem ukraińskim ale w istocie swojej wspiera współczesnych spadkobierców OUN-UPA. Dlatego neobanderowcy aktywizują bez żadnych przeszkód swoją propagandę nacjonalistyczną zwłaszcza we wschodnich, uprzemysłowionych regionach kraju, gdzie rządzi zaplecze polityczne prezydenta Wiktora Janukowycza. Rzecznik prasowy Symotiuk zaznacza, iż nacjonalistom teraz nie wystarczy totalne zwycięstwo w wyborach na Ukrainie Zachodniej, bo nacjonaliści mają zrealizować własny program zdobycia władzy w całej Ukrainie. Dlatego zjednoczenie w wyborach parlamentarnych z innymi opcjami opozycyjnymi może być nie jest wygodne neonazistom ukraińskim, bo nie chcą dzielić się władzą z nikim. Większość obserwatorów politycznych na Ukrainie zapowiada, iż w 2012 roku „Swoboda” wejdzie do składu Rady Najwyższej Ukrainy. I wtedy nie ma wątpliwości, iż Ukraina zostanie państwem totalitarnym, które będzie prowadziło wojnę tak z Rosją, jak i Polską. Ale establishment polski, jak i opozycja PiS - nie chcą widzieć takiego zagrożenia, bo w sumie myślą kategoriami prymitywnymi, gdzie brak wyobraźni politycznej. Eugeniusz Tuzow-Lubański, Kijów
Strona 42 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
Krew męczenników z Rosicy jest nasieniem wiary chrześcijańskiej – powiedział bp Stanisław Budzik w rozmowie z białoruskim katolickim portalem informacyjnym Catholic.by. Sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski uczestniczył w uroczystościach dziękczynienia za dar błogosławionych księży-męczenników Jerzego Kaszyry i Antoniego Leszczewicza, które odbyły się 31 lipca w Rosicy – głównym sanktuarium diecezji witebskiej na Białorusi. Gość z Polski przyznał, że jest już po
raz drugi w tym kraju, a o męczennikach z Rosicy usłyszał po raz pierwszy w czerwcu 1999 r., gdy Jan Paweł II ogłosił w Warszawie błogosławionymi 108 ofiar II wojny światowej. Wśród nowych błogosławionych byli też obaj kapłani z Rosicy. Zwrócił następnie uwagę, że papież podczas tamtego wydarzenia wezwał wiernych, aby „świadectwo męczenników nie zostało zapomniane” i przypomniał, że wiek XX „można słusznie nazwać czasem męczenników chrześcijańskich, których było być może nawet więcej niż w innych okresach historycznych”. Hierarcha poinformował ponadto, że odwiedził już Mińsk i Głębokie, a także wieś Chatyń, której mieszkańców wymordowali Niemcy w czasie ostatniej wojny. Podkreślił, że był wstrząśnięty faktem, iż w latach okupacji zginął co czwarty mieszkaniec tej republiki. Oprócz niego w uroczystościach w Rosicy wzięli udział m.in. biskup witebski Władysław Blin, wizytator apostolski dla grekokatolików na Białousi o. archimandryta Jan Sergiusz Gajek, księża marianie, opiekujący się tym miejscem, inni duchowni i siostry zakonne oraz liczni wierni. W czasie liturgii śpiewał chór Filharmonii Białoruskiej. W kazaniu bp Blin zaznaczył, że Rosica jest „źródłem duchowości zarówno dla kapłanów, jak i dla całej diecezji. „Przyjeżdżamy tu, aby zaczerpnąć siły duchowej i brać przykład kapłaństwa od obu tych męczenników: proboszcza i wikarego. Odznaczali się oni bardzo silną wiarą i takiej samej wiary chciałbym życzyć wszystkim Białorusinom, aby dawała ona duszy spokój i szczęście, a potem życie w Królestwie Niebieskim” – powiedział ordynariusz diecezji witebskiej. Wezwał pielgrzymów do modlitw o powołania kapłańskie, zwłaszcza na Białorusi Wschodniej. kg (KAI/Catholic.by) / Rosica
Kino kresowe w Domu Spotkań z Historią Fidei testis. Świadek wiary, 2009, 50 min., reż. Jurij Goruliow
ny duszpasterz białoruskiego kościoła katolickiego.
12 sierpnia 2011, piątek, g. 18.00, ul. Karowa 20 odbyła się projekcja filmu pod wyżej wymienionym tytułem.
Niezwykłą postać kardynała i burzliwe dzieje jego życia ukazuje film białoruskiego operatora i reżysera Jurija Goruliowa, autora licznych filmów dokumentalnych poświęconych między innymi XX-wiecznym dziejom kościoła katolickiego na Białorusi.
21 lipca 2011 r. zmarł w Pińsku w wieku 96 lat kardynał Kazimierz Świątek - syn legionisty poległego podczas obrony Wilna w 1920 roku, w wieku 3 lat wraz z rodziną zesłany na Syberię, alumn seminarium duchownego w Pińsku, gdzie 8 kwietnia 1939 roku otrzymał święcenia kapłańskie. W 1941 roku aresztowany i skazany przez NKWD na karę śmierci, więzień łagrów i gułagów od 1945 roku, po uwolnieniu w 1954 roku organizator życia religijnego w Pińsku, arcybiskup metropolita mińsko-mohylewski, przewodniczący Konferencji Episkopatu Białorusi, administrator apostolski diecezji pińskiej, legendar-
Po projekcji odbyło się spotkanie i dyskusja z udziałem specjalnie przybyłego na tę projekcję twórcy filmu Jurija Goruliowa. Dom Spotkań z Historią, Warszawska Inicjatywa Kresowa, ul. Karowa 20, 00-324 Warszawa, www.dsh.waw.pl, e-mail:
[email protected], tel. 022 255 05 50
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
Polskie krzyże na Wołyniu
Jacek Borzęcki
W poniedziałek (18 lipca) zakończyła się szósta z kolei pielgrzymka kresowian do Stepania oraz szeregu okolicznych, nieistniejących już polskich wiosek i kolonii w dolinie rzeki Horyń pomiędzy Kostopolem i Sarnami. W ciągu 5 dni ponad 50 pielgrzymów, dawnych tutejszych mieszkańców lub ich potomków, uczestniczyło - wraz z duchownymi rzymskokatolickimi i prawosławnymi - w uroczystym poświęceniu kilku najnowszych pomników-krzyży oraz pamiątkowych tablic. W niektórych uroczystościach uczestniczyli m.in. ordynariusz diecezji łuckiej, ks. biskup Marcjan Trofimiak oraz sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, dr Andrzej Kunert. I tak np. w cerkwi w Butejkach poświęcona została, w obecności ministra Kunerta, tablica ku czci sprawiedliwego Ukraińca, Petra Bazeliuka, który w 1943 roku przechowywał polską rodzinę, ratując ją od niechybnej śmierci w banderowskim pogromie. W trakcie tej uroczystości wójtowie Butejek i Huty Stepańskiej złożyli na ręce ministra Kunerta pisemne zaproszenie dla prezydenta Polski, Bronisława Komorowskiego, do przyjazdu tutaj za dwa lata, czyli w 70 rocznicę zagłady polskich wiosek na Wołyniu. Z kolei jeden z kresowian,
79-letni Romuald Drohomirecki z Olsztyna, zwrócił się do ministra Kunerta o przekazanie prezydentowi Komorowskiemu prośby kresowian o ustanowienie „orderu sumienia” dla sprawiedliwych Ukraińców, którzy odważyli się ratować Polaków ryzykując własnym życiem. Ten dawny mieszkaniec wioski Derażne, który w 43 roku widział przez okno męczeńską śmierć swego ojca przed drzwiami rodzinnego domu, na własny koszt postawił na miejscowym cmentarzu pomnik upamiętniający ponad 70 Polaków zamordowanych w tej miejscowości i zakopanych w nie-
oznaczonej mogile. W kościele parafialnym w Sarnach ks. biskup Marcjan Trofimiak poświęcił tablice upamiętniające Polaków pomordowanych w kilkudziesięciu polskich wioskach i koloniach w rejonie pomiędzy Sarnami i Kostopolem. Po nabożeństwie, przedstawiciele sarneńskich władz rejonowych i miejskich otrzymali od Janusza Horyszkiewicza obrazy przedstawiające dawne, spalone przez banderowców, kościoły rzymsko-katolickie w Hucie Stepańskiej i Stepaniu. Natomiast minister Andrzej Kunert odznaczył orderem byłego wójta Huty
Korespondencja z Kielc. Msza św. w klasztorze na Karczówce rozpoczęła obchody 97. rocznicy walk Batalionu Kadrowego marszałka Piłsudskiego z Rosjanami, które rozegrały się 13 sierpnia 1914 roku w okolicach Kielc, nazajutrz po wkroczeniu do miasta I Kompanii Kadrowej. „Naszym celem jest przypomnienie tych mniej znanych niż marsz kadrówki wydarzeń, a były to przecież pierwsze boje legionów” – mówi KAI Andrzej Wiatkowski ze Stowarzyszenia Ochrony Dziedzictwa Kulturowego, który podczas Mszy św. odtworzył historyczny przebieg pierwszych potyczek legionów i ich pobytu w Kielcach w sierpniu i
Polecamy Polecamy portal http://kresy.info.pl/ W portalu codziennie dawka nowych informacji o Kresach.
wrześniu 1914. Bohaterstwo, patriotyzm, sprawność militarną odrodzonego wojska polskiego, wspomniał m.in. w homilii ks. Jan Oleszko, rektor klasztoru na Karczówce. Zauważył, że choć nie zachowały się w klasztorze materialne ślady po tym wydarzeniu z 1914 r., ciekawą pamiątką jest jednak wycinek prasowy z lat 30. opisujący fakt zawiezienia urny z ziemią z Karczówki na Kopiec Kościuszki przez uczniów kieleckich. Ten dokument znajduje się w Muzeum Historii Kielc. Uczestnicy uroczystości modlili się za żołnierzy z I Pułku Piechoty Legionów Polskich sformowanego w Kielcach,
za kapelanów wojskowych - w sposób szczególny za ojca ppor. Kosmę Lenczewskiego, franciszkanina - kapelana I Pułku Piechoty Legionów, za kielczanki z Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego. Podczas uroczystości wspominano także harcerzy z I Kieleckiej Drużyny Harcerskiej, którzy w 1917 r. postawili krzyż na pobliskiej Bruszni oraz kapelanów harcerskich: ks. Antoniego Źrałka i ks. hm Jana Mauersbergera. Po Mszy św. odbył się uroczysty apel pamięci, salut armatni i koncert pieśni patriotycznych. Za: http://www.isakowicz.pl/index. php?page=news&kid=8&nid=4683
Stepańskiej, Wiktora Krota, za szczególną pomoc w akcji przygotowywania i stawiania pomników-krzyży. W Chołoniewiczach łucki hierarcha odprawił nabożeństwo i poświęcił świeżo postawiony pomnik-krzyż na terenie dawnego majątku ziemskiego, gdzie zostały zamordowane i zakopane rodziny miejscowych polskich ziemian, w tym m.in. 5-osobowa rodzina Trusiewiczów. Miejsce zakopania zwłok wskazała Natalia Sokołec, z domu Słuczyk. W 43 roku, wówczas 13 letnia Natalia pomagała w gospodarstwie u Trusiewiczów i na własne oczy widziała ciała ofiar z odrąbanymi głowami. Pielgrzymkę zorganizowali potomkowie dawnych mieszkańców Huty Stepańskiej i Siedlisk: Grzegorz Naumowicz, historyk z Opola i Janusz Horoszkiewicz z Zarzecza koło Przeworska. Ten ostatni ze środków własnych oraz zebranych wśród kresowian, postawił w dolinie rzeki Horyń w ostatnich kilku latach ponad dwadzieścia wielkich 6-metrowych krzyży z tablicami upamiętniającymi dawne polskie wioski, spalone kościoły i zamordowanych mieszkańców. W trakcie całej pielgrzymki miejscowi Ukraińcy życzliwie odnosili się do gości z Polski a duchowni prawosławni - w trakcie licznych uroczystości - jednoznacznie potępiali mordy na niewinnej ludności. I tak np. proboszcz prawosławnej parafii w Stepaniu, o. Stepan Szomonka, podczas poświęcenia krzyża na miejscu spalonej polskiej wioski Nowa Kamionka, zdecydowanie potępił „przywłaszczanie sobie prawa do wyłącznej własności Słońca, Nieba i Ziemi, bo przecież zostały one stworzone przez Boga dla wszystkich ludzi, niezależnie od narodowości i wiary”. Jedynie w Stepaniu doszło w niedzielę (17 lipca) do nieprzyjemnego aczkolwiek w sumie drobnego incydentu. Miejscowy nacjonalista Bohdan Łazarczuk, znany z antypolskich wypowiedzi, zebrał około dwudziestu starszych mieszkańców i zorganizował pod pomnikiem bojowników UPA mini-wiec, w trakcie którego zarzucał Polakom m.in. zamiar odebrania Ukraińcom w przyszłości dawnych kresów wschodnich. Następnie, pikietujący starcy uniemożliwili uroczyste poświecenie krzyża, postawionego (dzięki jednomyślnemu poparciu miejscowej Rady Wiejskiej) na miejscu dawnego kościoła, spalonego i zburzonego przez banderowców w lipcu 1943 roku. Przeciwwagą tego incydentu był fakt, że część mieszkańców, przypatrujących się pikiecie, wyrażała dezaprobatę wobec „niedobrego potraktowania gości z Polski”. Jedna z
Ukrainek, Halina Sereda, wręcz wypominała poplecznikom banderowców, że „ta wasza UPA zastrzeliła, w obecności trójki małych dzieci, mojego dziadka, chorego, leżącego w łóżku”. Jak wyjaśniła w rozmowie ze mną, była to kara za krytykowanie przez niego zbrodni dokonywanych przez OUN-UPA. Przebieg VI pielgrzymki kresowian do Stepania daje nadzieję, iż na poziomie zwykłych międzyludzkich relacji, możliwe jest przezwyciężenie nawet najbardziej bolesnych doświadczeń z przeszłości. I można tylko powtórzyć główną ideę homilii ks. biskupa Marcjana Trofimiaka, że jeśli ofiara życia tylu niewinnych istnień ludzkich nie ma być daremną i bezsensowną, to trzeba owo straszne doświadczenie przeszłości traktować jako przestrogę oraz zobowiązanie do wzajemnego poszanowania i życzliwości w relacjach pomiędzy Po-
lakami i Ukraińcami, czyli po prostu do respektowania ewangelicznego przykazania miłości bliźniego. Jacek Borzęcki Foto – 1 – przy pomniku w Chołoniewiczach odprawił mszę i poświęcił krzyż ks. biskup Marcjan Trofimiak. Obecny był minister Andrzej Kunert (pierwszy z lewej) - obok niego stoi Janusz Horoszkiewicz z synem oraz z ojcem Szczepanem, trzymającym polskie godło. Foto 2 – Natalia Sokołec z domu Słuczyk , stojąca w towarzystwie biskupa Trofimiaka, ministra Kunerta oraz (widocznego z tyłu) Janusza Horoszkiewicza, nie bała się wskazać miejsce, w którym banderowcy zakopali swoje ofiary. Foto-3 – procesja kresowian na czele z duchownymi przychodzi na skraj dawnego parku dworskiego w Chołoniewiczach.
Weterani protestują we Lwowie Korespondencja z Kijowa - Eugeniusz Tuzow-Lubański, Władze Lwowa od lat gloryfikujące formację wojskową ukraińskich nacjonalistów UPA i 14. Dywizję SS „Galizien” zabroniły decyzją okręgowego sądu administracyjnego Lwowa manifestacje i mityngi 27 lipca - w dniu wyzwolenia Lwowa przez Armię Sowiecką od wojsk Niemiec hitlerowskich. Ale weterani II wojny światowej zdecydowali wbrew decyzji władz przeprowadzili akcje oddania hołdu żołnierzom poległym w bitwie o Lwów. Prezes lwowskiej organizacji weteranów Oleksandr Hrubyj oświadczył, iż żadna decyzja sądu lub rządzącej opcji politycznej nie jest w stanie zabronić weteranom składanie wieńców w 67. rocznicę wyzwolenia Lwowa od Niemiec hitlerowskich. We Lwowie jeszcze żyje 32 weterana, którzy brali udział w wyzwoleniu Lwowa. Zabronienie tym ludziom na ogół w starszym wieku udziału w uroczystościach byłoby straszną niesprawiedliwością – zazna-
czył prezes weteranów Hrubyj. Bohdan Hałajko z nacjonalistycznej organizacji „Sokił” nazwał decyzję sądu lwowskiego sprawiedliwą, bo jego zdaniem, 27 lipca 1944 roku jeden okupant zamienił drugiego okupanta, a Ukraińcy niczego nie wygrali z tzw. wyzwolenia. Dlatego nie ma co świętować. We władzach regionalnych Ukrainy Zachodniej, łącznie ze Lwowem, teraz dominują neobanderowcy z opcji skrajnie nacjonalistycznej „Swoboda”, której bojownicy 9 maja 2011 roku w Dniu Zwycięstwa nad Niemcami hitlerowskimi pobili we Lwowie weteranów Armii Sowieckiej w podeszłym wieku. Rewizja wyników II wojny światowej jest podstawą działania neonazistów ukraińskich, którzy na wszelki sposób próbują się dorwać do władzy w Ukrainie i urzeczywistnić plany swoich krwawych wodzów Bandery i Szuchewycza. Eugeniusz Tuzow-Lubański, Kijów
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 43
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
„Swoboda” zdobywa władzę na Ukrainie
Korespondencja z Kijowa - Eugeniusz Tuzow-Lubański W związku ze zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi na Ukrainie skrajnie nacjonalistyczna organizacja „Swoboda” oświadczyła, iż największa rywalizacja między opozycyjnymi opcjami politycznymi będzie w zachodnich regionach kraju. Neobanderowcy, którzy mają większość w radach obwodowych Ukrainy Zachodniej, uczynią wszystko, aby te pozycje zachować. Dlatego nacjonaliści, mający poparcie ludności regionu nie będą, jednoczyć się z siłami opozycyjnymi, żeby nie stracić miejsca w radach obwodowych Lwowa, Tarnopola i Iwano-Frankowska – oświadczył rzecznik prasowy „Swobody” Jurij Syrotiuk. Neobanderowcy będą wystawiać swoje kandydatury na wyborach parlamentarnych tak w jednomandatowych
okręgach, jak i na listach partyjnych. Aby wejść do parlamentu „Swoboda” pod wodzą Oleha Tiahnyboka pilnie poszukuje sponsorów finansowych i dostępu do środków masowego przekazu. Z kolei urzędowa Partia Regionów Ukrainy udaje, iż walczy z faszyzmem ukraińskim ale w istocie swojej wspiera współczesnych spadkobierców OUN-UPA. Dlatego neobanderowcy aktywizują bez żadnych przeszkód swoją propagandę nacjonalistyczną zwłaszcza we wschodnich, uprzemysłowionych regionach kraju, gdzie rządzi zaplecze polityczne prezydenta Wiktora Janukowycza. Rzecznik prasowy Symotiuk zaznacza, iż nacjonalistom teraz nie wystarczy totalne zwycięstwo w wyborach na Ukrainie Zachodniej, bo nacjonaliści mają zrealizować własny program zdo-
bycia władzy w całej Ukrainie. Dlatego zjednoczenie w wyborach parlamentarnych z innymi opcjami opozycyjnymi może być nie jest wygodne neonazistom ukraińskim, bo nie chcą dzielić się władzą z nikim. Większość obserwatorów politycznych na Ukrainie zapowiada, iż w 2012 roku „Swoboda” wejdzie do składu Rady Najwyższej Ukrainy. I wtedy nie ma wątpliwości, iż Ukraina zostanie państwem totalitarnym, które będzie prowadziło wojnę tak z Rosją, jak i Polską. Ale establishment polski, jak i opozycja PiS - nie chcą widzieć takiego zagrożenia, bo w sumie myślą kategoriami prymitywnymi, gdzie brak wyobraźni politycznej. Eugeniusz Tuzow-Lubański, Kijów
Płyta Polskiego Radia o Wołyniu „WOŁYŃ 1943” - to czteropłytowe wydawnictwo Polskiego Radia SA, poświęcone tragedii polskiej ludności Wołynia, wymordowanej przez bojówki ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu i Mołopolsce Wschodniej w latach 194344. W albumie znalazły się reportaże i rozmowy nagrane przez dziennikarzy Polskiego Radia: Annę Lisiecką, Irenę Piłatowską, Iwonę Smolkę i Antoniego Szybisa. Jeden z reportaży - „Kainowa zbrodnia” Anny Lisieckiej - w 2010 r. otrzymał Nagrodę Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich oraz był nominowany do prestiżowej nagrody radiowców Prix Europe. Na płytach umieszczono także fragmenty powieści Włodzimierza Odojewskiego „Oksana” (czyta Krzysztof Gosztyła) oraz słuchowisko Teatru Polskiego Radia „Anioły” (w reżyserii Andrzeja Piszczatowskiego) na motywach opowiadań z tomu „Nienawiść” Stanisława Srokowskiego. Całość uzupełniają wywiady z obydwoma autorami, którzy w czasie wołyńskiej rzezi byli chłopcami i opisali przeżycia w swoich działach. Częścią wydawnictwa jest też 36-stronicowa książeczka z rysem historycznym wydarzeń na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej. Słowo wstępne napisał ś.p. Andrzej Przewoźnik, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w latach 1992-2010, który zginął w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. Posłowie do zamieszczonych materiałów napisała Ewa Siemaszko, współautorka z ojcem Władysławem, monografii „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-45” (Wydawnictwo von borowiecky, Warszawa 2002).
dzięki współpracy z naszymi Partnerami: Instytutem Pamięci Narodowej oraz Radą Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Istnieje także możliwość zakupu w naszym sklepie albumu „WOŁYŃ 1943” w cenach półhurtowych - przy zakupie pięciu i więcej albumów zapłacą Państwo jedynie 30 złotych za sztukę (i nie ponoszą Państwo wówczas kosztów przesyłki Pocztą Polską na terenie kraju). Przy zakupie 6 i więcej albumów Przesyłamy je Państwu (na terenie Polski) kurierem bez dodatkowych opłat. TRACK LISTA: WOŁYŃ 1943 - CD 1 (TT: 78:52) 1.„OKSANA” – fragment powieści Włodzi2.„WOŁYŃSKIE ŁUNY” – audycja Antoniego Szybisa z udziałem Ewy Siemaszko, współautorki książki „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”. Wspomina Stanisław Filipowicz – ocalony z mordu w kościele w Porycku, powiat Włodzimierz – 14:14 3.„KAINOWA ZBRODNIA” - wyznania Ireny Gajowczyk, ocalałej z rzezi w Hurbach, powiat Zdołbunów. Emisja: sierpień 2009 r. w Programie 1 Polskiego Radia. Autor: Anna Lisiecka - 33:39 4.„KIEDY PRZESZŁOŚĆ POŁĄCZY” - reportaż Ireny Piłatowskiej. Emisja: czerwiec 2003 r. w Programie 1 Polskiego Radia - 27:30 WOŁYŃ 1943 - CD 2 (TT: 73:42) 1.„OKSANA” - fragment powieści Włodzimierza Odojewskiego. Emisja: grudzień 1999 r. w Programie 2 Polskiego Radia. Czyta Krzysztof Gosztyła – 8:06]
Wydawnictwo „WOŁYŃ 1943” przygotowane jest w dwóch wersjach językowych. Wszystkie zamieszczone teksty pisane są po polsku i tłumaczone na język angielski. Dostępne są także angielskie tłumaczenia materiałów dźwiękowych w postaci plików mp3.
2.„PO TRAUMIE” - wyznania Witolda Kołodyńskiego, ostatniego żyjącego z ocalałych z rzezi kolonii Parośla, powiat Sarny. Było to pierwsze całkowicie wymordowane osiedle polskie. Zginęło 150 mieszkańców. Nagranie premierowe. Autor: Anna Lisiecka – 14:01
Szanowni Państwo! W związku z licznymi pytaniami kierowanymi do naszego sklepu uprzejmie wyjaśniamy, że cena wynosząca 35 złotych (plus koszty przesyłki) jest ceną całego albumu składającego się z czterech płyt oraz 36-stronicowej książeczki. Tak atrakcyjną cenę wydawnictwa „WOŁYŃ 1943” mogliśmy zaoferować tylko i wyłącznie
3.„POTEM BAŁAM SIĘ KAŻDEGO” - wyznania Marii Szweryn, jednej z sześciorga sierot, które ocalały w czasie rzezi w Ziemlicy, powiat Włodzimierz. Dzieci trafiły do różnych domów, nawiązały kontakt dopiero po 25 latach. Nagranie premierowe. Autor: Anna Lisiecka – 14:28 4.„RAPORT” - wyznania dr Stanisława
Kresowianie na Śląsku Opolskim doczekali się swojej monografii Redakcja Dzięki współpracy licznych opolskich instytucji oraz ludzi nauki i kultury, pod patronatem Marszałka Województwa Opolskiego i Rektora Politechniki Opolskiej ukazała się praca zbiorowa KRESOWIANIE NA ŚLĄSKU OPOLSKIM. Monografia jest kompendium unikatowym. Opowiada o powojennych losach mieszkańców Opolszczyzny o rodowodzie kresowym. Zapoznaje z ich wyjątkowym, duchowym dziedzictwem, przyczynia się do popularyzacji wiedzy o wielokulturowym dorobku Śląska Opolskiego.
niegdyś nowych, a dziś już dobrze znanych wszystkim sąsiadów zza Buga. […] Wartość merytoryczna, oryginalność i wielość unikatowych wątków zadecyduje, że książka nie pozostanie bez czytelniczego odbioru, trafiając nie tylko do naukowego obiegu. Wywoła zapewne spory i dyskusje w gronie antropologów kultury, etnologów, historyków i innych badaczy zajmujących się problematyką kultury i tożsamości społeczności lokalnych.
W zawartości znalazły się 54 teksty au-
Pojawienie się tego studium jest nowym wyzwaniem dla badaczy ponieważ rozpatrywana w nim problematyka jest znacznie szersza niż standardowa historiografia. Lektura tego wielotematycznego dzieła zrodzi wiele nowych pomysłów badawczych i edytorskich […]. Rec.: Dr hab. Antoni Kuczyński
torstwa 48 osób, wśród których są badacze wielu dziedzin nauki oraz popularyzatorzy i kronikarze, a także świadkowie opisywanych wydarzeń często o wielopokoleniowym kresowym rodowodzie.
Książkę można zamawiać w Oficynie Wydawniczej Politechniki Opolskiej, ul. Mikołajczyka 3 e-mail:
[email protected] Tel: 77 4006 307; 77 4006 257
Książka adresowana jest do Kresowian i do tych wszystkich, którzy żyjąc od wieków na śląskiej ziemi, przyjęli tych
Uroczysta promocja planowana jest 10.10.2011r. w UMWO na Ostrówku
Walkiewicza, jedynego ocalałego z całej rodziny, który widział śmierć swoich bliskich w Mielnicy, powiat Kowel. Nagranie premierowe. Autor: Anna Lisiecka – 8:37 5.„CZUŻENIEC” - opowieść Jana Storożuka – z matki Polki i ojca Ukraińca. Ocalał z matką i siostrą dzięki determinacji dziadka Ukraińca i jego życzliwych sąsiadów. Nagranie premierowe. Autor: Anna Lisiecka – 12:04 6.„WAKACJE 43” - wspomnienia Włodzimierza Odojewskiego. Fragment wywiadu z kwietnia 2008 r. Autor: Anna Lisiecka – 7:34 7.„OKSANA” – fragment audycji Iwony Smolki wyemitowanej w Programie 2 Polskiego Radia – 9:40 WOŁYŃ 1943 - CD 3 (TT: 60:18) 1.„ANIOŁY” - słuchowisko na motywach dwóch opowiadań z tomu „Nienawiść” Stanisława Srokowskiego. Reżyseria Andrzej Piszczatowski. Premiera w Programie 1 Polskiego Radia, 18 czerwca 2007 r. - 27:13 2.Ze Stanisławem Srokowskim rozmawia Petar Petrović – wywiad przeprowadzony na potrzeby tego wydawnictwa – 33:05 WOŁYŃ 1943 - CD 4 1.Relacja z uroczystego apelu z okazji 65. rocznicy tragedii polskiego Wołynia 1943-1944 (11 lipca 2008 r.) Odczytanie listu Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. 2.Angielska wersja językowa nagrań zawartych na płytach CD1, CD2 i CD3 (pliki dźwiękowe mp3).
Strona 44 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
*** Nie wszyscy posiadają dostęp do internetu dlatego wydrukuj KSI i daj sąsiadowi do przeczytania
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
70 Rocznica
„Mordu w Czarnym Lesie " Redakcja Następna smutna i trudna rocznica dla Kresowian, mord na inteligencji dokonany przez nazistów niemieckich w ramach planu sprowadzenia narodu polskiego do poziomu bezkulturowego. Krzyż upamiętniający polskich inteligentów, wymordowanych przez Niemców podczas II wojny światowej, odsłonięto w sobotę( 6.08) w Iwano-Frankowsku (dawniej Stanisławów) na zachodzie Ukrainy. W tych dniach mija 70. rocznica wydarzeń, które rozegrały się w Czarnym Lesie w okolicach tego miasta. Ofiarami nazistów byli przeważnie nauczyciele. "Było to nie tylko brutalne uderzenie Niemców w polską inteligencję, uznawaną przez okupantów za wroga numer jeden, za najgroźniejszą warstwę społeczną. Był to element szerszego planu obu okupantów. W Katyniu także realizowany był ten sam, złowrogi plan wobec Polski" - powiedział PAP obecny na uroczystościach sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (ROPWiM), Andrzej Krzysztof Kunert. W odsłonięciu krzyża uczestniczyły rodziny ofiar zbrodni w Czarnym Lesie, mieszkający na Ukrainie Polacy oraz przedstawiciele władz polskich i ukraińskich.
Czarny Las blisko 200 polskich nauczycieli, lekarzy, księży, urzędników, wśród nich znalazł się doktor Niemczewski. Kruger na własną rękę podjął się też likwidacji Żydów i w październiku, w ciągu dwóch dni, wymordował na kirkucie 10 tys. osób, a do końca 1942 r. kolejnych 25 tys.” Na koniec w formie podsumowania informacje ogólne: „Akcja AB, niem. Außerordentliche Befriedungsaktion (Nadzwyczajna Akcja Pacyfikacyjna) – kryptonim akcji represyjnej przeprowadzonej przez okupantów niemieckich na terenie Generalnego Gubernatorstwa między majem a lipcem 1940. Ofiarą akcji AB, która wymierzona była w pierwszym rzędzie w przedstawicieli inteligencji, padło co najmniej 6500 Polaków (…)Po zakończeniu akcji AB polityka eksterminacji polskiej inteligencji była kontynuowana do końca okupacji niemieckiej, m.in. w 1941 r. we Lwowie rozstrzelano polskich profesorów tamtejszego uniwersytetu i politechniki (wśród nich Tadeusza Boya-Żeleńskiego i byłego premiera Kazimierza Bartla) i w Wilnie, w Ponarach wybitnych uczonych polskich, w Grodnie, w Nowogródku (np. polskie bł. zakonnice), w Stanisławowie ok. 200 przedstawicieli
"Z przemówień, które wygłaszali przedstawiciele władz miasta i obwodu iwano-frankowskiego płynęło zrozumienie, iż jest to nie tylko tragedia Polaków, lecz nasza wspólna, ludzka sprawa" - podkreślił Kunert w rozmowie telefonicznej z PAP. Stanisławów był trzecim pod względem wielkości miastem Małopolski w II Rzeczypospolitej, po Lwowie i Krakowie. W 70-tysięcznym mieście funkcjonowało m.in. kilkanaście szkół średnich (w tym jedna z językiem ukraińskim). Po wybuchu drugiej wojny światowej miasto zajęła Armia Czerwona, a w czerwcu 1941 roku Niemcy. 8 i 9 sierpnia 1941 roku rozpoczęły się w Stanisławowie aresztowania polskiej inteligencji. Gestapo zatrzymało co najmniej 130 nauczycieli, 60 oficerów, prawników, lekarzy oraz urzędników. Pierwsza egzekucja miała miejsce 14 sierpnia 1941 roku w Czarnym Lesie. Egzekucje trwały do 1943 roku. Tylko w 1941 roku zamordowano ponad 800 Polaków. Wymordowano lub wywieziono do obozu zagłady w Bełżcu też Żydów ze Stanisławowa i jego okolic. Do zbiorowych mogił - były to wówczas podmokłe zapadliny - dotarli w 1989 roku dawni mieszkańcy Stanisławowa, którzy po wojnie zostali w Polsce. Odnowienie mogił oraz ich ogrodzenie nastąpiło w 1991 r. Tyle suchy artykuł, teraz wspomnienie z rodzinnego grodu: „ Węgierski garnizon opuścił Stanisławów i nastały rządy szefa gestapo Hansa Krugera. To on dokonał wcześniej brutalnej eksterminacji inteligencji polskiej we Lwowie – profesorów i pisarzy, a następnie przeprowadził identyczną akcję w naszym mieście. Od 10 sierpnia rozpoczęły się aresztowania zakończone zwołaniem przez gestapo narady polskich nauczycieli pod pretekstem przygotowań do nowego roku szkolnego. Oczywiście, nikt już z tej sali nie wyszedł. Tylko w sierpniu wymordowano pod Stanisławowem w miejscowości
List otwarty Kresowian do marszałka opolskiego Kędzierzyn-Koźle, 2 sierpnia 2011 r.
Szanowny Pan Józef Sebesta Marszałek Województwa Opolskiego
List otwarty do Pana Marszałka
Szanowny Panie Marszałku Kędzierzyńsko-Kozielski Oddział Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich zwraca się z zapytaniem dlaczego odmówił Pan objęcia swoim patronatem uroczystości VIII Wojewódzkiego Dnia Kultury Kresowej w dniu 4 czerwca 2011 roku? Nasze uroczystości mają charakter patriotyczny i zawsze przedstawiają prawdę i tylko prawdę o wydarzeniach historycznych na Kresach Wschodnich. Jest to bardzo ważna uroczystość, w której biorą udział młodzież, mieszkańcy naszego miasta i delegacje z całego kraju. W tym roku zorganizowaliśmy już po raz ósmy Dzień Kultury Kresowej. Zawsze w pierwszej części uroczystości odbywa się konferencja naukowo historyczna, w której uczestniczą znani historycy i politolodzy zajmujący się bardzo trudną sprawą stosunków polsko ukraińskich z lat 1939 - 1947. Właśnie w tym czasie Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i tzw. Ukraińska Powstańcza Armia na terenie Kresów Wschodnich II RP wymordowała ponad 200 tysięcy Polaków od niemowlęcia po starca. Mordowano ich tylko dlatego, że byli Polakami. Naszym obowiązkiem jest czcić pamięć i przekazywać prawdę historyczną wszystkim Polakom. Tylko 14% naszego społeczeństwa wie, co wydarzyło się na Kresach. Prawdę tę chcemy przekazać głównie młodemu pokoleniu. Uważamy, że historię koniecznie należy oddzielić od polityki, a dzisiaj poprawność polityczna zagłusza wołanie pomordowanych Polaków o prawdę historyczną. W czasie tej uroczystości miało miejsce również zakończenie wojewódzkiego konkursu wiedzy o Kresach, w którym uczestniczyła młodzież szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych naszego województwa. Było to bardzo ważne wydarzenie, gdyż taki konkurs odbył się w naszym województwie po raz pierwszy. Nagrody laureatom konkursu wręczył Kurator Oświaty. Jesteśmy Mu bardzo wdzięczni. Podniosło to rangę całego konkursu. Już tylko to przedsięwzięcie prosiło się o patronat Pana Marszałka. Nasze stowarzyszenie zaprosiło Pana Marszałka i członka Zarządu Panią Barbarę Kamińską, odpowiedzialną za kulturę w naszym województwie, na bardzo ważne uroczystości Święta Pamięci Męczeństwa Kresów. O tych uroczystościach powiadomiłem Pana Marszałka już w lipcu 2010 roku przesyłając pełny zakres wszystkich uroczystości organizowanych przez nasze stowarzyszenie. Niestety. Nie odpowiedział Pan Marszałek na nasze zaproszenie i nawet nie delegował żadnego swojego przedstawiciela na te bardzo ważne dla Kresowian uroczystości. Nasuwa się pytanie dlaczego? Nasze stowarzyszenie istnieje już 22 lata. Jesteśmy oddziałem prężnie działającym na terenie naszego miasta, województwa i kraju. Na wszystkie nasze uroczystości przyjeżdżają delegacje z całego kraju. Wszystkie te uroczystości są udokumentowane na naszej stronie internetowej www.kresykedzierzynkozle.home.pl. Panie Marszałku, Sejmik Województwa Opolskiego z naszej inicjatywy podjął trzy bardzo ważne dla Kresowian uchwały: 1. Uchwała z dnia 27.10.2009r. w sprawie przyjęcia rezolucji upamiętnienia ofiar ludobójstwa dokonanego na Polakach na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej Polskiej przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i tzw. Ukraińską Powstańczą Armię. 2. Uchwała z dnia 30.03.2010r. w sprawie przyjęcia rezolucji potępiającej uhonorowanie przez Prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę sprawców ludobójstwa Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej.
polskiej inteligencji, w Częstochowie i wielu innych polskich miastach. Celem eksterminacji była próba sprowadzenia narodu polskiego do stanu społeczeństwa bezkulturowego, które łatwo będzie wynarodowić i podporządkować.” Dziś jednak nie można postawić jeszcze kropki nad przysłowiowym „i”, bo nie wszystkie fakty są do końca znane, a dowodzi tego niżej prezentowana pozycja. "Tajemnica Czarnego Lasu" to książka Tadeusza Kamińskiego wydana w ramach serii Bibliotek Cracovia Leopolis. 8 sierpnia 1941 roku dokonano szeroko zakrojonej akcji eksterminacji polskiej inteligencji w Stanisławowie. Mimo upływu wielu lat, starań i poszukiwań - wciąż nie wiemy dokładnie, ile było ofiar - pisze Tadeusz Kamiński, autor książki "Tajemnica Czarnego Lasu". Książka ukazała się w 60. rocznicę zbrodni. (1) http://www.wiadomosci24. pl/artykul/na_zachodzie_ukrainy_odslonieto_krzyz_pamieci_zamordowanych_205731.html (2) Więcej pod adresem http:// www.polityka.pl/historia/221473,1,opowiesci-zrodzinnego-grodu.read#ixzz1ULCFOazA (3) http://pl.wikipedia.org/wiki/ Akcja_AB (4) "Tajemnica Czarnego Lasu" Tadeusza Kamińskiego
3. Uchwała z dnia 26.10.2010r. w sprawie przyjęcia Apelu Sejmiku Województwa Opolskiego do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej o ustanowienie dnia 11 lipca Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa Polaków na Kresach Wschodnich II RP. Z okazji VIII Wojewódzkiego Dnia Kultury Kresowej w Kędzierzynie-Koźlu Rada Miasta Kędzierzyna-Koźla w dniu 30 maja 2011 roku podjęła ważną uchwałę w sprawie upamiętnienia 68 rocznicy zbrodni ludobójstwa Polaków w Hucie Pieniackiej oraz innych bestialskich zbrodni, które dotknęły cywilną ludność polską na Kresach Wschodnich. Uchwałę w czasie uroczystości odczytała Przewodnicząca Rady Miasta Kędzierzyna-Koźla Elżbieta Czeczot. Przypomnę Panu Marszałkowi, że również Sejm Rzeczypospolitej Polskiej dnia 15 lipca 2009 roku podjął ważną uchwałę w sprawie tragicznego losu Polaków na Kresach Wschodnich. Stowarzyszenie nasze zapytuje Pana Marszałka, czy nasza patriotyczna działalność i ważne uroczystości nie zasługują na objęcie jej swoim patronatem i wzięcie w nich udziału. A może jest jakaś przyczyna, której nie znamy, ale bardzo chcielibyśmy poznać. Uważamy, że pamięć o 200 tysiącach pomordowanych Polaków na Kresach zasługuje na upamiętnienie przez Pana Marszałka naszych uroczystości. My Kresowianie jesteśmy również podatnikami, zapewne tymi biedniejszymi, którzy tam na Kresach pozostawili wszystko co mieli, czyli cały majątek, jaki wypracowali nasi przodkowie i dlatego właśnie mamy prawo domagać się tego, co należy się wszystkim Polakom. Zostaliśmy wypędzeni z naszych kresowych domów. O tym co wydarzyło się na Kresach nie wolno nam było mówić. Tam na Kresach pozostała nasza 600 letnia kultura. Uważamy, że dzisiaj mamy prawo głośno mówić i domagać się od każdej władzy godnego upamiętnienia ludobójstwa Polaków na Kresach i władza każdego szczebla nie powinna nam tego odmawiać. Liczymy, że Pan Marszałek odpowie na nasz list i Kresowianie w Kędzierzynie-Koźlu będą usatysfakcjonowani odpowiedzią i działalnością Pana Marszałka, dotyczącą uroczystości IX wojewódzkiego Dnia Kultury Kresowej w Kędzierzynie-Koźlu w dniu 2 czerwca 2012 roku i 11 lipca 2012 roku. Jestem też otwarty na rozmowę z Panem Marszałkiem, gdzie przedstawiłbym Panu Marszałkowi pełny plan naszej działalności i nasze oczekiwania dotyczące pomocy finansowej przez Urząd Marszałkowski. Pozdrawiam Pana Marszałka. Z poważaniem. Prezes Oddziału Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich Witold Listowski www.kresykedzierzynkozle.home.pl e-mail:
[email protected]
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 45
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
OŚWIADCZENIE
w sprawie protestu przeciwko poniżaniu godności i bezczeszczeniu pamięci żołnierzy AK i BCh oraz ich dowódcy, por. Zenona Jachymka ps. „Wiktor” Z wielkim żalem i niepokojem przyjęliśmy informacje medialne o rzekomych zbrodniczych działaniach oddziału AK, złożonego z 1300 żołnierzy ze zgrupowania tomaszowskiego i hrubieszowskiego oraz grupy żołnierzy BCh z oddziału „Rysia”, na czele z Bronisławem Furmagą ps. „Liść”, dowodzonych przez por. Zenona Jachymka ps. „Wiktor”, który zdaniem nacjonalistycznych środowisk ukraińskich, ale także części polskich mediów, miał dokonać świadomej rzezi ukraińskiej ludności cywilnej w Sahryniu, w dniach 9-10 marca 1943 r. Z całą stanowczością oświadczamy, że tego rodzaju informacje są nieprawdziwe i tendencyjne, stając się tym samym dogodnym środkiem w rękach wrogich naszemu Narodowi ukraińskich nacjonalistów, dokonujących manipulacji polską historią. Wyrażamy szczególny żal pod adresem tych polskich środków masowego przekazu, które te niesprawiedliwe i bezczeszczące pamięć por. „Wiktora” i jego żołnierzy informacje przekazywały w ostatnim czasie. Pragniemy przypomnieć, że miejscowość Sahryń w 1943 r. była jednym z najbardziej umocnionych ośrodków nacjonalizmu ukraińskiego, w którym stacjonowała policja ukraińska, oddział UPA i wspomagający ich żołnierze z SS-Galizien. To właśnie Sahryń służył ukraińskim nacjonalistom jako dogodne miejsce, z którego mordercy Narodu Polskiego dokonywali zbrodniczych i ludobójczych ataków na okoliczne polskie wsie i osady, a fakty te zostały doskonale udokumentowane i opisane w publikacjach polskich historyków (m. in. w książce autorstwa Ireneusza Cabana pt. Na dwa frony. Obwód AK Tomaszów Lubelski w walce z Niemcami i ukraińskimi nacjonalistami, Stanisława Jastrzębskiego pt. Ludobójstwo nacjonalistów ukraińskich na Polakach Lubelszczyzny w latach 1939-1947, Edwarda Prusa pt. Operacja Wisły - fakty i dokumenty, Kwartalnik Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Nr 30 z 1999 r.).
Znając rolę, jaką Sahryń pełnił w antypolskich działaniach nacjonalistów ukraińskich, a także niebezpieczeństwo, jakie z tego powodu czyhało na ludność polską zamieszkującą tamte ziemie, przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego wydali rozkaz o przeprowadzeniu akcji, której celem była likwidacja oddziału UPA i policji ukraińskiej. Rozkaz ten wykonał właśnie oddział por. Jachymka, ps. „Wiktor”, żołnierza i bohatera Polskiego Państwa Podziemnego. Wiemy doskonale, że ofiarą walk toczonych w Sahryniu była także ukraińska ludność cywilna. Wyrażamy ubolewanie z tego powodu, bowiem śmierć cywilów jest zawsze najgorszym efektem działań wojennych. Taka jest jednak wojna. Ofiary cywilne w warunkach działań wojennych są niestety bardzo często nieuniknione. Nie może to jednak stanowić podstawy do kłamliwych twierdzeń, zgodnie z którymi por. „Wiktor” i jego oddział dokonał w Sahryniu rzezi, czy wręcz ludobójstwa (jak to nazywały niektóre media) na „bezbronnej, ukraińskiej ludności cywilnej”. Podkreślić należy, że ten sam por. Jachymek, tuż przed akcją wydał rozkaz, zgodnie z którym żołnierze jego oddziału mieli oszczędzić ludność cywilną, a w szczególności pod żadnym pozorem nie stosować działań odwetowych za śmierć swoich najbliższych, zamordowanych przez UPA. Po zakończeniu akcji por. „Jachymek”, za niewykonanie rozkazu osobiście wykonał wyrok śmierci na jednym z polskich żołnierzy. W tej sytuacji stwierdzenia, jakby por. Jachymek dowodził zaplanowaną ludobójczą akcją, czy rzezią na cywilnych ukraińskich mieszkańcach Sahrynia, są manipulacją faktami i niegodzi się, by podawane były w polskich mediach. Żołnierze Polskiego Państwa Podziemnego na Zamojszczyźnie walczyli o niepodległość naszej Ojczyzny na dwa fronty - z Niemcami i Ukraińcami. Wykazali się ogromnym bohaterstwem, czego dowodem jest również akcja przeciwko UPA w Sahryniu.
Przeinaczanie faktów i przypisywanie im dokonywania zbrodni, jest zwykłym bezczeszczeniem pamięci ich samych i ich dowódców, w tym w szczególności por. Zenona Jachymka ps. „Wiktor”. Wyrażamy wiarę, że nierzetelne informacje na temat walk w Sahryniu, podawane przez niektóre polskie media, są efektem błędów wyłącznie pojedynczych dziennikarzy - autorów tekstów i programów, choć należy zauważyć, że jest to już kolejny przypadek ataku na polskich bohaterów na przestrzeni ostatnich dwóch lat - niedawno zaatakowano także innego bohatera AK, Józefa Śmiecha ps. „Ciąg”. Apelujemy, także w imieniu Zarządu Głównego ŚZŻAK w Warszawie, od którego otrzymaliśmy stosowne umocowanie i poparcie, by w dobie coraz częstszych fałszywych oskarżeń pod adresem Polski i Polaków - np. polskie obozy koncentracyjne, wrodzony antysemityzm itp. - zwłaszcza w polskich mediach dbano o rzetelność i obiektywizm w relacjonowaniu wydarzeń historycznych. Sławomir Zawiślak Prezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Okręg Zamość Janina Kalinowska Prezes Stowarzyszenia Upamiętnienia Polaków Pomordowanych na Wołyniu Edward Zubrzycki Prezes Ogólnopolskiego Związku Żołnierzy Batalionów Chłopskich Okręg Zamość Jan Sitek - przedstawiciel Związku Wolność i Niezawisłość
Otwarcie Kaplicy Kresowian we Wrocławiu Zaproszenie.
W dniu 4 września 2011 roku o godzinie 10:00 w Kościele Garnizonowym - Bazylika Mniejsza pw. św. Elżbiety, przy ulicy Św. Elżbiety 1/1 we Wrocławiu odbędzie się uroczysta Eucharystia w intencji pomordowanych Polaków na Kresach Wschodnich, sprawowana przez Jego Ekscelencję Księdza Arcybiskupa Mariana Gołębiowskiego Metropolitę Wrocławskiego. Po Mszy Świętej odbędzie się odsłonięcie i poświęcenie Kaplicy Kresowian pw. św. Andrzeja Boboli. O godzinie 12:00 w Restauracji "Browar Bierhalle", Rynek - Ratusz 24 - 27, Wrocław, na pierwszym piętrze, odbędzie się konferenecja na temat historii powstania Kaplicy Kresowian. Podpisani: Prezes Stowarzyszenia UOZUN: Szczepan Siekierka Proboszcz Parafii pw św. Elżbiety: Ksiądz prałat pułkownik Janusz Radzik Skład Komitetu Honorowego: Aleksander Marek Skorupa - Wojewoda Dolnośląski Arcybiskup Marian Gołębiowski - Metropolita Wrocławski Rafał Jurkowlaniec - Marszałek Województwa Dolnośląskiego
dr hab Andrzej Krzysztof Kunert - Sekretarz ROPWiM Rafał Dutkiewicz - Prezydent Wrocławia gen. bryg. Zbigniew Smok - Dowódca Śląskiego Okręgu Wojskowego nadinsp. Zbigniew Maciejewski - Komendant Wojewódzki Policji ks. prał. płk January Wątroba - Wikariusz Generalny Biskupa Polowego Wojska Polskiego prof. dr hab Marcin Wiatr - Rektor - Komendant WSzOWL im. Tadeusza Kościuszki płk Stanisław Oleksiak - Prezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Skład Komitetu Organizacyjnego: Jerzy Pokój - Przewodniczący Sejmiku Województwa Dolnośląskiego ksiądz prał. płk Janusz Radzik - Proboszcz Parafii pw. św. Elżbiety płk Jerzy Woźniak - Prezes ŚZŻAK Okręgu Dolnośląskiego Szczepan Siekierka - Prezes Zarządu Głównego Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów Za; http://www.isakowicz.pl/
Pogrzeb ofiar z trupiego pola w Tymoszenko: Nie popełnię samo- Ostrówkach Jerzy Krzyżewski - Prezes Hrubieszowskiego Towarzystwa Regionalnego.
Za stroną; http://www.isakowicz.pl/
Korespondencja PAP z Wołynia.
bójstwa
Na 30 sierpnia zaplanowany jest na cmentarzu w Ostrówkach uroczysty pochówek Polaków, którzy zginęli z rąk Ukraińców w 1943 r. na Wołyniu.
Korespondencja z Kijowa - Eugeniusz Tuzow-Lubański Tymoszenko: nie popełnię samobójstwa Zaaresztowana 5 sierpnia decyzją sądu dzielnicy pieczarskiej miasta Kijowa b. premier Ukrainy Julia Tymoszenko przekazała przez swojego obrońcę z aresztu śledczego Łukjanowskiego więzienia oświadczenie, iż w związku z realizacją planu prezydenta Janukowycza o jej aresztowaniu stwierdza, iż takie postępowanie jest niszczeniem politycznym oponenta obecnej władzy, która jest zdolna na wszystko. Dlatego Tymoszenko zmuszona oświadczyć, że nie ma żadnych skłonności do popełnienia samobójstwa. Triki, które zastosowała władza ówczesnego prezydenta Leonida Kuczmy w upozorowanie samobójstwa ministra MSW Jurija Krawczenki i ministra transportu Georgija Kirpy z Tymoszenko nie przejdą. Lider opozycji ukraińskiej z całą świadomością stwierdza, iż nigdy nie popełni samobójstwa. Wszystko, co czyni Tymoszenko jest jej walką przeciwko reżimowi kryminalnemu
na Ukrainie za godne miejsce kraju w świecie. W związku z aresztem b. premier Tymoszenkę bokser i polityk Witalij Kłyczko przerwał swoje przygotowanie w Austrii do walki z polskim bokserem Tomaszem Adamkiem i wrócił na Ukrainę, aby bronić w kraju demokrację, której zagraża reżim autorytarny. Tymoszenko uwięziono w przededniu święta 20. rocznicy niepodległości Ukrainy. Postępowanie obecnej władzy świadczy o tym, iż demokracja w kraju nie była w stanie przetrzymać się nawet przez 20 lat – zaznaczył w Kijowie Witalij Kłyczko. W chwili obecnej opozycyjna Partia „Bat’kiwszczyna” Julii Tymoszenko tworzy ogólnoukraiński komitet oporu reżimowi prezydenta Janukowycza. Aresztem Tymoszenki władza przekroczyła próg, za którym zniszczenie demokracji i powstanie autorytaryzmu mogą stać nieodwracalnymi – oświadczył wiceprzewodniczący Partii „Bat’kiwszczyna” Oleksandr Turczynow.
Opozycja teraz tworzy miasteczka namiotowe w śródmieściu Kijowa – obok sądu pieczarskiego, gdzie się odbywa proces sądowy nad liderem opozycji Tymoszenkę i na placu Niepodległości, gdzie się odbywała „rewolucja pomarańczowa”. Władze kijowskie zabroniły te akcje protestu opozycji. Rząd USA wyraził swoje zaniepokojenie aresztem b. premier Julii Tymoszenko. Ambasada Stanów Zjednoczonych na Ukrainie ogłosiła, iż to, co się dzieje na Ukrainie, jeszcze raz stwierdza, że w kraju brakuje dominacji prawa nad politycznym prześladowaniem opozycji. Dlatego amerykański rząd apeluje do rządu ukraińskiego, żeby odwołać areszt Tymoszenki i zwolnić ją z więzienia. Ambasada USA w Kijowie chce jak naszybciej odwiedzieć lidera opozycji w więzieniu Łukjanowskim. Eugeniusz Tuzow-Lubański, Kijów
Strona 46 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
Szczątki odnaleziono podczas tegorocznych prac archeologicznych na tzw. trupim polu koło Ostrówków na Ukrainie. - Pogrzeb odbędzie się w mogile, gdzie spoczywają już ofiary masakry ekshumowane podczas prac w 1992 roku. W uroczystości wezmą udział rodziny ofiar, przedstawiciele władz lokalnych, polskiego konsulatu oraz mieszkańcy. Planujemy także rozpoczęcie działań zmierzających do zbudowania pomnika. Mamy nadzieję, że jego odsłonięcie nastąpi do końca września, być może z udziałem prezydentów Polski i Ukrainy - powiedział naczelnik wydziału zagranicznego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Maciej Dancewicz. Prace archeologiczne na terenie tzw. trupiego pola trwają od kilku lat. Na początku badacze ekshumowali 320 ofiar. Wiosną br. podczas dalszych prac zidentyfikowano kolejne miejsce masowego pochówku ponad 300 polskich kobiet i dzieci. W czasie obecnie prowadzonych badań archeologicznych
odnaleziono szczątki dalszych ok. 200 ofiar zlokalizowane w pobliżu znajdującej się tam dawniej szkoły. - W odnalezieniu miejsc kolejnych masowych mogił pomagają nam rodziny mieszkających tam przed wojną Polaków oraz okoliczni mieszkańcy. Na przykład miejsce pochówku kilku ofiar wskazała nam starsza pani, której ojciec podczas wojny uratował dwoje polskich dzieci. We wskazanym przez nią miejscu mieli spoczywać ich rodzice. Oprócz szczątków znaleźliśmy także np. obrączkę z inicjałami, medaliki, przedwojenną monetę dwuzłotową, guziki od polskiego munduru oraz łuski i pociski - relacjonował Dancewicz. Do mordu w miejscowości Ostrówki na Wołyniu doszło 30 sierpnia 1943 roku. W tym samym czasie rozegrała się tragedia w sąsiadującej z Ostrówkami wsi Wola Ostrowiecka oraz w Janowcu i Kątach. Zbrodni na mieszkających tam Polakach dokonała Ukraińska Powstańcza Armia i miejscowa ludność ukraińska. (PAP) Za http://www.isakowicz.pl/
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE cerski mundur galowy, bez pistoletu w kaburze. Sądził, że ten gest dobrej woli będzie właściwie zrozumiany i srogo się pomylił. Prawdopodobnie polski mundur oficerski rozsierdził banderowców najbardziej. 10 lipca 1943 r., cały Wołyń lotem błyskawicy obiegła wieść, niosąc trwogę i potęgując nienawiść między Polakami i Ukraińcami, że w pobliżu wsi Kustycze koło Turzysk do rąk i nóg Rumla zaprzężono cztery konie i jego ciało rozerwano na cztery części. Poćwiartowane zwłoki spoczęły w lasku na lewym brzegu jeziora, w dawno już zarośniętej perzem i trawą mogile. Tak dokładnie do dziś miejsce to nie jest ani pewne ,ani oznaczone. Rosną tam ponoć czerwone maki jak na Monte Cassino. Okropna śmierć, jaką wymierzyli Rumlowi upowcy, jest tak porażająca w swym wymiarze, że poprawność polityczna powoduje przemilczanie jego biografii.
Patronami obchodów
„70 ROCZNICY APOGEUM LUDOBÓJSTWA DOKONANEGO PRZEZ UKRAIŃSKICH SZOWINISTÓW W LATACH 1939-1947” zostali obrani:
ZYGMUNT JAN RUMEL i WIKTOR POLISZCZUK Redakcja Wypada w tym miejscu naszym czytelnikom, szczególnie tym którzy dopiero zapoznają się z tym działem historii, informacja na temat „Patronów”. Zygmunt Jan Rumel – po matce poeta, po ojcu żołnierz. Urodził się 22 lutego 1915 roku w Petersburgu. Rodzina ojca wywodziła się z Kurlandii, matka Janina z Tymińskich była warszawianką. Dzieciństwo i lata szkolne spędził na Wołyniu, gdzie jego ojciec Władysław, jako oficer Wojska Polskiego, kawaler Orderu Virtuti Militari, otrzymał osadę wojskową pod Wiśniowcem. Zygmunt ukończył Liceum Krzemienieckie i w 1935 roku rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Jeszcze w czasach licealnych pisywał wiersze i artykuły wydawane w wydawnictwie szkolnym.
Wychował się na poezji Słowackiego i Wyspiańskiego oraz prozie Stefana Żeromskiego. Był entuzjastą polityki i koncepcji wojewody Józewskiego. Głosił potrzebę współistnienia dwóch kultur – polskiej i ukraińskiej, wzajemnego ich przenikania się i wzbogacania; budowania mostów nad przepaściami nacjonalizmów ukraińskiego i polskiego. Nie przeszkadzała mu dwujęzyczność społeczności wołyńskiej. Działał w ruchu młodzieżowym i wspólnie z Antonim Hermaszewskim redagował pismo dwujęzyczne „Młoda Wieś – Mołode Seło”. Już w liceum pisał wiersze w duchu pojednania polsko-ukraińskiego. Najbardziej znany jego wiersz nosi tytuł „Dwie Matki”. Był też uzdolnionym aktorem, sportowcem i intensywnie udzielał się w harcerstwie. Był członkiem Wołyńskiego Związku Młodzieży Wiejskiej, organizacji skupiającej zarówno Polaków jak i Ukraińców. Współpracował też z Uniwersytetem Ludowym w Różynie, gdzie jego matka prowadziła zajęcia plastyczne. W kampanii wrześniowej
1939 roku Zygmunt Rumel walczył jako podporucznik artylerii. Po klęsce wrześniowej znalazł się w Warszawie, gdzie rozpoczął pracę konspiracyjną. Organizował drukarnię ROCH-BCh najpierw w stolicy później na Wołyniu. W styczniu 1943 roku został komendantem BCh na Wołyniu, wykorzystując przedwojenne kontakty z ludnością polską i ukraińską. Jego żona Anna , która przyjechała na Wołyń w 1942 roku, zajmowała się łącznością i kolportażem materiałów konspiracyjnych. Nawet w tym czasie Rumel potrafił pisać swoje wiersze, nawiązujące do historii i rysując wizje przyszłej Polski. Należał do tragicznego pokolenia Kolumbów, poetów, których talenty rozbłysły w czasie wojny i zostały unicestwione przez ten okrutny czas. Był trochę starszy od Baczyńskiego i Gajcego. Żył zaledwie 28 lat i właściwie zginął na początku swej drogi artystycznej. Stało się to w lipcu 1943 r kiedy nadal, ufny, bezbronny, z białą chorągiewką parlamentariusza poszedł budować swój most porozumienia. Bez żadnej obstawy, ubrany w polski ofi-
tury, puszczono go przed kilku laty późną nocą. Pamięć o Rumlu uczciła Rada Miasta Gdańska, nadając jego imię jednej z ulic. W tym roku Rada Miasta Warszawy postanowiła nadać imię Rumla bibliotece w dzielnicy Praga-Południe, a Muzeum Niepodległości wydało świetną książkę Bożeny Gorskiej pt. „Krzemienczanin”, poświęconą twórczości autora „Dwóch Matek”. Bohaterem tej ważnej książki, przypominającej dramatyczne wydarzenia na Wołyniu, jest Jan Zygmunt Rumel (1915 – 1943), wychowanek Liceum Krzemienieckiego, poeta , publicysta, społecznik i żołnierz Batalionów Chłopskich. Informacje zaczerpnięte:
W książce Janusza Gmitruka - Zyg-
1) Z biografii napisanej we wstępie do tomiku poezji pt. ”Dwie Matki”, przez Ewę Kaniewską 2) Z wstępu do książki Janusza Gmitruka - „Zygmunt Rumel. Żołnierz nieznany” 3) Luźne informacje z sieci.
munt Rumel. Żołnierz nieznany- znajdziemy we wstępie: Żołnierz nieznany dla społeczeństwa niepodległego państwa -to symbol wszystkich poległych żołnierzy, którym oddajemy hołd w jednej bezimiennej mogile. Tą mogiłą jest Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Nasz bohater - Zugmunt Rumel nie ma swego grobu. Miejsce jego pochówku poszukiwane jest od 65 lat. Choć postać jednego z przywódców ruchu oporu na Wołyniu Zygmunta Rumla, poety i żołnierza, komendanta VIII Okręgu Batalionów Chłopskich - bestialsko zamordowanego przez nacjonalistów ukraińskich - jest prawie nieznana, pamięć o nim trwała w świadomości jego podwładnych, żołnierzy BCh z Wołynia. Po wojnie systematycznie zbierali się oni, aby wspominać swego dowódcę i przyjaciela tragicznych lat wojny i okupacji. Miejscem spotkań był zazwyczaj pokój Jana Nowaka w Zakładzie Historii Ruchu Ludowego przy ul. Grzybowskiej w Warszawie. Jan Nowak, twórca archiwum BCh, zapalony zbieracz relacji, dokumentów i fotografii, był w czasie okupacji komendantem sąsiadującego z okręgiem wołyńskim - okręgu IX BCh, obejmującego woj. lwowskie, stanisławowskie i tarnopolskie. w 60. rocznicę zbrodni banderowskich na Wołyniu Wincenty Ronisz zrealizował film „Poeta nieznany”, przedstawiający kulisy zamordowania Rumla, telewizja polska nie zdecydowała się na jego emisję. Film trafił na półki. Po licznych interwencjach, m.in. ministra kul-
Wiktor Poliszczuk - historyk przemilczanych zbrodni Przyszedł na świat 10 października 1925 r. w wołyńskim Dubnie z ojca prawosławnego Ukraińca i matki Polki. Został jednak wychowany na ukraińskiego patriotę. Posiadał obywatelstwo polskie i kanadyjskie. Po agresji ZSRR na Polskę, jego ojciec - wójt gminy Dubno[ został aresztowany przez NKWD, a w kwietniu 1940 rozstrzelany bez sądu. Dla czternastoletniego chłopca, dojrzewającego w spokoju w warunkach, jakie zapewniała II Rzeczpospolita, był to wielki wstrząs, który zapisał się na długo w jego pamięci, a z czasem stał się przyczyną wielu pytań dotyczących dziedziny polityki, współżycia narodów oraz pojedynczych ludzi. 13 kwietnia 1940 wraz z matką i siostrami został wywieziony do Kazachstanu, gdzie przebywał do listopada 1944. Potem rodzinę przesiedlono na wschodnią Ukrainę. W 1946 Poliszczukowie przybyli do Polski. Studia ukończył na Wydziale Prawa na Uniwersytecie Wrocławskim w stopniu magistra. Pracował w Polsce jako prokurator, następnie w 1981 wyemigrował do Kanady. Na emigracji rozpoczął pracę jako korektor techniczny w wydawanym w Toronto tygodniku diaspory ukraińskiej ukr. Новый Шлях (pol. Nowa Droga), związanym z emigracyjnym OUN-melnykowcy. Zainteresował się i rozpoczął badania nad nacjonalizmem ukraińskim[, którego ofiarą padła siostra jego matki (zamordowana za publiczne używanie języka polskiego). Typ patriotyzmu, który reprezentował, oraz atmosfera domu rodzinnego i całego środo-
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 47
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
Szuchewycz z Banderą pozbawieni tytułu "bohatera". "Swoboda" obiecuje protesty.
wiska uczyniła go przyjacielem Polaków W Kanadzie Wiktor Poliszczuk zetknął się w życiu codziennym z tamtejszymi Ukraińcami o nastawieniach nacjonalistycznych. O motywacjach, którymi zaczął się wówczas kierować, i o drodze, którą wówczas obrał, pisał potem: "W Kanadzie już po pierwszych miesiącach mego tutaj pobytu zetknąłem się z wręcz zoologicznym nacjonalizmem ukraińskim, z nienawiścią do wszystkiego, co polskie. Ja, wychowany w duchu patriotyzmu ukraińskiego, ukształtowany na klasyce polskiej, ukraińskiej, rosyjskiej, zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej, nie mogłem się pogodzić z takim spojrzeniem na świat i na ludzi, dlatego też, jak i w związku ze świadomością tego, czego dopuścili się banderowcy na Wołyniu wobec ludności polskiej, podjąłem decyzję o poszukiwaniu materiałów stanowiących bazę moich badań nad nacjonalizmem ukraińskim. Temat ten pochłonął mnie całkowicie, pracowałem nad nim nieustannie". Rozpoczął wówczas publikacje w tym zakresie, własnym nakładem. Był autorem ponad dwustu opracowań, książek naukowych i publicystycznych, artykułów naukowych, polemik, recenzji, publikacji prasowych w języku angielskim, ukraińskim i polskim opublikowanych w periodykach w Kanadzie i USA, w tym 5 obszernych tomów z wyborem odnośnych dokumentów, opatrzonych wspólnym tytułem Integralny nacjonalizm ukraiński jako odmiana faszyzmu. Warto tu wymienić "Gorzka prawda - cień Bandery nad zbrodnią ludobójstwa" - "Ideologia nacjonalizmu ukraińskiego" (będąca rozprawą doktorską), "Apokalipsa według Wiktora Ukraińca", "Fałszowanie historii najnowszej Ukrainy", "Ocena polityczna i prawna OUN i UPA", "Akcja Wisła - próba oceny", "Zginęli z rąk ukraińskich", "Pojęcie integralnego nacjonalizmu ukraińskiego", "Posłanie do braci Polaków, "Manowce polskich historyków", "Ukraińskie ofiary OUN-UPA", "Rok 1943: OUN Bandery na Wołyniu", "Ludobójstwo nagrodzone", "Gwałt na prawdzie o zbrodniach OUN Bandery". Opus magnum Wiktora Poliszczuka, liczącym łącznie 2579 stron, jest pięciotomowe dzieło zawierające rekonstrukcję całych dziejów i ideologii Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii wraz z obszernym wyborem odnośnych dokumentów, zaopatrzone wspólnym tytułem "Integralny nacjonalizm ukraiński jako odmiana faszyzmu". Dwa pierwsze tomy wymienionego dzieła posiadają własne odrębne tytuły odpowiadające ich treści. Brzmią one: w wypadku pierwszego: "Zasady ideologiczne nacjonalizmu ukraińskiego. Ukraiński ruch nacjonalistyczny - struktura organizacyjna i założenia programowe", w wypadku drugiego: "Dowody zbrodni OUN i UPA" (ten tom stanowi rozprawę habilitacyjną Wiktora Poliszczu-
ka). Natomiast tomy trzeci, czwarty i piąty zaopatrzono wspólnym tytułem: "Nacjonalizm ukraiński w dokumentach". Niemniej jednak każdy z nich też posiada odrębny tytuł adekwatny do zawartości. Mamy więc: "Dokumenty z zakresu zasad ideologicznych i założeń programowych nacjonalizmu ukraińskiego", "Dokumenty z zakresu działań struktur nacjonalizmu ukraińskiego w okresie od 1920 do grudnia 1943 roku" oraz "Dokumenty z zakresu działań struktur nacjonalizmu ukraińskiego w okresie od grudnia 1943 do 1950 roku". Pracę doktorską obronił w 1994 na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego, pracę habilitacyjną w roku 2002 na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego. Jego ostatnią pracą było tłumaczenie na język polski książki Dmytro Doncowa Nacjonalizm . Celem tego wydawnictwa w zamiarze Poliszczuka, a także moim, było skompromitowanie nacjonalizmu ukraińskiego opartego na skrajnym darwinizmie społecznym w oczach Polaków. Takie podejście do zagadnienia wydawało się bardzo celowe, gdyż pewne ośrodki propagandowe różnej maści, zarówno ukraińskie, jak i polskie, oraz osoby nieświadome zagadnienia, niejednokrotnie usiłują stawiać znak równości pomiędzy nacjonalizmem polskim i ukraińskim, co jest rażącym nieporozumieniem. W 1998 został odznaczony przez Kongres Polonii Kanadyjskiej Złotą Odznaką Zasługi za działalność na rzecz Polonii. Odznaczony również Missio Reconciliationis i Krzyżem "Za zasługi dla ZKRPiBWP". Wiktor Poliszczuk był przykładem takiego typu Ukraińców, których powinniśmy głęboko szanować i życzyć sobie, aby było ich jak najwięcej. Nic więc dziwnego, że Społeczna Fundacja Pamięci Narodu Polskiego odznaczyła go orderem "Polonia Mater Nostra Est". Poliszczuk, tak często niedopuszczany do głosu i atakowany, w istocie rzeczy był przykładem myśli niezależnej i zarazem realistycznej, która nie upiększa, nie ulega iluzjom, ale przedstawia zjawiska takimi, jakimi one są. Dzieło Wiktora Poliszczuka ostrzega przed różnymi iluzjami, które w przyszłości mogą zaowocować fatalnymi skutkami, tak jak zaowocowały iluzje polityków pokroju przedwojennego wojewody Henryka Józewskiego, przynosząc nieszczęścia i krew. Nie zapominajmy o tym! Zmarł 17 listopada 2008 w Toronto. Nota biograficzna oparto na wspaniałym artykule, prof. dr hab. Bogumiła Grotta „Wiktor Poliszczuk - historyk przemilczanych zbrodni” napisanym po śmierci W.Poliszczuka. http://www.naszdziennik. pl/index.php?dat=20081128&typ=my&id=my12.txt Oraz informacjach z http://pl.wikipedia. org/wiki/Wiktor_Poliszczuk
Redakcja Mamy w miarę pozytywną informację dotyczącą odpowiedzialnych za „Ludobójstwo na Kresach”, zapraszamy naszych czytelników do zapoznania się z niżej przedstawionym materiałem: Naczelny Sąd Administracyjny ostatecznie uchylił dekret Juszczenki. Syn Szuchewycza obiecał poskarżyć się Europie na decyzję sądu, ilustracja ze strony internetowej demotivators.org.ua Szuchewycz i Bandera zostali ostatecznie pozbawieni tytułów Bohatera Ukrainy. Ostatnia sądowa instancja Naczelny Sąd Administracyjny Ukrainy (NSAU) utrzymał w mocy decyzję Donieckiego Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego (o niezgodności z prawem dekretów przyznających im tytuły). Na decyzję Sądu nie zdołała wpłynąć pikieta, którą zorganizowali nacjonaliści pod ścianami budynku NSAU. Przypomnijmy, że w okresie swojej prezydentury Wiktor Juszczenko przyznał tytuły Bohatera Ukrainy przywódcom OUN i UPA Stepanowi Banderze i Romanowi Szuchewyczowi. W kwietniu 2010 roku Doniecki Wojewódzki Sąd Administracyjny pozbawił ich tytułów,
ponieważ nie byli obywatelami Ukrainy. Decyzje te zostały zaskarżone w Donieckim Sądzie Apelacyjnym - bezskutecznie. Wtedy osiem osób, w tym Juszczenko, złożyło skargi kasacyjne, które właśnie rozpatrzył NSAU. Za decyzją o niezgodności z prawem "bohaterstwa" Szuchewycza zagłosowało czterech spośród pięciu sędziów, a w przypadku Bandery - wszyscy sędziowie byli jednomyślni. Przedstawiciel profesora Władymira Sołowiowa (który złożył wniosek o anulowanie dekretu o tytule dla Szuchewycza) oraz powód w przypadku sprawy Bandery Władymir Olencewycz są zadowoleni z werdyktu. "Sędziowie potwierdzili, że przyznanie tytułu Bohatera Ukrainy dla osób nie będących obywatelami Ukrainy było naruszeniem naszego wyłącznego prawa prawa obywateli Ukrainy", - powiedział nam Olencewycz. Nacjonaliści już zapowiadają akcje protestu, ale w jakich rozmiarach - nie są jeszcze gotowi określić. Być może będzie to wiec pod pomnikiem Bandery we Lwowie, taki jak w styczniu, kiedy to z prezydenckiej strony internetowej zniknął dekret o nadaniu tytułu bohatera liderowi OUN. Wtedy to podczas przemówienia swobodowiec Jurij Mychalczyszyn zagroził banderowską armią, która przekroczy Dniepr, i wyrzuci
"błękitno-d...ą bandę" (co prawda potem usprawiedliwiali się, że mowa była o "błękitno - żółtej bandzie"). "To, że odebrano tytuł Banderze - to policzek dla wszystkich patriotów, w przeddzień 20 rocznicy odzyskania niepodległości" - zapewnia radny Lwowskiej Rady Obwodowej (wojewódzkiej) Andrij Haljawka. Wiceszef siły politycznej ("Swobody") Andrij Mochnik dodaje: "Taką decyzją reżim podpisał na siebie wyrok". Syn Romana Szuchewycza, Jurij - Bogdan, zapowiedział, że będzie składał skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Analitycy polityczni wątpią, aby z powodu postanowienia sądu nastąpiły aktywne działania polityczne. "Rewolucji nikt nie będzie wywoływał. Lato - to nie jest odpowiedni czas na protesty. Ponadto, wszystkie kluczowe decyzje w tej sprawie zostały już podjęte - powiedział politolog Wołodymyr Fesenko. - Ale jeśli sąd podtrzymałby heroizację - wtedy mogłoby to wywołać rezonans. Co prawda, w innym obozie politycznym." Materiał ze strony; http://www.segodnya.ua/news/14273944.html Wtorek, 2 sierpnia 2011 r. Tłumaczył ;Wiesław Tokarczuk
Amerykanie uprzedzają Janukowycza Eugeniusz Tuzow-Lubański, korespondencja z Kijowa Kryminalne prześladowanie b. premier Ukrainy Julii Tymoszenkę świadczy o pogorszeniu sytuacji politycznej w kraju – oświadczyli w liście otwartym, podpisanym przez prezesa organizacji „Freedom House” Davida Kramera, wiceprezydenta Rady Atlantyckiej Damona Wilsona i skierowanym do prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza. W liście, który został opublikowany na sajcie dziennika ukraińskiego „Kyiv Post”, zaznaczono, iż po zwycięstwie na uczciwych i demokratycznych wyborach prezydenckich w lutym 2010 roku obecny prezydent Ukrainy Janukowycz może być dumny z tych wyborów. Urzędowa większość w parlamencie przeprowadziła niezbędną reformę emerytalną.
Strona 48 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
Nieskończonym kłótniom poprzedniego prezydenta Wiktora Juszczenki został położony kres. Obecny rząd zaprowadził porządek w gospodarce. Teraz Ukraina jest bliska podpisaniu umowy z UE o strefie wolnego handlu. Ale te wszystkie sukcesy mogą być przekreślone, jeśli teraz władze ukraińskie nie zaprzestaną łamać prawa człowieka i prześladować politycznie opozycję. Amerykańscy decydenci polityczni, apelują do prezydenta Janukowycza w sprawie b. premier Julii Tymoszenkę. Kryminalne prześladowanie Tymoszenki, którą Janukowycz zwyciężył w drugiej turze wyborów, jest świadectwem pogorszenia sytuacji politycznej na Ukrainie. Sprawa Tymo-
szenki jest odbierana na Zachodzie jako brutalne łamanie praw człowieka i wybiórcze stosowanie kodeksu kryminalnego w celu zniszczenia politycznego oponenta – stwierdzono w liście. Obecna polityka prowadzi Ukrainę do kleptokracji i autorytaryzmu. Teraz najwyższy czas, aby prezydent Janukowycz zaprzestał te negatywne procesy polityczne, które mogą doprowadzić Ukrainę do międzynarodowej izolacji – zaznaczono w liście wpływowych amerykańskich organizacji „Freedom House” i „Rada Atlantycka”. Eugeniusz Tuzow-Lubański, Kijów
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
POEZJO! OSTATNIA LINIO POLSKIEJ OBRONY
BARWY KRESÓW Aleksander Szumański
Herberta, Adama Zagajewskiego, czy Stanisława Lema.
____
Marian Hemar O, Poezjo, łaskiś pełna, Módl się za nami. Twoja dzisiaj godzina Bije w niebie gromami. Twoja godzina spływa Jak płaszczem, ognia ulewą. Podnieś ku górze twarz Złota i czarnobrewa! Boga karzący gniew Idzie ku nam w pożodze, Ty, rozpaczą, jak lew Połóż się Bogu na drodze! Dłoń chwyć co na nas miecz Potrząsa wzniesiony, O, Poezjo! Ostatnia Linio polskiej obrony! O, Zbarażu! O, szańcu Kamieniecki, który Niezdobyty ulatasz! O, wieżo Jasnej Góry! Hel padnie i Westerplatte Ukradną zbójcy Ty przetrwasz, święty Okopie Poetów Trójcy! Bania rosy pęknij nad głową Co leży w prochu. Ustom zamilkłym Daj łaskę szlochu. Klęskę obmyj i rany Świętymi łzami O, Poezjo, uklęknij, i płacz, I módl się za nami. Gdy płomień jak blachę lichą Słowa poskręca i pognie, Ty znasz tajemnice słów, Których nie tknęły ognie, Które się rodzą z płomieni, Słów - łez, słów - soli, słów - chleba, Co wyrastają jak z ziemi I powracają - jak z nieba.
Marian Hemar autor tekstów ponad dwóch tysięcy piosenek, m.in. takich szlagierów jak: Kiedy znów zakwitną białe bzy, Czy pani Marta jest grzechu warta, Ten wąsik, Nikt, tylko ty, Może kiedyś innym razem, Upić się warto, Jest jedna, jedyna. Był polskim twórcą znajdującym się w gronie poetów wybitnych. Jego liryka pobrzmiewała echem dawnych tradycyjnych uznanych mistrzów, równocześnie zajmując miejsce w tym poczcie. W jego poezji zaakcentowana jest wyraźna nuta kresowa, ze wszystkimi jej pieśniami poetyckimi z martyrologią narodową włącznie. Wnosił swoją twórczością ciepło, serdeczność, wywoływał wzruszenie, ale równocześnie był bezlitosny dla zdrajców i wrogów ojczyzny. Ta nuta z kolei była najczęściej prześmiewcza, uważał, zresztą słusznie / podobnie jak Janusz Szpotański /, iż najlepszą forma walki piórem jest mądra, skuteczna, ale we właściwej formie literackiej tworzona satyra. Niektóre jego utwory można porównać do proroctwa poezji Juliusza Słowackiego W sposób bezpośredni Słowacki przecież prorokował powołanie Jana Pawła II na Stolicę Apostolską w utworze „Słowiański papież”, który powstał w 1848 roku: „…Pośród niesnasek Pan Bóg uderza W ogromny dzwon, Dla słowiańskiego oto papieża Otworzył tron…” Jak należy ocenić hemarowską inwokację „..O Poezjo! Ostatnia linio polskiej obrony… Poeta skutecznie walczył o Polskę, o swój ukochany Lwów, nie tylko skutecznym orężem – piórem - brał przecież udział w walkach o Lwów w latach 1918-1920 jako 17 - letni młodzieniec, wraz z Obrońcami Lwowa.
Górą nad nami wiej! Smugą białego żaru I drugą, czerwonej krwi! Poeto - a ty u sztandaru! Tobie nie wawrzyn na skroń Już laur się czoła nie ima Sztandar jest ważny. Nie dłoń Co drzewce trzyma.
Z Kresami związana była twórczość i życie takich Polaków jak: Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Józef Baka, Seweryn Goszczyński, Antoni Malczewski, Antoni Odyniec, Józef Bohdan Zaleski, Aleksander Fredro, Marian Zdziechowski, Maria Konopnicka ,Marian Hemar, Feliks Konarski , Władysław Bełza, czy Bruno Schulz. Wielkie Księstwo Litewskie pozostawało też "małą ojczyzną" dla Józefa Mackiewicza. Lwów jako miasto rodzinne pojawia się w twórczości Zbigniewa
W 1925 przeprowadził się ze Lwowa do Warszawy, pracował wraz z Julianem Tuwimem w kabarecie literackim „Qui Pro Quo”, „Banda” i „Cyruliku Warszawskim”. Wraz z Tuwimem, Lechoniem i Słonimskim był autorem wielu skeczy, dowcipów i szopek politycznych. Jego dorobek literacki jest ogromny: ponad 3000 niezwykle popularnych piosenek, do których sam komponował muzykę, setki wierszy, kilkanaście sztuk i słuchowisk radiowych. Był również współpracownikiem Wiadomości Literackich i Wiadomości, oraz dyrektorem teatru Nowa Komedia (1934-1935). W 1939 jego piosenka „Ten wąsik” wykonywana przez Ludwika Sempolińskiego w popularnej rewii „Orzeł czy Rzeszka”, spowodowała interwencję ambasadora Niemiec w Warszawie. Po wybuchu II wojny światowej, we wrześniu 1939 r. przedostał się do Rumunii. W latach 1940-1941 walczył w Samodzielnej Brygadzie Strzelców Karpackich w Palestynie i w Egipcie (m.in. pod Tobrukiem). W wojsku prowadził pracę kulturalno-oświatową. Rozkazem naczelnego wodza gen. Władysława Sikorskiego na początku 1942 r. został przeniesiony do Londynu. Został przydzielony do Ministerstwa Informacji i
Dokumentacji, w którym zwalczał m.in. kłamstwa propagandy, głównie niemieckiej, ale także angielskiej. Po wojnie pozostał w Londynie. Prowadził tam teatrzyk polski w klubie emigrantów polskich. Współpracował m.in. z muzą Wesołej Lwowskiej Fali - Władą Majewską. Prowadził także jednoosobowy Teatr Hemara - cotygodniowy kabaret radiowy na antenie Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Wygłaszał w nim wierszowane komentarze satyryczne do bieżących wydarzeń.
Pisał o sobie: Moja gorąca miłość nie może się pogodzić z inną Polską, tylko najlepszą, najszlachetniejszą, najuczciwszą w świecie. Uczyli mnie tej miłości Słowacki, Żeromski i Piłsudski. Był bezkompromisowy i do końca wierny prawdzie i sprawiedliwości. Nie zgadzał się na komunistyczne zniewolenie Polski. Jego utwory były objęte cenzurą PRL. W jego poezji wyraźnie zarysowały się dwa nurty - żartu i satyry oraz refleksji i tęsknoty. Do końca życia był urzeczony polskością i Lwowem. Oprócz licznych piosenek (tekst i muzyka), wierszy, sztuk i słuchowisk radiowych był autorem wierszy lirycznych, satyr, fraszek, parodii. Robił też przekłady poetyckie (m.in. wszystkie sonety Szekspira, połowa ód Horacjusza), pisał sztuki teatralne od dramatu do komedii muzycznych, jednoaktówki poświęcone Fredrze, Kochanowskiemu, Chopinowi. Parał się także prozą: pisał reportaże, felietony, eseje, krytykę literacką, a nawet traktat polityczny o Hitlerze. Urodzony jako Jan Marian Hescheles, pseud. Jan Mariański, Marian Wallenrod i inne (ur. 6 kwietnia 1901 we Lwowie, zm. 11 lutego 1972 w Dorking pod Londynem. Pochowany wraz z żoną Kają na cmentarzu w Coldharbour w pobliżu Leith Hill, w którym mieszkał. Podobnie jak Zbigniew Herbert do swojego ukochanego Lwowa już nie powrócił. Wspomniałem o gromiącej satyrze. Oto „listki” - Janusza Szpotańskiego, następnie Mariana Hemara: Pomniu kak prijechał w Moskwu De Gaulle, sklierotik i starik I ja jewo pocałowała On potom prosto dostał tik, Ach on formalno popadl w trans, On przestał bredzić o belle France I tolko skuczał u mych stóp: Ach, Leonida, ty mnie lub Dla ciebie cały zapad brosze Tolko mnie jeszcze całuj proszę! A potem Pompidou, a Brandt, A nawet chitry, miełkij frant, Poet iż Polszy - Iwaszkiewicz Gdy tolko pili ust mych miód Woleli, że to istny cud, Kto go nie zaznał, ten nic nie wie. Janusz Szpotański, pseud. Władysław Gnomacki, Aleksander Oniegow (ur. 12 stycznia 1929 w Warszawie, zm. 13 paź-
dziernika 2001) – poeta, satyryk, krytyk i teoretyk literatury, tłumacz, szachista – trzykrotny mistrz Warszawy, posiadał również tytuł mistrza krajowego. Był autorem prześmiewczych poema-
tów komicznych, w których z wdziękiem wyszydzał rządzących w PRL prominentnych działaczy PZPR-u.
W 1951 roku został wyrzucony z powodów politycznych ze studiów na Uniwersytecie Warszawskim. W 1964 napisał sztukę „Cisi i gęgacze”, czyli bal u prezydenta, opera w trzech aktach z uwerturą i finałem – utwór będący pamfletem przeciwko rządom Władysława Gomułki, którego nazwał w tym utworze Gnomem, a także satyrą na ówczesne postawy inteligencji. W styczniu 1967 został aresztowany i w 1968 skazany na trzy lata więzienia "za rozpowszechnianie informacji szkodliwych dla interesów państwa". W czasie wydarzeń marca 1968 Szpotański stał się ulubionym celem niewybrednych ataków I sekretarza. Gomułka nazwał poetę "człowiekiem o moralności alfonsa", a jego utwór – "reakcyjnym paszkwilem, ziejącym sadystycznym jadem nienawiści do naszej partii". W „Cichych i gęgaczach”, która była rodzajem szopki politycznej, Szpotański wykorzystał i sparafrazował wiele znanych utworów muzycznych (m.in. Horst Wessel Lied jest wykonywany przez chór ZOMOwców z Golędzinowa). W latach 70. napisał Carycę i Zierkało – satyryczną wizję dziejów Rosji i ZSRR (przy czym carycą w jego ujęciu był Leonid Breżniew). Towarzysz Szmaciak to ironiczna apoteoza PRL-u, dzieło będące kwintesencją jego twórczości. Był członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. 23 września 2006 został pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Szpotański nie był członkiem Związku Literatów Polskich, który funkcjonował z przerwami, m.in. spowodowanymi stanem wojennym, aby w 1989 roku rozpaść się na dwa związki, a to Stowarzyszenie Pisarzy Polskich i Związek Literatów Polskich. Należy więc przypomnieć co wydarzyło się w kulturze polskiej w latach zniewolenia komunistycznego, przekazując równocześnie dzisiejszy jej obraz. Tego żmudnego dzieła podjęła się w niebywałym trudzie polska eseistka, reportażystka i dziennikarka Joanna Siedlecka w swoich dziełach "Obława" i "Kryptonim Liryka" o losach pisarzy represjonowanych. Założycielem Związku Zawodowego Literatów Polskich był Stefan Żeromski. ZZLP reaktywowany został w roku 1944, a w 1949 roku zmienił nazwę na Związek Literatów Polskich, ze związku twórczego stając się stowarzyszeniem politycznym, nad którym nadzór sprawował Jerzy Putrament - agend NKWD, / działający w Polsce jeszcze przed 1939 rokiem /, przy współudziale Wandy Wasilewskiej i Julii Brystygierowej pułkownika NKWD, zwanej „Krwawą Luną”, która miała już za sobą krwawe przesłuchiwania we Lwowie po 17 września 1939 roku. To krwawe monstrum w sposobie działania przewyższało nawet nadzorczynie z niemieckich hitlerowskich obozów koncentracyjnych. „Specjalizowała” się w przesłuchiwaniu mężczyzn, nierzadko wkładając nieszczęśnikom genitalia do szuflady, gwałtownie ją zatrzaskując. Przez 35 lat prezesurę ZLP sprawował Jarosław Iwaszkiewicz / 1945 – 1980 /. Ten wytrawny ideolog partyjny znany był z namiętnych pocałunków z Leonidem Breżniewem. Postać Iwaszkiewicza scharakteryzował w swoich pamiętnikach Leopold Tyrmand: „…
globtrotter, pederasta, stalinowiec, dyplomata, smakosz, poeta i pionek…” Komunistyczną prezesurę Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich , sprawował w latach 1958 - 1959 Antoni Słonimski. Sylwetkę tego prezesa najdobitniej scharakteryzował Marian Hemar: „…cóż za szmata Pod pozorami literata. Popatrzcie na ten rzymski profil: Były frankofil i angliofil I były sanacyjny cwaniak, Pan-europejczyk i Pen- klubczyk, Przechrzta co tydzień, na wyścigi Co z wszystkich sobie wziął religii Jedną religię: OportunizmDziś się obrzezał na komunizm…” Marcin Hałaś członek Katowickiego Oddziału Związku Literatów Polskich, dziennikarz, krytyk literacki, poeta, napisał o dziełach Joanny Siedleckiej: „ … jest reporterką niepokorną, wystarczy wspomnieć jak relacjonowała postawę Zbigniewa Herberta w ostatnich latach życia i demaskowała wstrętne imputowanie mu choroby psychicznej jako motoru postępowania, m.in. jego stosunku do antypolskiej twórczości Czesława Miłosza. Wystąpienia Czesława Miłosza o wysadzeniu Polski w powietrze, lub przyłączeniu jej do Związku Sowieckiego są ogólnie znane. Zbigniew Herbert po słynnym nazwaniu przez Czesława Miłosza akowców bandytami napisał taki oto wiersz / nigdzie nie publikowany /”: „…był hybrydą w której wszystko się telepie duch i ciało góra z dołem raz marksista raz katolik chłop i baba a w dodatku pół Rosjanin a pół Polak Chodasiewicz /Miłosz – dopisek autora/ pisał także prozą - żal się Boże O dzieciństwie a to było nawet ładnie Był jak student który czyta parę książek Niedokładnie…” Siedlecka w sposób precyzyjnie udokumentowany podaje losy prześladowanych przez bezpiekę pisarzy, kończących swoje losy „psychuszką” / Bąk, Grzędziński /, prześladowaniem m.in. Pawła Jasienicy / Leona Lecha Beynara / podstawiając mu kapusia TW „Ewę”, z którą się ożenił i która skróciła mu donosami życie, Jerzego Zawieyskiego , który prześladowany przez SB został wyrzucony, lub wyskoczył przez okno -/ „… mości Zawieyski czas skakać…” - usłyszał przed śmiercią / i wielu innych „niepokornych”. Wstrząsające są te dokumenty. Dokumenty Siedleckiej to świadectwo, dzięki któremu mamy szansę poszerzyć pamięć o niepokornych wilkach naszej literatury, a odsłaniając prawdę, stała się ona obiektem ataków określonych kół, zapewne literacko - podobnych. W wywiadzie „Tropię wielkość i małość polskich pisarzy” / „Dziennik” 19. 01. 07 / Joanna Siedlecka wyjaśnia, że zburzyła białą heroiczną legendę Związku Literatów Polskich. Pisarka odpowiada na łamach „Dziennika” / 31.07.07 / na owe zarzuty: „… to demagogiczne argumenty, nie stosuję zasady odpowiedzialności zbiorowej. Mówiąc po prostu o swoich ostatnich książkach, o losach pisarzy represjonowanych przypominałam, że zwłaszcza w latach 50 i 60 gdy związkowa opozycja prawie nie istniała, konformistyczne władze ZLP nie broniły atakowanych przez władze swoich członków, ba, nawet ich wyrzucano stawiając przed sądem koleżeńskim, kierowanym w ZG ZLP przez Irenę Krzywicką/ wieloletnią przyjaciółkę Tadeusza Boya Żeleńskiego – dopisek autora /. Wyrzucały ich na ogół, co spotkało m. in. Jerzego Brauna, Władysława Grabskiego, Wojciech
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 49
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA Bąka, Jerzego Kornackiego, Ireneusza Iredyńskiego. Milczały, gdy zaganiano do „psychuszki” Bąka i Grzędzińskiego, wsadzano do więzienia Iredyńskiego, Wańkowicza, Kornackiego, Brauna. Członkowie sądów koleżeńskich ZLP „sądzili” oskarżonego o współpracę z londyńskimi „Wiadomościami” starego Jana Nepomucena Millera i Władysława Grabskiego za „paszkwil o Gałczyńskim”. Grube związkowe ryby jak Kazimierz Koźniewski, czy Andrzej Szczypiorski współpracujący z SB donosili na kolegów. Moi polemiści, zamiast przełknąć gorzkie fakty, zatupują je, przypominając demagogicznie, że we władzach był Herbert i Szczepański, a sam Związek rozwiązano w stanie wojennym. To prawda, choć władzę trzymał tu także Putrament, Lenart, Broniewska i Stanisław Ryszard Dobrowolski. Miał Związek karty piękne, ale też i mniej budujące, a naszą powinnością jest ich poznawanie, a nie „krzepienie serc” Herbertem i podtrzymywaniem źle pojętej korporacyjnej solidarności, sprzecznej z poszukiwaniem prawdy. Tym bardziej, że peerelowski ZLP był organizacją zniewoloną podwójnie, bo kontrolowaną nie tylko przez finansującą go partię, ale też sterowaną i infiltrowaną przez SB. Dyskusja o roli i prawdziwej historii peerelowskiego ZLP wybuchnie jeszcze nie raz, bo otwierają się wreszcie zamknięte niegdyś archiwa, wypływają nowe fakty”. Siedlecka sama zresztą deklaruje, że za swoją misję uważa p r z y p o m i n a n i e, bo komunizm był również zacieraniem śladów, n i e p a m i ę c i ą. Obecnie ZLP jest kontynuacją reaktywowanego w Lublinie w 1944 roku związku twórczego. Nie zadano sobie nawet trudu w zmianie statutu, który w istocie nie reguluje niczego. Regulację prawną ZLP przejęła ustawa „Prawo o stowarzyszeniach” z dnia 7 kwietnia 1989 roku. Zarząd Główny ZLP nie posiada żadnego autorytetu w środowisku osób piszących, skoro nawet w ocenie Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy jest komunistycznym związkiem, w którym zasiadają prezes i i wszyscy wiceprezesi TW – SB / dane z lipca 2011 /. Marian Hemar 29 kwietnia 1965 roku w Londynie napisał utwór poświęcony ludobójstwu w Katyniu: „… tej nocy zgładzono wolność w katyńskim lesie zdradzieckim strzałem w czaszkę pokwitowano Wrzesień związano do tyłu ręce by w obecności kata nie mogły się wznieść błagalnie do Boga i do świata zakneblowano usta by w tej katyńskiej nocy nie mogły wołać o litość ni wezwać znikąd pomocy
w podartym jenieckim płaszczu martwą do rowu zepchnięto i zasypano ziemią skroń krwią przesiąkniętą by zmartwychpowstać nie mogła ni znaku dać o sobie i na zawsze została w leśnym katyńskim grobie pod śmiertelnym całunem zwiędłych katyńskich liści by nikt się nie doszukał by nikt się nie domyślił
w lesie zawodzą żałośnie jak gdyby pamiętały o tej katyńskiej wiośnie jakby wypatrywały wśród leśnego poszycia śladów jenieckiej śmierci oznak polskiego życia czy spod dębowych liści albo sosnowych igiełek nie błyśnie szlif oficerski lub zardzewiały orzełek
tej samotnej mogiły tych prochów i tych kości świadectwa największej hańby i największej podłości
strzęp zielonego munduru karta z notesu wydarta albo beretka spłowiała pieśnią katyńską przeżarta
tej nocy zgładzono prawdę w katyńskim lesie by nawet wiatr choć był świadkiem po świecie jej nie rozniesie
i tylko pamięć została po tej katyńskiej nocy pamięć nie dała się zgładzić nie chciała ulec przemocy
bo tylko księżyc niemowa płynąc nad smutną mogiłą mógłby zaświadczyć poświatą jak to naprawdę było bo tylko świt który wstawał na kształt różowej pochodni mógłby wyjawić światu sekret ponurej zbrodni
i woła o sprawiedliwość i prawdę po świecie niesie prawdę o pięciu tysiącach zgładzonych w katyńskim lesie…”
bo tylko drzewa nad grobem stojące niby gromnice mogłyby liści szelestem wyszumieć tę tajemnicę bo tylko ta ziemia milcząca kryjąca jenieckie ciała wyznać okrutną prawdę mogłaby gdyby umiała tej nocy sprawiedliwość zgładzono w katyńskim lesie bo która to już wiosna bo która zima i jesień minęły od tego czasu od owych chwil straszliwych a sprawiedliwość milczy nie ma jej widać wśród żywych widać we wspólnym grobie legła przeszyta kulami jak inni z kneblem w ustach z zawiązanymi oczami bo jeśli jej nie zabrała nie skryła katyńska gleba gdy żywa czemu nie woła nie krzyczy o pomstę do nieba czemu jeżeli istnieje nie wstrząśnie sumieniem świata czemu nie tropi nie ściga nie sądzi nie karze kata zdradzono sprawiedliwość zdradziecko w katyńskim lesie prawdę i wolność zgładzono pod enkawudowską osłoną dziś jeno ptaki smutku
Z kim się Marian Hemar utożsamiał? Łatwo na to pytanie odpowiedzieć fragmentem jego poematu: „…my jesteśmy z polskiej Florencji, Miasta siedmiu pagórków fiesolskich Z miasta muzyki, inteligencji I najpiękniejszych kobiet polskich Z miasta talentów ideałów Temperamentów i błyskawic I teatru gwiazd i zapałów I tej „panoramy Racławic” - … …my jesteśmy z miasta poezji Co się u nas rodziła na bruku Jakby kamień się zmieniał W natchnienie A natchnienie wsiąkało w kamienie… …my jesteśmy z tej jedynej Troi Z tej jedynej na cały świat Którą kiedyś w potrzebie Hektor zdołał przed wrogiem obronić A miał wtedy Piętnaście lat…” „Barwy Kresów” mają swoje światłocienie. W tej metaforze poetyckiej obchody „70 ROCZNICY APOGEUM LUDOBÓJSTWA DOKONANEGO PRZEZ UKRAIŃSKICH SZOWINISTÓW W LATACH 1939 – 1947” NABIERAJĄ ZNACZENIA SZCZEGÓLNEGO, ZWAŻYWSZY, IŻ PATRONAMI OBCHODÓW OBRANI ZOSTALI ZYGMUNT JAN RUMEL I WIKTOR POLISZCZUK. Na stronach 39 – 40 dzisiejszego wydania Redakcja szczegółowo omawia sylwetki patronów z historycznym tłem wydarzeń obejmujących wskazany okres.
Ze strony poetyckiej „Barw Kresów” poeta polski Zygmunt Jan Rumel jest postacią mało znaną, a to w szczególności z uwagi na brak dostępu do jego twórczości, albo /jak sądzą niektórzy badacze/ z twórczości tego poety nic się nie zachowało. Prawda jak zwykle leży pośrodku. Postać majora Zygmunta Jana Rumela, oficera Wojska Polskiego,
a następnie oficera Batalionów Chłopskich i Armii Krajowej, okrutny mord popełniony na nim przez rezunów z UPA szczegółowo omawia ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski w publikacji, o której niżej. Poeta został rozerwany końmi. „…Nikt nie wie, jak to dokładnie wyglądało i wielkiej doprawdy odwagi potrzeba, żeby sobie to wyobrazić. W nocy z 10 na 11 lipca 1943 roku trzej młodzi mężczyźni, pobici i okrwawieni zostali przywiązani do koni za ręce i nogi. Ktoś krzyknął „wio”, albo „hej”, albo tylko strzelił batem. Konie ruszyły gwałtownie z miejsca. Wszystko trwało zaledwie kilka minut. Jednym z tych przywiązanych był Zygmunt Rumel polski poeta i żołnierz Batalionów Chłopskich… …Zygmunt Jan Rumel wychował się w Krzemieńcu, w tym samym mieście co Juliusz Słowacki. Dziedzicząc po matce talent literacki, już jako młody chłopak zapowiadał się na dobrego poetę. Rumel pomimo wyboru drogi wojskowej napisał kilka utworów, w tym dramat "Rok 1963" oraz wiersz "Dwie matki", mówiący o dwóch ojczyznach, Polsce i Ukrainie. Sprawy kresowe rozumiał jak mało kto” . „Jarosław Iwaszkiewicz napisał, że Rumel był jednym z diamentów, którymi strzelano do wroga. Wiersze Rumela są dziś praktycznie niedostępne nigdzie, musimy więc wierzyć Iwaszkiewiczowi. Zygmunt Rumel, urodził się w Krzemieńcu i tam chodził do szkoły. Jego ojciec był osadnikiem wojskowym. Był bardzo zdolnym uczniem i jego talent ujawnił się wcześnie. Podczas spotkania matki Zygmunta z Leopoldem Staffem, ten miał powiedzieć: niech pani strzeże tego chłopca, to będzie wielki poeta. Nie został jednak Zygmunt Rumel wielkim poetą. Jego nazwisko wymienia się rzadko, a wiersze poszły w zapomnienie. Nie mówi się o nim w szkole, ani na studiach. Pozostaje jedną z wielu tragicznych ofiar wojny. Encyklopedie wymieniają dwa jego dzieła, o których wyżej – „Poemat o roku 1963” i wiersz „Dwie matki”. Ten ostatni utwór wpisuje się w długą tradycję polskiej poezji zafascynowanej Ukrainą. „Dwie matki” to wiersz wyznanie, w którym poeta mówi o swoim przywiązaniu i miłości do Polski i Ukrainy. W połączeniu ze śmiercią autora wiersz ten może być rozumiany, jako metafora rozstania się
/wejście na cm. w Katyniu
Strona 50 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
Polski z Kresami i całą tradycją Rzeczpospolitej Obojga Narodów, która rozpoczęła się od wielkich politycznych planów obejmujących połowę wschodniej Europy, a skończyła się krwią rozlaną na jeziorem w Kustyczach w nocy z 10 na 11 lipca 1943 roku. Synowie drugiej matki Zygmunta Rumela, jego metaforyczni przyrodni bracia nie chcieli już bowiem słuchać pieśni śpiewanych przez romantycznych Polaków, nie chcieli brać pod uwagę ich planów związanych z „drugą matką”. Mieli własne, nieznane Rumelowi i innym, wiersze, mieli własną legendę, własne mity i własną broń. Ta ostatnia miała dać im wolność i sławę, przyniosła jednak tylko wstyd. Dziś nikt nie wspomina na Ukrainie poety Zygmunta Rumela, autora wiersza „Dwie matki”, nikt nie nazywa także ludobójstwa po imieniu. Mówi się o „antypolskiej akcji”, która usunęła Polaków z „naszej ziemi”. Ci którzy zacięli batem konie w lipcową noc nad kuszyckim jeziorem, mówią o sobie – rycerze. Być może nawet tak myślą. Pewnie dlatego, że nigdy nie mieli dwóch matek”- podaje ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski „Przemilczane ludobójstwo na Kresach”. Kraków 2008 Wydawca: Małe Wydawnictwo. Odnalazłem dwa utwory poety pomieszczone w tomie poezji „Dlatego, że są” wydawnictwa „Kamieniar” : NA ŚMIERĆ POETY A kiedy go z wami nie będzie Usypcie mu kurhan stepowy Aby słyszał jak burzan pieśń gędzie I wiatr stepem przewala się płowy Bo mu miesiąc wstający z limanów Czy prószył kitajką czerwoną I klaskanie by słyszał bocianów Gdy piórami lotnymi wiatr chłoną Niech tam orły dziobem pieśń skruszą A teorban piosenkę zakwili Bo o wolę on waszą i naszą Śpiewał zanim odpoczął w mogile Niech tam zmierzch siniejąc rozgarną Błękit nieba najczystszy i skromny Aby nocą wieczyście już czarną Patrzył w wszechświat ponad nim ogromny
BEZ TYTUŁU Zakukała kukułeczka zazula Szarym świtem przez zielony liść Dzięcioł czarny przy korze zaturlał Możesz iść możesz iść możesz iść Zakukała zazuleńka zakukała Wykukała z sinej chmury świt Świt po niebie rozsypał róże białe Cyt poczekaj poczekaj cyt Zakukała zakukała donośniej Nagarnęła z sinej chmury róż Tam pod lasem bujne żytko rośnie Przejdziesz miedzę miedzę wąską wśród zbóż Zakukała zakukała ciszej Obok miedzy przysiadła na głóg Kroki słyszę kroki słyszę kroki słyszę Licho nie śpi u rozstajnych dróg Zakukała zakukała mi znowu Przeszli znikli teraz idź prowadź Bóg Kukułeczko zazuleńko bądź zdrowa Moja rzeka już jest tu chłodny Bug Cytowane wiersze pochodzą z tekstu „Zygmunt Jan Rumel” - „Lwowskie Spotkania” – red. naczelna Bożena Rafalska.
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
Mazurskie Barwy Kresów Zofia Wojciechowska Wybrzmiały ostatnie pieśni 17 Festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie. Echo spotkań z rodakami zawisło w powietrzu. Stare drzewa nad mazurskim Czosem stoją zadumane nad losem tych ludzi. Legendarna Jesiona zamieniona w jesion wyciąga swe zielone ramiona obejmując swym sercem tych, którzy ukochali tę ziemię bez możliwości jej posiadania. To najtrudniejsza miłość świata. Tkwi w duszy i nie pozwala zapomnieć. Bywa też siłą i dumną radością z tego co jest przedmiotem owego ukochania. Dziś chcielibyśmy opowiedzieć nadzwyczajną historię, która zdarzyła się
na mazurskiej ziem są w niej wszystkie barwy polskich Kresów. Choć nasi bohaterowi mieszkają bardzo daleko to pozostają wierni Polsce. Mają tam nową Ojczyznę ale kultywują pamięć Ojców. Dalej niż dawne Kresy jest miejsce na
Syberii w słonecznej Chakasji, gdzie żyją kolejne pokolenia Polaków- Syberyjskich Mazurów. To kraj młodych ludzi i ich współczesnych spraw a jednak tak bardzo polskich. Przez kilkanaście dni gościliśmy w Mrągowie polskie dzieci i młodzież z Syberii. Przebyli do nas długą drogę wynoszącą ponad 6 tyś km, która trwała 5 dni. Wielu z nas marzy o podróży koleją transsyberyjska a nasi Goście to prawdziwi potomkowie dawnych XIX wiecznych Mazurów. Dzieci urodziły się w Chakasji, uczą się w Abakanie, niektóre z nich mieszkają w mazurskich wsiach Znamienka i Aleksandrowka. Nasi Rodacy z Syberii tęskną za rodzinnym krajem Ojców, który z tej odległości może wydawać się nieco mityczny. Polskie dzieci i młodzież – nasi goście z Syberii w wieku
od między 8 a 16 i 17 a 25 lat przyjechały z wychowawczyniami, swymi opiekunami na wakacje. Od wielu lat na Mazurach realizujemy programy społeczne jednym z nich jest Program „Pomost”, który opracowało naje sieni 2010
r nasze Stowarzyszenie Zielone Dzieci . Program Pomost „Śladem Ojców- polskie dzieci z Syberii” to podróż sentymentalna do kraju ojców, wędrówka harcerskim szlakiem po Warmii i Mazurach to także praca na rzecz utrwalenia wielokulturowych tradycji Warmii i Mazur. W Mrągowie, urokliwym mieście położonym nad jeziorem Czos dzieci razem z nami, z polskimi harcerzami z Białorusi przez zabawę uczyły się siebie nawzajem. Nauczył nas też odczuwania jakim pięknem jest Ojczyzna obecnie często o tym zapominamy. Dzieciaki poznając Mrągowo i piękną mazurską przyrodę nabierały wiary we własne siły by trwać na obczyźnie w polskości. Pragniemy by w ich ser-
cach narodziła się pewność o tym jak bardzo są dla nas ważni. Wspólne dni wędrówek i podróży z polską harcerską piosenką unaoczniły jak ważne są takie spotkania. Maluchy z Syberii – Marysia ma 8 lat a Wika troszkę więcej mają takie wzruszające spojrzenie, w ich oczach drgają radosne promyki gdy patrzą na cuda zielonych Mazur. Przez wszystkie dni pobytu dzieci zobaczyły taką Polskę z jakiej możemy być dumni. Pokazaliśmy naszą Warszawę a w niej dzieciaki witały wspólnie z nami Polską Prezydencję przebywając na specjalne zaproszenie Senatora Marka Konopki. Sejm i Senat w tych dniach był miejscem nadzwyczajnych spotkań. Razem
czuliśmy wszyscy dumę z tego, że nasze „Zielone Dzieciaki” z Syberii i ich starsi koledzy z Białorusi tak wspaniale zostali przyjęci przez Polskę. Mogliśmy pokazać im pierwszy Warszawski Fotoplastikon , który istnieje od 1905 roku. Tam specjalnie dla dzieci założono wystawę obrazująca starą Warszawę. Zapamiętają zapach minionych dni i widok
szawski Nowy Świat z wszystkimi jego zachwycającymi obiektami ale i problemami. Na długo będziemy pamiętać historyczno- dziennikarskie warsztaty w Muzeum Powstania Warszawskiego. Zielona noc na zamku w Pułtusku zachwyciła dzieci tajemniczością. Wspólnota Polska stała się faktem. Długo wszyscy nie mogliśmy zasnąć rozmy-
w okularze Fotoplastikonu. Obraz zwykłych mieszkańców spacerujących ulicami stolicy. Ludzi, których już nie ma ale pamięć o nich trwa na pożółkłych fotografiach. Zapisany kadr w pamięci ożył na nowo gdy u stóp wysokiej kamienicy zrobiliśmy własną pamiątkową fotografię. Obejrzeliśmy z dziećmi war-
ślając o audycji radiowej, którą nagraliśmy w Studio Radio Wnet dla Programu Wschodniego. Rozmowy koleżeńskie i reakcyjne z Wojtkiem Jankowskim i dyrektorem Radia Wnet red. Krzysztofem Skowrońskim zachęciły dzieciaki do pierwszych
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 51
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
wspólnych prób dziennikarskich. Było wesoło i to uczucie radosnego ożywienia towarzyszyło nam przez cały czas każdego następnego dnia. Podniebne Ogrody Biblioteki Uniwersyteckiej pokazała nam pani Barbara Siedlicka, która jako ogrodnik uniwersytecki podzieliła się własną pasją umiłowania przyrody. Wielka uniwersytecka książnica otworzyła przed nami swoje drzwi. Jako jedyni tego dnia czytelnicy obejrzeliśmy jej wielkie skarby.
Dr. Sergiusz Leończyk prezes organizacji polonijnej ”Polonia” w imieniu wszystkich tam działających Polaków przekazał cenne książki opowiadające o Polakach na Syberii. Staną wkrótce na półkach BUW. Kulturalno-Narodowa Organizacja Społeczna „Polonia” Republiki Chakasji zrzesza wielu młodych Polaków. Działają tam trzy zespoły taneczne Syberyjski Krakowiaczek i jego starszy brat Syberyjski Krakowiak, zespół śpiewaczy Czerwone Jagody. Społecznicy na Syberii krzewią polską kulturę łącząc ją przepięknie z chakaską
tradycją kraju, w którym żyją obecnie Podczas pobytu w Warszawie mieliśmy zaszczyt uczestniczyć w mszy świętej odprawionej w Sanktuarium Matki Boskiej Nauczycielki Młodzieży na Siekierkach. Poświeciliśmy Dęby Pamięci. Na Mazurach posadzimy Dąb Pamięci o. Józefa Jońca – pijara i wielkiego patrioty, wychowawcę młodzieży, twórcę „ Parafiady”, autora programu Katyńskie Dęby Pamięci- adresowanego do dzieci i młodzieży. Przed ołtarzem dzieci z wy-
chowawcami porosiły o dar pamięci od Ojczyzny. W grudniu w Sanktuarium na mszy z Pasterką zostanie odprawiona specjalna modlitwa „ opłatkowa” łącząca w ten czas Bożej Łaski wszystkie serca polskie Rodaków przebywających w najdalszych zakątkach świta. W te święta zasypani śniegiem będziemy o nich myśleć. Program Pomost to wspólna wyprawa przez Polskę ale też i zabawa. Kola, Stanisław, Jan, Artiom, Anton i Ania… cała grupa trzydziesto osobowa- nasze
dzieciaki zagrały w kręgle w fantastycznym Klubie Hula Kula. Na wspólnych grach dzieci spotkały się z niezwykłym człowiekiem a jest nim p. Grzegorz Onichimowski prezes Towarowej Giełdy Energii, który zechciał pochylić się nad naszymi Rodakami z Syberii i po zapoznaniu się z projektem wspomóc cały program obejmując też przyjaźnią polskich harcerzy z Białorusi. Dzięki niemu mogliśmy zrobić tak wiele. Pomocna dłoń jest niezwykle ważna w życiu każdego człowieka. Pomogli nam harcerze z Mrągowa ZHP Hufiec Mrągowo Chorągiew Warmińsko- Mazurska a im pomogli organizując koncert charytatywny na rzecz dzieci z Syberii harcerze z Legionowa. Wielkim przeżyciem była dla nas wizyta na Powązkach. Druh Stefan Romanowski opowiedział nam o bohaterach walczącej Warszawy i Szarych Szeregach. Dzieci zwiedziły na Mazurach Świętą Lipkę, farmę jeleniowatych w Kosewie Górnym, pływały (niektóre pierwszy raz w życiu) kajakami po jeziorze Czos i rzece Dajnie, grały w koszykówkę i zdobywały sprawności w grach harcerskich. Warmia ugościła nas znakomicie. Na zamku w Olsztynie w Muzeum Warmii i Mazur przywiali nas włodarze miasta. Pani Halina Ciunel Wiceprzewodnicząca Rady Miasta Olsztyna obdarowała dzieci prezentami oraz podzieliła się piękną historią rodzinną. Sentymenty w nas ożywają gdy spotykamy się z Polską taką patriotyczną bowiem taką te dzieci mają w sobie. Na zamku dzieciaki strzelały z łuku, odbyły historyczne warsztaty i wybiły historyczną monetę na pamiątkę ale też zajrzały do Obserwatorium Astronomicznego, spoglądały na ziemię z kosmosu w Planetarium Olsztyna. Mijając granicę Warmii zachwycali-
Strona 52 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
śmy się pierwotną dzikością Mazur. Wąską drogą wśród przydrożnych alei mazurskich drzew dotarliśmy do Łężan a tam czekała na nas zielona i prawdziwa niespodzianka. Pałacyk a w nimi najprawdziwszy uniwersytecki wykład naukowca w wykonaniu prof. Stanisława Czachorowskiego. Opiekun pałacyku Pan Tomasz Derdoń oprowadził nas po zabytkowych salach a w bibliotece z rąk prof. Stanisława Czachorowskiego z Uniwersytetu Warmińsko- Mazurskiego dzieciaki otrzymały specjalne dyplomy Honorowego Zielonego Dzieciaka. Wizyta polskich dzieci i młodzieży z Syberii dobiegła końca, wiele miłych
nadzieję, że zechce nim pozostać na dłużej… Na wszystkie opowieści z tej niezwykłej wizyty zapraszam do RADIO WNET www.radiownet.pl/radio/zielone-dzieciaki/ Pragniemy by Rodacy na Syberii i w innych częściach świata wiedzieli jak często myślimy o nich. Tak wiele się od nich uczymy – jak silnie kochamy naszą rodzinną ziemię… Pamiętajmy,że chodząc po niej warto spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość oczyma tych, którzy ją kochają bez możliwości posiadania. Kim jesteśmy? organizacją pozarządo-
chwil mamy nadzieję jeszcze przed nami. Wspólnie z zespołem Syberyjski Krakowiak i dziecięcą grupą Syberyjski Krakowiaczek przeżyliśmy 17 Festiwal Kultury Kresowej w Mrągowie, które dzięki naszym rodakom z Kresów było jak zaczarowane. Nad jeziorem Czos echem po wodzie niosły się polskie pieśni. Wspólnie tuż przed galowym koncertem 17 Festiwalu Kultury KRESOWEJ do późnej nocy wyplataliśmy mazurskie wianki kłaniając się Matce Boskiej Zielnej. Niech ma w opiece ich drogę …aż do Polesia i Wilna aż po kres horyzontu prosto do Abakanu w Chakasji. W tym roku w Programie Pomost wzięło udział 65 Polaków mieszkających na Syberii Obecnie kontynuujemy dalszą współpracę z Rodakami z Syberii. Nagrywamy programy oraz audycje z dziennikarzami i naukowcami polskiego pochodzenia mieszkającymi na Syberii w Abakanie. W ramach Programu Pomost będziemy utrwalać wspólne polskie dziedzictwo Warmii i Mazur. Polacy na Syberii skupieni w organizacji „ Polonia” integrują wiele środowisk. Działają tam młodzi i prężni Polacy. Jednym z nich jest dziewiętnastoletni sybirak Dymitr Władymirow, który został wolontariuszem naszego Stowarzyszenia Zielone Dzieci. Mamy
wą działającą na rzecz rozwijania współpracy i kontaktów międzypokoleniowych oraz międzynarodowych, zwłaszcza w środowiskach młodzieżowych, wspierania edukacji pozaszkolnej młodzieży a także rozwoju wolontariatu. Aktywnie wspieramy proces integracji europejskiej, promujemy region Warmii i Mazur jako miejsce spotkań różnych kultur, narodów i religii, ważny jest dla nas mrągowski Festiwal Kultury Kresowej. Szczególnie działamy na rzecz wspierania i umacniania wartości demokracji, praw człowieka oraz porozumienia narodów i kultur ponad granicami. Nie liczą się dla nas odległości staramy się pokonać je sercem… Stowarzyszenie "Zielone Dzieci" czeka na kontakt z Państwem Email:
[email protected] [email protected] www.zielonedzieciaki.ffp.org.pl Stowarzyszenie Zielone Dzieci, BS 29 8848 0008 0000 5034 1000 0001 Zofia Wojciechowska, prezes Stowarzyszenia Zielone Dzieci. Redaktor Radia Wnet /Foto: Zofia Wojciechowska
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
Kresowa Kuchnia TROŚCIANIECKIE PIEROGI MARIA WODECKA z d. SĄSIADEK, ALINA MAŁYSZKO Tradycyjna kuchnia trościaniecka jest prosta i smaczna, a tamtejsze gospodynie to doskonałe kucharki. Jedna z najbardziej charakterystycznych potraw to rzecz jasna pierogi, które w Trościańcu gotowano w niedzielę. Mięsa podawano tylko od święta. Po wojnie, na zachodzie, pierogi były z początku przedmiotem kpin tutejszych mieszkańców, do czasu kiedy i oni przekonali się, że pierogi to nie lada przysmak. Można je nadziewać różnego rodzaju farszem, ale ciasto zawsze jest takie samo.
Jego składniki to: - 0,5 litra mleka - 1 duże jajko - 2 łyżki oleju, sól - mąki tyle, ile weźmie mleko. Ciasto nie może być zbyt twarde, musi dać się z niego robić kulki, które później rozpłaszcza się w palcach na okrągłe placuszki w które nakłada się farsz. Ta proporcja wystarcza na około 54 pierogi. Trzeba zaznaczyć, że pierogi każdej gospodyni bywają innej wielkości. Początkująca gospodyni będzie robić pierogi różnej wielkości, dopóki nie nabierze wprawy. Wtedy każdy pieróg będzie wychodzić równy, taki jak pozostałe. Farsz może być rozmaity, ale najczęściej nadziewano je kartoflami z serem, w proporcji 2:1. Sposób przyrządzenia jest następujący: ziemniaki ugotować, pamiętając o tym, że nie wychodzą pierogi z młodych kartofli, bo te nie dają się dobrze podusić. Wodę należy odlać, garnek postawić na chwilę na małym ogniu żeby odparowała wilgoć. Następnie dokładnie podusić ziemniaki i zostawić do wystygnięcia. Dobrze odciśnięty ser rozkruszyć, wymieszać z wystudzonymi kartoflami i posolić do smaku. Następnie formować pierogi i partiami wrzucać na wrzątek, do którego można dodać parę kropel oleju, żeby pierogi po wyjęciu się nie sklejały. Zamieszać delikatnie i poczekać, aż wypłyną na wierzch. Gotować należy około 3 minuty, wyjmować na durszlak, podawać z masłem, skwarkami lub kwaśną śmietaną. Jak się komuś w Trościańcu dobrze powodziło to mówiono, że „u niego pierogi w smalcu pływają”. Dzieciom w trakcie lepienia pierogów dostawały się tzw. „katulki” czyli uformowane z farszu kuleczki ziemniaczano-serowe, przedsmak pierogowej uczty. Wystudzone pierogi można odsmażać na drugi dzień lub na kolację, na tłuszczu, aż będą miały chrupiącą skórkę. Zimne podawano do gorącego barszczu lub do kapuśniaku z kwaśnej kapusty. Z kolei farsz z kiszonej kapusty do pierogów robi się tak: kapustę należy wypłukać, żeby nie była za kwaśna. Ugotować, odcisnąć z nadmiaru wody, drobno posiekać. W tym czasie na oleju usmażyć na złoty kolor pokrojoną w kosteczkę cebulkę, połączyć z kapustą, doprawić do smaku solą, szczyptą cukru i mielonym pieprzem. Farsz musi być pikantny. Można dodać suszone grzyby, uprzednio ugotowane, odciśnięte i drobno pokrojone. Najsmaczniejsze są pierogi polane cebulką usmażoną na złoty kolor na oleju lub ze skwarkami. Natomiast farsz z sera przyrządza się w sposób następujący: 0,5 kg dobrze odciśniętego, suchego sera, 2 całe jajka „rozkłócić” widelcem, wymieszać razem, posolić do smaku. Podawać z roztopionym masłem. Według sposobu trościanieckiego nie podawano ich na słodko! Do pierogów robi się też farsz z kaszy gryczanej i sera (2:1). Kaszę należy ugotować na sypko, wymieszać z rozkruszonym serem, posolić do smaku. Można dodać roztrzepane jajko, wtedy farsz nie rozsypuje się. Podawać polane
roztopionym masłem. Przepis na smakowite pierogi z „wiszniami” wygląda tak: do jednego pieroga wkładać po 4 wiśnie z pestkami. Podawać troszkę przestudzone, z masłem i cukrem lub gęstą kwaśną śmietaną. Z kolei drożdżowe pierogi z owocami wykonuje się w następujący sposób: na ciasto wziąć 0,5 litra mleka, 5 dag drożdży, trochę cukru i mąki; wszystko razem połączyć, zostawić do wyrośnięcia. Do zaczynu, gdy wyrośnie, dodać tyle mąki ile weźmie, żeby ciasto było luźnawe. Posolić do smaku i dodać 0,5 szklanki oleju. Jak ciasto wyrośnie formować bułeczki, nadziewać wiśniami, czereśniami, połówkami śliwek lub pokrojonymi jabłkami. Jak podrosną wkładać do piekarnika, piec na złoty kolor. Przed włożeniem do pieca można posmarować „rozkłóconym” jajkiem. Smakują bardzo dobrze z kawą zbożową i mlekiem. __________
TROŚCIANIECKIE KASZE I ZUPY Na śniadanie w Trościańcu nikt nie robił kanapek, jadało się kasze różnego rodzaju np. gryczaną kaszę na mleku lub jaglaną czy kukurydzianą, które były bardzo lubiane przez dzieci. Tak samo gotowało się na śniadanie kaszę jęczmienną, czy kluski na mleku tzw. „skubane” lub zacierki, albo „kluski na kartoflach” czyli po prostu „ciasto na barabojach”. „Ciasto na barabojach” przyrządza się następująco: 3-4 kartofelki pokrojone w kostkę ugotować na wodzie, ugotowane roztrzepać drewnianą kołokuszką czyli rodzajem firlejka. Potem dodać mleko; na gotujące się mleko rzucać kluski skubane, zagotować, posolić do smaku. Inna wersja - bez mleka. Wtedy okraszało się cebulką zeszkloną na jakimś tłuszczu. Przepis na kluski skubane (porcja na pięć osób) wygląda tak: 1 jajko, szklanka mleka. Mąki tyle żeby ciasto nie było za twarde. Zagotować dwa litry mleka, w tym czasie z ciasta uformować cienkie placki; skubać palcami kawałeczki i rzucać na wrzące mleko. Chwilę zagotować, posolić do smaku. Nie słodzić, bo traci smak. Do zacierki potrzebne 1 jajko, ¾ szklanki mleka, mąki tyle, żeby ciasto było twarde i dawało się ścierać. Dwa litry mleka zagotować, zrobione zacierki rzucać na wrzące mleko, zamieszać, chwilę pogotować, osolić do smaku. Kasze pieczono też na obiad, w specjalnych garnkach spiżowych, ale też w polonikach. Obiad gospodynie przyrządzały z rana, pozwalały na to specjalnie skonstruowane piece kuchenne które utrzymywały ciepłe potrawy do południowego posiłku. Kobiety natomiast zajmowały się przez całe zimowe dni przędzeniem lnu, konopi, wełny a w pozostałe pory roku pracowały w polu. Najpierw kaszę gotowano z wodą, dodając szczyptę soli. Jak woda wsiąkła w kaszę, to gospodyni przewracała garnek do góry dnem i stawiała na piecu lub w piekarniku zwanym „braturą”. Tam kasza „dochodziła” i w obiad była ciepła i bardzo smaczna. Jadło się ją ze skwarkami lub masłem, popijało słodkim lub kwaśnym mlekiem. Czasami na obiad była kasza jaglana lub kukurydziana gotowana na gęsto z mlekiem, cukrem, masłem i cynamonem. Ryż był rzadkością. Chodziło się po niego do sklepu do Jadamka Górskiego, który miał sklep na „polskim boku” lub do „kooperatywy”, która należała do Ukraińców. Ryż był sypany w papierowe tutki. Kupowano go na wesela, święta lub dla chorego
/Na zdjęciu autorka wspomnień przy kuchennym stole i prawdziwe, trościanieckie pierogi dziecka. Kaszę natomiast każda gospodyni miała w domu w workach, do tego beczkę kiszonej kapusty i kiszonych ogórków drugą beczkę. Kiszono także buraki na barszcz. Zakwas na barszcz przyrządzano tak: należało oczyścić buraki, pokroić w kawałki, wrzucić do garnka. W Trościańcu kiszono buraki w dużych garnkach glinianych, w których mieściły się około trzy wiadra wody. Zalewano przegotowaną, wystudzoną wodą i pozostawiano do ukiszenia. Po około trz ech tygodniach, jak barszcz zaczynał się robić gęsty, posypywano po wierzchu ziarnem jęczmienia. Po kilku dniach jęczmień kiełkował i uzyskiwano „ekologiczną przykrywkę”. Żeby ugotować barszcz krojono buraki w łazanki, gotowano w wodzie z dodatkiem soli, kawałkiem słoniny lub sadła. Do smaku zakwaszano sokiem z garnka. Na koniec wrzucano cebulę, czosnek, pieprz, robiono zaklepkę ze śmietany i mąki. Nie było mielonego pieprzu, wiec kilka ziaren wrzucano do makotry, rozcierano makochonem, po czym wrzucano do makotry surową pokrojoną w kostkę dużą cebulę, 3 ząbki czosnku, razem rozcierano. Potem dodawano wyjęty z zupy ugotowany tłuszczyk, rozcierano wszystko na miazgę, następnie po trochu łączono z mąką i śmietaną, nadal ucierając. Całość wylewano na gorący barszcz, mieszano, doprowadzano do wrzenia i natychmiast odstawiano. Aromat wypełniał cały dom. Barszcz ze słodkich buraków gotowano podobnie, kwaszono żurkiem. Czasami gotowano z kapustą lub dodawano gotowaną fasolę. Zakwas na żur robiono w następujący
sposób: 2-3 łyżki żytniej mąki zalewano przegotowaną wystudzoną wodą, dodawano kawałek kwaśnego ciasta, i zostawiano na dwie doby w ciepłym miejscu. Wiosną gotowano barszcz z botwinką: młode buraczki z botwinką oczyścić, opłukać czysto, wtenczas pokroić ładnie, tak jak kapustę, ugotować. Dodać pęczek szczypiorku i młodego koperku, posolić do smaku. Łyżkę mąki połączyć z kwaśną śmietaną, osolić, wlać do gotującej zupy, zamieszać, odstawić. Często jadano bób, jak był sezon to codziennie,. Gotowano go na sypko, podawano do barszczu. Jeżeli na obiad planowano kartofle do barszczu lub kapuśniaku, wówczas obrane lub w mundurkach wkładano do żeliwnego garnka, który bez przykrywki odwracano do góry dnem, stawiano na płycie kuchennej…i zamykano drzwiczki. W efekcie uzyskiwano na wierzchu garnka (który w trakcie pieczenia stawał się jego spodem) chrupiącą, rumianą, aromatyczną skórkę, a reszta ziemniaków miała niepowtarzalny smak będący esencją smaku ziemniaka, bo przyrządzane były bez wody, i bez soli. Postną potrawą była kwasza. Przepis na nią wygląda tak: z ukiszonego żuru zlać wodę, zagotować. W tym czasie wymieszać ukiszoną żytnią mąkę z 2 łyżkami mąki pszennej, 2 łyżkami mąki gryczanej i zimną wodą. Wlać wszystko na gotujący się kwas. Doprowadzić do wrzenia, doprawić solą i cukrem. Smak ma być słodko-kwaśny. Potrawa wybitnie postna, podawana z chlebem na obiad
lub na kolację. Robiono także polewkę z kwaśnego mleka lub z serwatki. Należało najpierw zagotować 1,5 litra słodkiego mleka, zrobić zaklepkę z 3 łyżek mąki, można dodać 1 jajo, przeważnie zimą. Na gotujące się mleko trzeba było wlać zaklepkę, zagotować. Wtedy należało dolewać świeże roztrzepane kwaśne mleko lub świeżą dobrą serwatkę (ok.1,5 litra) cały czas mieszając, nie gotować. Doprawić solą i cukrem. Podawano na śniadanie lub na wieczerzę z chlebem lub z ziemniakami duszonymi ze skwarkami. Latem gotowano zupę ze świeżej kapusty. Potrzebne były: 3 średnie marchewki, 2 pietruszki, średnia cebulka, 5 średnich kartofli, pół średniej główeczki kapusty, około 3 l. wody. Ziemniaki należało pokroić w kostkę, marchewkę i pietruszkę w talarki, cebulę w kosteczkę. Wszystko wrzucić do zimnej wody, podgotować. Dodać poszatkowaną kapustę, razem gotować do miękkości. Posolić do smaku, można dodać pieprzu. Okrasić masłem, smalcem lub ćwiartką dobrej śmietany.
__________
TROŚCIANIECKI CHLEB I SER Ser Ser smażony kucharki z Trościańca do tej pory robią tak: trzeba rozkruszyć suchy biały ser na duży talerz, schować przed muchami (można zawiązać czystym kawałkiem płótna). Od czasu do
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 53
czasu zamieszać, pozostawić na trzy dni jak jest chłodno lub krócej kiedy ciepło. Ser ma „skożuszeć” czyli zgliwieć, zrobić się żółto-szklisty. Wówczas włożyć rondelek do większego garnka z gotującą wodą, roztopić w nim trochę masła, dodać zgliwiały ser. Podgrzewać aż się zrobi jednolita masa. Posolić do smaku, można dodać kminku. Po wystudzeniu podawać do chleba. Na zimę solono ser. Trzeba było nazbierać ser z 2-3 dni, odgrzać i nie odlewać, tylko trzymać w serwatce. Jak się uzbierało odpowiednią ilość wtenczas się odcedzało przez kawałek lnianego płótna, kładło na desce, przyciskało drugą deską obciążoną kamieniem żeby odpłynęła serwatka i ser zrobił się suchy. Tak pozostawał przez noc. Na drugi dzień rozkruszało się go w misce, mieszało z solą do smaku. Następnie ubijało się w beczułce zwanej dziżką, o pojemności 2 wiader. Na każdą warstwę kładło się rozpłaszczoną osełkę masła, przykrywało następną warstwą sera i tak do pełna. Przykrywało się lnianym płótnem i krążkami z drewna obciążanymi kamyczkiem odpowiedniej wielkości. Ser zaczynało się robić pod koniec lata, kiedy minęły upały i robiło się do późnej jesieni. Było to jedzenie na całą zimę. Dziżka stała w nie ogrzewanej komorze, często ser zamarzał. Nabierało się skrobiąc metalową łyżką ser razem z masłem, podawano z makaronem oczywiście własnej roboty, nadziewano nim pierogi lub jedzono na wieczerzę z kartoflami.
Chleb Chleb pieczono z mąki żytniej. Niektórzy dodawali mąkę pszenną lub kukurydzianą. Żeby otrzymać dwie blachy potrzebne jest: - 6 szklanek wody - kwaśne ciasto, które każda gospodyni przechowywała od poprzedniego wypieku, ok. 25 dag. Można je przygotować samemu: na 2 dni przed pieczeniem chleba wziąć 0,25 l wody, pół łyżki cukru, deko drożdży, dosypać żytniej mąki tyle, żeby było gęstawe. Zostawić w pokojowej temperaturze. - 5 dag drożdży, łyżka cukru - ok. 2 kg mąki żytniej - 1,5 łyżki soli Chleb rozczyniano w dzieży z drewna dębowego. Rano gospodyni jak wstała to robiła rozczyn na chleb. Drożdże, cukier, kwaśne ciasto rozrobiła w całej objętości wody, następnie dodała ok. 1 kg mąki i pozostawiła do wyrośnięcia aż do południa. Wtedy wsypała resztę mąki, posoliła, zamisiła, po wierzchu delikatnie oprószyła mąką i zostawiła do wyrośnięcia. Ciasto było wyrośnięte jak podwajało swą objętość a po wierzchu było widać pęknięcia. Wtenczas go-
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
spodyni wykładała na blachę i tu znowu ciasto podrastało. Kiedy wyrosło, wkładała do nagrzanego piekarnika na 1,5-2 godziny.
W Trościańcu robiono okrągłe, ładne bochny. Do wyrośnięcia kładziono na koszyczkach plecionych ze słomy. Po wyrośnięciu chleb przekładano na posypaną mąką łopatę i wsuwano do pieca. W lecie wkładano pod spód liście kapusty i z nimi wkładano do „pieknego pieca”. Zanim włożono chleb trzeba było w piecu dobrze napalić. Palono drewnem. Piec był gotowy wtedy, gdy jego ściany w środku zrobiły się najpierw czarne od sadzy, a potem białe. Wtedy żar z pieca przesuwano kociubą czyli specjalnym narzędziem w stronę drzwiczek, a chleb wkładano do wnętrza. Na raz mieściło się 9 bochenków. Wyjmowano chleb łopatą i kładziono gorące bochny na specjalnej drewnianej ławce. Dla uzyskania błyszczącej skórki przemywano gorący wierzch zimną wodą. Jak wystygły, wynoszono je do komory, gdzie przechowywano w specjalnej skrzyni. Jak pieczono chleb, to pachniało w całym domu i także w obejściu. Jeśli którejś gospodyni zabrakło chleba to szła do sąsiadki pożyczyć zanim upiekła własny. Chleb każdej gospodyni miał inny smak. Jedzono go dopóki się nie skończył. Cały czas był smaczny nawet gdy był czerstwy. Wspomnienia Wigilii w Trościańcu Na wieczerzę w wigilię Bożego Narodzenia obowiązkowo dzielono się opłatkiem z miodem. Do tradycyjnych potraw należały pierogi z kapustą, gołąbki z kaszy gryczanej zawijane w liście zdjęte z ukiszonej w całości główki kapusty, kapusta z grochem, śledzie ze śmietaną, kluski z makiem i kompot z suszonych owoców. Na deser oczywiście jedzono kutię, która szczególnie smakowała po powrocie z pasterki. Z ciast przygotowywano pierniczki wyduszane szklanką w księżyce lub półksiężyce, amoniaczki, pampuszki czyli drożdżowe bułeczki nadziewane serem albo makiem. Pieczono też na specjalnej blasze kołacz, na wierzchu ozdabiany plecionym warkoczem z ciasta. W pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia rodzice dziecka ochrzczonego w minionym roku zanosili kołacz do kumotrów, czyli do chrzestnego i chrzestnej. Wspominała i przepisy podała MARIA WODECKA z d. SĄSIADEK, opracowała ALINA MAŁYSZKO Podziękowania dla Zofii Ziętek z d. Sąsiadek i Stanisławy Wojtyna z d. Półtorak za konsultację, a dla Stanisława Małyszko za życzliwe wsparcie. Cały materiał pochodzi z partnerskiej strony /www.olejow.pl
Epizody bzowickie z czasów II wojny Remigiusz Paduch. Wspomnienia Henryka Śliwy (r. 1934) ze Stargardu Szczecińskiego, z urodzenia Lwowianina, który w czasie wojny w latach 1942-1944 mieszkał w Bzowicy w domu swojego dziadka Jana Dajczaka - Halaburdy, nagrane na dyktafon w marcu 2007 roku, spisał Remigiusz Paduch.
CHLEB Tam nie było pieców do ogrzewania w żadnej izbie w domu. Była kuchnia, a obok kuchni piec chlebowy. I na piecu chlebowym, ponieważ on jest taki płaski i dość długi wewnątrz, to górna część nadawała się do leżenia czy do spania. Ale od pieca chlebowego było ciepło
tylko wtenczas, kiedy się piekło chleb. A piekło się raz w tygodniu / raz na dwa tygodnie. Upiekli takie bochny, jak pół tego stołu. Na wsi był tylko swojej roboty chleb, nie było piekarń. Okrągłe, płaskie bochenki, średnicy takiej małej miednicy. Brało się to stąd, że wyrastał w takich koszykach, plecionkach ze słomy. To jeszcze powiem ciekawego, że tam nie znano pojęcia czerstwego chleba. On miał czasem dwa tygodnie od upieczenia do zjedzenia ostatniej kromki. Jak to wyglądało? Jeżeli babcia piekła chleb dzisiaj, to jeden bochenek brał wujek Mikoła, jeden bochenek brał Kuba, jeden bochenek ktoś tam jeszcze brał, no i babci zostawały dwa bochenki chleba. I to wystarczało do czasu, aż się zjadło. Ale jak się kończyło chleb, to
/żarna Kuby, Bzowica (Kadr z filmu, fot. Rajmund Śliwa)
piekła Kubycha, tak się na nią mówiło. Ona piekła chleb i oddawała ten chleb świeży. Później piekł Mikołaj, on też oddawał, i tak dalej i zawsze był ten chleb świeży. Więc babcia sama piekła co dwa tygodnie, ale chleb świeży miała zawsze. Tak sobie ludzie radzili. Do chleba nic się nie dodawało, za wyjątkiem rozczynu, czyli z poprzedniego pieczenia kawałek ciasta, zakażony bakteriami. Urabiało się ciasto na chleb, dodawało tego rozczynu i nakrywało, żeby rósł w ciepłym. Potem wkładało się ten chleb do plecionek i tam dalej rósł w tych koszykach. A jak urósł - do pieca. Tamten chleb miał zupełnie inny zapach, dzisiejszy już nie ma tego zapachu chleba. Teraz ludzie robią na chlebie interes, a nie robią przyjemności. Ostatni raz jadłem taki chleb w latach 60-tych w Bieszczadach. Spotkałem się tam z Katarzyną Drozd, też pochodzącą z Bzowicy. I tak w rozmowie, ja jej przypomniałem, że jadłem u babci w Bzowicy chleb pieczony na liściach z kapusty. I ten chleb od spodu miał odbity dokładnie liść kapusty, po wyschnięciu ten liść się zdrapywało. A ona wtedy mówi, to przyjedź do mnie, ja ci taki chleb upiekę. __________
ZIELONA MĄKA W czasie okupacji niemieckiej nie było już zboża. To znaczy, zboże było zasiane i rosło, ale nie było zboża na chleb. Bo wojsko potrzebowało żywności i zabierali wszystko. To był okres przed żniwami (lato 1943 roku) i był okropny głód. Więc my z ciotką Stefą wychodziliśmy w pole i szukaliśmy kłosów takich najbardziej dojrzałych, wyrośniętych. Te kłosy zrywało się ręcznie, jeszcze nie dojrzałe, a potem suszyło się je na jakieś płachcie czy werecie, jak to się tam mówiło - i ręcznie wykruszało się te ziarenka. I właśnie u Kuby były żarna ręczne. Ponieważ ciotka Stefa nie mogła tego sama tego uciągnąć, to mnie brała do pomocy. Ja tam stałem na jakimś stołku, bo nie mogłem sięgnąć do tych żaren, bo dość wysoko było do uchwytu. To był kamień okrągły, w którym były dwie dziury. Jedna na środku do sypania zboża, a druga do włożenia kija. I kij był u góry mocowany, w ten sposób, że mógł robić na dole obroty. No i we dwie osoby się trzymało za ten kij i kamieniem trzeba było kręcić. To wszystko było oczywiście trzymane w ukryciu, te żarna Kuby też. Te żarna na podwórku Kuby zachowały się do dziś. Bzowica jesień 2009
Strona 54 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
I ta mąka miała kolor zielony. I to nie było użyte do pieczenia, tylko ugotowano z tego tak zwane ciasto zacierkowe. W mleku białym - bo jeszcze mleko było - to ta zacierka miała zielony kolor. Ponieważ to zboże było niedojrzałe. Nie ma w tej chwili takiego pożywienia, żeby miało ten kolor, więc to trudno nawet opisać. I w ten sposób ludzie się ratowali i żywili. __________
TYTOŃ W czasie okupacji były obowiązkowe kontraktacje. Uprawiać tytoń mógł każdy i chętnie to robiono, ponieważ lepiej się opłacało sadzić i uprawiać tytoń, jak siać jakąś hreczkę czy inną rzecz, gdyż tego nikt nie brał a tytoń brali bardzo chętnie. Ale to trzeba było suszyć, sortować. Ponieważ domy miały taką bardzo wydłużoną strzechę, żeby po prostu chronić ściany, to właśnie te strzechy wykorzystywano na suszenie tytoniu. Pod każdym domem były porozciągane sznury i na nich wisiały liście. Jak oni to nabijali? Igłą. Liść tytoniu ma taki główny nerw, „korzonek”, i przez niego przewlekano sznurek igłą. Dość cienki sznurek, tak zwany szpagat, najczęściej własnej roboty. Te liście tytoniu do suszenia wyrywało się stopniowo, nie wszystkie naraz. Jak urósł, to się go wyrywało, a reszta dalej rosła. To były dość duże liście, czasem wielkości nawet łopianu, to już zależało od gatunku. Tu dokładnie nie wiem, czy przypadkiem ci plantatorzy tytoniu nie sortowali od razu i wycinali ten rdzeń środkowy, i to było jako odpad, a liście prasowali w paczki, a więc te końcówki by wyrzucano. W każdym razie u Rosjan był na pewno osobny gatunek tytoniu do palenia z tych końcówek, to się nazywało „krupczatka” czy „krupka”.
dłużyć i przewiercić w nim otwór, więc wykorzystywano to, co jest w drzewie. Tam w wiśni jest dość miękki rdzeń, i ten rdzeń tam jakimś drutem czy czymś podobnym wydłubywano i odcinano do odgałęzienia. Te fajki były dość śmieszne, bo nie były jak np. w tej chwili „walatówki”, pięknie rzeźbione. Tylko proste takie, jak można było z drzewa zrobić. Cybuchy oni tam czymś sobie wypalali. I były dość małe, tam nie weszło dużo tytoniu. Oprócz palących fajkę byli też palący skręty z gazet. Tu trzeba było mieć trochę daru do takich czynności manualnych. Były także bibułki jeszcze sprzed wojny, tak zwane „gilzy”. To był papierowy ustnik, troszeczkę grubszy, z kartonu, a resztę gilzy stanowiła bibułka na tytoń. Były takie specjalne blaszane maszynki. Nakładało się do tego tytoniu, na tą maszynkę nakładało się gilzę i od strony ustnika gilzy w maszynce był taki tłok, podobny do pompki od roweru. I ten tytoń się przepychało do miejsca gdzie była bibułka. __________
PIES i MASŁO Wujek Mikołaj Dajczak miał psa, który przynosił mu do domu masło. A skąd się to masło brało? Ludzie na wschodzie nie mieli lodówek. Gromadzili sobie ser w beczkach i kisili go i wykorzystywali ten ser do magazynowania masła w środku. To były beczki o średnicy gdzieś 40 cm, wysokość też 40. Te beczułki górą się zwężały, jak stożki. No i tam, na samym środku tej beczułki, było zagrzebywane właśnie to masło. Zawinięte w jakąś szmatkę lnianą leżało w tym serze, przysypane. I to była taka lodówka, i one utrzymywało świeżość dość długo.
Do przechowywania tytoniu służył tak zwany „kapszuk”. A z czego to robiono? Otóż przy zabijaniu wieprza wyciągano z niego surowy pęcherz, napełniano powietrzem i zawiązywano i w tej postaci balonu suszyło się go. Po wyschnięciu, ponieważ był jeszcze dość sztywny, trzeba go było jakoś tam wyrobić. I kiedy już zrobił się miękki, używano go właśnie jako worka na tytoń. To był zwyczaj, wszyscy tak robili. Tam na wschodzie każdy mężczyzna - bo kobiety nie paliły - nosił przy sobie taki „kapszuk”.
A wujka Mikoły pies nie był na uwięzi, biegał luzem. To był taki średniej wielkości kundel. I nie wiem, skąd się tego nauczył. Tam domy nie były zamykane, a przeważnie te beczki stały w korytarzach. I on wchodził do korytarza, ta beczka stała tam przykryta jakąś szmatą, więc tą szmatę wygrzebał, a masło zabrał i przynosił do wujka na podwórze. Nie jadł tego masła, tylko przynosił. Od jednego gospodarza, od drugiego, od trzeciego... Nieraz rano, jak wujek wstał, to widział parę tych maseł i nie wiedział, komu to oddawać później. Ale pewnie właściciele wszystko poznawali, tam nie było tajemnic w tej wsi.
Co tam palono? W czasie wojny na pewno było inaczej, niż przed. Jak ja pamiętam, to przede wszystkim palono fajkę. Fajkę drewnianą, wszyscy sami je sobie wyrabiali, z drzewa wiśniowego, ponieważ nie było tam takich narzędzi jak wiertarki czy długie wiertła. A ponieważ trzeba było ten tzw. cybuch wy-
Co jeszcze? Garnki, w których się trzymało mleko na kwaśne. Te garnki nazywały się „ładoszczaki”. I wieszało się je na płotach. A te płoty tam były robione z kołków takich okrągłych, leśnych. Wycinało się po prostu w lesie patyki, z nich był płot robiony. I na tych kołkach wieszało się te garnki. Dokładnie
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA tak samo jak w filmie „Sami swoi”. I ten pies również te garnki zdejmował i przynosił wujkowi. Płoty były wysokości może metr, w każdym razie pies musiał w jakiś sposób na łapach się wspinać, żeby do nich dosięgnąć. __________
CZOŁG NA ŚCIEŻCE DO OLEJOWA PRZEZ CYGANOWĄ GÓRĘ Las się kończył właśnie sporą górą, mocno pod górę się szło. I ta ścieżka szła aż pod sam kościół. A w czasie wojny na środku tej ścieżki był ruski czołg. To był taki, jeszcze nie T-34, ale bardzo podobny do T-34, tylko mały czołg. Ja byłem tam w środku, w tym czołgu. Był prawdopodobnie opuszczony z braku paliwa, bo uszkodzony nie był. Uszkodzili go dopiero ludzie. Bo wycinali na przykład z niego gumę z kół i brali na buty. Zelówki robili do butów, ponieważ skóry w czasie wojny nie było. A tutaj w tym czołgu była taka masywna, gruba guma na metalowych kołach. Było ciężko ją uciąć, ale jakimiś sposobami ludzie to wycinali. __________
DRZEWO Z LASU Tu gdzie mieszkał Syniar, to ulica szła do dołu. A dalej, gdzie był las, znów podchodziła do góry. W każdym razie od nas, ponieważ myśmy tam mieszkali prawie że na górce, było bardzo fajnie widać jak na dłoni tą okolicę wsi. I te dymy z kominów, przy odpowiedniej pogodzie oczywiście, to szły pionowo w górę, takie słupy. Węgla nikt nie używał, ja tam go w ogóle nigdy nie widziałem. A drewno z tego lasu pochodziło. Porządek był i w czasie wojny w tym lesie, że tam nie można było sobie tak brać. Można było tylko zbierać chrust i jakieś tam owoce. Pamiętam, że w tym lesie były orzechy laskowe, bardzo dużo tego rosło. To było za Niemców i chyba już to była zima. Wujek Mikołaj Dajczak pracował w tym lesie przy wyrębie drzewa. I bab-
cia powiedziała, czy bym ja nie mógł pójść do lasu, a miałem wtedy dziewięć lat, i przynieść, to się nazywało „chylaka” jakiegoś. Kawałek gałęzi, z tych odpadów, co oni tam cięli. No i przyszłem do tego wujka i mówię, że babcia mnie przysłała po tą chylakę. A on mówi: no to wybierz sobie drzewo, to ja ci zetnę. No jak ja się mogłem tam orientować, jakie drzewo? I zresztą bardzo duża jest różnica kiedy drzewo stoi, a kiedy leży ścięte. Mnie się wydawało, że to jest malutkie drzewo ścięte i mówię: o, tego graba żeby mi wujek ściął. A on był taki hecowny człowiek. Lubił dowcipkować, chociaż nie bardzo zdrowe te jego dowcipy były. No i on ściął tego graba i zadał mi na plecy. A ten las był tak jakby na wzgórku, trzeba było wejść w taką dolinę, gdzie były pola, które się nazywały „Kubaski”. Nie zaznaczyłem tego na moim planie, tam jeszcze jakiś rów płynął, w którym była woda. To była taka przeszkoda, którą się łatwo przechodziło, to było bardzo płytkie i małe, szerokości stopy, może dwóch. Taki ściek jakiś melioracyjny. Ale w każdym razie było wgłębienie i trzeba było później wspiąć się pod górę, bo myśmy w Bzowicy na takiej górce mieszkali. Nie wiem, gdzie ten rów się podziewał, jak szliśmy do Olejowa, być może jakiś mostek był albo coś. W każdym razie gdy przypominam sobie jak ścieżką szedłem, to jego już go nie pamiętam. Za to pola dokładnie pamiętam, jak wyglądały. No i w połowie drogi poczułem, że nie mogę tego graba nieść dalej. Bo takie pieczenie miałem na plecach w jednym miejscu, jakby ktoś papierosem mnie przypalał. A to już blisko było tego rowka. No i tak pomyślałem: jak ja to zdejmę, to kto mi to potem założy na plecy? I ja, 9-letnie dziecko, tego graba targałem dalej do domu, jakoś tam go przyniosłem. Pamiętam, że babcia zrobiła straszną burę wujkowi za to. Mówiła: jak ty mogłeś dziecku takie drzewo dać do niesienia! A on mówi: no wybrał sobie i chciał, to ja mu ściąłem. Cały materiał pochodzi z partnerskiej strony /www.olejow.pl/
Smaki kuchni Marii Pilch z domu Bajer - 1942 rok Redakcja
wydaniem zaprawić dwoma żółtkami a będzie smaczniejszy.
Poniższy materiał spisany jest z odnalezionego notatnika/zeszytu Marii Pilch z domu Bajer zamordowanej w 1943 r, w kościele w Kisielinie. Zeszyt datowany jest na 1942 rok. PISOWNIA ORYGINALNA
Grzanki Pokrajać okrągłe lub Czworograniaste grzanki z bułki na centymetr grube, skropić lekko słodkim mlekiem, obsmażyć na rumiana po obu stronach na maśle i wstawić na kwadrans do pieca, aby w środku doschły.
Kapusta z grzybami Kilo kapusty kiszonej nastawić w kamiennym garnku, dodawszy garść lub dwie suszonych grzybów, które należy przed tym wypłukać w ciepłej wodzie. Gdy grzyby są już zupełnie miękkie wyjąć je poszatkować i wymieszać z kapustą, którą zaprawić jak zwykle słoniną lub masłem z zasmażoną cebulą i mąką dodawszy trochę cukru do smaku.
Sos chrzanowy Zrobić białą zaprażkę z pól łyżki mąki i masła, wrzucić do niej dwie łyżki utartego chrzanu, aby się razem zasmażył, rozprowadzić rosołem, wlać 1/4l. kwaśnej śmietany, posolić, dać -kto lubi słodszy- pół łyżki cukru dla złagodzenia ostrości chrzanu, wcisnąć trochę cutryny zagotować raz. Można przed
Kulebiak z ryby czyli pieróg ruski we francuskim cieście Zrobić francuskie ciasto lub półfrancuskie i postawić w zimnym miejscu. Szczupaka lub sandacza wagi 1 kg. Posolić i udusić z jarzynami i masłem. Gdy miękki obrać go ze skóry i ości pokrajać na małe kawałki: Kilka jaj na twardo pokrajać w cząstki i rozwałkowawszy ciasto po połowie układać warstwę ryby i warstwę jaj, popieprzyć , polać masłem przykryć drugą połową ciasta zlepić dobrze brzegi włożyć na wąską blachę, posmarować jajem, wstawić na 20 min do gorącego pieca.
Jajeczniki parzone – na zimno 2 litry mąki zaparzyć z litrym mleka. Gdy wystygnie dać trochę soli, 12 dkg. Drożdży. Rozczyn ten zrobić o godzinie 20 –tej np. i wynieść do spiżarni na 10 godzin. Rano miesić. 30 jaj ubić dobrze, przecedzić do rozczynu, wlać dwie filiżanki masła sklarowanego, dwie filiżan-
ki cukru, trochę skórki z cytryny a mąki dodać tyle aby ciasto było takie jak chleb. Wymiesić dobrze, znów postawić na zimne. Gdy wyrośnie tj. po 4 lub 5 godz. wyrobić okrągłe bochenki bochenki i kłaść na blachę wysmarowaną masłem i posypaną mąką i z nów postawić niech rosną. Koło godziny 16-tej do 17-tej po południu winny być wyrośnięte wtedy posmarować jajkiem, wbić w środek kilka całych słomek i wsadzić do pieca. Ciasto znakomite ma tę zaletę że nie wysycha szybko jak inne drożdżowe. Porcje można robić i małe, ta jest znacznie duża. Udaje się zawsze tylko ważny jest piec, żeby był dobrze wygrzany i równo ogrzewany
Grzybek po litewsku Cztery jaja rozbić z ćwierć litra kwaśnej śmietany i ćwierć litra maki posolić, dodać trochę siekanego szczepioru i pietruszki. Wyrobić dobrze łyżka aby grudek nie było, rozgrzać masło w foremkach od dołków nalewać po łyżeczce i smażyć na rumiano na obie strony. Podać z kwaśna śmietaną. /red. Materiał nadesłany przez Izabelę Szewczuk za co serdecznie dziękujemy Pani Izabeli. Czekamy na kolejne "barwy" kuchni kresowej.
SOK BRZOZOWY WSPOMNIENIA Z BZOWICY: JAK KIEDYŚ MAGAZYNOWANO ZAPASY NA ZIMĘ Henryk Śliwa
Do gaszenia pragnienia były napoje z mleka tj.: mleko słodkie, takie prosto od krowy lub sprażone - nie gotowane, kwaśne nie zsiadłe, maślanka i serwatka .rosół z kiszonych ogórków i sok z kapusty, też kiszonej. Wspomnę, że spożywano też siarę ugotowaną z zacierką, to było zaraz po ocieleniu się krowy. Tą potrawę gotowało się jako pożywienie W okresie lata były kompoty z świeżych owoców, a zimą z suszenia. I na tym wybór napoi się kończył. Znane były napoje jak : lemoniada , piwo i woda sodowa, ale to można było kupić tylko w mieście. Młodzi chłopcy, a też i starsi już kawalerowie znali sposób na spuszczanie soku brzozowego. Napojem tym raczono się podobnie jak dziś pepsi czy kolą. Pod koniec zimy, na początku marca już przygotowywano akcesoria do tego celu. Z krzewu dzikiego bzu, tam zwane bziną, wycinało się stwardniałą (wieloletnią) gałązkę dopasowaną swoją grubością do świdra jakie niektórzy tylko mieli. Odciąć trzeba było nożem odcinek bez kolanek - zgrubień, usunąć korę, miękki rdzeń wydłubywało się kawałkiem prostego drutu, a końce powstałej rurki zaciąć pod odpowiednim skosem. Potrzebna była jeszcze buteleczka taka ćwiartkowa lub większa, albo kubek blaszany inaczej baniaczek. Teraz wyczekiwało się kiedy słoneczko zacznie mocniej przygrzewać mimo, że jeszcze leżał śnieg, szło się do lasu. Wyszukiwało się teraz dużego, takiego już kilkoletniego drzewa, ale o młodej korze. Świdrem wierciło się tuż nad ziemią, tak na wysokość podstawionego naczynia. poziomo otwór w pniu, na głębokość około 10 centymetrów.
W wywiercony otwór wbijało się teraz tą rurkę, na głębokość dwóch, trzech cm. a pod jej koniec podstawiano naczynie. Jeżeli nawiercenie drzewa było trafione w moment kiedy soki były w największym przepływie od korzeni do szczytu drzewa to sok wypływał z rurki natychmiast. Podstawione naczynie szybko się napełniało, to znaczy przez parę godzin. Z jednego pnia w ciągu paru dni naciekło nieraz kilka nawet litów tego płynu. Taki sok był bezbarwny, klarowny o słodkawym smaku, miał też zapach brzozy. Piło się ten sok małymi łyczkami zaraz tam pod drzewem (był bardzo zimny), potem w towarzystwie innych chłopaków przy zabawach, nie z pragnienia, ale by się pochwalić przed innymi, zaimponować. Był też ten sok i towarem handlowym, wymiennym. Butelkę takiej brzozówki można było wymienić na jakąś zabawkę, scyzoryk, a nawet i na małego królika. Nie każdy potrafił "natoczyć" takiego soku. Nikt z ludzi starszych, czy rodziców nie traktował tego napoju jako eliksiru leczniczego, a zajęcie to było akceptowane jako rodzaj zabawy dla młodych chłopaków. Oprócz zajęć praktycznych zdobywali też i wiedzę, a nawet odwagę , bo w lasach można było spotkać wilka. W bzowickim lesie oczywiście wilków nie było, ale młodsi za każdym razem jak wracali z lasu to twierdzili, że słyszeli jak coś łamało gałęzie i szeleściło w pobliżu. Może dla tego wartość tego soku była tak wysoka. Spisał po latach: Henryk Śliwa wnuk Jana Dajczaka Halaburdy z Bzowicy Stargard Szczeciński, lipiec 2011 r. http:// www.olejow.pl/
Henryk Śliwa PRZETWORY i OWOCE Na wsi wołyńskiej nie znano słoików typu WECKA. Warzyw czy też owoców nikt nie pasteryzował i nie trzymał w słoikach. Jabłka przechowywało się w spichrzach razem ze zbożem w stanie surowym. Do Bożego Narodzenia przeleżały tam w stanie jak świeże. Gatunki zimowe jak renety przechowywały się nawet do świąt Wielkanocnych, a nieraz i dłużej. Z owoców takich jak jabłka, gruszki, śliwki smażyło się marmoladę. Zjadana ona była na bieżąco, nie znano sposobu jej konserwacji. Wszelkie warzywa przechowywano też w stanie surowym. Owoce takie jak: czereśnie, śliwki węgierki, jabłka, gruszki były też suszone, najczęściej w piecu po wyjęciu chleba lub na słońcu. Suszone w piecu chlebowym owoce
miały zabarwienie ciemne, czasem były przepalone, nieraz pobrudzone popiołem , zwłaszcza śliwki i kompot z nich miał aromat wędzonego, co raczej było jego walorem. Owoce wysuszone na słońcu, zwłaszcza jabłka i gruszki były bielutkie czyste. Wysuszone owoce nazywali suszeniem. Z nich gotowało się kompot, a czasami i zupę owocową, nazywaną "japczanką".. Takie japczanki gotowano i ze świeżych jabłek z dodatkiem makaronu (tam mówiło się makaranu). Nie słyszałem by u kogoś w sadzie rósł orzech włoski, nie znane były też winogrona. Orzechy laskowe zbierano w lesie i gromadzono na zimę, przechowywane były w worku takim od zboża w spichlerzu. Przy pomocy sporej gromadki dzieci w rodzinie i dorosłych potrafiono uzbierać i cały worek tego runa leśnego. Podobnie trzymano
w worku nasiona słonecznika i pestki z dyni , które nazywało się dyńkami Spożywano je w każdym miejscu i w każdej wolnej chwili. Z tych nasion nie tłoczono oleju Jako ciekawostkę można dodać, że do rozgniatania orzechów nie stosowano dziadka do orzechów bo go nikt nie miał. Do tego celu służył młotek albo ostro zakończony kozik. Próbowałem rozłupywać je szewskim nożem - gnypem i później długo nosiłem zawiniętego kciuka biała szmatką. Jeszcze do nie dawna miałem w tym miejscu bliznę, dziś już nie mogę jej odnaleźć. Spisał po latach: Henryk Śliwa wnuk Jana Dajczaka Halaburdy z Bzowicy Stargard Szczeciński, czerwiec 2010 r. http://www.olejow.pl/
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 55
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
17 Festiwal Kultury Kresowej Zofia Wojciechowska - Korespondencja z Mrągowa
udzielonym na drogę uczestnicy FKK przeszli barwnym korowodem ulicami miasta by na specjalnym Koncercie Reprezentacyjnego Zespołu Artystycznego Wojska Polskiego oficjalne zakończyć 17 Festiwalu Kultury Kresowej.
Festiwal Kultury Kresowej to impreza kulturalna o interdyscyplinarnym charakterze. W ramach festiwalu organizowane są koncerty zespołów tanecznych, wokalnych, prezentacje malarstwa, rzeźby, rękodzieła artystycznego, odbywają się spotkania poetów dziennikarzy przybywających do Mrągowa z Litwy, Ukrainy, Łotwy i Białorusi. Każdego roku Mrągowo gości i wspiera kilku-
set Polaków z terenów byłych Kresów. W ciągu szesnastu lat trwania imprezy miasto, przyjęło ponad 5000 Polaków z tych ziem. Nadrzędnym celem festiwalu jest rozwijanie i umacnianie kontaktu diaspory z Macierzą. Festiwal wspiera twórców kultury polskiej działających za granicą, rozwija ich więzi z Ojczyzną, motywuje do podtrzymywania narodowych tradycji. Cele festiwalu wpisują się w pełni w misję Senatu RP oraz cele Rządowego Programu Współpracy z Polakami i Zagranicą. W 17 FKK w Mrągowie organizowane były koncerty zespołów
tanecznych, wokalnych, prezentacje malarstwa, rzeźby, rękodzieła artystycznego, odbywały się spotkania poetów dziennikarzy przybywających do Mrągowa z Litwy, Ukrainy, Łotwy i Białorusi. Każdego roku Mrągowo gości i wspiera kilkuset Polaków,przybywają z terenów byłych Kresów a w tym roku aż z Syberii odległej Chakasji.Festiwal narodził się jako społeczna inicjatywa
Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej. Wspierany przez władze miasta wspólnie z Centrum Kultury i Turystyki prowadzony jest jako duża impreza. 5-7 sierpnia to czas 17. FESTIWALU KULTURY KRESOWEJ. Festiwal Kultury Kresowej to Międzynarodowe wydarzenie jest jedyną tego rodzaju propozycją w kraju i corocznie spotka się z bardzo przychylnym przyjęciem. Występy zespołów kresowych z Litwy, Łotwy, Białorusi i Ukrainy relacjonuje TVP 2 oraz Telewizja Po-
lonia. Koncert galowy w amfiteatrze jest zawsze podsumowaniem trzech dni imprez festiwalowych w mieście, w trakcie których oglądać można było występy kapel, chórów oraz zespołów pieśni i tańca. Występom towarzyszą zawsze wystawy plastyczne, fotograficzne, rękodzieła, wieczory poetyckie, kiermasze i degustacje kresowych potraw. Festiwal jest niekonwencjonalnym i najciekawszym obok Pikniku Country przedsięwzięciem kulturalnym miasta Mrągowa. Zobaczyliśmy „Małą Galę Kresową” a to występy zespołów, które mogą zaprezentować efekty swojej wieloletniej pracy , prezentacje rękodzieła i malarstwa to okazja do promocji polskiej sztuki także młodych twórców. Liczne kiermasze znamienita kuchnia kresowa i możliwość zakupu pachnącego chleba wileńskiego jest miłym wspomnieniem zapachów pełnych barw. Współczesna literatura kresowa została pokazana przez prezentacje twórców z Litwy, Ukrainy i Białorusi. Wspólne czytanie wierszy, dzielenie się warsztatem kształtuje więzi przyjaźni. Z wielkim wzruszeniem przyglądaliśmy się spotkaniom Rodaków z mrągowski historykiem i regionalistą p. Ryszardem Bitowtem. W trakcie FKK odbyło się otwarcie wystaw: historycznej "Dokumenty przeszłości i pamiątki repatriantów" Ryszarda Bitowta, plakatu FKK Piotra Dondajewskiego, fotograficznej Jerzego Karpowicza. Cudnie poetycka Kresowa Wieczornica w wykonaniu Barbary Wachowicz "W Ojczyźnie serce me zostało" poruszyła słuchaczy do łez. Ostatni dzień pobytu w Mrągowie rozpoczęła Msza Święta z udziałem Zespołów Kresowych i Poetów. Z błogosławieństwem
Strona 56 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
UCZESTNICY 17. FESTIWALU KULTURY KRESOWEJ: BIAŁORUŚ Zespół Pieśni i Tańca „Mozyrzanka” z Mozyrza, Dziecięco – młodzieżowy zespół „Tęcza” z Mińska, Zespół ludowy „Kresowianka” z Iwieńca, Polski Chór Akademicki „Zgoda” z Brześcia, Instrumentalny zespół „Biedronki” z Mińska, Wokalny duet „Wspólna wędrówka” z Mińska.UKRAINA: Dziecięcy Polonij-
Kierownicy zespołu – Natalia Wołkowa (choreografia), Helena Władimirowi (muzyka) i Sergiusz Leończyk (administrator). Pożegnaliśmy ich wszystkich teraz czekamy na listy. Będziemy prezentować w KSI uczestników Festiwalu na których czekamy na nich znowu za rok w Mrągowie. Kresowe spotkanie z muzyką i poezją mają swoje miejsce w naszych sercach. Festiwal Kultury Kresowej odbywał się pod Honorowym Patronatem Senatu RP i Małżonki Prezydenta RP Pani Anny Komorowskiej.Zadanie realizowane w
ny Zespół Górali Czadeckich „Dolinianka” ze Starej Huty, Zespół „Fujareczka” z Sambora, Zespół „Borysławiacy” z Borysławia, Zespół „Niebo do wynajęcia” ze Strzałkowic. LITWA: Zespół Pieśni i Tańca Żydowskiego folkloru, Kapela Miejska, Polski Zespół Ludowy Pieśni i Tańca „Wilenka” , Zespół Pieśni i Tańca „Troczenie” , Kapela "Randez – Vous” , Folklorystyczny Ze-
ramach zlecania przez Kancelarię Senatu zadań w zakresie opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2011 r.Zadanie zostało zrealizowane przy wsparciu finansowym Samorządu Województwa Warmińsko - Mazurskiego. Szczególnie serdecznie dziękujemy twórcom i artystom występującym na scenie Mrągowa. Wspominamy z szacunkiem liczne rozmowy a p. Anielą Dobielską prezes
spół Śpiewaczy „Sużanianka” ,Kapela „Wesołe Wilno” ,Zespół Pieśni i Tańca „Kotwica” oraz ROSJA Zespół Ludowy Folklorystyczny Polskiej Pieśni i Tańca „Syberyjski Krakowiak”. Zepół z Syberii to nasi Rodacy mieszkający aż 5 tysięcy kilometrów od nas. Opiekujemy się sobą wzajemnie i przyjaźnimy szczególnie serdecznie. Zespół został założony w syberyjskim mieście Abakanie w listopadzie 1997 r. „Syberyjski Krakowiak” – to nie tylko polskie tańce, ale i pieśni. W repertuarze zespołu znajdują się pieśni i tańce regionów Polski: Kurpiowskiego, Kaszubskiego, Lubelskiego, Rzeszowskiego, Mazurskiego, Śląskiego i Krakowskiego. Oprócz tego w repertuarze zespołu są tańce: mazur, polonez, kujawiak, oberek oraz ludowe pieśni i tańce Chakasów, Rosjan –Sybiraków. Grupę wokalną zespołu prowadzi znana na Syberii polonijna śpiewaczka Helena Władimirowa.
TMWiZM. Olbrzymią pracę wykonali wszyscy zatem oddajemy honory Towarzystwu Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej, Burmistrz Miasta Mrągowa Otolii Siemieniec, pracownikom CKiT - P. Agnieszce Kozioł dobremu duchowi FKK oraz wielu innym od lat wspierającym Festiwal Kultury Kresowej w Mrągowie. Wszystkich ich możecie Państwo poznać przez nasze Radio Wnet w publikacjach ukazujemy obraz tych niezwykłych ludzi.
Tekst: Zofia Wojciechowska, Współpraca: Donata Durka UM Mrągowo, Agnieszka Kozioł CKiT Mrągowo Foto: Marian Modzelewski
BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA
Nastrojowe poezje doktora Stanisława Spittala Piękne, nastrojowe poezje doktora Stanisława Spittala (1891-1964), załozieckiego lekarza, społecznika, krajoznawcy, kolekcjonera - i poety. Jego osobie poświęcimy w przyszłości osobny artykuł na naszej stronie internetowej. Oba wiersze były załączone na końcu "Kroniki Szkolnej", spisanej przez Stefanię Spittal, siostrę autora. Poświęcony rodzinnemu miastu wiersz "Mój kąt" już przed wojną wyciskał łzy z oczu emigrantom z Załoziec w Ameryce. A po wojnie był na wygnaniu z dawnymi polskimi mieszkańcami tego kresowego miasteczka, cytowany we wspomnieniach, recytowany na pogrzebach.
Mój kąt Znaszli ten kąt, jedyny kąt na świecie W ziemicy polskiej, prześliczny, cudowny Gdziem przeżył czas dni jasnych jako dziecię, Gdzie sen prześniłem młodości czarowny, Gdzie były pierwsze myśli, prace, znoje Ten cudny kąt - to Załoźce moje. Znaszli ten kąt, kąt cudny polskiej ziemi, Pagórki w krąg objęły go w ramiona, Zieloność łąk płaszczyzną poza niemi Biegnie gdzieś w dal, na widnokręgu kona Kryjąc się w dziwne mgły szarej zawoje Ten cudny kąt - to Załoźce moje. Znaszli ten kąt, kędy się pola złocą Pszenicznym kłosem, a srebrzą żyta łanem, Gdzie słońce w dzień, a księżyc nocą Przygląda się z podziwem niekłamanym Jak się łan stroi w mak, bławaty i powoje Ten cudny kąt - to Załoźce moje. Znaszli ten kąt, gdzie stawu toń błękitna Co się rozlała w zwierciadło ogromne, Otoczył murem szuwar, pod nim kwitną Lilie gromadą, dalej rzesze skromne Tych niezabudek co z nieb wzięły stroje Ten cudny kąt - to Załoźce moje. Znaszli ten kąt, gdzie zamek stał obronny, Odpędzał wrogi od granic Macierzy, Toczył przez wieki bój święty niezłomny Rękoma w zbroję zakutych rycerzy Ci, broniąc Polski, kładli życie swoje. Ta krew ofiarna - to Załoźce moje... Znaszli ten kąt, gdzie kościół stoi stary Świadek minionych lat, co przeszły bezpowrotnie Wysoko On krzyż dźwignął świętej wiary W to miłosierdzie Boże, co płaci stokrotnie Za poniesione trudy, męki, znoje Ten cudny kąt - to Załoźce moje. Znaszli ten kąt, gdzie sennie lipy gwarzą Splótłszy ze sobą wiekowe konary, U mogił tych, co kiedyś byli strażą Kresową miasta. Znaszli ten cmentarz stary, Gdzie śnią sen wieczny przodki Matki mojej Ten kąt cmentarny - to Załoźce moje. ______ *** Budzę się. Przeszły godziny jak lata. Zmęczony wracam z podróży dalekiej, z dzieciństwa mego zgonionego świata cudów i wspomnień, zapadłych przez wieki. Ledwie przed chwilą tam byłem, pamiętam łąki pachnące i nimi oddycham. Karmię żółciutkie cudowne kurczęta i szepcę do nich pieszczotliwie, z cicha. ........ Potem daleka tak męcząca droga z śmiercią pod rękę, za pan brat, przez lata, gdy świat objęła wojenna pożoga, gdy brat mordował, z drugiej armii brata, kiedy niepewny szeptałem li słowa: "O Boże, przebacz wszystkie moje winy" i "droga mamo, ty bywaj mi zdrowa, w tę ostateczną mej śmierci godzinę". Jak bym się cieszył, gdyby twoje ręce gdy wraża kula zerwie nić żywota, mogły ukoić myśli moje w męce, twą macierzyńską, najsłodszą pieszczotą.
Wróciłem żywy w domowe pielesze, Twoje by ujrzeć promienne oblicze, usłyszeć słowa: "Tak bardzo się cieszę tobą kochany!" Szczęścia nie policzę! ........ A teraz, dawne to życie nie wskrześnie! Nie żyjesz mamo, wyschło szczęścia źródło i tylko czasem, w słonecznym, słodkim śnie gorąco bije, serce co ochłódło
Jawisz znów mi się, różowym obłokiem ty ma najdroższa, zawsze moja, święta zawsze pod twoim zostaję urokiem zawsze o tobie, nawet w śnie pamiętam. Materiał z zasobów strony: http://www. olejow.pl/ _____ Wiersz wygłoszony w 50-tą rocznicę śmierci Juliusza Słowackiego w kościele parafialnym w Olejowie na Podolu 03.04.1899 przez samego Autora Jana Półtoraka pseudonim "Wnuk". O Juliuszu, złoty kwiecie, Różo Jerychońska, wiersze Twoje w testamencie zachowuje Polska. Kwiat Twych wierszy nie więdnieje, lud go w sercu nosi, jako skarby zachowuje, cześć Ci za to głosi. Przyjm że dary z serc ofiary, jakie tylko mamy, na ołtarzu nasze kwiaty, które Ci składamy. Po odzyskaniu niepodległości, była wymiana zaborczych pieniędzy - walut, na polskie marki. Z tej okazji Jan Połtorak "Wnuk" napisał swój wiersz Białe orły, polskie marki, narobiły dużo swarki. Za korony i za ruble czarnym orłom łeb oskubli. Bierz że bracie pieniądz marki i idź z niemi na jarmarki. Zakup za nie dwie fujarki, graj za wolność, graj za marki. Bierzcie bracia w trąby grajcie, Konopnickiej marsz śpiewajcie. My nie damy polskiej ziemi, póki nasze pokolenie. Niech nie myślą chytrzy Niemcy, że im damy ziemi więcej, chyba tylko na mogiły, bo nam Polska i kraj miły. Także niecne hajdamaki, niech nie myślą, że Polaki dla miłości i dla zgody, odstąpią im po San wody.
mogiły nieznanego żołnierza pod Mińskiem. Czyś bił się z Niemcem, czy Moskalem, czyś był z Pomorza, czy z pod Tatr, żegnała ciebie matka z żalem i szumiał wiatr, żałosny wiatr. Dziś przy tym pomniku, młody żołnierzyku, ten lud za któryś padł, z wyrwanych serc ci rzuca kwiat. Czy cię szrapnele rozszarpały, czy bagnet przebił serce twe, czy granat rozdarł na kawały, kto dziś to wie, kto dziś to wie. W ogniu, huku, dymie, wiatr rozwiał twe imię, a w ziemie wsiąkła krew i wzrósł wolności święty krzew. Po broń podnieśmy dłoń, na baczność stań, prezentuj broń. Jan Półtorak "Wnuk" urodzony w Trościańcu Wielkim 1832 - 1932, był poetą, literatem, nauczycielem ludowym, współpracownikiem czasopisma "Kłos", członkiem PSL i krzewicielem polskości na Podolu. Zakładał biblioteki w okolicznych wsiach i czytał prasę, oraz książki po polsku miejscowej ludności. Był uzdolnionym artystą który wykonywał własnoręcznie meble. Zostały one zaprezentowane na wystawie we Wiedniu jako wyroby rzemiosła z Galicji. Bardzo dziękujemy krewnym Autora, z podolskich rodów Kotowiczów i Półtoraków, za dostarczenie tych wierszy. Materiał z zasobów strony: http://www. olejow.pl/ ________
Ludwik Wolski
[źródło: "W obronie Lwowa i Wschodnich Kresów. Polegli od 1-go listopada 1918 do 30-go czerwca 1919 r.". Praca zbiorowa, Lwów 1926, nakładem Straży Mogił Polskich Bohaterów. Reprint z 1991 roku]
l. Dwór biały kędyś w kraju, hen, Obrosły dzikiem winem wpół, Kamienny, mchem zasłany stół, W stuletnich lipach pogwar pszczół, Zapach rozgrzanych, zżętych ziół; Tam dni mych przędzę będę snuł, Śnił życia sen... Złota pszenica, modry len, Pachnącej hreczki miodny łan, W kępie modrzewi święty Jan, Tam to sam sobie będę pan, Tam to mi kiedyś będzie dan, Wśród starych, białych dworu ścian, Mój szczęścia sen! Ojczystej ziemi skrawek ten Mam od wszelkiego chronić zła, Póki mi serce w piersi drga, I zdrowe mam ramiona dwa, Jednego nie zmarnuję dnia, Aż przeciwności pryśnie ćma, Jako zły sen... A kiedy śmierć mnie weźmie w plen, Gdy wreszcie po szeregu lat Przyjdzie pożegnać mi ten świat, Spokojnie zamknę oczy, rad, Że po mem życiu został ślad I biały mi zaszumi sad Na wieczny sen... II. Skwarne, duszne, słoneczne, lipcowe południe Roztapia się w gorącu przestwór rozedrgany, Słodka woń caprifolium bije od altany, Rozkwitłe, herbaciane róże pachną cudnie. Na dziedzińcu, skrzypiącą głośno, słyszę studnię, Słoneczny zegar stary stoi zadumany, Na gazonie, w kwitnących lipach, jak organy, Gra - chór pszczół niezliczonych, pracujących żmudnie. Świeży, wonny, lipcowy miód pachnie z pasieki Bezwład mnie chwyta... Myśl ma plącze się leniwa... Leżę w trawie... Przymykam z rozkoszą powieki, Chwila goni za chwilą, czas wolno upływa... Przeszła młodość beztroska, jak krzak róż w okwicie, Przede mną, w swej powadze całej, stoi - Życie... III. Ślad polnej, krętej drogi wzniesiona rozdroże, Święta Anna, patronka żniw, stoi na straży, Pogodny uśmiech zastygł na kamiennej twarzy, Do stóp jej pełne kłosy kornie chyli zboże.
Wiersz ten deklamował 3 maja 1925 roku w "Sokole" w Załoźcach pow. Zborów, wnuczek poety - Michał Kotowicz. Warszawo, o smutna Warszawo, dzieje twoje krwią pisane dla wiedzy świata. Powiedz Warszawo, co się stało ? Coś zawiniła w obliczu świata, że Moskal w twym ogrodzie w strasznej krwi brodzi, morduje, więzi, zakuwa w kajdany. Na długie lata wywozi na Sybir do Irkucka, Tobolska, w nieznane Kamczatki. Myśli, że tam zginie gdzieś na Sachalinie, nie będzie oglądał ojczyzny, ni ojca, ni matki. A za cóż spytacie, ten wróg nas tak gniecie? Za wiarę i ojczyznę naszą chyba rozumiecie. Lecz naród polski ma w sobie to lechickie znamię, którego żadna siła ni przemoc nie złamie.
(ZE SPUŚCIZNY POŚMIERTNEJ)
Dworek w Perepelnikach, w którym mieszkał Ludwik Wolski widok od frontu, stan z roku 1911
Łan złocistej pszenicy, szeroki jak morze, Cichym się przed nią szeptem na swą dolę skarży. Coraz się bardziej zbliża barwny wąż żniwiarzy, Błyskają w słońcu sierpów zakrzywione noże. I zboże ulec musi przemożnej gromadzie!
Święta, żniwa powagę najlepiej rozumie Pokotem las złocisty na ziemię się kładzie... Święta Anna, patronka żniw, stoi w zadumie, Boleść niezmierna twarz jej bruździ dobrotliwą: Dziś tu śmierć jeno sroga święci swoje żniwo! IV. Upalna, cicha, słodka, cudna noc czerwcowa! Jaśminowych zarośli mdłe majaczą cienie; Stuletnich lip aleja... Za czarne sklepienie Srebrna tarcza księżyca powoli się chowa. Wpół spróchniała, zmurszała ławka ogrodowa, Świerszcz ćwierka... W stawie żaby grają niestrudzenie, Siano pachnie... Z łąk idzie wiatru chłodne tchnienie Ku ziemi mi się chyli ociężała głowa... Duszna woń caprifolium bije od altany, Niepostrzeżenie mija godzina szczęśliwa Starego dworu, zdala, srebrne błyszczą ściany, Dusza ma w szczęśliwości morzu się rozpływa... I przyszła krwawa, straszna wojna, nakształt gromu Czy też cię ujrzę jeszcze, o domu mój, domu?! Perepelniki, 1915 Materiał z zasobów strony: http://www. olejow.pl/
Kowel
Maria Spasowska
Wśród łąk zielonych, nad błękitną rzeką Gdzie świat się ciągnął szeroko, daleko Gród się rozłożył. Kowel nasz prastary. Nad nim drzew szumiały konary. Jagiellonowie miasto budowali. Wznieśli tam zamek, gród obwarowali. I rósł nasz Kowel i nabierał krasy. Polski, Lechicki, wolny po wsze czasy. Piękne ulice z Warszawską na czele, Szpital i dworzec i szkół różnych wiele. A co najmocniej w pamięci zostało Przepiękny Kościół-Pomnik, symbol Niepodległej ! Lśnił dach czerwienią oraz takież cegły. Wieże wysokie, misterne witraże, Barwami tęczy barwiły ołtarze. Mieszkali w mieście Polacy uczciwi, Dobrzy sąsiedzi, spokojni, życzliwi. Chętni do zabaw, kraj swój miłowali. Za jego wolność życie oddawali. *** W czterdziestym czwartym umarł nasz Kowel. Ten nasz, prapolski, bohaterstwem sławny. Runęło miasto, runął kościół -Pomnik. Już go nie ujrzą współcześni..potomni.. *** Jedynie Turia nadal cicho płynie Odbija domy w błękitnej głębinie. Ale już inna, obca obojętna. Zimna i jakaś zadumana, smętna, Bo dla Polaka, co w Kowlu wyrastał Zawsze najdroższy dawny obraz miasta..... /red. - Maria Spasowska ps. "Karmen" sanitariuszka w batalionie "Siwego" Stary Kowel
Wiersz napisany z okazji odsłonięcia
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 57
Od redakcji: Oddajemy w państwa ręce, wyjątkowy numer KSI, bo o podwójnej objętości, a to z dwóch powodów o których poniżej. Pierwszy to, że wzbogacamy nasz serwis o nowy dział „Publikacje –Poglądy-Polemiki” i drugi, że chcieliśmy zaprezentować obszerniejszy, niż ostatnio materiał na temat „Rzezi na Wołyniu”. Uczyniliśmy to i co roku o tej porze będziemy powtarzać, bo nigdy dość pamięci ofiar i bolesnych wspomnień, przy tak ważnych rocznicach. Musimy nadrobić braki w edukacji młodych pokoleń, spowodowane zarówno zaszłościami, jak bieżącą polityką naszego demokratycznego państwa. Czego nie uczą w szkołach, o czym nie wspomina się przy tak poważnych rocznicach, to wszystko znajdzie się na naszych stronach, stronach poświęconych prawdziwej historii Kresów i narodu polskiego.
Wolna trybuna kresowa,
jest otwarta dla wszystkich, którzy mają cokolwiek do powiedzenia w tym temacie. Po wydaniu ostatniego numeru napłynęło do naszej redakcji n/p pismo: POLSKIE RADIO Szanowny Pan Bogusław Szarwiło Kresowy Serwis Informacyjny Szanowny Panie W związku z publikacja przez portal internetowy "Kresowy Serwis Informacyjny" (wydanie 2/2011) nieprawdziwych informacji o tym, jakoby dziennikarze Redakcji Ukraińskiej Polskiego Radia dla Zagranicy w audycjach ,,(...) ani słowem ( ...) nie mówili o 68. rocznicy tragedii wołyńskiej informuje, ze wiadomość na ten temat ukazała się w głównym serwisie informacyjnym 11 lipca 2011 roku. Program trafił do słuchaczy Radia Era FM o godzinie 10:47 czasu kijowskiego (czas największej słuchalności Radia Era FM). Wiadomość o 68. rocznicy tragedii wołyńskiej ukazała się również w trzydziestominutowych audycjach nadawanych przez Polskie Radio droga satelitarna oraz na falach krótkich w godzinach 10:00; 10:30 oraz 12:00. O 68. rocznicy tragedii wołyńskiej mówiliśmy również w sześciominutowej audycji w cotygodniowym magazynie historycznym na antenie Radia Era FM w sobotę 16 lipca o godzinie 19:47 czasu kijowskiego, oprócz tego w każdym z wydań satelitarnych oraz na falach krótkich. Nieprawda jest, także ze ,,(...) w tym dniu (...)" (11 lipca 2011 roku) w audycjach Redakcji Ukraińskiej Polskiego Radia dla Zagranicy informowaliśmy ,,(...) o masowych przesiedleniach Ukraińców w latach 1944-47 i Akcji "Wisła" (...)" o czym czytamy w artykule "Sympatycy Bandery z "Polskiego Radia" kijowskiego korespondenta "KSI" EugeniuszaTuzow-Lubanskiego. Po raz ostatni materiał poruszający te tematykę ukazał się pod koniec kwietnia 2011 roku w związku z 64. rocznica Akcji Wisła. Ponadto bezpodstawny jest, również zarzut EugeniuszaTuzowa-Lubanskiego autora w/w artykułu jakoby dziennikarze Redakcji Ukraińskiej Polskiego Radia dla Zagranicy poruszający tematy na antenie "są zwolennikami" konkretnej organizacji czy też gloryfikują jakiejkolwiek postaci. Dziennikarze polskiego radia publicznego w podejmowaniu tematów zawsze realizują wymagane prawem zasady rzetelności i najwyższej staranności oraz kierują się obiektywizmem, starając się dzięki temu przygotować i przekazać pełną, pogłębioną informacje dla swoich odbiorców. Nagromadzenie nieprawdziwych informacji i krzywdzących Polskie Radio oraz jej dziennikarzy opinii w ostatnim "Kresowym Serwisie Informacyjnym" wymaga od nas stanowczej reakcji. Wobec powyższego zgodnie z art. 31 ustawy z dnia 26 stycznia 1984 r. Prawo prasowe (Dz.U. z dn. 7.02.1984r.) - o zamieszczenie sprostowania w trybie i na zasadach przewidzianych tą ustawą (treść sprostowania poniżej).
LISTY - OPINIE - POLEMIKI
Ponieważ zgodnie z naszą zasadą, nie cenzurujemy tekstów i każdy z autorów sam odpowiada za swoje poglądy i i formę ich wyrażania, poinformowaliśmy zainteresowanego o powyższym. Pan Eugeniusz Tuzow- Lubański odpisał, co poniżej prezentujemy;
Nigdy nie krytykowałem i nie oskarżałem "Polskiego Radia", które podaje rzetelną informacje lecz tylko odłam tego radia - tzn ukraińską służbę Polskiego Radia, która moim zdaniem nie zawsze podaje obiektywną informację. Nie sprawdzam codziennie wszystkie audycje ukraińskiej redakcji Polskiego Radia, bo nie mam na to czasu i poziom intelektualny tego radia jest za słaby, abym go stale słuchał, ale gołym okiem widać sympatie tego radia, które do złudzenia są podobne do sympatii Związku Ukraińców w Polsce i jego organu medialnego "Nasze Słowo". W dniu 11 lipca 2011 roku - ukraińska służba Polskiego Radia ani słowem nie wspomniała o polskich ofiarach rzezi ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu, ale wspomniano o przesiedleńcach Ukraińców w Polsce. Rozumiem dlaczego redaktorzy ukraińskiej służby Polskiego Radia próbują mnie oskarżyć o nieprawdziwą informację, bo mogą stracić głos radiowy dla propagandy swojej ideologii, która jest daleka od polskiego patriotyzmu. Moje uszanowanie dla polskiej służby Polskiego Radia. Eugeniusz Tuzow-Lubański. Kijów”. __________ Przechodząc do dalszej korespondencji, z przyjemnością odnotowujemy fakt zainteresowania sprawami kresowymi ludzi nie posiadających żadnych powiązań kresowych, a jedynie pasję i szacunek dla polskiej historii o Kresach. Pan Jacek Borzęcki przysłał do nas ciekawy artykuł „Polskie krzyże na Wołyniu”, który polecamy do przeczytania w aktualnościach obecnego numeru. Na pytanie, skąd zainteresowanie tematyką kresową, odpisał nam, cytuję: „nie jestem kresowianinem ale jestem Polakiem i już choćby dlatego męczeński los naszych Rodaków na Kresach nie może być mi obojętny. Serdeczniepozdrawiam” Myślę, że tego nie trzeba komentować, chociaż serce się raduje. Na potwierdzenie tego , otrzymaliśmy od pana Jacka następny artykuł, zamieszczony w dziale historia; „Obrona Huty Stepańskiej”. W tym miejscu pozwolimy sobie gorąco podziękować panu Jackowi w imieniu redakcji i naszych czytelników. Otrzymaliśmy również interesujący list od pana Henryka Dzięcioła cyt; „Szanowna Redakcjo! Pozwalam sobie przesłać Państwu swój wiersz elegię o ludobójstwie dokonanym przez zbrodniarzy z OUN UPA. Jestem rad, że są ludzie tacy jak Wy, którzy, nie boicie się mówić o Kresach, o tym, że tam była Polska, choć teraz pozostała tylko w sercach Kresowiaków. Mówicie o cierpieniach naszych rodaków z rąk ukraińskich nacjonalistów. Pomimo, że moja rodzina nie pochodzi z Kresów, a ja urodziłem się po wojnie, to ludzkie cierpienie, nie jest mi obce. Bezmiar tego cierpienia, jakiego doświadczyli nasi rodacy, jest niewyobrażalny. Po przeczytaniu kilku książek w tym temacie oraz relacji świadków zbrodni, postanowiłem napisać wiersze, aby mieć udział głoszeniu prawdy o ludobójstwie na Kresach. Proszę zatem wykorzystać te wiersze według Państwa uznania. -Henryk Dzięcioł ” Szanowny panie Henryku z ogromna przyjemnością prezentujemy pańską elegię naszym czytelnikom, z wyrazami podziękowania, że udostępnił pan ją naszemu serwisowi . ___
„Kto nie zna prawdy, ten jest tylko głupcem. Ale kto ją zna i nazywa kłamstwem, ten jest zbrodniarzem” - B.Brecht
Ludobójstwo UPA czyli zbrodnie nad zbrodniami. Rzecz o cierpieniach Kresowian
Część I Tak wiele nas łączyło, niewiele dzieliło. Mówili, że są braćmi i tak właśnie było. Po latach wspólnych przeżyć. Nie można inaczej i należy wierzyć. I że nas szanują, gościny nie żałują. I zawsze pomogą idąc wspólną drogą. Myśmy w to wierzyli, tak ufnie,tak wiernie, Aż brat Ukrainiec w nocy potajemnie, przygotował topór, przygotował zbrodnie, by przyjaciół zniszczyć, podle i niegodnie. Ukraińskie hordy, jak tchórze ostatni, zaczęły zabijać; dzieci, ojców, matki. Już braci nie było zostaliśmy sami, gdy nas Ukraińcy siekali nożami. I tak mordowali; głowy ucinali, kości nam łamali, ze skóry zdzierali Pomysłów na śmierć mieli tak wiele. Zabijali wszędzie, także i w kościele, w polu, i na drodze, na każdej ulicy, sznurami wiązali w przydrożnej kaplicy. A dzieci nasze we krwi polskiej topili, później toporami wszystkie je dobili. Krwi ojca i matki, z ich ostatniej męki. Z odciętej głowy, z odrąbanej ręki. A małe dziateczki wieszali za nóżki, Z innych na drzewach wiązali wianuszki. I tak przez wiele godzin ich konania, w płaczu i krzyku związane przy sobie, wołały mamusiu! O mamo kochana! Już mamy nie było, mama była w niebie. Lecz tego jeszcze było im za mało. dziecięce malutkie i niewinne ciało, chwytali za nóżki, rozbijali główki. Nożami, siekierami rozpruwali brzuszki. I z łona matki wyrywali dziecię, wdeptywali w ziemię, jak nikt jeszcze w świecie. I te małe rączki, i te małe nóżki, połamali wszystko i wszystkie paluszki. A na inne dzieci UPA polowała, gdy się jakieś skryło lub uciekło w pole. Wtedy zarzynali a krew się tak lała, że w mękach umierało,to polskie pachole. Na sztachety również nabijali dzieci, ciskali za rączki, ciskali za nóżki. Tym kruszynkom UPA przebijała brzuszki. I tak umierały, już im anioł świeci, A malutkiej Basi tej wesołej wielce, co się pięknie do nas zawsze uśmiechała, wydłubali oczy i wyrwali serce, Już się nie uśmiechnie nasza Basia mała. A malutki Józiu, co leżał w pościeli, do swojego kata również się uśmiechał, Banderowskie bestie główeczkę mu ścieli, później jeszcze rezun nożem go posiekał. Nie sposób opisać wszystkich UPA zbrodni, Było ich tysiące,rzecz to jest przeklęta, Gdy ginęli wszyscy z rąk bandyckiej sotni. Bo to dzikie bestie, nie ludzie, zwierzęta. Cośmy im zrobili, czymże zawinili? Że nas Ukraińcy po prostu zdradzili. Choć nas zapewniali, że oni są z nami. To nas mordowali, bośmy Polakami. Lecz my pamiętamy wszystkie te cierpienia. Pamiętamy wszystkich naszych cierpień twarze, My je ocalimy od złego zapomnienia.
Strona 58 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011
Wyniesiemy Kresy na święte ołtarze. Choć Polaków garstka, tych co pamiętają, ci co chcą zapomnieć, rodaków zdradzają. To rzecz niepojęta nawet niesłychana, że największa zbrodnia jest dziś przemilczana. I to wśród Polaków,w naszej Polskiej ziemi, o cierpieniach Kresów z hańbą zapomnieli. Lub kłamią o prawdzie, to niedopuszczalne. Fałszują historię, to niewybaczalne. Ale prawda Kresów, kłamstwa się nie lęka, Prawda o cierpieniu zawsze będzie wielka. Pamięci cierpieniom Kresowian Henryk Dzięcioł ____
„Gdyby wszyscy pamiętali o cierpieniach Kresowian, dzisiejszy świat byłby nie tylko inny, ale przede wszystkim lepszy”. H.Dz.
Ludobójstwo UPA – cała prawda o zbrodniarzach.
Część II Odkąd świat istnieje, od tysięcy lat. Ileż było wojen, i zła tak wszelkiego. Wśród tak strasznych i okrutnych dat. Nie było większego od zła Ukraińskiego. Ukraiński zbrodniarz, jak szatan ostatni, Jak bestia wyrodna, jak najgorszy kat. Nie miał serca swego, ani ojca, matki. Miał za to siekierę, i kolczasty bat. Przez lata napadali na biednych cywili, od dzieci w kołysce po starców nad grobem. Co się dało skradli a resztę spalili. Mordowali wszystkich poświęconym nożem. Nie mieli odwagi walczyć, jak żołnierze. Chowali się po kątach, jak dzika hołota. Oni nie walczyli, wszak to zwykli tchórze. Nie mieli honoru, bo to banda z błota. Jakaż to armia, co się kryła w lesie. Pod osłoną nocy ruszała do boju. Toż to armia tchórzy, jak wieść o nich niesie. Owszem powstawali, ale tylko z gnoju. Gdy nadszedł koniec tej zbrodniczej rzezi. I przyszło osądzić upowców na ziemi. Zaczęli uciekać tchórzliwie na zachód. Zdradzili ojczyznę, swe dzieci i naród. I tak im nie pomogą dzisiejsze ordery. Ordery za zbrodnie, za morderstwa dzieci. Są zwyrodnialcami zbrodniarza Bandery. Choć tego nie wiedzą, dawno są przeklęci. Wszystko nam spalili, nasze ciała, kości. A myśmy cierpieli w strasznej serc zamieci. Ale nie zdołali zabić w nas godności. Choć w popiołach leżą szczątki naszych dzieci. Lecz my powoli z popiołów się dźwigamy. Powoli, lecz wytrwale, by Kresy uczcić godnie. Choć karzą nam milczeć, takie rządy mamy. Karzą zakłamywać, tę największą zbrodnię. Pamięć o Kresach jest z krwi i cierpienia. Jak UPA mordowała nie mając powodu. Tę prawdę poniesiemy na wieki do istnienia. Kto myśli inaczej, jest zdrajcą narodu. Pamięci cierpieniom Kresowian Henryk Dzięcioł, sierpień - wrzesień 2009r,
A Szeptycki szeptał…
czyli o udziale wielu duchownych grekokatolickich w zbrodniach ludobójstwa na Polskich Kresach Wschodnich.
Żyliśmy jak bracia, jak zgodna rodzina. Na ziemi Kresów, ziemi naszych ojców. Aż przyszła czarna cierpienia godzina. Z rąk naszych braci, niezwykłych zabójców. Spadły na nas gromy i tak wielka trwoga, Wszystko się zmieniło, gdy nam powiedzieli,
Żeśmy są obcymi na Kresowej ziemi. I tymi, co żyją dla gorszego Boga, Niewielu z tych, co mogli przyszło nam z pomocą. Zbyt wielu Ukraińców już klaskało w dłonie. W dzień zgodę udawali, by mordować nocą, Wypełniać słowa zdrady słyszane na ambonie. Już biskup Szeptycki szeptał Hitlerowi. Chciał z nim tworzyć nowy porządek w Europie. Obiecał modlitwy, msze święte odprawi, By Niemcy z Ukrainą powstały na mapie. Nakazuję modlitwy dla armii zbrodniarzy, Moi kapelani na wszystko są gotowi. Niech Bóg ich prowadzi i łaskami darzy. Wszak to obiecałem w liście Hitlerowi. A słowo powiedziane przez arcybiskupa, Ciałem się stało dla zbrodniczych nacji. Wysłał swych duchownych: Łabe i Slipyja, Do krwawej dywizji, do SS Galicji. I w Cerkwii księża mówili wyraźnie, Zabijajcie Lachów, mordujcie przykładnie. My błogosławimy, wasze podłe zbrodnie., Aż ostatnia głowa na ziemie upadnie. Niech się ziemia ściele od gęstego trupa, Niech krew się poleje, macie wolną rękę. Jest milcząca zgoda od arcybiskupa.
Wyślemy inne nacje na drogę przez męke. Przynieście swe noże, kosy, karabiny. My je z namaszczeniem i wiarą poświęcimy, Będziemy was wspierać, kierować sotniami. Trzeba wyrżnąć Żydów i skończyć z Lachami. I tak bandy zbirów posłuszni i zgodni, Te straszne rozkazy spełniali w podłej wierze. Do Cerkwii przynosili swe narzędzia zbrodni, By nimi krew braci złożyć w złej ofierze. Na ołtarzu śmierci dla wielkiej Ukrainy. Poświęcono życie tysięcy istnień ludzkich. Zamieniła UPA w piekło, te polskie krainy. A Szatan królem był dla wielu księży grekokatolickich. Nie spełniły się jednak modlitwy bez litości. Choć udział miały wielki w mordowaniu bliskich. Nie zdołali krzyżem zabić w nas polskości, Choć pomagał biskup, ten z rodu Szeptyckich. Gdy nastawał koniec dla zbrodni nazizmu. A góry sióstr i braci leżały, jak padlina. I zbliżał się nowy, czas zbrodni bolszewizmu. Szeptycki znowu szeptał, tym razem do Stalina. Pod nowym przewodem dla nas jest nadzieja. By rozwijać się w szczęściu pod skrzydłem komunizmu. Choć działam wbrew sobie, jako kaznodzieja, Bo w duszy potępiam rządy stalinizmu. Arcybiskup Szeptycki odziany w dostojeństwo, Przymierzył się haniebnie z bandami zbrodniarzy. Przekreślił swe życie, zatracił człowieczeństwo. Już nie będzie świętym, to nigdy się nie zdarzy. A świat o zbrodniach UPA niech zawsze pamięta. Niech wyzuje się z milczenia, i podłej niepamięci. Bo pamięć ofiar zbrodni tak żywa jest i święta. Jak kaci naszych cierpień na wieki są przeklęci. Pamięci pomordowanym rodakom na Polskich Kresach Wschodnich Henryk Dzięcioł, XII 2009r, Myślę, że ten tekst nie wymaga komentarza, a jedynie należy się głęboki ukłon autorowi. Przy takiej korespondencji wraca nam wiara w ludzi, nie w polityków, nie w media ogólnopolskie, ale w naszych rodaków ,Polaków. Zgodnie ze wcześniejszą zapowiedzią, jeszcze raz sygnalizujemy, że następny numer KSI poświęcony będzie kolejnej rocznicy napaści Sowietów w 1939 r. na Polskę, czyli na nasze Kresy. Ktokolwiek ma coś w tym temacie zapraszamy na nasze łamy, wspomnienia , relacje, zdjęcia i inne pamiątki mile widziane do zaprezentowania szerokiemu gronu naszych czytelników.
Zaproszenia: ________________________________
Ks. Isakowicz zaprasza Szanowni Państwo! Drodzy Przyjaciele! W poniedziałek, 15 sierpnia 2011 r., o g. 11.00 w Gliwicach, w kościele ormiańskim pw. św. Trójcy przy ul. Mikołowskiej 2 odprawiona zostanie msza św. z okazji dorocznego odpustu ku czci Matki Bożej Ormiańskiej z Łyśca k. Stanisławowa.
LISTY - OPINIE - POLEMIKI
Polesia Czar. Włóczęga po ostępach Słowiańszczyzny
Krzyżówka "Kresówka"
18 sierpnia 2011, czwartek, g. 19.00, Restauracja Kresowiak, Al. Wilanowska 43 Zapraszamy na kolejne spotkanie z cyklu „Kresy i bezkresy”, realizowanego wspólnie przez Restaurację Kresowiak i Dom Spotkań z Historią w Warszawie. Sierpniowy „czwartek kresowy” przy Al. Wilanowskiej 43c dedykujemy …rybom i grzybom!
Serdecznie zapraszam! Równocześnie informuję, że w sobotę 3 września 2011 r. w Korościatynie (obecnie Krynica) k. Monasterzysk, w dawnym powiecie Buczacz na Ziemi Tarnopolskiej, odbędzie się na tamtejszym cmentarzu poświęcenie pomnika dla upamiętnienia 150 mieszkańców tej wioski pomordowanych przez UPA w nocy z 28 na 29 lutego 1944 r. Rozpoczęcie uroczystości o g. 13.00 czasu ukraińskiego. Proszę o przekazanie tej informacji wszystkim byłym mieszkańcom tamtych ziem i ich potomkom. Szczęść Boże! ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski proboszcz parafii ormiańskokatolickiej w Gliwicach www.isakowicz.pl ________________________________
Chełm Jarek Świderek 8 września w Tomaszowie Lubelskim w sali widowiskowej Tomaszowskiego Domu Kultury ( przy ul. Lwowskiej 72) dojdzie do wystawienia spektaklu "Ballada o Wołyniu" tarnowskiego "Teatru
Największa w Europie kraina bagien i dziko płynących rzek; raj dla myśliwych polujących na łosie, niedźwiedzie, jelenie, rysie, bobry i głuszce; skansen pierwotnej Słowiańszczyzny; kraina „tysiąca stogów” - to tylko niektóre z określeń jakimi opisywano Polesie pierwszej połowy XX wieku. Trzecie spotkanie z cyklu „Kresy i bezkresy…” wypełnią opowieści o Poleszukach i poleskich chutorach, rybakach z nastawkami i więcierzami, pustołach, duszehubkach i szuhalejach, jarmarku na łodziach nad Piną i łowach na grubego zwierza, bosonogich grzybiarkach i księżniczce z aparatem fotograficznym. Multimedialna prezentacja Tomasza Kuby Kozłowskiego tradycyjnie ilustrowana będzie oryginalną ikonografią z epoki ze zbiorów autora. Dom Spotkań z Historią, Warszawska Inicjatywa Kresowa, ul. Karowa 20, 00324 Warszawa, www.dsh.waw.pl, e-mail:
[email protected], tel. 022 255 05 50 _______ Dom Spotkań z Historią zaprasza na 51. spotkanie z cyklu "Opowieści z Kresów" Różańcowa Madonna i rabini znad Seretu. Opowieść o Czortkowie 17 sierpnia 2011, środa, g. 18.00, ul. Karowa 20 W kościele Św. Jacka przy ul. Freta w Warszawie znajduje się jeden z najcenniejszych kresowych wizerunków Matki Bożej – cudowny obraz Matki Boskiej Różańcowej ofiarowany przez króla Jana Kazimierza dominikanom z Czortkowa.
Nie Teraz" . Przedsięwzięcie mają sfinansować po połowie starostwo i urząd miasta. Po spektaklu w Chełmie, Teatr "Nie Teraz" będzie gościł w Hrubieszowie Szczegóły będą podane na http://wolyn. org/ ________________________________
Warszawa
Burzliwe dzieje tego podolskiego miasteczka w XX wieku i postaci z nim związane, poczet słynnych czortkowskich rabinów i cadyków, czortkowskie wspomnienia Karla Emila Franzosa„ powstanie czortkowskie” i męczeńska śmierć Dominikanów zamordowanych przez NKWD to niektóre wątki 51. spotkania z cyklu „Opowieści z Kresów”.
Wśród prawidłowo rozwiązanych krzyżówek wylosowane będą nagrody książkowe. Termin wysyłania na adres wydawcy KSI prawidłowo rozwiązanych krzyżówek, upływa 31 sierpnia 2011
Szanowni Państwo! Drodzy Przyjaciele! 29 lipca br. wyruszyła wyprawa motocyklowa z Radwanowic do Armenii. Zobacz fotoreportaż z pierwszego dnia. http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=14&nid=4614 Pod tym linkiem będą zamieszczane informacje z trasy. Szczęść Boże! ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Oferta Teatru "Nie Teraz"
Techniczne potrzeby dotyczące zapewnienie odpowiedniej sali:
- scena o wymiarach min. 8 x 4m (wysokość min. 3,5 m) - widownia 6 x min. 4 m - z frontu sceny korzystna byłaby widownia-amfiteatr - wyciemnienie sali - dostęp do siły (380 W)
Restauracja Kresowiak i Dom Spotkań z Historią zapraszają na 3. spotkanie z cyklu "Kresy i bezkresy..."
Krasnymstawie, Świdniku lub Zamościu ! 11 września - ? byłoby korzystne zorganizować spektakl w Chełmie, Krasnymstawie, Świdniku lub Zamościu ! 12 września - spektakl w Hrubieszowie 16 września - wstępnie zarezerwowana sala we Włodawie (Lubelskie) W dniach 19 września - 23 września 2011 r. - brak możliwości z przyczyn zaangażowania aktorów w innych spektaklach. 25 września - spektakl we Wschowie 26 września - Legnica ? Świebodzin ? 11 listopada - ? 12 listopada - spektakl w Bytomiu 13 listopada - ? 14 listopada - spektakl w Kędzierzynie - Koźlu Bardzo proszę o przeanalizowanie terminów i miejsc już zaplanowanych przedstawień i "dołączanie" w sąsiednich dniach poprzez organizowanie przedstawień w pobliskich - do około 100 kilometrów - miejscowościach. Więcej spektakli zsynchronizowanych czasowo i miejscowo to obniżenie kosztu jednostkowego. Termin można uzgadniać i rezerwować przez kontakt e-mail: "Teatr Nie Teraz"
Wiesław Tokarczuk
/foto: Scena ze spektaklu "Ballada o Wołyniu"
Do tej pory spektakl w Polsce był wystawiany siedmiokrotnie. Multimedialna prezentacja Tomasza Kuby Kozłowskiego tradycyjnie ilustrowana będzie oryginalną ikonografią z epoki. W trakcie spotkania rozstrzygnięty zostanie konkurs, który odbył się 20 lipca. Dom Spotkań z Historią, Warszawska Inicjatywa Kresowa, ul. Karowa 20, 00324 Warszawa, www.dsh.waw.pl, e-mail: [email protected], tel. 022 255 05 50
Poniżej zaplanowane i zarezerwowane już terminy: 4 września - spektakl (wstępna rezerwacja terminu) we Wrocławiu przez SUOZUN 8 września - spektakl w Tomaszowie Lubelskim 9 września - spektakl w Lublinie 10 września - ? byłoby korzystne zorganizować spektakl w Chełmie,
Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011 - strona 59
Partnerzy medialni www.radiownet.pl
www.isakowicz.pl
KSI powstał dzięki życzliwości Agencji Reklamowej BARTEXPO
BTX
- targi, reklama, poligrafia
- komputery i sieci internetowe, - hosting, konta internetowe -domeny i skrzynki pocztowe - nagłośnienie
www.milno.pl
02-670 Warszawa ul. Puławska 240/60
22 8534397 ; 501 153340 www.olejow.pl
Dołącz do grupy PARTNERÓW MEDIALNYCH Nie może Ciebie tutaj zabraknąć
Redakcja - Kontakt: Bogusław Szarwiło [email protected] 607144741 Aleksander Szumański [email protected] Andrzej Łukawski [email protected] 501 153 340
****** TY TEŻ ZOSTAŃ SPONSOREM NARODOWEJ i PATRIOTYCZNEJ HISTORII KRESOWEJ RAZEM URATUJEMY ZAPOMNIANE FAKTY
Sponsorzy Ogłoszenia nieruchomości darmowe Oferty nieruchomości, mieszkania, domy, działki i grunty, lokale, obiekty użytkowe, garaże, oferty kupna, sprzedaży z całego kraju. Sprzedam, kupię. Ogłoszenia nieruchomości z rynku pierwotnego oraz wtórnego.
JAK ZOSTAĆ SPONSOREM? Sponsorem może zostać każdy, nie tylko potentat biznesowy, ale i skromny pasjonat Kresów pragnący dołożyć swój grosz dla sprawy. Nie wszystkich stać na wielkie mury, ale i pojedyncze cegiełki są cenne.
Przelewając drobną kwotę na konto wydawcy stajesz się sponsorem PKO BP nr. rach: 17 1020 1169 0000 8102 0087 0592 z dopiskiem KSI
Wydawca: Bartexpo Agencja Reklamowa; 02-670 Warszawa ul. Puławska 240 / 60 tel. 22 853 43 97; 22 853 43 93; 602 397 844 faks: 22 843 99 14 - Wpis do EDG: UD-IV-WDG-A-5415-PLE-2644-2-10 NR 352888 Dział „HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE„ Bogusław Szarwiło [email protected] , tel: 607144741 ; dział „BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA„ Aleksander Szumański [email protected] rubryka "Mazurskie Barwy Kresów-Program Pomost" Zofia Wojciechowska [email protected] , tel: 608 475 240
Strona 60 - Kresowy Serwis Informacyjny - 15 sierpnia 2011